sobota, 2 maja 2015

MCU. 10 - Agents of S.H.I.E.L.D. sezon 1

fragment grafiki autorstwa Matthew Saxona, całość tutaj.

Seriale telewizyjne opatrzone logiem Marvela są - przynajmniej nominalnie - częścią MCU, dlatego też postanowiłem włączyć je do mojego cyklu notek o Marvel Cinematic Universe. Na pierwszy ogień idzie pierwszy sezon Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. - zdecydowałem się go omówić w tym miejscu, ponieważ jego akcja rozgrywa się pomiędzy Iron Man 3 i Captain America: Winter Soldier. Wbrew dotychczasowej tradycji nie urządziłem sobie powtórnego seansu przed napisaniem tej notki (bo po prostu trwałoby to zbyt długo), a jedynie odświeżyłem sobie pamięć oglądając fragmenty odcinków na YouTube i czytając recapy na TvTropes. Miejmy nadzieję, że to wystarczy. Szczerze napisawszy, nie miałem szczególnej ochoty wracać do tego serialu, bo uznaję go - delikatnie to ujmując - za niespecjalnie udany. Ale cóż, jestem fanem i obowiązki mam fanowskie. Oczywiście spodziewajcie się nieoznaczonych spoilerów i sporej ilości marudzenia.

Pierwszy sezon Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D powstał piorunem w ciągu niecałych dziesięciu miesięcy od pierwszych zapowiedzi do emisji pilotowego odcinka. To swego rodzaju przełom, bo wcześniej nad serialami Marvela wisiała jakaś klątwa - Powers, A.K.A. Jessica Jones oraz Hulk przez wiele lat zmagały się z tak olbrzymimi problemami produkcyjnymi, że po wielu latach od czasu pierwszy zapowiedzi nie udało się nawet wyprodukować pilotów. Oczywiście teraz sytuacja się wyklarowała - Powers ostatecznie się ukazał (i jest ponoć nawet strawnym tworem), Hulka ostatecznie anulowano (buu!), a Jessica Jones znalazła się pod czułymi skrzydłami Netflixa (jee!). Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D nigdy takich problemów nie miał. Generalnie wszyscy fani Marvela strzelali korkami od szampana na wieść o tym, że w końcu doczekają się serialu telewizyjnego rozgrywającego się w ich ulubionym uniwersum. Ja też strzelałem, cieszyłem się i generalnie nic nie mąciło mojego dobrego samopoczucia.

Do czasu. Im więcej dowiadywaliśmy się o Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D, tym bardziej mina nam się wydłużała, a entuzjazm opadał, ustępując miejsca konfuzji i źle skrywanemu rozczarowaniu. Po pierwsze - obsada serialu została skomponowana w całości z nowych postaci wymyślonych specjalnie na potrzeby serialu. Czemu? Agentów S.H.I.E.L.D. w komiksach był przecież dostatek, niektórzy z nich są bardzo lubiani przez fanów i nic nie stało na przeszkodzie, by przeszczepić ich do MCU. Po drugie - wypowiedzi twórców sugerowały, żeby nie spodziewać się regularnych występów superbohaterów i superzłoczyńców z komiksów, bo serial będzie budował własną mitologię… To, przyznam, mocno mnie zdziwiło i rozczarowało. Przecież jednym z najważniejszych powodów, dla których filmu Marvela są tak dobrze odbierane przez fanów to szacunek wobec materiału źródłowego oraz mnóstwo smaczków i mrugnięć okiem w tle. Jasne, nie jest to sedno produkcji, które zaważa na jego ogólnej jakości, ale drylowanie serialu z continuity porn znacznie go zubaża. 

Po obejrzeniu paru pierwszych odcinków większość z tych obaw się potwierdziła - i doszły kolejne wady, których nikt wcześniej nie przewidywał. Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D nie był może fatalnym serialem - choć z drugiej strony chyba tylko najwięksi entuzjaści byli w stanie nazwać go „dobrym” - ale padł ofiarą bardzo wysokich i dość sprecyzowanych oczekiwań, którym nie sprostał. Większość znanych mi fanów MCU oczekiwała serialu pokazującego kinowe uniwersum Marvela od strony kulis - wchodzenie do Stark Industries kuchennymi drzwiami, badanie działalności Asgardu na Ziemi, sprzątanie kosmicznych śmieci i innych pozostałości po atakach złoczyńców z filmów. Pokazanie S.H.I.E.L.D. jako dużej organizacji mającej jasno sprecyzowane procedury postępowania, profesjonalnych ekspertów i tak dalej. Wszystkie te rzeczy, które kinowe produkcje pomijały i pozostawiały w domyśle mogły być rozwinięte i należycie wyeksponowane, czyniąc całe uniwersum spójniejszym i bogatszym. Zamiast tego dostaliśmy sensacyjno-szpiegowską bajkę z elementami sci-fi, bondowskimi one-linerami i kreskówowymi charakterologicznie postaciami. Co samo w sobie absolutnie nie jest niczym złym. A raczej - nie byłoby niczym złym, gdyby było dobre. A nie jest.

Generalnie Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D to serial będący paranormalnym proceduralem, jakich od czasów X-Files mieliśmy zatrzęsienie. Żeby stworzyć w tym gatunku coś interesującego (albo choćby zapamiętywanego) trzeba do tej formuły dodać jakiś element wyróżniający. Fringe na przykład miało tę swoją biopunkowość i posmak pseudo-hard sci-fi, Warehouse 13 camp, steampunkowe gadżety i ducha Kina Nowej Przygody, Torchwood wyuzdany seks we wszystkich konfiguracjach genderowych, Sanctuary odświeżający pop-spirytualizm i tak dalej. Przywołując z pamięci poszczególne epizody Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D za nic nie jestem w stanie powiedzieć, co takiego oryginalnego ma w sobie ten serial. Poza okazjonalnymi nawiązaniami do MCU raczej niewiele - jest on zrobiony w podręcznikowy sposób i na papierze na pewno wyglądał znacznie bardziej atrakcyjnie, niż to, co ostatecznie dostaliśmy. Bo dostaliśmy, delikatnie pisząc, kiszkę. Było to szczególnie dotkliwe w pierwszych odcinkach, które były boleśnie wręcz nieoryginalne i wyglądały jak zrealizowane scenariusze jakiegoś porzuconego serialu telewizyjnego, które ktoś odgrzebał i chybcikiem przeredagował tak, by pasowały do koncepcji Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. Z czasem serial zrobił się TROCHĘ lepszy - okazało się na przykład, że odwołania zarówno do komiksów, jak i kinowego uniwersum pojawiają się w nim dość regularnie - ale wciąż nie był to poziom, którego oczekiwaliśmy.

Głównym mankamentem pierwszego sezonu Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. są chyba bohaterowie i fabuła. Postaci są albo nudne, albo denerwujące albo nudne i denerwujące równocześnie - reprezentują kilka typów bardzo prostych osobowości (Profesjonalny Agent, Rebeliantka, Stoik Po Przejściach, Charyzmatyczny Szef, Komediowy Duet Ekscentrycznych Geniuszy) i usilnie starają się być fajni, przerzucając się dość czerstwymi one-linerami w stężeniu powodującym u widza zażenowanie. Przypomina mi to niektóre seriale młodzieżowe z lat dziewięćdziesiątych, w których bohaterowie rzucają co chwila „Awww, man!”, „Yea, bro!” i inne „młodzieżowe” (w rozumieniu trzydziestoparoletnich scenarzystów) odzywki, byle tylko wydać się atrakcyjnymi dla nastoletnich widzów. W Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. dostrzegam podobną desperacką chęć twórców serialu, by uczynić swoich bohaterów fajnymi i lubianymi - i zawodzą, właśnie z tego powodu, że projektują swoich bohaterów po to, by byli oni cool, a nie po to, by byli wiarygodni, mieli interesujące osobowości i dylematy. Przez to początkowo bardzo trudno jest ich polubić, sympatyzować z nimi i im kibicować, bo przez ekran przewijają posklejane z klisz popkulturowych kukły, a nie pełnokrwiści bohaterowie i bohaterki. 

Tym, co mnie przeraziło, była nieszczęsna głupota bohaterów serialu, którzy poziomem niekompetencji przewyższają nawet ekipę z Torchwood, a to już sztuka. Widzicie, jeśli chodzi o sposób wiarygodnego prezentowania rozbudowanych organizacji militarnych w popkulturze dla mnie wzorem zawsze będzie Stargate SG-1, gdzie bohaterowie zachowywali się w sposób wiarygodny, przestrzegali rozsądnych procedur, podchodzili do swojej pracy profesjonalnie i zachowywali wszelkie środki bezpieczeństwa. Jasne, czasami pojawiały się naciągane, mało sensowne sytuacje i zachowania, które wpisywano w scenariusz, by popchnąć akcję do przodu albo powiązać określonego bohatera z danym wątkiem, generalnie jednak przez większość czasu widz nie miał problemów z uwierzeniem, że na ekranie widzi doświadczonych, odpowiedzialnych żołnierzy przestrzegających sensownych procedur. Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. to właściwie odwrotność tej sytuacji, bo nasi dzielni agenci, najlepsi z najlepszych, elita elit wyselekcjonowana specjalnie do najdelikatniejszych i najniebezpieczniejszych działań w terenie zachowuje się jak banda potykających się o własne nogi idiotów zaciekle walczących o Nagrodę Darwina. Niektóre decyzje Coulsona (jak na przykład wysłanie oddziału antyterrorystycznego składającego się z samych facetów celem ujęcia Asgardki mającej moce przejmowania kontroli mentalnej nad mężczyznami) czy zachowania na polu walki innych bohaterów każą poważnie powątpiewać w ich zdrowe zmysły. Agenci działają impulsywnie, nie kontaktują się między sobą, by zsynchronizować swoje działania i wymienić istotnymi informacjami (co czasem prowadzi do opłakanych skutków), pozwalają na to, by osobiste sprawy wpływały na ich osądy i działania w trakcie wykonywania misji… Druga strona barykady wykazuje się podobnym profesjonalizmem i inteligencją, dzięki czemu przez większość czasu widz obserwuje absurdalny pojedynek pacanów, w którym zwycięży strona, której uda się popełnić mniej błędów. Może jestem trochę zbyt surowy dla tego serialu, ale istnieje pewien limit głupot i uproszczeń fabularnych, jakie mogę zaakceptować w jednym serialu i Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. bardzo szybko go przekroczył.

Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. początkowo kompletnie nie radził sobie z zainteresowaniem widza - pierwsze epizody były w dużej mierze fillerami mającymi na celu zaznajomienie odbiorców z obsadą, panującym w serialu status quo i ustaleniem dynamiki zespołu. Trwało to długo, było ekstremalnie nudne (nie pomagały stockowe formuły scenariuszowe - to wszystko już wielokrotnie widzieliśmy w innych serialach) i sprawiło, że na jakiś czas porzuciłem Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. Do serialu wróciłem dopiero jakieś pół roku temu, zachęcony cieplejszymi recenzjami i zapewnieniami, że pod koniec robi się naprawdę fajnie. Dałem się skusić i faktycznie muszę przyznać, że w drugiej połowie serial robi się lepszy. Niewiele i nadal nie jest to poziom, w którym z oglądania czerpie się czystą przyjemność bez odczuwalnych zgrzytów, ale jednak - poprawiła się charakteryzacja postaci, tempo, było kilka drobnych nawiązań do wydarzeń z filmów (za mało i za płytko, ale na bezrybiu…), pojawili się bohaterowie i bohaterki znani z komiksów (i Stan Lee z obowiązkowym cameo). Pod koniec sezonu, gdy na serialu odbijają się reperkusje „Zimowego Żołnierza” Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. nabiera tempa i nieco zmienia swoją poetykę, ale mnie akurat ta metamorfoza nieszczególnie się podobała - jak zwykle jestem tu w mniejszości, bo większość znanych mi fanów serialu uznała ją za odświeżającą. 

Pierwszy sezon Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. był niestety bardzo, bardzo słabym serialem, pełnym głupot, niesympatycznych postaci, skwaszonej w wielu miejscach fabuły, nierównej gry aktorskiej i ogólnie rozczarowującym tworem. Drugi sezon naprawia zaskakująco wiele z tych niedociągnięć, zmieniając „Agentów” w produkcję, którą niemal da się bezstresowo oglądać - ale o tym napiszę następnym razem.

3 komentarze :

  1. Oj, serial też nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Papierowe postacie, beznadziejna gra aktorska, fabuła z dupy. Serial miał swoje momenty (kilka chwil w kilku odcinkach) i tyle. Bez polotu produkcja. Nie jestem pewna czy zachęcisz mnie do obejrzenia drugiego sezonu XD Chyba nie dasz rady :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie będę nikogo zachęcał, bo to wciąż marna produkcja - po prostu w drugim sezonie zaczyna podążać w nieco bardziej interesującym kierunku i eliminuje część dotychczasowych wad i głupot (ale spokojnie... generuje nowe).

    OdpowiedzUsuń
  3. No to czekam teraz na Twoją opinię co to Daredevil, ale taką pełną :D Bo niedawno widziałam na fejsie, że Ci się podobała. Jakby nie fakt, że główny bohater za każdym razem dostawał takie lanie, że miałam wątpliwości, co do jego "superbohaterstwa", to uznałabym serial za rewelacyjny, a tak, to pozostaje tylko (bądź aż) naprawdę dobry. Jednak teraz ma odpowiedni kubraczek, więc powinno być lepiej :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...