fragment grafiki autorstwa Andreasa Martensa, całość tutaj. |
Duchy… twardy to orzech do zgryzienia. Widzicie, Andreas stworzył ten tom prawie dwadzieścia lat po zamykającym cykl Powrocie, przez co komiks ów stanowi trochę opowieść z innej bajki. To dość typowy i - moim zdaniem - odrobinę niepotrzebny prequel, który nie wprowadza niczego nowego do całości cyklu, choć oczywiście wciąż stanowi bardzo przyjemną opowieść. Większość fanów Rorka przeczytała ten tom znając już pozostałą część cyklu i w zasadzie Duchy powinno się czytać właśnie na zasadzie niezobowiązującego dodatku, choć zarówno francuski, jak i polski wydawca sugeruje, że Duchy stanowią znakomity punkt wejścia w świat Rorka umieszczając ten album na samym początku wydania zbiorczego. Niestety nie do końca się z tym zgadzam i już na wstępie polecam pominąć ten tom i zacząć lekturę od Fragmentów, a Duchy zostawić sobie na deser.
Powodów, dla którego Duchy niezbyt dobrze nadają się na start jest kilka. Wyraźnie widać, że Andreas zaplanował ten tom jako autonomiczną fabularnie przygodę, do zrozumienia której nie trzeba znać pozostałych części cyklu (które z kolei są ze sobą bardzo ściśle powiązane fabularnie). Mimo to sposób prowadzenia narracji w Duchach czytelników nienawykłych do „andreasyzmów” może przyprawić o zawrót głowy. Opowieść jest stosunkowo prosta - mamy obdarzonego nadnaturalnymi umiejętnościami mężczyznę, który zwraca się do Rorka z prośbą o pomoc, mamy prostą, jednowątkową intrygę, która zostaje równie prosto rozwiązana. Problemem może być nielinearny, niechronologiczny sposób jej zaprezentowania z dodatkowym bonusem w postaci równoległego przedstawiania dwóch fragmentów opowieści (na przykład w wariancie „narracja sobie, ilustracje sobie” albo hybrydowym). Poszatkowana w ten sposób opowieść staje się mniej czytelna i wymaga od czytelnika większego skupienia. Można się zastanawiać, na ile ten zabieg był sensowny - wydaje się, jakby Andreas na siłę chciał udziwnić i zagmatwać opowieść, żeby zmusić czytelnika do kilkukrotnej lektury. Możliwe, że było to konieczne - pozostałe tomy wymagały wzmożonej uwagi odbiorcy z powodu gęstej siatki powiązań i odniesień na przestrzeni całego cyklu. Tutaj, z oczywistych względów, coś takiego nie mogło mieć racji bytu, trzeba było więc zbudować złożoną strukturę narracyjną w inny sposób. Do pewnego stopnia to rozumiem i doceniam, aczkolwiek nie ukrywam, że coś takiego jest trochę pójściem na łatwiznę i po Andreasie spodziewałem się czegoś bardziej wymyślnego. Ale to raczej kwestia moich rozdmuchanych ponad miarę oczekiwań.
Kolejną kontrowersyjną decyzją - według mnie przynajmniej - była rezygnacja z kolorów. Duchy są w polskim wydaniu albumem w całości czarno-białym. Jeszcze przed zakupem dwutomowego wydania zbiorczego czytałem Duchy w wersji kolorowej i wywarły one na mnie znacznie lepsze wrażenie. Przede wszystkim były dzięki temu bardziej spójne z pozostałymi tomami, a i ilustracje były znacznie czytelniejsze - andreasowski pietyzm w szpikowaniu kadrów najdrobniejszymi szczegółami łatwiej docenić, gdy wspomniane szczegóły nie zlewają się nam w jednolitą szarą masę. W kolorowych ilustracjach po prostu łatwiej je wychwycić, a przecież to jeden z najmocniejszych punktów kreski Andreasa. Nie wiem, czym podyktowana była decyzja wydawcy, by Duchy w polskim wydaniu ukazały się w wersji czarno-białej, ale według mnie był to błąd. Monochromatyczność świetnie się sprawdza w pojedynczych ilustracjach, ale w opowiadającym historię albumie nieco przeszkadza - przynajmniej w przypadku Andreasa. Choć pisząc to, doskonale zdaję sobie sprawę, iż jestem w tej opinii raczej odosobniony.
Co do samej kreski nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, bo to sto procent Andreasa w Andreasie, a zatem graficzne mistrzostwo świata. Pierwsza część opowieści rozgrywa się w większości w gęstym lesie, druga - na skalistej pustyni. Obie te lokacje stanowią w jakiś sposób odzwierciedlenie tonu fabuły. Początkowo zarówno czytelnik, jak i bohaterowie są skonfundowani i przytłoczeni toczącymi się wydarzeniami, co znajduje odzwierciedlenie w otoczeniu - dusznym, ciemnym lesie. W miarę jak sytuacja się klaruje, akcja przenosi się na pustynię, gdzie można odetchnąć pełną piersią i nic nie krępuje myśli. Andreas znowu daje upust swoim spirytualnym fascynacjom wrysowując w krajobrazy sylwetki tytułowych duchów - istot prowadzących Rorka i innych bohaterów ku zrozumieniu. Cały album wręcz tchnie charakterystycznym dla Rorka mistycyzmem. Na szczególną uwagę nawiązuje kadr, w którym dostrzegamy całą historię pewnego kanionu dosłownie w nim spiętrzoną - to jedna z tych ilustracji, w które można wpatrywać się bardzo długo, sycąc oczy bogactwem szczegółów i pietyzmem wykonania.
Czy Duchy są słabym komiksem? Nic podobnego. To wciąż ten sam Rork, którego znamy i kochamy. Warto go przeczytać, choć - jak już wspomniałem - może niekoniecznie na samym początku. To raczej bonus dla oddanych fanów i to oni będą go w stanie docenić i się nim cieszyć.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz