niedziela, 17 kwietnia 2016

Eh, what's up, neighbor?

fragment grafiki autorstwa KicsterAsh, całość tutaj.

Historia The Looney Tunes Show sięga dwa tysiące dziewiątego roku, gdy na blogu The Animation Guild Blog pojawiła się informacja o starcie kolejnej produkcji telewizyjnej z bohaterami Looney Tunes. Pierwotnie serial miał nosić tytuł Laff Riot i operować poetyką mocno inspirowaną klasycznymi szortami animowanymi spod znaku Jonesa, Frelenga i Avery’ego - około sześciominutowe szorty wypełnione slapstickiem i kreskówkową przemową zapakowane w półgodzinne odcinki. Pilot serialu nie spodobał się jednak oficjelom z WB, którzy kazali gruntownie przeprojektować założenia kreskówki. W związku z tym wiele osób pracujących przy Laff Riot zostało niespodziewanie zwolnionych - no cóż, zdarza się w tym biznesie. Część z wyprodukowanego na potrzeby Laff Riot materiału trafiła zresztą później do The Looney Tunes Show - wspomniany wyżej pilot został wykorzystany jako siódmy odcinek, a jeden z segmentów o Sylvestrze i Tweetym wkomponowano w finałowy odcinek pierwszego sezonu. 

Nowa ekipa postanowiła uczynić z serialu sitcom - przenieść znanych i lubianych bohaterów Zwariowanych Melodii na przedmieścia Los Angeles, a ich przygody uczynić bliższymi widzianej za oknem rzeczywistości. To pociągnęło za sobą kolejne zmiany koncepcyjne, takie jak większy nacisk na humor słowny i sytuacyjny przy jednoczesnym stonowaniu slapsticku, zmiany charakterów części postaci i silniej wyeksponowana chronologia wydarzeń - choć odcinki są stosunkowo autonomiczne fabularnie, to jednak czasami pojawiają się w nich odwołania do wydarzeń z poprzednich epizodów, a relacje bohaterów z czasem ewoluują. Widziałem w Internecie sporo narzekań na to, że serial odszedł od swoich korzeni… co jest dla mnie niezrozumiałe, bo korzeniami Looney Tunes jest wieczne eksperymentowanie i szukanie nowych sposobów na wykorzystanie postaci i koncepcji. Nawet w epoce Chucka Jonesa, która dla szerszego widza jest chyba najbardziej rozpoznawalnym okresem franszyzy, dostawaliśmy reinterpretacje klasycznych opowieści, satyry polityczne i społeczne, pulpowe sci-fi, historie detektywistyczne, wojenne, parodie horrorów, postmodernistyczne zabawy z narracją… Kolejne lata przynosiły nam coraz to nowsze pomysły - niektóre zrealizowane po mistrzowsku, inne dokumentnie skopane, ale zawsze mogliśmy mieć nadzieję na to, że Warner Bros zrobi z Bugsem, Daffy’m et consortes coś interesującego. Sitcom jako pomysł wyjściowy jest dla mnie strzałem w dziesiątkę - w końcu wyraziste, świetnie pomyślane charaktery postaci od zawsze były esencją Looney Tunes. 

Głównymi bohaterami serialu są Bugs i Daffy - współlokatorzy zamieszkujący sporej wielkości dom na przedmieściu, w sąsiedztwie Wiedźmy Lezah, Yosemite Sama i Babci (właścicielki Tweety’ego i Sylvestra). Na arenie wydarzeń regularnie pojawiają się również Porky, Speedy Gonzales, Lola, oraz kilkoro innych bohaterów. Fabuła obraca się wokół codziennych problemów, które mają zwyczaj absurdalnie eskalować, jeśli tylko zamieszany jest w nie Daffy albo Lola - aczkolwiek i sam Bugs niejednokrotnie potrafi doprowadzić do niemałej katastrofy. Serial na ogół bardzo fajnie rozgrywa zarówno sitcomowe schematy, jak i swoje kreskówkowe dziedzictwo - pojawiają się żarty z faktu, że bohaterowie nie noszą ubrań, Porky jest wstrząśnięty faktem, że uwielbiane przez niego pepperoni produkuje się z wieprzowiny i tak dalej. Oprócz głównego segmentu w większości odcinków pojawiają się również przerywniki muzyczne zatytułowane „Merrie Melodies”, w których bohaterowie serialu śpiewają piosenki - większość z nich jest kompletnie zapominalna, ale trafiają się takie perełki jak choćby Daffy Duck The Wizard, Long-Eared Drifter czy… ehm… Grilled Cheese, o którym można napisać wiele, ale na pewno nie to, że jest zapominalny. 

Oprócz tego w pierwszym sezonie pod koniec każdego odcinka dostawaliśmy krótki segment ze Strusiem Pędziwiatrem i Kojotem Wilusiem, w odróżnieniu od reszty segmentów - animowany w trójwymiarze. I tak… absolutnie nie mam nic przeciwko trójwymiarowej animacji, bo szort Daffy’s Rhapsody z dwa tysiące dwunastego roku udowodnił, że da się zrobić kreskówkę w 3D w taki sposób, by w pełni zachowała ona urok klasycznych animacji Looney Tunes. Problemem jest natomiast monotonność tych segmentów - niemal każdy z nich opiera się na jednym tylko pomyśle, eksplorowanym na kilka różnych sposobów. Poza tym Kojot nie ma już tej cudownej mimiki, która była jednym z głównych źródeł humoru klasycznych kreskówek z serii Road Runner. Generalnie jednak można oglądać te segmenty bez bólu zębów, po prostu nie są tak dobre, jak mogłyby. Odnoszę też wrażenie, że w tej interpretacji Struś jest znacznie bardziej antagonistyczny i o wiele mocniej prowokuje Kojota do kolejnych beznadziejnych prób schwytania. Przejdźmy jednak do postaci, bo to one są najciekawszym elementem serialu. Jak wspominałem wyżej, niektórzy bohaterowie mają osobowości nieco inne, niż te do których przywykliśmy i które pamiętamy z ery Jonesa. Nie przeszkadza mi to osobiście, bo to nie jest pierwszy raz, gdy jakieś postaci nagle dostają zupełnie nowy charakter (już pół wieku temu Daffy z szalonego prankstera stał się kompletnym dupkiem), rzecz w tym, że przynajmniej część z kreacji bohaterów w The Looney Tunes Show jest… problematyczna. 

Zacznijmy od przywołanego już wyżej Daffy’ego, który jest de facto głównym bohaterem serialu. Kłopotliwy współlokator Bugsa jest skrajnie niesympatyczną postacią budzącą osobliwą mieszankę współczucia i niechęci, która nie pozwala widzowi ani się z niego śmiać, ani z nim empatyzować. Daffy jest tu mocno oderwanym od rzeczywistości socjopatą, który zdradza objawy którejś z chorób ze spektrum autyzmu - widzimy, że ma niejakie problemy w odróżnianiu fikcji od rzeczywistości, bardzo duże kłopoty w funkcjonowaniu w społeczeństwie, niski okres skupienia uwagi, nie do końca rozumie uczucia innych osób… co gorsza, w jednym odcinku dowiadujemy się, że w dzieciństwie padał ofiarą przemocy w szkole, a jedna z jego wypowiedzi sugeruje, że wychowywał się w nie do końca szczęśliwej rodzinie (by określić to w możliwie łagodny sposób). Dlatego, gdy Daffy zachowuje się egoistycznie i samolubnie, widz nigdy nie jest pewien czy wynika to z jego skaz na charakterze czy z faktu, że ta postać ma wyraźne problemy psychiczne. W dodatku Daffy zachowuje się wobec swoich przyjaciół w sposób, który sprawia, że ciężko jest mieć dla niego choćby cień sympatii. W jednym odcinku Daffy okłamał Porky’ego, że potrzebuje przeszczepu nerek, w związku z czym wyciągnął od niego wszystkiego jego oszczędności, by kupić sobie za nie łódkę. Porky natomiast stracił wszelkie środki do życia, pogrążył się w nędzy i wyhodował sobie ostrą fobię społeczną. Przez większą część pierwszego sezonu Daffy jest postacią, której nie mamy siły współczuć, ale też nie mamy serca nienawidzić - a przypominam, że to on dostaje najwięcej czasu antenowego. Nie byłoby to może aż tak odczuwalne, gdyby serial nie rozgrywał się w rzeczywistości bardzo przypominającej naszą własną, w której relacje między bohaterami rozgrywane są w stosunkowo realistyczny sposób, co pociąga za sobą szereg niefortunnych implikacji. Szczęściem po pewnym czasie udało się to stonować - Daffy nabrał ogłady, dostał więcej wątków stawiających go w bardziej sympatycznym świetle i zaczął lepiej radzić sobie w stosunkach społecznych. Jasne, nadal był dupkiem, ale udało się to odpowiednio wyważyć i zamiast konfuzji postać zaczęła budzić rozbawienie. 

Kolejną kontrowersyjną postacią jest Lola. Lola w swojej wersji z The Looney Tunes Show mnie konfunduje, bo nie umiem powiedzieć czy mi się podoba czy nie. W końcu ma charakter - to dobrze. Ale ten charakter bardzo mocno bazuje na stereotypie głupiej blondynki - to źle. Ma bardzo zabawne, znakomicie zagrane dialogi - to dobrze. Ale te dialogi znów wciskają ją w stereotyp rozgadanej kobietki - to źle. Jest cudownie ześwirowaną postacią, której odklejone od rzeczywistości zachowania zapewniają humor pierwszej próby - to dobrze. Ale to jej świrowanie skutkuje, między innymi, faktem, że stalkuje Bugsa nie przyjmując do wiadomości, że on (przynajmniej do pewnego momentu) nie jest nią zainteresowany - to źle. To bardzo źle. Stalking nie jest zabawny, o czym zapewni Was każda osoba, która kiedykolwiek doświadczyła tego typu prześladowania. I nie, jeśli kobieta stalkuje mężczyznę to też nie jest śmieszne, ani mniej toksyczne. To podwójny standard, z którym powinniśmy walczyć, a nie inkorporować go do popkultury, szczególnie tej kierowanej do młodszego widza. Generalnie jednak, w dalszej części serialu Lola - tak samo jak Daffy - zostaje delikatnie przeprojektowana charakterologicznie i traci większość wymienionych wyżej negatywnych cech, zarazem zachowując te pozytywne. To jest, koniec końców, bardzo fajna postać i ostatecznie cieszę się, że regularnie pojawia się w serialu. 

Bugs z karmicznego trickstera stał się podmiejskim cynikiem, który z olimpijskim spokojem przygląda się chaosowi, jaki wprowadzają w jego życie współlokator, dziewczyna i sąsiedzi. Ponadto, chyba po raz pierwszy w historii otrzymał jakieś wady - między innymi skłonność do uzależnień, nieumiejętność okłamywania najbliższych (choć oczywiście to bardzo dyskusyjna „wada”, która jednak czasami doprowadza do krępujących sytuacji towarzyskich) czy zdecydowanie zbyt miękkie serce dla Daffy’ego, którego Bugs de facto utrzymuje, dostając w zamian jedynie niekończące się problemy i obelgi. Tym niemniej, Bugowi można pozazdrościć życia - posiada własny dom, stać go na rozmaite luksusy i pokrywanie kosztów szkód wyczynianych przez Daffy’ego i Lolę, mimo faktu, iż formalnie nie ma żadnego zatrudnienia i całymi dniami przesiaduje w domu (kwestia jego bogactwa jest przedmiotem jednego z odcinków). Jest zdecydowanie mniej antagonistyczny, niż do tego przywykliśmy - na ogół odpuszcza irytującym go osobnikom i  łatwo przechodzi do porządku dziennego nad szkodami, jakie są mu wyrządzane przez postronnych. Oczywiście przy paru różnych okazjach budzi się w nim dawny Bugs, ale na okół jego stoicyzm bierze górę nad emocjami. Bugs jest tu na tyle ciekawą postacią, że jest takim trochę surogatem publiczności - jedynym stabilnym psychicznie bohaterem równoważącym ekscentryzm otoczenia. Wciąż jest jednak na tyle charyzmatyczny - sarkastyczna natura zdecydowanie mu w tym pomaga - że wygrywa sympatię widzów. To w końcu Królik Bugs - oczywiście, że jest fajny. 

Porky jest natomiast chyba najbardziej znękaną postacią w całym The Looney Tunes Show. Nie mam najmniejszego pojęcia, czemu zadaje się z Daffy’m, który traktuje go bardziej jak osobistego niewolnika, niż przyjaciela. Ułatwia mu to fakt, że Porky jest asertywny i ma bardzo niskie poczucie własnej wartości, przez co łatwo nim manipulować - a Daffy nie ma wobec niego najmniejszych skrupułów. Poza tym jest niezwykle neurotyczny, ma legendarnego pecha i często pada ofiarą niefortunnych zbiegów okoliczności. Szczęściem scenarzyści obdarzyli go kilkoma własnymi wątkami (jego przygody związane z szukaniem odpowiedniej pracy, związek z Petunią), które pokazały jak sympatyczną, choć niepozbawioną wad może być postacią, jeśli tylko nie jest notorycznie torturowany psychicznie i fizycznie przez Daffy’ego. 

Na koniec zostawiłem sobie moją ulubienicę - Tinę Russo, pochodzącą z New Jersey dziewczynę Daffy’ego. Tina powstała specjalnie na potrzeby The Looney Tunes Show i z miejsca zdobyła sobie moje serce. Twardo stąpająca po ziemi pracownica okolicznej drukarni, która posiada bardzo mało wyrozumiałości dla cudzej głupoty, jest ostoją rozsądku i źródłem celnego, jadowitego sarkazmu… randkuje z Daffy’m. Co bardziej szokujące, w jakiś niepojęty dla nikogo sposób ten związek nie dość że działa, to jeszcze pomiędzy obojgiem tych postaci panuje doskonała chemia. Poza tym, widać że Daffy’emu bardzo na niej zależy i ewolucję jego postaci spokojnie można przypisać chęci stania się lepszym, bardziej wartościowym partnerem dla Tiny. Ta bohaterka jest tak zajebista, że słaba postać dzięki niej zyskuje. Strasznie, ale to strasznie boli mnie fakt, że jest jej tak mało - Tina pojawia się chyba nawet rzadziej niż Yosemite Sam, postać ewidentnie trzecioplanowa. Co gorsza, istnieje uzasadnione ryzyko, że nie będzie pojawiała się w przyszłych projektach spod znaku Looney Tunes, tak jak nie pojawiają się w nich tabuny znakomitych postaci, które debiutowały po Złotej Erze Animacji. To ssie - ja chcę więcej Tiny! Przez serial przewijają się również i inne postaci, także te - zdawałoby się - zapomniane, jak choćby Żółw Cecil, Pete Puma czy dysfunkcyjna rodzina niedźwiedzi. Zdziwiła mnie relatywnie mała rola Elmera, który jest przecież jedną z ikon Looney Tunes, a na ekranie pojawia się raptem trzy, cztery razy i jego rola nigdy nie wychodzi poza symboliczne cameo. Fani klasycznych kreskówek znajdą w tym serialu całą masę smaczków, nawiązań, żartów zrozumiałych tylko dla nich, powracających rekwizytów, odniesień - widać, że twórcy znają historię Looney Tunes od podszewki. 

W drugim sezonie serial przeszedł pewną metamorfozę - zniknęły segmenty ze Strusiem Pędziwiatrem, ograniczono liczbę piosenek, parę postaci dostało innych aktorów głosowych, lekko zmieniły się projekty bohaterów i bohaterek, kolory stały się jaśniejsze, Bugs dostał więcej czasu antenowego, a Daffy i Lola doczekali się lepszej charakteryzacji. W większości były to zmiany na lepsze i można było mieć nadzieję, że uda się dzięki temu doszlifować serial, dając mu tym samym dłuższą żywotność. Niestety, nic z tego nie wyszło - mimo stosunkowo stabilnej widowni po drugim sezonie The Looney Tunes Show zostało anulowane z powodu zbyt wysokich kosztów produkcji. Ratingi były solidne, ale nie aż tak, by usprawiedliwić kontynuację serialu. Wydaje mi się, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest trochę chybiona grupa wiekowa, do której kierowano serial. The Looney Tunes Show w dużej mierze opiera się na opowiadaniu o związkach, randkowaniu, szukaniu pracy - tego typu stosunkach społecznych, które dla dzieci są trochę zbyt abstrakcyjne, a przez to niekoniecznie interesujące. W ogóle przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że serial docelowo kierowano do osób dorosłych, a przynajmniej do całych rodzin - jak Animaniacs, które łączyło subtelną satyrę i slapstickowe szaleństwo w sposób atrakcyjny dla obu grup wiekowych. Możliwe, że na innym kanale, w innych okolicznościach serial poradziłby sobie znacznie lepiej i wygrał uwagę szerszej publiczności. 

A miał ku temu zadatki. Animacja jest bardzo ładna - projekty postaci odświeżono, co było zresztą źródłem kontrowersji, chociaż na mój gust nie było powodu do bicia piany, bo bohaterowie wyglądali bardzo estetycznie nawet przed ich przeprojektowaniem w drugim sezonie. Jasne, nie jest to poziom Tiny Toon Adventures (o klasycznych szortach ze Złotej Ery nie wspominając), ale biorąc poprawkę na dzisiejsze standardy jest co najmniej spoko. Dubbing natomiast to co pierwsza liga - wszystkie głosy dobrano wprost idealnie, z małymi przebłyskami geniuszu, jak choćby akcent Tiny. Głosy Bugsa, Daffy’ego, Sylvestra, Tweety’ego i Leghorna podłożył Jeff Bergman i, powiadam Wam, ten człowiek może się szczycić mianem godnego następcy Mela Blanca, bowiem nie dość, że znakomicie go imituje w każdym przypadku (z małym wyjątkiem Daffy’ego - w interpretacji Blanca ma on słyszalnie wyższy głos, ale to naprawdę drobiazg), to jeszcze znakomicie operuje grą aktorską. Nie ma się zresztą czemu dziwić, Jeff już od trzydziestu lat zajmuje się podkładaniem głosów pod postaci Looney Tunes i przez ten czas zdołał wypracować sobie status małej legendy. Pozostali aktorzy głosowi również spisują się bez zarzutu - doskonała jest Kristen Wiig w roli Loli. Dla samego jej performance’u warto przynajmniej rzucić okiem (i uchem) na ten serial. W roli Babci powróciła również stuletnia niemal June Foray i mimo imponującego wieku spisuje się doskonale. 

Jak na serial, z którym tyle rzeczy jest nie tak The Looney Tunes Show obejrzałem z prawdziwą przyjemnością, od czasu do czasu parskając nawet śmiechem. Dialogi są świetnie napisane, humor stoi na wysokim poziomie, fabularne konstrukcje niektórych epizodów to prawdziwe perełki… jasne, daleko tej kreskówce do ideału, ale mimo to naprawdę warto dać jej szansę. Przybijam The Looney Tunes Show swoją osobistą pieczątkę jakości i rekomenduję ten serial do obejrzenia fanom dobrej komedii, Looney Tunes i animowanych sitcomów.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...