fragment grafiki autorstwa Anthony'ego Cournoyera całość tutaj. |
Czytelnicy mojego bloga zdążyli już zapewne zauważyć, że wykazuję niejakie skłonności popkulturowego szperacza - zamiast zadowalać się masowymi, wysokobudżetowymi produkcjami usłużnie podsuwanymi mi pod nos przed speców od marketingu, przekopuję najciemniejsze zakątki Internetu, starając się dotrzeć do zapomnianych, niemal kompletnie nieznanych perełek. Takich produkcji, które może nie dorównują pod względem jakości wykonania mainstreamowym hitom, ale mają w sobie pewien unikalny czar, któremu nie sposób się oprzeć. Taką właśnie rzeczą jest nowozelandzki serial Maddigan’s Quest powstały na motywach powieści autorstwa Margaret Mahy.
Akcja serialu rozgrywa się w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, w której - z niewiadomych powodów - płyty tektoniczne naszej planety zaczęły przesuwać się w wariacko szybkim tempie, co spowodowało upadek cywilizacji ludzkiej i cofnięcie się jej w rozwoju. Jedną z nielicznych enklaw, w której rodzaj ludzki stara się odbudować utraconą potęgę jest miasto Solis zasilane energią słoneczną. Niestety kluczowe urządzenie wymagane do obsługi tego potężnego źródła zasilania - konwerter słoneczny - uległo zniszczeniu, co postawiło egzystencję miasta pod sporym znakiem zapytania. Władze metropolii powierzyły trupie wędrownych cyrkowców pochodzących z Solis zadanie udania się do miasta Newton i pozyskania nowego konwertera. Trupa - nosząca nazwę Maddigan’s Fantasia - zostaje napadnięta przez grasantów, wskutek czego ginie jej przywódca i ojciec głównej bohaterki w jednej osobie.
Jakby tego było mało, w niedługim czasie do ekipy dołącza dwóch młodych chłopców opiekujących się niemowlęciem. Cała trójka pochodzi z przyszłości, w której misja cyrkowców zakończyła się porażką, co doprowadziło Solis do upadku i despotycznych rządów demonicznego mutanta Nennoga (alternatywne źródło zasilania miasta w postaci energii atomowej było jedną z przyczyn jego upadku). Chłopcy - Eden i Timon - oraz ich mała siostrzyczka imieniem Jewel przenieśli się w przeszłość, by zapobiec śmierci Ferdy’ego i w konsekwencji niepowodzeniu misji. Nennog wysłał za nimi dwóch łowców, by zapobiegli oni zmianie pomyślnej dla niego przeszłości i odzyskali Talizman będący w posiadaniu chłopców i umożliwiający młodszemu z nich, Edenowi, posługiwanie się potężnymi mocami telekinetycznymi. Ponadto Garland - główna bohaterka serialu - zaczyna mieć wizje tajemniczej kobiety, która zdaje się ostrzegać ją przed niebezpieczeństwami i pomagać w trakcie podróży do Newton. A bynajmniej nie jest to koniec atrakcji. W zasadzie to dopiero początek.
Strasznie podobał mi się świat przedstawiony serialu - w jakiś sposób kojarzy mi się trochę z Carnivale (teatr, fabuła opierająca się na licznych tajemnicach, niedopowiedzeniach i relacjach pomiędzy postaciami), trochę z absolutnie mistrzowskim serialem science-fiction Earth 2 (motyw drogi, silna reprezentacja istotnych fabularnie kobiecych postaci) i trochę ze światem rodem z The Dark Tower Stephena Kinga (motywy baśniowe wymieszane z postapokaliptycznymi). Na pewno niemałą rolę odrywają też przepiękne nowozelandzkie plenery. W trakcie swojej drogi bohaterowie napotykają, między innymi, zmutowanych ludzi-krety, piratów, miasto zamieszkałe przez naukowców czy grupę rzezimieszków latających na steampunkowych jetpackach - wszystkie te frakcje zachowują się w sposób karykaturalny i przerysowany, niczym manczkinowie z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Bo też i serial - skierowany do dzieci i młodszych nastolatków - ma w sobie więcej z baśni, niż z mrocznego, naturalistycznego post-apo. Czy to źle? Absolutnie nie. Rzekłbym nawet, że wręcz przeciwnie - ostatecznie mrocznych, brutalnych seriali postapokaliptycznych mieliśmy już parę, a uderzenie w bardziej surrealistyczne, baśniowe struny nadaje Maddigan’s Quest unikalnego charakteru. Podobnie jak fakt że niemal cała technologia ukazana w serialu estetycznie mieści się gdzieś pomiędzy steam-, a dieselpunkiem. Steamupnkowa postapokaliptyczna baśń - brzmi wspaniale, prawda?
Niestety, co stwierdzam z bólem serca, nie jest aż tak różowo. Najboleśniej odczuwalny jest skromny budżet produkcji, który wymusił na twórcach pewną kameralność serialu. Boli brzydkie CGI, ubogość dekoracji i kostiumów (choć w obu przypadkach bywają wyjątki i niektóre lokacje oraz ubrania wręcz szokują pomysłowością i pieczołowitością wykonania), wybitnie nieprzekonujące sekwencje na greenscreenie oraz pewna ogólna siermiężność przebijająca się niekiedy przez produkcję. Sytuację ratują nieco wspomniane już przeze mnie plenery - są absolutnie cudowne i nawet wmontowane w nie trójwymiarowe, grubo ciosane bryły udające budynki nie są w stanie zepsuć przyjemności z ich oglądania.
Co, w dużej mierze, ratuje Maddigan’s Quest? Poza naprawdę niezłą fabułą, najciekawiej wypadł silny rozwój charakteru poszczególnych postaci. Główna bohaterka, Garland, zmaga się z traumą po śmierci ojca i faktem, że jej matka zaczyna w pewnym momencie odwzajemniać zainteresowanie innego mężczyzny, któremu Garland nie ufa. Dziewczyna musi uporać się z całą to sytuacją, co daje nam naprawdę fajny, niegłupio poprowadzony motyw radzenia sobie ze stratą ukochanej osoby i próbą odnalezienia się w nowej sytuacji. Interesująco wypada również sama postać Maddie, matki Garland - po śmierci męża musi ona przejąć dowodzenie nad grupą i zmobilizować ją do dalszego działania, mimo osobistej tragedii, jaka ją dotknęła. Ciekawych kobiecych (i nie tylko kobiecych) postaci jest zresztą więcej, ale nie będę psuł przyjemności odkrywania ich tym, których niniejsza notka zachęci do obejrzenia serialu.
Aktorsko serial stoi na zaskakująco wysokim poziomie. W główną bohaterkę wciela się Rose „Ranger Operator Series Yellow” McIver i radzi sobie w tej roli znakomicie. Podobnie jak młodziutka Olivia Tennet, wcielająca się w Lilith, niemożebnie irytującą postać komiczną. To była trudna (i niezbyt dobrze napisana) rola, ale Olivia wycisnęła z niej wszystko, co tylko było możliwe. Jednak moim osobistym faworytem jest Jordan Metcafle, serialowy Timon - dawno nie widziałem tak dobrego dziecięcego aktora. Dopiero przeglądając jego profil na IMDb uświadomiłem sobie, skąd go znam - chłopak grał w Misfits, gdzie wcielił się w epizodyczną postać posługującą się mocą laktokinezy (psychiczne manipulowanie produktami mlecznymi). W Maddigan’s Quest dostał poważniejszą rolę, dzięki czemu miał szansę się wykazać - i świetnie tę szansę wykorzystał.
Czy polecam Maddigan’s Quest? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie - mnie bardzo się spodobał, ale podejrzewam, że większość widzów będzie kręciła nosem na niedoróbki techniczne serialu. Jego format - trzynaście niespełna półgodzinnych epizodów - sprawił, że część wątków została potraktowana skrótowo, zaś finał (choć bezsprzecznie angażujący emocjonalnie) wydaje się nazbyt pospieszny. Ja jednak będę wszystkich zainteresowanych zachęcał do obejrzenia tej w zasadzie nieznanej (nigdy nie była emitowana w naszym kraju) perełki - jeśli tylko nie boicie się nowozelandzkich akcentów obsady i potraficie przymknąć oko na pewne uproszczenia w treści i formie, będziecie się przy tym serialu naprawdę dobrze bawić.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz