środa, 30 lipca 2014

Las w głębi serca

fragment grafiki autorstwa Karry Turner, całość tutaj.

Jak zapewne niektóre i niektórzy z was wiedzą, jestem wielkim fanem amatorskich i półamatorskich gier grozy w konwencji FPP. Na swoim kanale naYouTube regularnie (acz jest to regularność dość leniwa) zamieszczam Let’s Play’e pokazujące moje kolejne wprawy do świata wirtualnej makabry. Na ogół tego typu produkcje są bardzo siermiężne – ich twórcy entuzjazmem i pomysłowością nadrabiają braki w umiejętnościach oraz ograniczone zasoby. Od czasu do czasu trafi się coś interesującego, generalnie jednak ten gatunek w przeważającej części składa się z produkcji słabych, niedopracowanych i odtwórczych. Granie w amatorskie horrory FPP przypomina oglądanie filmów grozy klasy B i niższych – trzeba mieć w sobie dużą dozę wyrozumiałości i po prostu lubić taką konwencję, by się przy niej dobrze bawić.

Ale nie o tym chciałem dzisiaj pisać. Otóż niedawno natrafiłem na produkcję, która na pierwszy rzut oka wygląda zupełnie jak przedstawicielka wyżej opisanego nurtu, jednak na drugi rzut oka okazuje się być czymś o wiele bardziej intrygującym. Produkcja ta nosi tytuł Heartwood i jest niezmiernie interesującym, choć może nieco zbyt lapidarnym, wirtualnym doznaniem. Generalnie przed dalszą lekturą tej notki polecam zagrać w Heartwood – grę (nie-grę?) można legalnie i za darmo pobrać ze strony jej twórców, zaś jej ukończenie najprawdopodobniej zajmie wam mniej czasu, niż przeczytanie tej notki. To jest naprawdę krótka produkcja i najlepiej podejść do niej z „czystą głową” i bez z góry określonych oczekiwań. Od razu zaznaczę, że warto.

Heartwood jest… no cóż, najlepszym słowem na opisanie tej produkcji byłoby „frapująca”. Po rozpoczęciu rozgrywki gracz znajduje się w samym środku ciemnego lasu. W przeciwieństwie jednak do produkcji typu Slender las nie jest złowieszczy – w jakiś pokrętny, metaforyczny sposób przypomina raczej łono, miejsce oczekiwania na ponowne (albo pierwsze?) narodziny. Drzewa zlewają się w jedną, czarną plamę, możemy rozróżnić jedynie pnie najwyższych drzew odcinające się na tle zmierzchającego nieba. Sam las jest zresztą pod wieloma względami podobny do ukształtowanej w jakiś niepojęty sposób ciemności – przez pnie można swobodnie przechodzić, zaś świetlista postać białego królika, którego dostrzegamy w oddali przebija się przez gęstwinę. I znów – nie jest to ciemność groźna, kryjąca w sobie sugestię czającej się w mroku bestii.  Tu ciemność jest raczej tłem, matrycą myśli i doznań. Co do królika – jest biały i porusza się, w przeciwieństwie do ciemnego, statycznego otoczenia. Kierowany ciekawością, ruszam w jego stronę. Kiedy się zbliżam, zwierzę ucieka. Obracam się zdezorientowany i dostrzegam królika po drugiej stronie lasu. Sytuacja powtarza się, ale tym razem mój świetlisty przewodnik znika na dobre. Zostaję sam.

Nie jestem sam. Coś jest ze mną, ponieważ z oddali słyszę dziwny, niemożliwy do sprecyzowania dźwięk. Po krótkiej chwili wahania kieruję się w jego stronę. Dźwięk ma w sobie coś syntetycznego i organicznego zarazem. Odgłos się nasila, gdy odwracam się w określonym kierunku i słabnie, jeśli odwrócę spojrzenie w inną stronę. Stojąc plecami do źródła (jeśli w ogóle istnieje jakieś źródło) tajemniczego odgłosu, przestaję go słyszeć. Dźwięk być może się przemieszcza, ale nie potrafię tego stwierdzić z całą pewnością. Ta ciuciubabka trwa przez kilka dłuższych chwil, po czym docieram do miejsca, w którym tajemniczy hałas otacza mnie ze wszystkich stron. W trzaskach, uderzeniach i zawodzeniach zaczyna pojawiać się inna nuta – coś drapieżnego, groźnego. Niebezpieczeństwo. Odruchowo kręcę głową we wszystkie strony, ale nie dostrzegam zagrożenia. Rozumiem, że nie mogę ufać swoim oczom – nie w tym przypadku. Wiem, że coś się zbliża, słyszę to. Zanim podejmuję próbę ucieczki, coś się wydarza. Ekran ciemnieje, wszystkie odgłosy milkną. Zapada cisza.

Ponownie odnajduję się między drzewami. Nie mam pojęcia, co mi się przytrafiło, jaki był sens, znaczenie i kontekst tego wydarzenia. Tajemniczy dźwięk zniknął – znowu otacza mnie cisza, rozpraszana jedynie przez poszycie chrzęszczące pod stopami mojego awatara, gdy przemierza on ciemny las. W oddali dostrzegam świetlistą sylwetkę – tym razem to nie królik, tylko jeleń. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, jeleń stoi nieruchomo. Jakby na mnie czekał. Idę w jego stronę, zastanawiając się, czy będę musiał przechodzić przez cały ten cykl po raz kolejny. Okazuje się, że nie – kiedy jestem już blisko, sylwetka białego zwierzęcia gwałtownie rośnie, ogarniając całe pole widzenia. Otacza mnie biel i cisza. Koniec. Kurtyna opada.

O co chodziło? Jakie znaczenia miały wszystkie te symbole i wydarzenia? Nie wiem tego. Heartwood ukończyłem skonfundowany, ale też w pewien sposób usatysfakcjonowany. To gra, która nie potrzebuje określonych kontekstów i fabuły, by wzbudzić pewne uczucia. W swojej poetyce przypomina raczej sen – nie koszmar, ale dziwny, niepokojący nocny majak, po którym człowiek budzi się, przez moment nie pamiętając, gdzie – i kim – jest. Heartwood ma w sobie coś mistycznego, pewien nieuchwytny pierwiastek spirytualizmu. Totemiczne duchy zwierząt, ciemny las i hipnotyczne odgłosy tworzą wrażenie uczestnictwa w jakimś szamańskim rytuale z pogranicza jawy i snu. Ta gra ma w sobie coś z Limbo i coś z NaissanceE, jednak w przeciwieństwie do nich nie ma ambicji bycia „poważną” produkcją. Warto zauważyć jeszcze jedną rzecz – w Heartwood po raz pierwszy od bardzo długiego czasu grałem nie tylko oczami, ale i uszami.

Twórcy Heartwood nazywają ją „krótką przygodą audiowizualną” i ten termin chyba dość dobrze oddaje to, czym ta produkcja jest. Jak na taką miniaturkę gra zrobiła na mnie całkiem spore wrażenie – jest bowiem czymś w rodzaju skondensowanej dawki silnych bodźców emocjonalnych (niepokój, zaintrygowanie, ciekawość, strach, konfuzja) zapakowanych w subtelną otoczkę pierwotnego spirytualizmu. Na pewno warto przynajmniej rzucić okiem  i poświęcić kilka minut na ukończenie tej produkcji.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...