fragment grafiki autorstwa Serkana Ozaya, całość tutaj. |
Stało się niemożliwe. Przez moje blogerskie krzesło
przetoczyła się potężna siła, która zrzuciła mnie na moją blogerską podłogę,
zaś moja blogerska klawiatura ze wzruszenia na moment odmówiła posłuszeństwa.
Oto bowiem dokonała się rzecz, co do której miałem silne, graniczące z
pewnością przekonanie, iż nigdy nie nastąpi. Tak, dobrze się domyślacie –
przeczytałem polską książkę fantasy, która nie jest kompletnie do dupy.
Książkę, której lektura nie jest stratą czasu, ani bolesnym
doświadczeniem, po którym byłbym zmuszony długo odchorowywać traumę. Książkę, o
której z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż spełniła moje (nie oszukujmy się
– niewygórowane) oczekiwania i po ukończeni lektury pozostawiła po sobie dobre
wrażenie. Co oczywiście nie oznacza, że jest jakimś ósmym cudem świata. Mowa o Nekrofikcjach autorstwa Pawła
Ciećwierza, o których z przyjemnością się niżej rozpiszę.
Głównym bohaterem Nekrofikcji
jest Paul Brighella, znajdujący się już po jej gorszej stronie trzydziestki
mężczyzna z nizin społecznych, parający się najbrudniejszymi interesami, byleby
tylko utrzymać się jakoś na mętnej powierzchni życia. A że przyszło mu
egzystować w Mgławie – metropolii położonej w niesprecyzowanym państwie gdzieś
w Europie Środkowej, w którym panuje ustrój będący mieszanką teokracji i
krwiożerczego kapitalizmu – to i musi się zajmować naprawdę paskudnymi
rzeczami. Nekromancją na przykład. Brighella jest bowiem obdarzony pewnymi
umiejętnościami magicznymi, z których zdarza mu się korzystać, by osiągnąć
zamierzone cele – takie, jak chociażby ucieczka przed pachołkami mafii, którym był
winien niemałą sumę pieniędzy. Książka składa się z kilku opowiadań połączonych
osobą głównego bohatera i – na ogół – miejscem akcji, którym jest wspomniana
wyżej Mgława.
Co mi się tak w Nekrofikcjach
spodobało? Na przykład główny bohater. Który jest bucem, ale to akurat jest
standardem w polskiej literaturze fantasy. O ile jednak bucowatość
protagonistów z innych polskich powieści fantastycznych jest często przez ich
autorów relatywizowana czy wręcz uznawana za zalety (wciąż mam odruchy wymiotne
na myśl o apologii niewolnictwa wygłoszonej przez Vukko Drakkainena w Panie Lodowego Ogrodu), o tyle Brighella zdaje się nie mieć złudzeń co do swojej
natury. Brighella doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest mętem, który
zrobił w życiu wiele paskudnych rzeczy i jeszcze niejedną zrobi w przyszłości. Fakt, że czasami zdarza mu się postąpić szlachetnie, ale na ogół jest pozbawionym skrupułów draniem, którego los innych ludzi niezbyt obchodzi. To bardzo cyniczna i trudna do polubienia postać – ale jest w jej kreacji pewna
uczciwość i trzeźwe spojrzenie, którego brakuje tym wszystkim inkwizytorom,
tudzież innym kalekim kalkom Geralta z Rivii gęsto zaludniającym polską
fantasy. Wyzłośliwiam się, wiem – ale skoro już czytam o bohaterze, który jest
antypatycznym indywiduum, z którym w realnym świecie nie chciałbym mieć nic
wspólnego, to niech przynajmniej autor na siłę mi nie wmawia, że to, co owa
postać robi, jak się zachowuje i jak patrzy na świat jest fajne. Ciećwierz
stawia sprawę w taki sposób, że jestem w stanie zaakceptować Brighellę i za to
mu się należą gratulację.
Pozostali bohaterowie książki są tyleż wyraziści, co topornie
zarysowani. Mamy najemnika – przyjaciela Brighelli, który na wskutek traum stał
się impregnowany na strach, mamy anarchistkę, którą główny bohater chroni z
powodu obietnicy złożonej jej matce, mamy demonicznego kościelnego urzędnika, z którym
Brighella okazyjnie to się ściera, to wchodzi w niestałe sojusze… Pozytywnie
zaskoczył mnie sposób, w jaki autor traktuje postacie kobiece, których jest
relatywnie sporo – i są one naprawdę dobrze skonstruowane w tym sensie, że posiadają
jakąś osobowość poza byciem generic
female character, mają własne plany i zamierzenia, które realizują oraz są aktywnymi
uczestniczkami intryg. Testu Bechdel może i Nekrofikcje
nie zdają (zresztą, test Bechdel nie jest do zdawania, on jest pewnym
wytrychem myślowym służącym do uświadomienia sobie niedostatecznej
reprezentacji kobiet w kulturze popularnej), ale i tak jest o Niebo lepiej, niż
w większości książek rodzimych autorów, z którymi ostatnio miałem do
czynienia. Jak już wspomniałem,
bohaterowie mają dość przerysowane charaktery, ale – to powieść popularna,
mająca czytelnikowi sprawić zwykłą, prostą przyjemność i taki zabieg się
sprawdza. Szczególnie, że – mimo tego, iż bohaterowie Nekrofikcji prezentują zaledwie kilka typów mało złożonych
osobowości – to ich kreacja przychodzi Ciećwierzowi z taką łatwością, że się je
„kupuje” właściwie od razu.
Fabularnie jest… znów zaskakująco nieźle. To znaczy –
opowiadania dzielą się na krótkie, które fabuły nie mają wcale i wyglądają
raczej jak podkolorowane szkice mające być punktem wyjścia do czegoś większego
i na dłuższe, które na ogół mają stosunkowo złożoną historię ze zwrotami akcji i więcej, niż jednym wątkiem. Ciećwierz potrafi
kreować teksty, które zawierają wysoki współczynnik tego, co ja na nazywam
estetyką fabularną – czyli, że mają intrygę, w której wszystko mniej-więcej do
siebie pasuje i każdy wątek ma swoje uzasadnienie w ramach opowieści. Tych
krótkich i sprawiających wrażenie niedopracowanych tekstów jest w zbiorku
zaledwie kilka i nie psują one generalnie dobrego wrażenia, jakie miałem po
zakończeniu lektury. Znalazło się miejsce i dla reprodukcji ikonicznych motywów
współczesnego horroru (inwazja zombie w skali mikro, zakazane praktyki
czarnomagiczne, powroty z Zaświatów, upiory), i dla gangsterskich porachunków –
a wszystko wymieszane niekiedy w zaskakujących proporcjach. Raz czy dwa
autorowi udało się wykorzystać jakiś ograny chwyt w tak nietypowy i oryginalny
sposób, że autentycznie byłem zachwycony. Rany – byłem zachwycony czymś w
polskiej fantastyce. Wyobrażacie to sobie?
Autor potrafi operować językiem w taki sposób, by wykreować określony
klimat dusznego megapolis zarządzanego przez kler i magnatów handlowych, w
którym ludzie się męczą, a nadziei jest jak na lekarstwo. Co ciekawe, kilka opowiadań rozgrywa się w znacznie
bardziej egzotycznych lokacjach – Brighella w Nekrofikcjach odwiedza zarówno Afrykę, jak i Indie. Znając specyficzną "wrażliwość" polskich pisarzy (nie tylko fantastycznych) na odmienne kultury, trochę
się bałem, jak w ich opisywaniu odnajdzie się Ciećwierz. Okazało się, że
odnalazł się całkiem nieźle – w pierwszoosobowej narracji daleki jest do
postkolonialnego patrzenia z góry na rdzennych mieszkańców Ciepłych Krajów, a
Brighella znajduje też niemało cierpkich słów dla europejskich działań i ich wpływu
na kraje egzotyczne. Zgrzytało mi jedynie nagminne nazywanie Hindusów „beżakami”,
ale można to zrzucić na karb kreacji głównego bohatera, który daleki jest od
posługiwania się politycznie poprawnymi wyrażeniami.
Czy Nekrofikcje mają
jakieś wady? Jasne – największą jest, według mnie, jest zbyt literacki język,
jakim główny bohater posługuje się w dialogach. Brighella buduje okrągłe,
wielokrotnie złożone zdania i posługuje się wyrafinowanymi metaforami, co brzmi
nienaturalnie w ustach narkomana i
życiowego wykolejeńca, który odebrał tylko uliczne wykształcenie. W ogóle
dialogi nie są najmocniejszą stroną autora – często zwyczajnie nie pasują do
osób, które je wypowiadają. widać, że Ciećwierz miał sporo do włożenia w usta
swoich postaciom – i na ogół są to rzeczy całkiem ciekawe i istotne z punktu
widzenia fabuły – nie zawsze udało mu się jednak dostosować sposobu ekspresji
do danego bohatera, co budzi dysonans czytelniczy. Nie jest to jednak wada,
która jakoś mocno odbierałaby przyjemność z lektury – po jakimś czasie po
prostu się przywyka i tylko w niektórych miejscach sztuczne dialogi rażą tak,
że zwraca się na to uwagę. Poza tym jedynym poważniejszym zarzutem jaki mam
wobec Nekrofikcji jest jeden
fragment, w którym autor wyraźnie nie miał pomysłu, w jaki sposób rozwiązać
fabułę opowiadania, więc zakończył je w zawieszeniu, a w następnym tekście
przedstawił nowe status quo, które
nastąpiło wskutek… nie bardzo wiadomo czego, ponieważ Ciećwierz nigdy tego nie
precyzuje, tylko zostawia jakieś mętne wzmianki. Ten niewytłumaczony przeskok
strasznie mnie poirytował, bo odebrałem go jako wyraz nieporadności pisarskiej autora,
który nie umiał sobie poradzić z własnym tekstem. No dobra – jakbym miał się jeszcze czegoś czepiać, to wielokrotnie nihilistyczne monologi wewnętrzne Brighelli są strasznie pretensjonalne, ale, o dziwo, niespecjalnie mi to w toku lektury przeszkadzało.
Tym niemniej – polecam. Nekrofikcje to rzecz dość ponura i depresyjna, ale przynosi sporo zabawy (jeśli tak to można nazwać) czytelnikowi, który lubi tego rodzaju opowieści. Historia wielkomiejskiego nekromanty stanowiła fabularny punkt wyjścia dla wielu potencjalnie bardzo interesujących opowieści i autorowi udało się ten potencjał w znacznej mierze wykorzystać. W połączeniu z niezłymi fabułami, niezłym językiem i niezłymi bohaterami cały zbiór jest… no cóż, niezły. Z przebłyskami oraz zniżkami formy, ale generalnie utrzymujący satysfakcjonujący poziom. Ja się cieszę, że tę książkę przeczytałem – nie dlatego, że będę ją mógł zmasakrować w notce na blogasku (a to jest chyba mój główny imperatyw, jeśli chodzi o czytanie polskiej fantastyki), ale dlatego, że naprawdę umiliła mi czas. Zachęcam każdego i każdą, by dał i dała Nekrofikcjom szansę, bo to najzwyczajniej w świecie dobra pozycja jest. Jeśli ktoś potrzebuje zabić czas, to zbiór opowiadań Ciećwierza stanowi całkiem przyzwoite narzędzie zbrodni.
Tym niemniej – polecam. Nekrofikcje to rzecz dość ponura i depresyjna, ale przynosi sporo zabawy (jeśli tak to można nazwać) czytelnikowi, który lubi tego rodzaju opowieści. Historia wielkomiejskiego nekromanty stanowiła fabularny punkt wyjścia dla wielu potencjalnie bardzo interesujących opowieści i autorowi udało się ten potencjał w znacznej mierze wykorzystać. W połączeniu z niezłymi fabułami, niezłym językiem i niezłymi bohaterami cały zbiór jest… no cóż, niezły. Z przebłyskami oraz zniżkami formy, ale generalnie utrzymujący satysfakcjonujący poziom. Ja się cieszę, że tę książkę przeczytałem – nie dlatego, że będę ją mógł zmasakrować w notce na blogasku (a to jest chyba mój główny imperatyw, jeśli chodzi o czytanie polskiej fantastyki), ale dlatego, że naprawdę umiliła mi czas. Zachęcam każdego i każdą, by dał i dała Nekrofikcjom szansę, bo to najzwyczajniej w świecie dobra pozycja jest. Jeśli ktoś potrzebuje zabić czas, to zbiór opowiadań Ciećwierza stanowi całkiem przyzwoite narzędzie zbrodni.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz