fragment grafiki autorstwa Particka Browna całość tutaj. |
Za każdym razem gdy w kwestii telewizyjnej lub growej adaptacji Wiedźmina pióra Andrzeja Sapkowskiego pada kwestia osób niebiałych i ich ewentualnej reprezentacji w obsadzie ze strony niektórych fanów sagi pada argument „słowiańskości”. To interesując kwestia – Wiedźmin ma być jakoby ekskluzywnie biały, ponieważ jest „słowiański” i ten hasłowy termin, za którym nie wiadomo w zasadzie co się kryje, wiele osób traktuje jako rozstrzygający głos w dyskusji – ostateczny i niepodważalny dowód na to, że w żadnej adaptacji sagi o Geralcie z Rivii, Ciri i Yennefer nie ma miejsca dla osób o innym, niż biały kolorze skóry.
To dyskusja bardzo złożona i posiadająca wiele nieoczywistości oraz logicznych pułapek – kilka lat temu poświęciłem jej dość obszerną blognotkę i do dziś jest to jeden z najchętniej klikanych na tym blogu tekstów. Nakłada się na tę dyskusję wiele zmiennych jeszcze bardziej komplikujących i tak już zagmatwaną sytuację – polskie kompleksy narodowe, różnice w percepcji kultury popularnej w naszym kraju oraz na szeroko rozumianym Zachodzie, zależność twórczości od osoby autora, konflikt wyobrażeń… nic dziwnego, że wiele osób gubi się w meandrach tego dyskursu i nie do końca potrafi nazwać i określić swoje wątpliwości. Nie mam zamiaru poruszać w tym tekście wszystkich rozgałęzień tej dysputy – osoby zainteresowane raz jeszcze odsyłam do wspomnianej wyżej blognotki, która, mam nadzieję, da jakieś precyzyjne spojrzenie na przynajmniej niektóre wątki tej sprawy. Dziś natomiast chciałbym zająć się pewną konkretną, dość problematyczną dla mnie argumentacją – „słowiańskością” właśnie, bo to temat tyleż ciekawy, co kontrowersyjny, prawdopodobnie znacznie bardziej, niż wielu z Was może się to na pierwszy rzut oka wydawać.
Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – Wiedźmin w swoim literackim pierwowzorze jest inkluzywnym kulturowo konglomeratem estetyk, wierzeń, ikonografii oraz motywów rozciągających się od motywów rodem z hinduizmu, poprzez mity arabskie, germańskie, frankofońskie, nordyckie i anglosaskie aż po wpływy myślenia renesansowego czy nawet duńskich XIX-wiecznych bajkopisarzy. Saga jest dziełem ostentacyjnie wręcz postmodernistycznym, łącząca ze sobą idee i koncepcje, które dzielą od siebie setki lat oraz kulturowe wpływy w zasadzie z całego globu. Motywy narzucające skojarzenia z mitologią słowiańską oraz baśniami i legendami staropolskimi pojawiają się okazjonalnie, głównie na samym początku serii, w opowiadaniach (znacznie bardziej ikonicznych niż pięcioksiąg – co może stanowić część odpowiedzi na pytanie czemu ta „słowiańskość” tak mocno utkwiła ludziom w pamięci), ale nawet tam diaboł pojawia się obok trawestacji andersenowskiej baśni czy choćby krasnoluda o zdecydowanie niesłowiańskim nazwisku Vivaldi. Inkluzywność tematyczna i kulturowa wiedźmińskiego uniwersum osiąga bogactwo przewyższające nawet pratchettowski Świat Dysku.
Wróćmy do „słowiańskości”. Za każdym razem gdy w dyskusji o Wiedźminie pada to słowo, a ja zadaję pytanie o to, w jaki sposób dyskutant rozumie ten termin zderzam się ze ścianą, bo interlokutor nie jest w stanie doprecyzować, czym ta słowiańskość miałaby być, poza tym, że brakiem osób czarnoskórych w obsadzie. Czy chodzi o silny nacisk na translację mitologii słowiańskiej na wiedźmińską? Może być pewien problem – większość osób nie zdaje sobie sprawy z faktu, że ze słowiańskiej mitologii do naszych czasów dotarły zaledwie strzępy i przekłamania kronikarzy (to, że taki Długosz na przykład nałgał na potęgę w tym temacie w swoich Kronikach jest raczej niezaprzeczalne). Czy chodzi o słowiańską historię? W takim ujęciu obecność na arenie wydarzeń osób niebiałych powinna być raczej oczywistością, a nie budzącą dyskusję kontrowersją – wszak pierwszą osobą, która dokonała opisu państwa Mieszka był Żyd sefardyjski imieniem Ibrahim ibn Jakub, którego teksty przechował i niejaki Al-Bakri, hiszpańsko-arabski geograf znany z opisywania ziem słowiańskich. Badania archeologiczne potwierdzają, że na ziemiach polskich czasów wczesnego średniowiecza regularnie gościli kupcy i podróżnicy arabscy. Mieszko I złożył w podarunku cesarzowi rzymskiemu Ottonowi III wielbłąda, skądś go przecież musiał dostać. Mógłbym tak jeszcze długo, pozostaje jednak pytanie – jakie to ma znaczenie w kontekście Wiedźmina i dyskusji na temat reprezentacji osób niebiałych w ekranizacjach, głównie serialowej.
Jeśli w tym momencie pomyślałyście „Właściwie to nie ma żadnej” to macie racje, ale to dość nudna odpowiedź, dlatego pociągnę tę notkę jeszcze przez kilka akapitów, bo teraz zrobi się ciekawie (mam nadzieję) oraz kontrowersyjnie (co do tego nie mam wątpliwości). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przewijająca się przez ten dyskurs „słowiańskość” jest po prostu zastępczym konstruktem rasistowskim, argumentacyjnym fantomem, który ma stwarzać iluzję, że teza „świat wiedźmina powinien być ekskluzywnie biały” ma jakieś racjonalne umocowanie w rzeczywistości. Wiedźmin jest słowiański – więc nie może być czarny/żółty/brązowy! Wystarczy szturchnąć ten argument palcem, by rozlazł się w szwach i rozwodnił w ignorancji wygłaszającej go osoby. Jeśli na pytanie o słowiańskość jesteś w stanie przywołać tylko „bycie białym” to niewiele ma wspólnego ze słowiańskością (w jakimkolwiek tego słowa rozumieniu), a bardzo wiele z najzwyklejszym na świecie rasizmem. Gdy przypomnimy sobie, jak organizacji rasistowskich odwołuje się do ikonografii i memetyki kojarzonej z rodzimowierstwem jesteśmy już praktycznie w domu.
Czy uważam, że wszystkie co do jednej osoby piszące o „słowiańskości” Wiedźmina to wstrętni, cyniczni rasiści? Nie – ta odpowiedź też byłaby zbyt prosta. Ta prawdziwa leży, według mnie, gdzieś indziej, mianowicie – w opublikowanym w dwa tysiące szóstym roku zbiorze esejów Niesamowita Słowiańszczyzna autorstwa Marii Janion. Jest to szalenie ciekawa pozycja, nie tylko dla wykrzywionych absolwentów polonistyki (z drugiej strony, jako wykrzywiony absolwent polonistyki mogę być nieobiektywny). Janion – prawdopodobnie najsłynniejsza żyjąca badaczka literatury polskiej – stawia w niej dość prowokacyjną (ale w tym pozytywnym sensie) tezę. Oto bowiem Polacy, pozbawieni swych mitologicznych korzeni wyrugowanych przez chrześcijaństwo, nieznający swoich korzeni, nieposiadający należytego umocowania mitologicznego własnej kultury, zmagają się z problemami tożsamościowymi. Pisałem o tym wyżej, pisała o tym również w swojej książce Janion – mitologia słowiańska zniknęła, została wymazana przez historię w stopniu, który stanowi ewenement na skalę światową. Pojawiła się wyrwa – brak kotwicy utrzymującej polską łajbę w stabilnej pozycji, co sprzyja rzucaniu jej po wzburzonych sztormem falach historii (i, jak widać, grafomańskich metafor podrzędnych blogerów). Wiele specyficznie polskich szajb narodowych, dowodzi Janion, esencjonalnie ma swój początek w tym kulturowym osieroceniu. Dziwaczna mieszanina poczucia wyższości i zarazem niższości w stosunku do sąsiadów z zachodniej granicy, doraźnie konstruowane narodowe koncepcje, brak poczucia stabilności – wszystko to, mówi nam badaczka, jest w jakimś stopniu spowodowane jest mitologicznym „urwaniem od fundamentu”. Niezależnie od czyichkolwiek poglądów na tę tezę, Niesamowita Słowiańszczyzna stanowi fascynującą diagnozę społeczną.
I tym sposobem wracamy do Wiedźmina, który – nie mogę oprzeć się wrażeniu – mógłby stanowić przedmiot kolejnego odcinka Niesamowitej Słowiańszczyzny, bo Janion dostarcza nam w końcu odpowiedzi, czym jest ta perforowana sadze Sapkowskiego „słowiańskość” – kolejną próbą zaadaptowania czegokolwiek na ten utracony bezpowrotnie, mityczny fundament nowej idei, w nadziei że tym razem uda się wepchnąć kwadratowy klocek w owalny otwór, że Wiedźmin stanie się jakąś uniwersalną opowieścią „polską” i stałym punktem odniesienia. Jego potencjał rozdmuchany został przez fakt, że wiedźmińska narracja stała się międzynarodowym fenomenem kulturowym, docenienie polskiego, słowiańskiego Wiedźmina przez wielki i szeroki świat mile łechce serca, napawa narodową dumą, przynosi ukojenie i poczucie akceptacji – poczucie wiecznie niezaspokojone właśnie przez brak tego utraconego mitu, który ma Wiedźmin zastępować. W tej optyce histeryczny wrzask na jakąkolwiek wzmiankę o reprezentacji osób niebiałych w ekranizacji – wizytówce naszego nowego starego mitu! - jest swego rodzaju kulturowym terytorializmu, wołaniem o czystość i nienaruszalność, obroną tego rodzica zastępczego przez obcymi wpływami z zewnątrz. Mit, by był naprawdę nasz, polski, musi pozostać czysty, jego formowanie się nie może być skażone obcymi wpływami.
To właśnie widzę w powszechnej niechęci co do pomysłu, by w netfliksowej adaptacji prozy Sapkowskiego pojawili się aktorzy niebiali – ogniwo tego kulturowego pogubienia, o którym pisała Janion. Fani prozy Sapkowskiego boją się, że nowa adaptacja zmieni zbyt wiele w samej esencji opowieści, ale – ironia losu – w głowach wielu fanów dokonuje się, niezależnie od Netfliksa, daleko bardziej radykalna adaptacja Wiedźmina, która z eklektycznym materiałem źródłowym ma jeszcze mniej wspólnego, niż potencjalny serial z Idrisem Elbą w roli Geralta z Rivii – adaptacja na nowy polski mit tożsamościowy, który okrawa multikulturową, postomodernistyczną opowieść fantasy ze wszystkiego, co nie jest diabołem, strzygą, szewcem Kozojedem i królową Vandą, która utopiła się w rzece Duppie bo nikt jej nie chciał.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz