fragment grafiki autorstwa Patricka Ballesterosa, całość tutaj. |
Nie bywam na konwentach. Ta część fandomowej aktywności jest
dla mnie zamkniętą księgą. Z wielu względów, z których najistotniejszym jest
chyba wrodzone lenistwo i brak umiejętności organizatorskich – przecież, żeby
pojechać na jakiś Polcon czy inny Pyrkon człowiek musi zorganizować sobie wolny
weekend, kupić bilety, wynająć jakieś miejsce do noclegu, żonglować planem
podróży tak, żeby nie pomylić się w czasie którejś z ośmiu przesiadek i przypadkiem
nie wylądować gdzieś w Pipsztycach Wschodnich, wachlować się mapkami, które
teoretycznie powinny czytelnie wskazać drogę na miejsce wydarzenia, w praktyce
zaś wywodzą w jakiś gąszcz alejek… generalnie, masa zachodu i to w sytuacji, w
której nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle warto sobie zawracać tym
głowę. W życiu byłem tylko na dwóch pierwszych edycjach Komiksowej Warszawy.
Polskie środowisko komiksowe jest jednak dość specyficzne i na miejscu okazało
się, że na ten spęd przyjechali, w znakomitej większości, krewni i znajomi
królika, więc czułem się jak na forum Gildii, tylko, że w cztery de.
Czemu o tym piszę? Ponieważ kilka tygodni temu odnalazłem na
swojej skrzynce mailowej propozycję patronowania medialnego dziewiątej edycji warszawskiego konwentu Avangarda. Normalnie nawet nie zawracałbym sobie głowy odpisywaniem,
ale w tym wypadku zacząłem się zastanawiać. No bo tak. Po pierwsze – w zamian
za patronowanie zaproponowano mi darmową wejściówkę na konwent. Cokolwiek by
nie mówić, darmowa wejściówka to zawsze darmowa wejściówka. Po drugie – w sumie
są wakacje. Po trzecie – do Warszawy mam dwie godziny pociągiem, więc sprawę
dałoby się ogarnąć tak, żeby wpaść na jeden dzień i wieczorem wrócić do domu. Po
czwarte – odkąd zacząłem prowadzić bloga, jeszcze ani razu nie było żadnej
okazji, by spotkać się z czytelnikami, a przecież zawsze przyjemnie jest
pointergrować się z fajnymi, inteligentnymi, wartościowymi ludźmi (jeśli ktoś
czyta mojego bloga, to już z definicji jest fajnym, inteligentnym, wartościowym
człowiekiem, to chyba oczywiste). I tak powoli, z pewnymi oporami podjąłem decyzję
– w tym roku na Avangardę pojadę, pobędę, możliwe, że nawet podejmę jakieś
próby integracji ze wszystkimi osobami, które w wyraźny i jednoznaczny sposób
zakomunikują mi taką chęć. Tak więc, o ile coś paskudnego nie wyskoczy mi w międzyczasie, będę – w piątek, cały dzień.
Jak mnie rozpoznacie? To będzie bardzo proste – wypatrujcie małej,
burzowej chmury unoszącej się nad głową jednego z konwentowiczów. Na twarzy
będę miał wyraz bezbrzeżnej pogardy dla otaczającego mnie świata w ogólności i
dla innych uczestników konwentu w szczególności. Moje spojrzenie będzie
wyrażało mniej więcej coś takiego:
Ci wszyscy ludzie… Wydaje im się, że są fajni, podczas gdy to po prostu zgraja oderwanych od rzeczywistości dużych dzieci. O, idą jakieś fanki Doctor Who… banda starych panien i znudzonych mężatek fantazjujących o tym, że pewnego dnia u progu ich drzwi pojawi się David Tennant i zapewni im seksualne spełnienie, którego najwyraźniej nie potrafią osiągnąć w realnym życiu. Co to za hałas? A, erpegowcy, mogłem się domyśleć. Ludzie, którzy tak bardzo nie potrafią uczestniczyć w konwencjonalnych rytuałach towarzyskich, że muszą wymyślać swoje własne, oparte na czymś w rodzaju wspólnie przeżywanej halucynacji. Czy może być coś jeszcze żałośniejszego? O, wygląda na to, że może. Co się gapisz, mangowcu? Myślisz, że koszulka z Attack on Titan sprawia, że wyglądasz fajnie? Źle myślisz – wyglądasz jak człowiek, który ma bardzo perwersyjny fetysz obdartego ze skóry ciała. Obrzydliwość. Nic dziwnego, że Sapkowski na każdym konwencie odstawia bucówy – w takim otoczeniu inaczej się właściwie nie da. Zaraz, co to…jakiś cosplayowiec? Synuś, w pomalowanym na czerwono kartonie po telewizorze nie wyglądasz jak Iron Man, tylko jak ktoś z bardzo poważnymi problemami na tle osobowościowym. Co za banda żałosnych, smutnych ludzi. Co ja tu w ogóle robię? A, tak – jestem przecież jednym z nich. Nieodrodny syn tej rąbniętej społeczności. Chcę umrzeć.
Innymi słowy, będzie to naprawdę wiele mówiące spojrzenie.
Nie ma co ukrywać – off-line jestem jeszcze gorszy, jeszcze bardziej
odpychający i jeszcze bardziej antypatyczny, niż w Internecie. A jaki potrafię
być w Internecie wie każda osoba, która miała nieszczęście wdać się ze mną we
flejma. Generalnie, jeśli nie jesteście ubrani w pełną płytową zbroję (a na
konwentach prawdopodobieństwo, że jesteście tak ubrani jest znacznie wyższe,
niż gdzie indziej) to lepiej nie podchodźcie. Zaraz, o czym to ja pisałem? A, tak
– miałem was zachęcić do spotkania się ze mną na Avangardzie. Hmm…
Gdyby jednak wszystko, co napisałem wyżej was nie
zniechęciło – zapraszam. Ze swojej strony mogę obiecać, że będę mojego
zewnętrznego buca (który już dawno temu przestał być wewnętrznym bucem) trzymać
na bardzo krótkiej smyczy i nie werbalizować myśli kompatybilnych z tymi
spisanymi powyżej. W najgorszym wypadku ten wpis stanowić będzi przestrogę dla niebacznych. Zresztą, do diabła – jeśli ktoś na Avangardzie udowodni mi,
że potrafię być miły, stawiam piwo (bądź preferowany ekwiwalent, na przykład w formie czekolady) bez żadnych
dyskusji. Do zobaczenia w Warszawie.
Trochę mnie zniechęciłeś, muszę przyznać. Jeśli lubię Doctora Who, to znaczy, że jestem starą panną marzącą o tym, żeby Tennant mnie wymłócił? Smuteczek, mam dopiero 23 lata... I nigdy nie miałam erotycznych fantazji o Doktorze :( Tyle stracić..
OdpowiedzUsuńCały ja. Przykro mi, jeśli cię rozczarowałem, ale w rzeczywistości nie jestem nawet w 10% tak fajny, jak na blogu.
OdpowiedzUsuńCo za chamstwo, aż chcę pojechać! Nie mogę wprost uwierzyć, że w środowisku rzeczywiście występuje większy grumpy cat ode mnie :D. Choć być może ryzyko Końca Świata ze spotkania dwóch grumpy catów na jednym konwencie jest jednak za duże :P.
OdpowiedzUsuńNo niestety, wszyscy kreujemy wirtualną rzeczywistość :)
OdpowiedzUsuńWidzę że nie tylko mnie na myśl o ruszeniu czterech-liter na konwent ogarnia lenistwo? Ale akurat na Avę mam blisko.
OdpowiedzUsuńJeśli zauważysz dziewczynę z mysimi uszami, możesz mnie pogardliwie obfukać.
Nie mogę się doczekać Avangardy. Mam ochotę znowu zastosować swój opracowany na Kolejkonie model Niebycia Na Konwencie. Polega on na tym, że przychodzę pod miejsce, gdzie odbywa się konwent sprawdzam jak drogie jest wejście i jak dluga kolejka, i gdzie są Dni Nauki, bo tam jest jescze miejsce w salach. Za oszczędzone pieniadze na wstęp kupję sobie ksiązkę. Mieszakm niedaleko , więc zastosuje ten model w przeciwieństwie do Zwykłego Niebycia. Na Komiksowej Warszawie bywam, bo zawsze stoją przy Wejściu na Targi Ksiązki. Nie wiem tylko czy mam próbować w piątek bo podany opis wyglądu wskazuje, ze mógłbym się podszywać.
OdpowiedzUsuńZresztą, ja też jestem fanką Doctor Who - pomyśl, w jakiej pozycji mnie to ustawia.
OdpowiedzUsuńWpadłam tutaj podczytując z nudów internety w pracy i serdecznie uśmiałam się z tej notki. Głównie dlatego, że w kontaktach internetowych fandom Doktora kojarzy mi się z kolei z miłymi, pozytywnymi licealistami i studentami, na tle których wypadłabym jako sfrustrowany korpoludek ze skłonnością do nadużywania alkoholu. Warto pewnie zweryfikować ten stereotyp naocznie, ale póki co jakoś nie mogę się zebrać.
OdpowiedzUsuń