fragment okładki, całość tutaj. |
The Suspicion to dwudziesty czwarty tom serii i zarazem piąty, którego narratorką jest Cassie. Cassie, która – mimo paru naprawdę interesujących momentów oraz dużym potencjale – wciąż jeszcze nie podbiła mojego serca tak, jak zrobili to Rachel, Marco czy Tobias. To trochę dziwna sytuacja, ponieważ to naprawdę nie jest jakoś wybitnie źle napisana postać. Jako jedyna protagonistka jakiejś innej serii prawdopodobnie sprawdziłaby się… tak sobie, ale na pewno nie byłaby wybitnie denerwująca i zniechęcająca do lektury swoją osobą. Nie jest też taka w Animorphs, po prostu na tle innych bohaterów i bohaterek pierwszoplanowych wypada odrobinę nijako, a jej drobne wady i niedociągnięcia charakterologiczne są uwypuklone przez kontrast do postaci napisanych po prostu świetnie. No, ale oto bohaterka dostaje kolejną szansę, by zabłysnąć i mnie kupić. Czy tak się stanie? Sprawdźmy.
Powieść zaczyna się… cytatem jakiegoś kosmicznego imperatora o wygórowanych ambicjach, należącego do rasy Helmacronów, która – o ile mnie pamięć nie myli – jeszcze nie pojawiła się na kartach cyklu. Dziwne… no, ale kilka linijek niżej wracamy do zwyczajowej introdukcji streszczającej najważniejsze fakty potrzebne do zrozumienia fabuły. Ten generyczny wstęp kończy się jednak iście hitchcockowskim trzęsieniem ziemi – Cassie informuje nas, że Yeerkowie nie są jedyną rasą, która połakomiła się na naszą planetę. Po kolejnym cytacie (pojawiają się one między rozdziałami, ale nie wnoszą niczego istotnego do samej fabuły, może poza zobrazowaniem wojowniczej kultury Helmacronów) spotykamy Cassie w jej naturalnym środowisku – ubabraną i spoconą wskutek prac na farmie. Dziewczynę odwiedza Rachel, wobec której Cassie jest trochę uszczypliwa, co – jak sugeruje narracja – spowodowane jest lekką zazdrością. Stawiając się obok ślicznej, modnie ubranej, zawsze znakomicie wyglądającej Rachel Cassie czuje zawiść i jest to dość naturalne. Właściwie wady – jakiekolwiek wady – nie są czymś, czego Cassie ma zbyt wiele, więc zazdrość żywiona w stosunku do najlepszej przyjaciółki pogłębia nieco tę postać i czyni ją bardziej ludzką. Nie jest to wiele, ale w przypadku Cassie trzeba się cieszyć nawet tak drobnymi okruchami.
Dziewczyny spostrzegają, że do zepsutej pompy znajdującej się na farmie przyczepiony jest miniaturowy przedmiot przypominający model statku kosmicznego. Pompa jest dość istotna, ponieważ Animorphy ukryły w niej niebieską kostkę – andalickie urządzenie będące w stanie obdarzyć kogoś mocą morphowania, które pozyskali wskutek całej tej afery z Davidem. Cassie odczepia stateczek od pompy, przez chwilę go ogląda, ale nie poświęca mu większej uwagi, tylko wywala, po czym razem z Rachel idzie na plażę. Po powrocie do pompy przytwierdzony jest kolejny miniaturowy stateczek, który na oniemiałych oczach dziewczyn i Jake’a, który w międzyczasie zjawił się na farmie, odleciał. Jake wchodzi w swój tryb lidera i zarządza „Animorphs Assemble!”. Pół godziny później bohaterowie urządzają dyskusję nad naturą napotkanego problemu oraz czy w ogóle jest to jakiś problem. Robią to w jedyny sensowny sposób, to znaczy – pytają Axa, który jaki jedyny jest w stanie choćby w przybliżeniu oszacować skalę niebezpieczeństwa. Nie dochodzą do niczego sensownego, więc postanawiają odszukać poprzedni statek – ten który Cassie wywaliła, a który jej ojciec, wraz z innymi starymi rzeczami, zaniósł do pobliskiego punktu zbiórki rzeczy dla miejscowej organizacji charytatywnej. Zabawkę udaje im się odzyskać bez żadnych perturbacji… problem polega jednak na tym, że – jak nietrudno się domyśleć – nie była to żadna zabawka. To prawdziwy statek kosmiczny. Który oddał strzał w kierunku Jake’a.
A potem w kierunku Rachel, rujnując tym jej fryzurę. Było to prawdopodobnie najgorsze, co załoganci małej kosmicznej fregaty mogli zrobić, bo dziewczyna traci panowanie i próbuje rozwalić krążący wokół dzieciaków stateczek kijem bejsbolowym. Na arenie wydarzeń pojawił się jednak drugi stateczek, co zmusiło bohaterów do wycofania się. Tymczasem załoga statku zaczęła komunikować się telepatycznie z bohaterami domagając się kapitulacji i przekazania im „źródła zasilania” – Cassie szybko domyśla się, że chodzi im o niebieską kostkę. Sytuacja jest dość napięta – Rachel nadal ma w rękach kij bejsbolowy i wciąż jest mocno wkurzona o stan swojej fryzury – Cassie jednak stara się pertraktować. Niestety nic z tego nie wychodzi, bo Helmacronowie nie są rasą skłonną do negocjowania i statki odlatują, uprzednio atakując dziewczynę niegroźnymi dla niej wystrzałami z działa pokładowego. Animorphy przez chwilę trwają w osłupieniu, po czym uświadamiają sobie, że miniaturowi kosmici polecieli na farmę po kostkę.
Dzieciaki morphują w swoje ptasie postaci i lecą za nimi. Po drodze dyskutują o potencjalnym zagrożeniu mikrych najeźdźców, Ax przypomina jednak, iż statki mogą być jedynie kontrolowanymi na odległość sondami, zaś sami kosmici niekoniecznie są milimetrowych rozmiarów istotami. Tobias wyprzedza resztę i wdaje się w podniebną bójkę z jednym ze statków. Bohaterowie uświadamiają sobie, że o ile drobna broń Helmacronów nie jest w stanie wyrządzić realnej krzywdy komuś rozmiaru człowieka, o tyle dla myszołowa rdzawosternego może być już całkiem niebezpieczna – ruszają więc Emohawkowi na pomoc. Po krótkiej bójce (bez jednoznacznie wyłonionego zwycięscy) bohaterowie docierają na farmę rodziców Cassie, by przechwycić kostkę. Wróg już tam jednak jest i robi dokładnie to samo. Wywiązuje się kolejna walka. Bohaterowie, wyczerpani długim lotem i starciem nad ziemią zaczynają przegrywać. Helmacroni zabierają kostkę i lecą do stodoły, w której rodzice Cassie trzymają ranne zwierzęta. Dziewczyna wraca do ludzkiej postaci i biegnie za nimi. Tam, po raz kolejny próbuje przemówić im do rozsądku, wskazując na to, że sam ich rozmiar właściwie uniemożliwia podbój Ziemi, na której mieszkają ludzie będący w stanie bez większego problemu rozdeptać całe ich gwiezdne krążowniki. W odpowiedzi kosmici strzelają do Cassie raz jeszcze – tym razem z zasilanej kostką broni, która powoduje zmniejszenie się dziewczyny.
Chwilę później na miejscu pojawia się Tobias, który również obrywa zmniejszającym promieniem. Zaraz potem to samo dzieje się z Marco. Na szczęście Ax, Rachel i Jake uniknęli miniaturyzacji i zaczęli rzucać cegłami w statki wroga. Ponownie próbują pertraktacji i ponownie zakamieniały upór wojowniczej rasy Helmacronów uniemożliwia im dojście do jakiegokolwiek porozumienia. Sytuacja, jak to w tych mniej poważnych tomach Animorphs bywa, robi się tragikomiczna. Rachel miota cegłówkami, nieomal nie zabijający przy tym omyłkowo swoich pomniejszonych przyjaciół, których ratuje Ax. Do walki włącza się drugi, pozostający dotychczas w odwodzie stateczek. Robi się gigantyczne zamieszanie, z którego Helmacronowie dają drapaka zabierając ze sobą kostkę i pozostawiając połowę Animorphów w rozmiarze kompaktowym.
Bohaterowie zastanawiają się co teraz – nie dość, że mają na karku kolejną inwazję na Ziemię, to jeszcze troje z nich zostało trwale zminiaturyzowane. Ax proponuje, by bohaterowie zaczęli morphować – niewykluczone, że ich zwierzęce postaci będą posiadały swoje naturalne wymiary. Niestety okazało się, że morphy naszych bohaterów również są domyślnie przeskalowane, więc nie jest to żadne rozwiązanie. Niestety rozwiązanie musi poczekać, bo tata Cassie właśnie wrócił do domu. Ax morphuje w swoją ludzką postać i wraz pozostałą dwójką pełnowymiarowych Animorphów próbuje zbyć tatę Cassie. A że jest Axem w ludzkiej formie, dostarcza nam przy okazji trochę uciechy. Niestety nie udaje im się to i zostają przez niego spławieni. Chwilę później Minimorphy mają poważniejszy problem – nieświadomy tego, że jego córka jest obecnie wielkości przecinka w książkowym zdaniu tata Cassie otrzepał but, przysypując ziemią swoją córkę i jej dwóch przyjaciół.
Na szczęście nic im się nie dzieje. Co więcej, bohaterowie odkrywają, że w swoich miniaturowych wersjach mają proporcjonalnie znacznie więcej siły, niż jako pełnowymiarowi ludzie (i, w przypadku Tobiasa, pełnowymiarowe myszołowy), na podobnej zasadzie, na jakiej mrówki są w stanie dźwigać wielkie z ich punktu widzenia ciężary, a małe ptaki latać wyżej, niż duże. Nie jestem pewien, czy to tak do końca działa, ani czy – skoro już o tym mowa – ludzkie organizmy są w stanie poprawnie funkcjonować w takich rozmiarach, ale generalnie ufam autorce, że nawet jeśli nieco popłynęła, to nie aż tak bardzo, by robić z tego powodu awanturę. W ogóle gratulacje dla Applegate o zadbanie o taki szczegół, jak informacja, iż Tobias jest obecnie tego samego rozmiaru, co Cassie i Marco – z ich punktu widzenia jest gigantycznym myszołowem sięgającym im dziobem do czoła. Helmacronowie przycięli go do tego samego, bazowego wymiaru, co pozostałych, nie przejmując się skalowaniem proporcji. Wracając jednak do fabuły – bohaterów odkrywa patrol piechoty Helmacronów.
Zanim Animorphy cokolwiek postanawiają, pojawia się inny patrol Helmacronów, z drugiego statku. Okazuje się, że załogi obu okrętów należą do dwóch różnych, nieżyczliwych sobie frakcji i zaczynają kłócić się, kto ma pojmać jeńców. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, pojawia się kilka przechodzących obok karaluchów, które okazały się pozostałą trójką Animorphów spieszących z odsieczą swoim miniaturowym przyjaciołom. Helmacroni wrócili na swoje statki i zaczęli atakować bohaterów z powietrza. Bohaterowie znowu obrywają – Ax, obecnie w morphie pająka, szczególnie mocno odczuł na sobie broń kosmicznych najeźdźców – i zmuszeni są do poddania się, szczególnie w świetle faktu poważnych ran odniesionych przez Jake’a i Axa. Minimorphy zostają zatem zniewolone – minus Tobias, któremu udało się zwiać i dołączyć do pełnowymiarowych Animorphów – i przetransportowane na jeden ze statków. Marco, jak to zwykle Marco, stara się zmieniać całą sytuację w farsę i trolluje rytuał ukorzenia się przed zwycięzcami, którego Helmacroni wymagają od pojmanych. Kosmici starają się wymusić od Cassie i Marca zdradzenie lokacji, w której ukryli niebieską kostkę – oboje zgodnie z prawdą odpowiadają, że pozostali musieli ją przechwycić i w międzyczasie gdzieś ukryć.
Minimorphy dowiadują się, że najeźdźcy dysponują technologią rozpoznającą sygnatury morphowania – są w stanie określić, czy dana istota posiada moc transformacji w inne stworzenia oraz wyśledzić kogoś, kto takie moce posiada. Cassie i Marco wpadają zatem na pomysł, by odstawić naprawdę imponującą akcję i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wmawiają więc Helmacronom, że kostka jest w posiadaniu innej istoty dysponującej mocą morhowania, właściwie jedynego takiego stworzenia, które nie jest Animorphem, a znajduje się w pobliżu. Vissera Trzy. Zgodnie z przewidywaniami dzieciaków kosmici rzucili się planować atak na Yeerków. Niezgodnie z ich oczekiwaniami, nie wypuścili ich ze statku, tylko przekazali w ręce jakiegoś… mężczyzny. No właśnie – okazuje się, że wszyscy poznani do tej pory przedstawiciele rasy Helmacronów byli, precyzyjnie rzecz ujmując, przedstawicielkami rasy Helmacronów i to one rządzą na tym statku. Mężczyźni są czymś w rodzaju obywateli drugiej kategorii. Zarówno Marco, jak i Cassie są teraz „mężczyznami”, ponieważ są niewolnikami, a kobiety nie mogą być niewolnikami. W takich chwilach muszę pamiętać, że to seria książek z lat dziewięćdziesiątych, a zatem pisana w czasach, gdy Joss Whedon wmawiał nam, że fetyszyzacja silnych kobiet to „feminizm”. Z drugiej jednak strony Applegate miała znakomite wyczucie pisania kobiecych postaci, więc taka sytuacja wygląda… dziwnie. Na szczęście dla autorki taki wybieg to raczej egzotyzacja obcej kosmicznej rasy, nie zaś próba pokrętnej krytyki genderowych dynamik.
Z pomocą pomniejszonych bohaterów Helmacronom udaje się namierzyć Vissera, który obecnie przybywa na Ziemię w zakamuflowanym transportowcu, którym ląduje na jakimś odludziu i jedzie gdzieś limuzyną z przyciemnianymi szybami. Mali kosmici atakują limuzynę i przyładowali osłupiałemu, znajdującemu się w ludzkim morphie Visserowi prosto w twarz, pozbawiając go tym przytomności. Do walki – o ile można to nazwać walką – miesza się uzbrojony w pistolet nosiciel Yeerka robiący za ochroniarza, a Helmacroni wdają się w szaleńczą walkę z nim. Cassie i Marco szybko orientują się, że postrzeleni kosmici raczej prędzej niż później zabiją siebie i ich, więc postanawiają dać drapaka, zanim będzie za późno. Cassie proponuje transformację w muchy – a biorąc pod uwagę, że ich rozmiar będzie przeskalowany, zejdą w ten sposób bardzo blisko rozmiarów subatomowych. Postanawiają zaryzykować.
Transformacja w tak drobne istoty powoduje dość interesujące efekty uboczne – bohaterowie są w stanie dostrzegać rzeczywistość na poziomie, który od przeciętnego, pełnowymiarowego człowieka wymaga długich medytacji oraz zażycia LSD. To umożliwia bohaterom wymknięcie się porywaczom. W pewnym momencie znajdują się nawet w głowie jednego z kosmitów, która właśnie jest rozwalana laserem. Wszystko to jest opisane w tak surrealny, a jednocześnie sugestywny sposób, że nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż Applegate eksperymentowała z twardymi narkotykami. Po kilku kwadransach szalenie dezorientującego doświadczenia oboje postanawiają wrócić do swoich ludzkich postaci w obawie, że zbliżą się do dwugodzinnego limitu pozostawania w morphie. Po powrocie do swoich bazowych, ludzkich i wciąż miniaturowych postaci, orientują się, że wylądowali na czyjejś głowie. Po chwili okazało się, że właścicielem tej głowy jest Chapman, przejęty przez Yeerków dyrektor szkoły, do której uczęszczają Animorphy. Chapman rozmawia z Visserem – z ich wymiany zdań wynika, że przywódca Yeerków bez większego problemu poradził sobie z Helmacronami. Chwilę później Tobias odnajduje Marco i Cassie.
Okazuje się, że pełnowymiarowe Animorphy przechwyciły drugi statek Helmacronów i zmusili ich do współpracy umieszczając pojazd w imadle i sukcesywnie dokręcając śrubę. Co ciekawe, nawet w takiej sytuacji miniaturowym najeźdźcom udało się częściowo zmanipulować Animorphów i zastawić na nich pułapkę – planowali, jak domyśliła się Cassie, przechwycić kostkę, gdy Animorphy będą walczyć z Yeerkami. Kostkę miał przy sobie Ax, który znajdował się w pobliżu w ludzkim morphie. Tak więc tak – Helmacroni przechwycili od Axa kostkę. Animorphy walczą o tę kostkę. Do tego wszystkiego wmieszał się Visser Trzy ze swoimi przydupasami. Helmacroni walą na oślep promieniami zmniejszającymi i trafili Rachel. Zrobiło się gigantyczne zamieszanie, które Cassie obserwuje z pozycji wysokiego czoła dyrektora swojej szkoły. Dziewczyna wpada na pewien pomysł – transformuje się w skunksa, by móc używać telepatii i kontaktuje się z Tobiasem, proszący by zabrał ich z głowy kontrolera. Marco również zmienia się w małe zwierzę – kreta – więc Emohawk jest w stanie ich unieść i odtransportować na górną część statku kosmicznego miniaturowych kosmitów i tam nakazuje obu chłopcom zmienić się w największe morphy, jakie posiadają – sama również to robi. Ich wspólny ciężar spowalnia statek i zmusza go do lądowania. Tyle tylko, że Helmacroni to rasa Leeroyów Jenkinsów, którzy nigdy się nie poddają. Cassie uświadamia sobie, że postępując w ten sposób jedynie ułatwia Yeerkom złapanie statku, który trzyma niebieską kostkę – przestaje więc zmieniać się w humbaka, by umożliwić małym kosmitom ucieczkę, ale robi to zbyt późno – kostka wpada już w czyjeś inne ręce.
Jedynym niepomniejszonym Animorphem na placu boju pozostaje Ax, reszta dzieciaków oberwała promieniem w trakcie całej tej szamotaniny. Dzieciaki wspinają się na jego grzbiet i Andalita ucieka z przechwyconą w międzyczasie kostką, gdzie pieprz rośnie. Cassie wpada na kolejny pomysł i nakazuje mu morphować w ptaka oraz uciekać do ogrodu zoologicznego. Część ocalałych ze statku Helmacronów również ocalała i też obecnie przebywa na Axie. By skrócić nieco tę farsę – Cassie wpada na kolejny pomysł (dostrzegacie już wzorzec?). Helmacroni pomniejszyli bohaterów oraz wszystkie morphy, które do tej pory pobrali. Co jednak, jeśli pobiorą nowego morpha? Teoretycznie nie powinien być on pomniejszony, bo został pozyskana już po fakcie… tak, wiem, głupie to przeokrutnie, ale dla dobra rozwoju fabuły udawajmy, że ma to sens. Bohaterowie pobierają morpha mrówkojada i okazuje się, że hipoteza Cassie jest trafna. Mrówkojady mają to do siebie, że są znakomicie przystosowane do walki z drobnymi Helmacronami, co daje naszym bohaterom sporą przewagę nad wrogiem. Visser (w międzyczasie też oberwał promieniem zmniejszającym) wpada na podobny pomysł i również zmienia się w mrówkojada. Trzymany dotychczas w odwodzie Ax przystawia mu ostrze go gardła i zmusza do ugody. Bohaterowie pokonują Helmacronów, zmuszają ich do przywrócenia im ich prawidłowego rozmiaru oraz zrobienia tego samego dla pozostałych osób, które oberwały zmniejszaczem. Po wszystkim Helmacroni odlatują i planują zorganizować front wyzwolenia mężczyzn w swojej kulturze. Koniec.
Powiem tak – to był… eee… nie jestem pewien, co to właściwie było. Jeśli powyższe streszczenie The Suspicion wydaje wam się dziwaczne, naciągane czy nielogiczne, to spieszę zapewnić, że ta powieść właśnie taka jest. Domyślam się, czym miała być – lżejszym, komediowym epizodem przejściowym, który trochę tonowałby dramaturgię i emocjonalny ciężar czterech poprzednich odsłon cyklu. Problem polega jednak na tym, że niespecjalnie to wyszło. Fabuła jest w ogólnym ujęciu prosta jak drut, jednak im dalej w las, tym bardziej da się odczuć, że autorka zwyczajnie miota się i nie sama nie bardzo wie, w którą stronę to wszystko zmierza. Był tu naprawdę spory potencjał, szczególnie w samej idei zmniejszenia się do rozmiarów umożliwiających percepcję subatomową. Sami Helmacroni też posiadali pewien potencjał komediowy, ale koniec końców okazali się być wykorzystywani do zaledwie jednego żartu, który szybko zaczął męczyć. W dodatku cały ten wątek genderowy do niczego interesującego nie prowadził i tylko dezorientował. The Suspicion wygląda jak jakaś wstępna wersja powieści, jeszcze nietknięta ręką redaktora. Możliwe zresztą, że tak właśnie było – o ile mnie pamięć nie myli ten tom ukazywał się mniej więcej w czasie, w którym Applegate wymyślała aż dwie kolejne nowe serie młodzieżowe (o jednej z nich mam zresztą notkę), nic zatem dziwnego, że miała dość niewiele czasu na doszlifowanie pomysłu. Ostatecznie dostaliśmy zatem coś, co można określić jedynie „bałaganem”, momentami mającym swoje jaśniejsze punkty, ale jednak nie jest to poziom, do którego Applegate zdołała mnie już przyzwyczaić.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz