poniedziałek, 14 lipca 2014

Nekrosatysfakcje

fragment grafiki autorstwa Serkana Ozaya, całość tutaj.

Stało się niemożliwe. Przez moje blogerskie krzesło przetoczyła się potężna siła, która zrzuciła mnie na moją blogerską podłogę, zaś moja blogerska klawiatura ze wzruszenia na moment odmówiła posłuszeństwa. Oto bowiem dokonała się rzecz, co do której miałem silne, graniczące z pewnością przekonanie, iż nigdy nie nastąpi. Tak, dobrze się domyślacie – przeczytałem polską książkę fantasy, która nie jest kompletnie do dupy. Książkę, której lektura nie jest stratą czasu, ani bolesnym doświadczeniem, po którym byłbym zmuszony długo odchorowywać traumę. Książkę, o której z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż spełniła moje (nie oszukujmy się – niewygórowane) oczekiwania i po ukończeni lektury pozostawiła po sobie dobre wrażenie. Co oczywiście nie oznacza, że jest jakimś ósmym cudem świata. Mowa o Nekrofikcjach autorstwa Pawła Ciećwierza, o których z przyjemnością się niżej rozpiszę.

Głównym bohaterem Nekrofikcji jest Paul Brighella, znajdujący się już po jej gorszej stronie trzydziestki mężczyzna z nizin społecznych, parający się najbrudniejszymi interesami, byleby tylko utrzymać się jakoś na mętnej powierzchni życia. A że przyszło mu egzystować w Mgławie – metropolii położonej w niesprecyzowanym państwie gdzieś w Europie Środkowej, w którym panuje ustrój będący mieszanką teokracji i krwiożerczego kapitalizmu – to i musi się zajmować naprawdę paskudnymi rzeczami. Nekromancją na przykład. Brighella jest bowiem obdarzony pewnymi umiejętnościami magicznymi, z których zdarza mu się korzystać, by osiągnąć zamierzone cele – takie, jak chociażby ucieczka przed pachołkami mafii, którym był winien niemałą sumę pieniędzy. Książka składa się z kilku opowiadań połączonych osobą głównego bohatera i – na ogół – miejscem akcji, którym jest wspomniana wyżej Mgława.

Co mi się tak w Nekrofikcjach spodobało? Na przykład główny bohater. Który jest bucem, ale to akurat jest standardem w polskiej literaturze fantasy. O ile jednak bucowatość protagonistów z innych polskich powieści fantastycznych jest często przez ich autorów relatywizowana czy wręcz uznawana za zalety (wciąż mam odruchy wymiotne na myśl o apologii niewolnictwa wygłoszonej przez Vukko Drakkainena w Panie Lodowego Ogrodu), o tyle Brighella zdaje się nie mieć złudzeń co do swojej natury. Brighella doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest mętem, który zrobił w życiu wiele paskudnych rzeczy i jeszcze niejedną zrobi w przyszłości. Fakt, że czasami zdarza mu się postąpić szlachetnie, ale na ogół jest pozbawionym skrupułów draniem, którego los innych ludzi niezbyt obchodzi. To bardzo cyniczna i trudna do polubienia postać – ale jest w jej kreacji pewna uczciwość i trzeźwe spojrzenie, którego brakuje tym wszystkim inkwizytorom, tudzież innym kalekim kalkom Geralta z Rivii gęsto zaludniającym polską fantasy. Wyzłośliwiam się, wiem – ale skoro już czytam o bohaterze, który jest antypatycznym indywiduum, z którym w realnym świecie nie chciałbym mieć nic wspólnego, to niech przynajmniej autor na siłę mi nie wmawia, że to, co owa postać robi, jak się zachowuje i jak patrzy na świat jest fajne. Ciećwierz stawia sprawę w taki sposób, że jestem w stanie zaakceptować Brighellę i za to mu się należą gratulację.

Pozostali bohaterowie książki są tyleż wyraziści, co topornie zarysowani. Mamy najemnika – przyjaciela Brighelli, który na wskutek traum stał się impregnowany na strach, mamy anarchistkę, którą główny bohater chroni z powodu obietnicy złożonej jej matce, mamy demonicznego kościelnego urzędnika, z którym Brighella okazyjnie to się ściera, to wchodzi w niestałe sojusze… Pozytywnie zaskoczył mnie sposób, w jaki autor traktuje postacie kobiece, których jest relatywnie sporo – i są one naprawdę dobrze skonstruowane w tym sensie, że posiadają jakąś osobowość poza byciem generic female character, mają własne plany i zamierzenia, które realizują oraz są aktywnymi uczestniczkami intryg. Testu Bechdel może i Nekrofikcje nie zdają (zresztą, test Bechdel nie jest do zdawania, on jest pewnym wytrychem myślowym służącym do uświadomienia sobie niedostatecznej reprezentacji kobiet w kulturze popularnej), ale i tak jest o Niebo lepiej, niż w większości książek rodzimych autorów, z którymi ostatnio miałem do czynienia. Jak już wspomniałem, bohaterowie mają dość przerysowane charaktery, ale – to powieść popularna, mająca czytelnikowi sprawić zwykłą, prostą przyjemność i taki zabieg się sprawdza. Szczególnie, że – mimo tego, iż bohaterowie Nekrofikcji prezentują zaledwie kilka typów mało złożonych osobowości – to ich kreacja przychodzi Ciećwierzowi z taką łatwością, że się je „kupuje” właściwie od razu.

Fabularnie jest… znów zaskakująco nieźle. To znaczy – opowiadania dzielą się na krótkie, które fabuły nie mają wcale i wyglądają raczej jak podkolorowane szkice mające być punktem wyjścia do czegoś większego i na dłuższe, które na ogół mają stosunkowo złożoną historię ze zwrotami akcji i więcej, niż jednym wątkiem. Ciećwierz potrafi kreować teksty, które zawierają wysoki współczynnik tego, co ja na nazywam estetyką fabularną – czyli, że mają intrygę, w której wszystko mniej-więcej do siebie pasuje i każdy wątek ma swoje uzasadnienie w ramach opowieści. Tych krótkich i sprawiających wrażenie niedopracowanych tekstów jest w zbiorku zaledwie kilka i nie psują one generalnie dobrego wrażenia, jakie miałem po zakończeniu lektury. Znalazło się miejsce i dla reprodukcji ikonicznych motywów współczesnego horroru (inwazja zombie w skali mikro, zakazane praktyki czarnomagiczne, powroty z Zaświatów, upiory), i dla gangsterskich porachunków – a wszystko wymieszane niekiedy w zaskakujących proporcjach. Raz czy dwa autorowi udało się wykorzystać jakiś ograny chwyt w tak nietypowy i oryginalny sposób, że autentycznie byłem zachwycony. Rany – byłem zachwycony czymś w polskiej fantastyce. Wyobrażacie to sobie?

Autor potrafi operować językiem w taki sposób, by wykreować określony klimat dusznego megapolis zarządzanego przez kler i magnatów handlowych, w którym ludzie się męczą, a nadziei jest jak na lekarstwo. Co ciekawe, kilka opowiadań rozgrywa się w znacznie bardziej egzotycznych lokacjach – Brighella w Nekrofikcjach odwiedza zarówno Afrykę, jak i Indie. Znając specyficzną "wrażliwość" polskich pisarzy (nie tylko fantastycznych) na odmienne kultury, trochę się bałem, jak w ich opisywaniu odnajdzie się Ciećwierz. Okazało się, że odnalazł się całkiem nieźle – w pierwszoosobowej narracji daleki jest do postkolonialnego patrzenia z góry na rdzennych mieszkańców Ciepłych Krajów, a Brighella znajduje też niemało cierpkich słów dla europejskich działań i ich wpływu na kraje egzotyczne. Zgrzytało mi jedynie nagminne nazywanie Hindusów „beżakami”, ale można to zrzucić na karb kreacji głównego bohatera, który daleki jest od posługiwania się politycznie poprawnymi wyrażeniami.

Czy Nekrofikcje mają jakieś wady? Jasne – największą jest, według mnie, jest zbyt literacki język, jakim główny bohater posługuje się w dialogach. Brighella buduje okrągłe, wielokrotnie złożone zdania i posługuje się wyrafinowanymi metaforami, co brzmi nienaturalnie  w ustach narkomana i życiowego wykolejeńca, który odebrał tylko uliczne wykształcenie. W ogóle dialogi nie są najmocniejszą stroną autora – często zwyczajnie nie pasują do osób, które je wypowiadają. widać, że Ciećwierz miał sporo do włożenia w usta swoich postaciom – i na ogół są to rzeczy całkiem ciekawe i istotne z punktu widzenia fabuły – nie zawsze udało mu się jednak dostosować sposobu ekspresji do danego bohatera, co budzi dysonans czytelniczy. Nie jest to jednak wada, która jakoś mocno odbierałaby przyjemność z lektury – po jakimś czasie po prostu się przywyka i tylko w niektórych miejscach sztuczne dialogi rażą tak, że zwraca się na to uwagę. Poza tym jedynym poważniejszym zarzutem jaki mam wobec Nekrofikcji jest jeden fragment, w którym autor wyraźnie nie miał pomysłu, w jaki sposób rozwiązać fabułę opowiadania, więc zakończył je w zawieszeniu, a w następnym tekście przedstawił nowe status quo, które nastąpiło wskutek… nie bardzo wiadomo czego, ponieważ Ciećwierz nigdy tego nie precyzuje, tylko zostawia jakieś mętne wzmianki. Ten niewytłumaczony przeskok strasznie mnie poirytował, bo odebrałem go jako wyraz nieporadności pisarskiej autora, który nie umiał sobie poradzić z własnym tekstem. No dobra – jakbym miał się jeszcze czegoś czepiać, to wielokrotnie nihilistyczne monologi wewnętrzne Brighelli są strasznie pretensjonalne, ale, o dziwo, niespecjalnie mi to w toku lektury przeszkadzało.

Tym niemniej – polecam. Nekrofikcje to rzecz dość ponura i depresyjna, ale przynosi sporo zabawy (jeśli tak to można nazwać) czytelnikowi, który lubi tego rodzaju opowieści. Historia wielkomiejskiego nekromanty stanowiła fabularny punkt wyjścia dla wielu potencjalnie bardzo interesujących opowieści i autorowi udało się ten potencjał w znacznej mierze wykorzystać. W połączeniu z niezłymi fabułami, niezłym językiem i niezłymi bohaterami cały zbiór jest… no cóż, niezły. Z przebłyskami oraz zniżkami formy, ale generalnie utrzymujący satysfakcjonujący poziom. Ja się cieszę, że tę książkę przeczytałem – nie dlatego, że będę ją mógł zmasakrować w notce na blogasku (a to jest chyba mój główny imperatyw, jeśli chodzi o czytanie polskiej fantastyki), ale dlatego, że naprawdę umiliła mi czas. Zachęcam każdego i każdą, by dał i dała Nekrofikcjom szansę, bo to najzwyczajniej w świecie dobra pozycja jest. Jeśli ktoś potrzebuje zabić czas, to zbiór opowiadań Ciećwierza stanowi całkiem przyzwoite narzędzie zbrodni.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...