fragment grafiki autorstwa Thomasa Bewicka, całość tutaj.
|
Przyjrzyjmy się sytuacji. Star Trek: Discovery (2017) chronologicznie rozgrywa się w erze pomiędzy swoim poprzednikiem Star Trek: Enterprise (2001-2005), a klasyczną serią Star Trek: The Original Series (1966-1969). Stargate Origins (2018) umiejscawiają swoją fabułę między prologiem, a właściwą ramą czasową kinowego filmu Stargate (1994) z subtelniejszymi odwołaniami do mitologii ukonstytuowanej w serialu telewizyjnym Stargate SG-1 (1997-2007). Pilot niezrealizowanego serialu telewizyjnego Battlestar Galactica: Blood & Chrome (2012) rozgrywa się między wydarzeniami z serialu Carprica (2010), a Battlestar Galactica (2003-2009). Rouge One: A Star Wars Story (2016) oraz Solo: A Star Wars Story (2018) fabularnie zakotwiczone są między pierwszą (1999-2005) i drugą (1977-1983) Trylogią Star Wars. Przynależący do popularnej kinowej serii Marvel Cinematic Universe Captain Marvel (2019) rozgrywać się będzie w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, między Captain America: The First Avenger (2011) i Iron Man (2008).
To, że popkultura – a fantastyka naukowa w szczególności – cierpi na uwiązanie w narracjach wymyślonych dwadzieścia, czterdzieści, sześćdziesiąt lat temu, jest truizmem tak wielkim, że prawdopodobnie nie ma sensu poświęcać mu oddzielnej blognotki. Kultura serializacji – nieustannego przepisywania ustalonego wcześniej megatekstu, dopisywania kolejnych rozdziałów zakończonych już historii – w dużej mierze kształtuje współczesną popkulturę, głównie dlatego, że jest bardzo atrakcyjna i relatywnie nieobciążona ryzykiem. Marka posiadająca wyrobioną już rozpoznawalność posiada bazowy kapitał zainteresowania, który można skutecznie rozwijać kampanią marketingową. Odbiorcy lubią wracać do znanych już sobie światów, postaci i motywów, sprawdzać, co z upływem lat dzieje się z ich pupilami. Wyprodukowane wcześniej dzieła przydają estetycznego i fabularnego kontekstu, pozwalając na pominięcie pracy nad atrakcyjnym światem przedstawionym i potencjalnie zakotwiczającymi uwagę gimmickami. Jeśli dzieło jest dostatecznie wiekowe i rozpoznawalne, pojawi się wielu twórców-pasjonatów chętnie uczestniczących w dopisaniu do niego kolejnego rozdziału. Nie ma w tym nic złego – pieniądze płyną do dystrybutorów i producentów szeroką strugą, publika otrzymuje kolejny odcinek tekstu kultury, który raz już dostarczył jej komfortu i satysfakcji – i wszyscy są zadowoleni. Problem polega na tym, że idzie to o krok dalej w coraz mniej interesującym kierunku, zaś wyliczanka z pierwszego akapitu jest tu całkiem niezłą wskazówką.
Midquel (middle sequel) to określenie na tekst kultury, którego ramowa akcja chronologicznie rozgrywa się w przedziale czasowym pomiędzy stworzonymi już dziełami lub równolegle do linii fabularnej jakiegoś tekstu. Najczęściej służy on do wybielania narracyjnych białych plam, dopowiadania rzeczy, które nie znalazły się w prymarnej iteracji serii, ukazania wydarzeń do których wcześniej czynione były wyłącznie aluzje albo po prostu wciśnięcia w strukturę megatekstu oddzielnej opowieści osadzonej w popularnym przedziale czasowym. Pisząc „popularnym”, mam na myśli takim, w którym logiczne jest pojawianie się ikonicznych elementów danej marki, na przykład postaci Hana Solo czy Jamesa T. Kirka, „pierwszych” Gwiezdnych Wrót lub pewnego konkretnego okrętu kosmicznego typu Battlestar. Midquel to naturalne rozwinięcie idei kultury serialu. O ile sequele z reguły stanowią fabularną nadbudowę ikonicznego dzieła, a prequele na ogół wzbogacają je o nowy kontekst, o tyle midquel często zwyczajnie nie ma pola manewru do robienia tego typu rzeczy – zakleszczony jest między nieprzekraczalnymi barierami kanonu ukonstytuowanego przez wcześniejsze dzieła. Wiemy, że Galactica przetrwa wydarzenia Blood & Chrome, ponieważ rozgrywający się kilka dekad później serial rozgrywa się właśnie na jej pokładzie. Wiemy, że Han i Chewbacca przeżyją wszystko, co wydarzy się w Solo: A Star Wars Story tak samo jak wiedzieliśmy, że głównym bohaterom Rouge One: A Star Wars Story się to nie uda. W rezultacie midquele to niemal zawsze opowieści pozbawione jakiegokolwiek fabularnego ciężaru znaczeniowego.
Częściowo to nasza wina i pisząc „nasza” mam na myśli środowiska fanowskie często formułujące bardzo duże i często sprzeczne ze sobą oczekiwania. Chcemy nowych opowieści – ale z wykorzystaniem starych narzędzi fabularnych. Chcemy być zaskakiwani – lecz alergicznie reagujemy na każde odstępstwo od tego, co uznajemy za normę dla danego uniwersum. Domagamy się kreatywności – ale chcemy również zachowania bezwarunkowej wierności kanonom narracyjnym, estetycznym i ideowym, z pasją wytykając każde niedopatrzenie na tym polu. To uzależnienie od kompleksowości doprowadziło w końcu do midquelizacji naszych ulubionych marek, a proces ten prawdopodobnie będzie postępował. Opowiadanie nowych historii w ikonicznych uniwersach zawsze jest czymś ryzykownym. Spójrzmy choćby na to, jak wiele kontrowersji wzbudziły dwa ostatnie filmy z głównej serii Star Wars – szczególnie The Last Jedi, w zaskakująco dużym stopniu mieszający w kwestii filozofii stojącej za Mocą oraz innymi odważnymi decyzjami koncepcyjnymi dał rezultat w postaci wielu niekiedy bardzo gorących dyskusji. Nie trzeba wiele by hałaśliwa większość fanów narzuciła określony dyskurs zatruwając (słusznie albo i nie) daną odsłonę serii, a w konsekwencji i całą markę, negatywnym marketingiem szeptanym.
Nic zatem dziwnego, że twórcy chcą rozgrywać to w możliwe najbardziej bezpieczny sposób. Daje to rezultat w postaci opowieści esencjonalnie pozbawionych znaczenia – wiodących znikąd donikąd linii fabularnych niemających znaczącego wpływu na konteksty dzieł, od których są zależne, obarczone obostrzeniami kanonu, który często w praktyce uniemożliwia opowiadanie znaczących historii. Wiemy kto przeżyje, wiemy kto zginie (albo zaginie bez wieści), wiemy, co się stanie, a co stać się nie może – gdzie zatem miejsce na jakiekolwiek zaskoczenie. Współczesna kultura masowa zaskoczeń bowiem nie lubi, zaskoczenia są ryzykowne – a gdy operuje się franczyzami wartymi dziesiątki milionów dolarów ryzyko jest czymś wysoce niepożądanym. Dlatego wszystko wskazuje na to, że czeka nas epoka midqueli – zachowawczych, niezaskakujących, bladych odbitek kultury popularnej. Smacznego!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz