fragment kreskówki, całość tutaj. |
Istnieje pewien niepisany kanon filmów animowanych, który znany jest większości osób nawet niespecjalnie zainteresowanych tematem – kamieni milowych uznawanych za ikoniczne dokonania w tej dziedzinie. Wszyscy kojarzymy Mikiego pogwizdującego za sterami parostatku w Steamboat Willie (1928), Elmera śpiewającego w duecie z Bugsem słodką arię operową w What's Opera, Doc? (1957) albo Daffy'ego wściekającego się na złośliwego animatora w Duck Amuck (1953). Są jednak animacje, o których historia jakby trochę zapomniała, choć ich istnienie jest co najmniej równie znaczące dla rozwoju zachodniego przemysłu filmów animowanych. Jedną z takich produkcji jest stworzona w 1942 animacja nosząca tytuł "The Dover Boys at Pimento University" or "The Rivals of Roquefort Hall" dla uproszczenia zwana The Dover Boys at Pimento University, a dla jeszcze większego uproszczenia – The Dover Boys. Jest to dziewięciominutowy film animowany w reżyserii Chucka Jonesa wyprodukowany w ramach serii Merrie Melodies.
Cofnijmy się na chwilę do wczesnych lat czterdziestych, gdy rywalizacja pomiędzy Warner Bros. Animation, a Walt Disney Animation Studios trwała w najlepsze... ale tylko pozornie, bo mimo wszelkich starań ze strony ekipy produkcyjnej braci Warner, to Disney narzucał standardy estetyczne i produkcyjne całemu przemysłowi, a większość studiów animacyjnych jedynie kopiowała rozwiązania znane z animacji o Mikim, Donaldzie et consores. Wszyscy, którzy próbowali iść własną drogą i robić coś po swojemu kończyli jak bracia Fleischerowie. Kim są bracia Fleischerowie, zapytacie? No właśnie... Przez bardzo długi czas sentymentalne musicalowe kreskówki ze antropomorfizowanymi zwierzętami dominowały w kwestii animacji – to był mainstream, narzucony przez Walta Disneya porządek, a jeśli ktoś próbował ten stan rzeczy zmienić, lądował poza nawiasem. Ale próbować było przecież trzeba, ponieważ w kwestii słodkich animowanych zwierzątek robiących urocze rzeczy studio Disneya nie miało sobie równych. Jeśli obejrzycie wczesne kreskówki obu tych studiów animacyjnych, z pewnością będzie mieli spore trudności z odróżnieniem, które z nich wyprodukowało daną krótkometrażówkę – estetycznie nie różnią się prawie niczym, sposób produkcji również jest taki sam. No, prawie – Disney miał zauważalnie płynniejszą i bardziej dopracowaną animację.
Dlatego też Leon Schlesinger, ówczesny szef animacyjnego studia Warner Bros zlecił swoim pracownikom tworzenie czegoś trochę innego – lekką zmianę kursu, dzięki której animacje studia będą zauważalnie inne od tych disnejowskich, a jednocześnie wciąż zachowają wysoką jakość. Jones, który podówczas odpowiadał za reżyserię dużej części produkowanych przez studio kreskówek, wziął sobie to zalecenie głęboko do serca i postanowił wykreować coś naprawdę wyjątkowego. Przede wszystkim wpadł na rewolucyjny w tamtych czasach pomysł – postanowił, że jego nowe dzieło będzie autentycznie zabawne. O ile slapstick i proste słowne gagi były ówcześnie stosunkowo powszechne, o tyle subtelne gry słowne, satyry i parodie to coś, co miało dopiero nadejść – między innymi za sprawą Chucka Jonesa. Za podstawę planowanej animacji wzięto popularną na przełomie XIX i XX wieku serię powieści młodzieżowych The Rover Boys, opowiadającą o trzech dzielnych, przystojnych i odważnych młodzieńcach uczących się w szkole wojskowej. Jones, w typowy dla siebie sposób, sparodiował szablonową fabułę tego typu czytadeł, wyśmiewając motywy idealnych bohaterów, damy w opałach oraz podstępnego złoczyńcy. Gagi były znacznie bardziej złożone i mniej oczywiste, niż w innych kreskówkach z tamtego okresu – większość z nich opiera się na ironii, wizualnym non sequitur oraz łamaniu schematów fabularnych, czyli na czymś, co później stanie się znakiem rozpoznawczym tego reżysera. Warto mieć to na uwadze – Chuck Jones nie od zawsze był odważnym eksperymentatorem o ostrym jak brzytwa poczuciu humoru. Jego pierwsze kreskówki były dość nijakie – to The Dover Boys był punktem zwrotnym w karierze tego reżysera, który w tym właśnie momencie uświadomił sobie, jakiego rodzaju kreskówki chce tworzyć.
To jednak dopiero początek. Odważnym posunięciem było wykorzystanie w kreskówce jedynie postaci ludzkich - żadnych antropomorfizowanych zwierząt. Ostatnie studio animacyjne, które tego próbowało (Fleischer Studios – twórcy animacji m.in. o Popeye'u i Betty Boop) zakończyło swoją działalność w tym samym roku, w którym ukazał się The Dover Boys. Co więcej, projekty bohaterów radykalnie różniły się od wszystkiego, co można było zobaczyć w ówczesnych produkcjach animowanych – postaci rysowane były znacznie bardziej realistycznie, proporcje ich ciał były mniej zdeformowane. Z drugiej strony, każda postać miała bardzo wyraziste cechy charakterystyczne, czemu służyła nieco uproszczona, silnie stylizowana estetyka całości. Nie mogę również nie wspomnieć o tłach, które są po prostu przepiękne i zaprojektowane z olbrzymią starannością. Ale najważniejsza jest w tym wszystkim animacja. Widzicie – Jones, by zindywidualizować styl kreskówki i uczynić ją unikalną, narzucił sobie oraz swoim współpracownikom pewne ograniczenia. The Dover Boys to jedna z pierwszych kreskówek w historii operująca tak zwaną limitowaną animacją. Podejrzewam, że na dźwięk tych słów staje wam przed oczami Fred Flinstone, który poza okazjonalnym mrugnięciem powiekami i ruchem ust jest całkowicie nieruchomy... ale w tym przypadku nie do końca o to chodziło. Jones miał na stworzenie The Dover Boys relatywnie duże fundusze i nie musiał kombinować z ograniczeniem i uproszczeniem procesu animacji, by zmieścić się w budżecie. Tym razem chodziło o względy artystyczne – celem było odróżnienie się od Disneya nie tylko za pomocą odmiennej poetyki i estetyki, ale również dzięki zastosowaniu pionierskich metod animacji, dzięki którym animacja naprawdę wyglądała inaczej.
I tu zaczyna robić się interesująco, ponieważ The Dover Boys jest prawdopodobnie pierwszą w historii kreskówką, w której wykorzystano pewien szczególny typ skrótu animacyjnego znanego jako smear. Już tłumaczę o co chodzi. Żeby w filmie animowanym pokazać ruch, animatorzy muszą pracowicie, klatka po klatce, tworzyć kolejne stadia przejściowe, by wytworzyć u widza złudzenie, że postać lub obiekt porusza się w naturalny, płynny sposób. Powiedzmy, że mamy do czynienia z bohaterką siedzącą na krześle, z którego podnosi się gwałtownie do pozycji stojącej. W czasach przed The Dover Boys animowanie takiej sceny było mrówczą pracą, w której twórcy musieli tworzyć wszystkie stadia przejściowe postaci od stanu A (siedzenie na krześle) do stanu Z (pozycja stojąca). Jeśli klatek pomiędzy oboma punktami jest zbyt mało, oglądający produkt końcowy widz nie ulega złudzeniu płynności ruchów, doświadcza jedynie niezbyt fajnie wyglądającego „pokazu slajdów” – jest to zresztą jeden z grzechów głównych bardzo wielu współczesnych kreskówek.
Mamy więc dylemat – albo czasochłonna i kosztowna animacja, która wygląda dobrze, albo niestaranna i mniej kosztowna, ale wyglądająca słabo. Chuck Jones ze swoją ekipą animacyjną znaleźli jednak trzecią drogę, czyli wspomniane już wyżej smear animation. Jeśli jesteście w stanie zrobić teraz coś dziwnego i głupiego bez ryzyka, że ktoś Was zobaczy i uzna za wariatów, prosiłbym o wyciągnięcie przed siebie ramienia, zgięcie go w łokciu, rozłożenie dłoni i pomachanie nią sobie przed twarzą. Jeśli zrobicie to dostatecznie szybko, zauważycie, że oko tak naprawdę nie wychwytuje wszystkich etapów ruchu – między początkowym, a końcowym dostrzeżecie jedynie rozmazaną smugę. Jones również to zauważył i uznał, że może pomiędzy A i Z niekoniecznie musi znajdować się cały alfabet i może zamiast animować wszystkie stadia przejściowe zacząć animować jedynie smugę. Na tym właśnie polega smear – na tworzeniu iluzji szybkiego, gwałtownego ruchu dzięki umieszczeniu pomiędzy stanem A i stanem Z kilku zniekształconych, rozmazanych klatek przejściowych. Wytwarza to złudzenie gładkiego przepływu, który – poprawnie wykonany – wygląda naprawdę bardzo ładnie. Jeśli zatrzymacie jakąś kreskówkę w odpowiednim momencie albo oglądacie ją klatka po klatce, możecie wychwycić, że niektóre z nich przedstawiają bohaterów zniekształconych, rozciągniętych jakby byli z gumy – to właśnie rezultat wykorzystania smear animation w praktyce. Najlepszym przykładem użycia tej techniki są łapy biegnącego Strusia Pędziwiatra, które rozmywają się od osiąganych przez niego prędkości i wyglądają jak smużysty, zniekształcony owal. W ogóle kreskówki o Strusiu i Kojocie mistrzowsko korzystały z rozmaitych sztuczek i skrótów animacyjnych umożliwiających zaoszczędzenie pieniędzy – Jones wspomniał kiedyś, że dzięki temu, iż były one tanie w produkcji i popularne wśród publiczności, zaoszczędzony budżet mógł przeznaczyć na wyprodukowanie znacznie bardziej wyrafinowane eksperymenty, takie jak chociażby What's Opera, Doc?
Ale po co to robić w sytuacji, gdy studio stać na staranniejszą animację, która „nie oszukuje” widzów? Choćby po to, by odróżnić się od tego nieszczęsnego Disneya, bo, jak już wcześniej wspominałem, smear wygląda równie dobrze, jak tradycyjna animacja – ale wygląda inaczej. Animacja jest znacznie płynniejsza, oczywiście, jeśli wykona się ją w staranny sposób. The Dover Boys jest świetnym przykładem, jak powinno się używać tej techniki, by uzyskać pożądany efekt. Limitowana animacja niekoniecznie musi oznaczać tandetny paździerz rodem z najgorszych kreskówek Hanna-Barbera. Współczesny twórca filmów animowanych Genndy Tartakovsky korzysta silnie stylizowanej, bardzo oszczędnej animacji, ale dzięki wprawnemu jej używaniu oraz przykładaniu dużej wagi do staranności wykonania jego dzieła wyglądają naprawdę zachwycająco. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób korzysta się z odpowiednich narzędzi. Wracając jednak do Jonesa i The Dover Boys – smear stał się popularną metodą animacji, wykorzystywaną między innymi w kreskówkach o Speedym Gonzalesie czy wspomnianym już Strusiu Pędziwiatrze, a z tej techniki korzysta się do dzisiaj, nie tylko w produkcjach Warner Bros.
Jeszcze słowo o warstwie dźwiękowej. Jako, że kreskówki z tamtego okresu nie uwzględniały w napisach początkowych aktorów dubbingujących postaci, ciężko odnaleźć informacje, kto wcielił się w role poszczególnych bohaterów. Z kradnącym dla siebie całą kreskówkę Danem Backslide sprawa jest prosta – to Mel Blanc w swojej najlepszej formie. Narrator z kolei jest prawdziwą zagadką – z tego, co udało mi się dowiedzieć, głównym podejrzanym jest John McLeish, narrator klasycznych krótkometrażówek o Goofym. Tom Dover przemawia głosem scenarzysty kreskówki, Tedda Pierce, w Dorę natomiast wcieliła się Bea Benaderet. Co do pozostałych bohaterów, najrozsądniejszym założeniem jest przyjęcie, iż wcielili się w nich członkowie ekipy produkcyjnej, co było wówczas stosunkowo powszechną praktyką. Fragmenty wokalne (swoją drogą szkoda, że jest ich tak mało, bo są naprawdę świetne) wykonał zespół muzyczny The Sportsmen Quartet.
Choć The Dover Boys na przynajmniej klika różnych sposobów był kreskówką przełomową, to zamiast sławy i chwały zapewnił Jonesowi... zwolnienie. No, prawie. Leon Schlesinger, delikatnie mówiąc, nie był zachwycony rezultatem – wprawdzie chodziło mu o coś innego, niż dotychczas, ale nigdy nie miał na myśli aż tak gigantycznej rewolucji. Producenci mocno naciskali na usunięcie Chucka z listy płac studia i biedak cudem uniknął wylecenia z pracy. Zatrzymał swoją posadę prawdopodobnie tylko dlatego, że nie udało się znaleźć dla niego dobrego zastępstwa. I choć kolejne jego dokonania były już znacznie mniej rewolucyjne, to wiele elementów, które pojawiły się w The Dover Boys przesiąknęło do innych animacji tworzonych przez Jonesa i mam tu na myśli zarówno treść, jak i formę. To naprawdę była przełomowa kreskówka i trochę szkoda, że pozostaje właściwie nieznana ogółowi – moim skromnym zdaniem zasługuje na to w nie mniejszym stopniu, niż najsłynniejsze dokonania tego twórcy.
Nawet jeśli przeciętny widz nie ma pojęcia o istnieniu The Dover Boys, to całe pokolenia twórców kreskówek doskonale znają to dzieło. Bracia Dover kilka razy powrócili bowiem w drobnych rolach gościnnych na przestrzeni innych animacji. Szczególnie ekipa produkcyjna Animaniacs (1993-1998) wydawała się żywić duży szacunek do tej krótkometrażówki, bo jej bohaterowie zaliczyli sympatyczne cameo w jednym z odcinków o Slappy Squirrel, powrócili również w pełnometrażówce Animaniacs: Wakko's Wish (1999) zdubbingowani przez samego Jima Cummingsa. Tytułowi bohaterowie pojawili się również w Space Jam (1996) – wprawne oko dostrzeże ich na trybunach w czasie meczu. Jestem również prawie pewien, że dostrzegłem Dana Backslide w jednej ze scen Looney Tunes: Rabbits Run, ale nigdzie w Internecie nie odnalazłem potwierdzenia swoich obserwacji, możliwe więc, że to po prostu jakaś stockowa postać o podobnym wyglądzie.
Wyżej pisałem o tym, iż The Dover Boys to wyjątkowo mało znana kreskówka i generalnie trudno znaleźć kogoś, kto by o niej słyszał. Wyjątkiem, of all people, okazał się fandom serialu animowanego My Little Pony: Friendship is Magic (2010-), który zaadaptował jedną z kwestii Dana Backslide na użytek inside joke'u, który funkcjonuje w środowisku bronies jako mem. Co więcej, w pierwszej połowie 2016 roku na Tumblrze doszło do niespodziewanej eksplozji popularności The Dover Boys. Nie jestem w stanie wytłumaczyć tego fenomenu – choć oczywiście bardzo się z niego cieszę – ale jednym z powodów może być fakt, iż kreskówka znajduje się w domenie publicznej i każda zainteresowana tematem osoba może ją legalnie i bezproblemowo obejrzeć. Do czego zresztą gorąco zachęcam – nawet po tylu latach ta animacja broni się znakomitym humorem i wykonaniem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz