fragment grafiki autorstwa Dave'a Sima i Gerharda, całość tutaj. |
No cóż… nie mogę napisać, że mnie przed tym nie ostrzegano. Że nie pisano mi, iż Dave’owi Simowi w pewnym momencie kompletnie odjeżdża peron, a jego szczególne poglądy na feminizm, zinstytucjonalizowaną religię i parę innych spraw nie będą robiły się coraz bardziej odklejone od rzeczywistości. Ostrzegano, mówiono – po prostu nieświadomie założyłem, że jako czytelnik i bloger krytyczny z wieloletnim stażem będę w stanie założyć grube okulary obiektywizmu i ocenić dzieło niezależnie od tego, jak mocno rozmija się ono z moim światopoglądem. W zasadzie tak się stało, ale… cóż, w trakcie lektury miałem jeden czy dwa momenty słabości, gdy chciałem komiks odłożyć i nie wracać do niego już więcej. Spoilery przygotowały mnie na to, z czym miałem się zmierzyć, ale w żaden sposób nie złagodziło to doświadczenia.
Ale do rzeczy. Komiks kontynuuje fabułę poprzedniego tomu, konkludując wątki Cerebusa na papieskim tronie, światopoglądowej wojny między dwoma odłamami lokalnej religii oraz spisku, wskutek którego zginął poprzedni papież. Główny bohater doświadcza iluminacji religijnej, w trakcie której odbywa (duchową?) drogę na Księżyc, gdzie – od enigmatycznego Sędziego – dowiaduje się, iż Wszechświat powstał wskutek tego, że Otchłań zgwałciła Światło, przez co doszło do procesu, jaki znamy pod nazwą Wielkiego Wybuchu. Otchłań stała się kosmosem, a zwłoki Światła ciałami niebieskimi i dzięki temu mogliśmy zaistnieć, ale Światło kiedyś wróci i wtedy będziemy mieli przegwizdane. Uff. W międzyczasie Cerebus poznaje lokalną parodię Micka Jaggera, gwałci Astorię, bierze udział w Świętej Wojnie będącej jedną z niezliczonych halucynacji znanego już nam Roacha, my zaś dostajemy kolejne wskazówki na temat innych mrówników, zaś narracja komiksu chwilami robi się tak pokręcona i niekoherentna, że od czasu do czasu właściwie przestawałem rozumieć, czego jestem świadkiem.
No właśnie – w trakcie tworzenia tej części swojej epickiej sagi Dave Sim przechodził przez dość destrukcyjny dla niego rozwód ze swoją dotychczasową partnerką życiową, Deni Loubert. W dodatku nieprzerwanie zajeżdżał się na śmierć rysując, pisząc i wydając komiks w częstotliwości, jakiej czasami nie są w stanie osiągnąć duże i dobrze zorganizowane oficyny wydawnicze dysponujące potężną infrastrukturą i doświadczeniem w produkcji kolorowych (lub czarno-białych) zeszytów. Sytuację nieco rozładowało zaangażowanie Gerharda w tworzenie teł do komiksu – Church & State II tłami bowiem stoi – ale i tak musiała to być niezła życiowa wyżymaczka, przez którą niewielu przeszłoby bez szwanku. Słuchajcie, ja nie usprawiedliwiam Sima, bo tezy głoszone przez niego we wstępach poszczególnych numerów oraz w odpowiedziach na listy czytelników są zwyczajnie obrzydliwe i z czasem w ogóle przestałem je czytać, skupiając się tylko i wyłącznie na komiksie. Po prostu staram się zrozumieć, skąd wziął się u autora aż tak głęboki resentyment do kobiet i feminizmu. To boli, nie tylko w materiałach towarzyszących serii – odbija się to również na jego treści.
Choć Cerebusa nigdy nie można było nazwać komiksem feministycznym, to postaci kobiece były dotychczas na ogół nieźle skonstruowane i nawet taki lewak jak ja był je w stanie czytać bez zgrzytu zębów. W Church & State II sytuacja zmienia się dość radykalnie – nieliczne postaci kobiece, z Astorią na czele, zostały charakterologicznie spłaszczone do tego stopnia, że bardziej przypominają parodie feministek z polskich kabaretów, niż cokolwiek przypominającego spójnie pisane postaci. Tak jakby autor wziął młotek i tłukł te postaci do momentu, w którym będą one pasowały do jego obecnego punktu widzenia, nie zastanawiając się nawet, jak bardzo jest to bezsensowne z punktu widzenia większej całości. Jest jeszcze również niesławna scena gwałtu na Astorii, o której nie napiszę ani słowa, bo to był właśnie ten moment, po którym chciałem komiks odłożyć i już do niego nie wracać – główny bohater osiągnął moralny horyzont zdarzeń, po którym nie jestem w stanie mu współczuć, ani z nim sympatyzować, nawet mimo późniejszych coraz silniejszych sugestii, że mrównik powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z faktu, jak okropną, obrzydliwą i odrażającą jest osobą.
A szkoda, bo to wciąż jest znakomicie pisany, rysowany i pomyślany komiks. Jasne, ma swoje problemy z tempem opowieści, które jest nierównomiernie rozłożone i dostajemy całe zeszyty niewnoszące do historii niemal nic, w czasie gdy inne są wręcz przeładowane kluczowymi wydarzeniami i informacjami, ma przestrzelone pomysły i zbyt splątane motywy… ale w chwilach, gdy gra tak, jak grać powinien, przez Cerebusa po prostu się płynie, z niecierpliwością przerzucając kolejne kartki, chcąc dowiedzieć się, jak dalej potoczy się cała ta sytuacja. To wciąż jest błyskotliwy, szalenie ambitny zarówno w treści, jak i w formie komiks… przynajmniej dopóki poglądy autora nie zaczynają kanibalizować struktury fabularnej. I nawet nie chodzi o to, że są one paskudne – bo są – ale o to, że Sim wprowadza je w tak toporny sposób, że ciężko brać to wszystko na poważnie.
Graficznie jest świetnie – Church & State II to pierwsza pełna książka telefoniczna, w której za tła odpowiedzialny jest Gerhard, który odnalazł już spójną dynamikę z Simem, dzięki czemu obaj artyści sprawnie uzupełniają się nawzajem. To skutkuje komiksem wyglądającym zawsze bardzo dobrze, a często – po prostu fenomenalnie. Tła są bogate, szczegółowe i zróżnicowane, co pozytywnie wpływa na klimat komiksu i doniosłość niektórych scen. Przy czym trzeba zaznaczyć, że wciąż jest to komiks operujący minimalnymi zasobami, toteż autorzy korzystają z rozmaitych sztuczek, by używać kilkukrotnie raz już narysowanych teł albo w ogóle minimalizować rolę drugiego planu (jak to wcześniej robił Dave Sim, gdy nie miał jeszcze Gerharda na pokładzie). W ogóle to nie przeszkadza, bo tego typu drogi na skróty nie są nadużywane, więc mimo wszystko komiks nie wygląda „tanio” w żadnym tego słowa znaczeniu.
I teraz mam problem – nie wiem, czy czytać kolejny rozdział o Cerebusie, skoro doskonale zdaję sobie sprawę, że będzie jeszcze gorzej, a w kwestii mizoginizmu autor nie tylko nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ale na dodatek jeszcze się nawet dobrze nie rozkręcił. Na „tak” przemawia pasjonująca fabuła, mistycyzm, świetne dialogi, celne parodie komiksu superbohaterskiego oraz znakomita oprawa wizualna. Na „nie” – bełkotliwość niektórych momentów i seksizm rozmiaru potężnego. Nie wiem, czy czuję się na siłach, szczególnie, że kolejna książka telefoniczna nosi tytuł Jaka’s Story, więc prawdopodobnie istotną fabularnie postacią będzie pierwsza (i jedyna prawdziwa?) miłość Cerebusa. Trochę obawiam się, co z nią zrobi autor.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz