fragment grafiki autorstwa Sergeya Kolesova, całość tutaj.
|
Gdyby rojenia wielu osób identyfikujących się z ruchem GamerGate były prawdziwe i faktycznie istniała jakaś feministyczno-gejowsko-lewacka organizacja mająca na celu przejęcie środowiska growego, wybrałaby na swojego emisariusza kogoś starannie wyselekcjonowanego z całej rzeszy feministycznych felietonistów i felietonistek. Anita Sarkeesian prawdopodobnie znalazłaby się w pierwszej pięćdziesiątce kandydatów i kandydatek. Możliwe, że w pierwszej dwudziestce. Podejrzewam jednak, że supertajna komisja planująca w sekrecie zniszczyć środowisko gier, narzucając mu straszliwe standardy odpowiedniego traktowania postaci kobiecych na swoją „twarz” wybrałaby kogoś innego. Najprawdopodobniej byłaby to osoba płci żeńskiej (lub z płcią żeńską się identyfikująca), niekoniecznie biała. Zapewne byłby to ktoś powiązany ze środowiskiem growym i znający je od podszewki (jak wiadomo, każdy bastion najłatwiej rozsadzić jest od środka), posiadający znajomość konwencji oraz obyczajów tego środowiska oraz potrafiący umiejętnie z nich korzystać. Byłaby to również osoba przygotowana na werbalne ataki oraz groźby śmierci, mająca zasoby psychiczne umożliwiające jej zachowanie równowagi mimo agresywnych zachowań w stosunku do niej. Oraz otwarta na dyskusję, umiejąca wejść w polemikę, bronić swoich racji oraz korygować własne błędy (albo przynajmniej się do nich odnosić) w obliczu merytorycznej krytyki. Byłby to niewątpliwie groźny i podstępny wróg dla wszelkich Prawdziwych Graczy.
Problem w tym, że to tak nie działa. Nie ma żadnego doskonale zorganizowanego lewackiego lobby, które z premedytacją, za pomocą serii celnych, precyzyjnych ciosów chce odebrać Prawdziwym Graczom ich prawo do zachwycania się komputerowymi awatarami obrazującymi kobiety o karykaturalnie przesadzonych proporcjach płciowych eksponowanych za pomocą wiele odsłaniających kostiumów. Nie istnieje żadna centrala umiejscowiona w jakimś bunkrze w Brukseli czy gdziekolwiek indziej, w której następuje koordynacja tęczowych szwadronów śmierci przemieszczanych na kolejne taktyczne pozycje. Uwierzcie mi, chciałbym, żeby tak było – istniałaby wtedy szansa, że za swoją pisaninę na blogu i towarzyszącym mu fanpage’u otrzymywałbym jakieś grube pieniądze w ramach tajnego funduszu promującego widoczność lewomyślnych idei w Internecie. Szczerze żałuję, ale to wszystko to jedynie rojenia.
Jim Sterling, we właściwy sobie sposób, określił Anitę Sarkeesian „potworem stworzonym przez samych gamerów”. I trudno się z tym nie zgodzić – gdyby nie znana pod nazwą GamerGate afera, która wzbudziła reakcyjny ruch społeczny osób określających się mianem Prawdziwych Graczy, seria videoesejów pod tytułem Tropes vs. Women in Video Games pozostałaby zapewne niszową ciekawostką, o której prawdopodobnie usłyszałby nikły promil populacji. Tymczasem, wyciągając ją na świecznik, stał się widoczną ikoną feministycznej krytyki gier video. Ikoną może i pod wieloma względami nieidealną, ale – zważywszy na kontekst, w jakim wypłynęła – wciąż bardzo wartościową. Problem (a raczej jego część) polega jednak na tym, że – również zważywszy na kontekst, w jakim wypłynęła – krytyka tej badaczki staje się czymś bardzo problematycznym.
Istnieje kilka powodów, dla których Sarkeesian to wymarzony cel dla osób identyfikujących się z ruchem GamerGate. Po pierwsze jest kobietą – a seksizm w kulturze gier video jest zjawiskiem zasmucająco powszechnym, a przy tym bardzo dobrze zbadanym i opisanym. Po drugie, w swoich materiałach video operuje retoryką zbliżoną do krytyki akademickiej – dla osób zaznajomionych z tym typem prowadzenia dyskursu jest on czymś naturalnym. Jednak dla wielu graczy operujących innym sposobem rozmawiania o kulturze popularnej tego typu retoryka może być obierana jaka przejaw protekcjonalizmu. Po trzecie – komentarze oraz możliwość oceny jej materiałów są zablokowane, a nawykli do standardu 2.0. Internauci alergicznie reagują na brak łatwego wejścia w polemikę. Po piąte jest osobą z zewnątrz, która w dodatku odważyła się przyznać, że środowisko gier video, jak i w dużej mierze sam gejming są jej obce – woda na młyn dla osób zarzucających jej niekompetencję i nierozumienie specyfikacji medium.
Istnieje jednak kilka rzeczy w twórczości amerykańskiej videoeseistki, które są warte krytycznego spojrzenia. Informatywność tworzonych przez nią materiałów momentami miesza się ze skrajnie subiektywną krytyką poszczególnych aspektów gier video. Można mieć również uwagi co do jej percepcji gier która zdaje się dość swobodnie podchodzić do polisemiczności kreowanych przez nie doświadczeń. Noah Berlatsky zwrócił uwagę na odruchowe wiktymizowanie pracownic seksualnych poprzez określanie ich mianem prostituted women, którego to terminu Sarkeesian kilkukrotnie używa w swoich materiałach video. Zdarzały jej się przeoczenia w researchu. Żadna z tych rzeczy jednak – i to należy podkreślić z całą stanowczością – nie nosi znamion złej woli czy chęci umyślnego wprowadzania w błąd. Nie istnieje idealna metoda badawcza, nie istnieją również nieomylni badacze. Właśnie dlatego istnieje dyskurs – ktoś coś mówi i jego lub jej tezy konfrontowane są z percepcją, przemyśleniami i badaniami innych uczestników oraz uczestniczek dyskursu. W ten sposób, o ile całość przebiega w duchu wzajemnego poszanowania oraz intelektualnej uczciwości, koniec końców wszyscy stajemy się odrobinę mądrzejsi.
Piotr Sterczewski, polski badacz gier video, wspomniał kiedyś, że powstrzymuje się przez merytoryczną krytyką Anity Sarkeesian (poza wąskim kręgiem dyskusji akademickich), ponieważ nie chciałby w ten sposób dostarczać amunicji atakującym ją GamerGaterom. O ile rozumiem takie podejście, o tyle właśnie intelektualna uczciwość zabrania mi się z nim zgodzić. Anita Sarkeesian zasługuje na naszą bezwarunkową obronę jej przed groźbami, obrażaniem i wszelkimi innymi rodzajami przemocy. Zasługuje również na naszą – merytoryczną i pozbawioną agresji – krytykę polemiczną, ponieważ jest badaczką gier. Oczywiście obawy Piotrka bynajmniej nie są nieuzasadnione. Niezależnie, jak wyważona i w jak asekuranckie sformułowania ubrana, jakiejkolwiek krytyce Sarkeesian grozi mimowolne rozpłynięcie się w rwącym potoku hejtu. Nawet ja, teraz, w tym momencie zwracam baczną uwagę na każde zdanie, które piszę, ponieważ istnieje ryzyko, że ktoś podlinkuje moją notkę na Twitterze z dopiskiem I WŁAŚNIE DLATEGO SARKEESIAN JEST ZŁA I POWINNA SIĘ ZAMKNĄĆ.
Nie. Absolutnie nie. Nie jest zła. Nie powinna się zamknąć. Jej praca, choć nieidealna, już w tak krótkim czasie przyniosła wiele dobrego, choćby zwracając uwagę na wiele problemów w kwestii obrazowania postaci kobiecych notorycznie trapiących medium gier video. Istnieją również znacznie bardziej „namacalne” dowody – twórcy serii gier Dishonored jednoznacznie wskazali na to, że uprawiana przez Sarkeesian krytyka miała znaczący wpływ na ostateczny kształt drugiej odsłony gry. Fakt, że w Dishonored II mamy możliwość wcielenia się w postać kobiecą zawdzięczamy właśnie Anicie. Możemy tylko domyślać się, w jakim stopniu jej praca krytyczna wpłynęła na widoczność postaci kobiecych w innych grach, ponieważ ten efekt jest właściwie niemierzalny – złą wolą byłoby jednak zakładanie, że jest on nieznaczny czy wręcz nieistniejący.
Anita Sarkeesian jest człowiekiem. Człowiekiem, który może się zacietrzewić, któremu mogą puścić nerwy, który nie zawsze używa geometrycznie idealnej retoryki. Dlatego istnieje dyskurs środowiskowy (w tym wypadku feministyczny oraz growy), który postawioną tezę, przytoczoną wypowiedź czy analizę traktuje jako punkt wyjścia do głębszego myślowego procesu. I tu właśnie pojawia się problem z ruchem GamerGate i obawami Piotrka. Tak jak twierdzi Sterling, Sarkeesian jest potworem stworzonym przez gejmergejterów – ale w rezultacie jest również, czy nam się to podoba czy nie, twarzą idei emancypacyjnych w medium gier video. Tyle tylko, że rzeczywistość nie działa tak, że mamy jedną nieomylną papieżycę feminizmu growego, wobec której nie możemy sobie pozwolić na rzeczową krytykę (chyba, że w intymnym zaciszu akademickiej sali) i takie asekuranctwo na dłuższą metę będzie równoznaczne z wygraną filozofii gejmergejteryzmu – grą w ramach narzuconych przez nich czarno-białych zasad. Sprzeciwiam się takiemu postawieniu sprawy.
Anita Sarkeesian jest człowiekiem i jako taka zasługuje na naszą bezdyskusyjną lojalność w sytuacji prób zastraszenia i zamknięcia jej ust. Jako taka zasługuje również na to, by być witalną częścią dyskursu – nie jej ślepym zaułkiem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz