Fragment grafiki autorstwa Stjepana Sejica, całość tutaj. |
Wróciłem sobie niedawno do Pacific Rim, żeby przekonać się czy po szaleńczym maratonie Power Rangers moje uczucia względem
filmu, w którym wielkie roboty (tak, wiem, że technicznie rzecz biorąc są to
mechy, a nie roboty, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi i tak w ogóle to do diabła z semantyką) tłuką się w wielkimi
potworami się nie zmieniły. Okazuje się, że nie – mimo upływu czasu film del
Toro nadal znajduję idealnym. Idealnie średnim, jeśli chodzi o precyzję. Tak
idealnie średnim, że nie jest to nawet irytujące. To jest zwyczajnie nudne.
I nie, nie mam zamiaru krytykować tego filmu pod kątem jego
spójności logicznej. Nie będę zadawał pytań typu „Czemu po prostu nie umieścili
kilku baterii tych fikuśnych działek, w jakie wyposażone są Jaegery na wybrzeżach?”
ponieważ w filmie o wielkich stworach tłukących się w wielkimi maszynami takich
pytań po prostu się nie zadaje. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i nie mam
zamiaru narażać się na śmieszność wytykając Pacific
Rim oczywiste dziury logiczne ponieważ rozumiem, że są one elementem
konwencji, w jakiej osadzony jest film. W takim wypadku należy spokojnie
zawiesić niewiarę i cieszyć się spektakularnym pokazem igrzysk tytanów. Tyle
tylko, że te igrzyska wypadają jakoś tak… średnio.
To jest chyba największy problem, jaki mam z tą produkcją –
nie nawilża tak, jak powinien nawilżać tego typu film. Choć teoretycznie film
posiada gigantyczne cool factor, to
jednak ani przez moment moje nerdowskie serduszko nie zabiło mocniej. Pacific Rim przez cały czas gra w
zasadzie na jednej nucie – jest źle, kryzys, ludzkość na krawędzi zagłady, więc
trzeba się mobilizować i powstrzymywać kolejne Godzille atakujące wybrzeża.
Pierwszego Kaiju widzimy już w pierwszej minucie filmu, pierwszego Jeagera i
walkę z monstrum – jeszcze przed animacją ukazującą tytuł filmu. Myślę, że to
jest właśnie główny grzech Pacific Rim – od
samego początku pokazuje za dużo, przez co finałowa akcja wypada na tle
poprzednich starć po prostu średnio. Zamiast zadbać o odpowiednie przygotowanie
widza do scen akcji, podbudowę emocjonalną czy fabularną, są one bezceremonialnie wrzucone na zasadzie "Macie tu roboty i potwory, które się tłuką, miłej zabawy". W dodatku odnoszę
wrażenie, że tych starć Jeagerów z Kaiju jest po prostu za dużo, przez co dość
szybko powszednieją. Zapewne między innymi przez to, że odbywają się w dość
jednolitych lokalizacjach – niemal wszystkie rozgrywają się w nocy, w czasie
deszczu. Szkoda, bo estetyka tła w takich pojedynkach zawsze odgrywa dużą rolę
i twórcy Pacific Rim mieli spore pole
do popisu. A tu nawet finałowa walka pod wodą właściwie nie wyróżnia się niczym
specjalnym, bo ciśnienie i gęstość wody w żaden sposób nie wpływały choćby na
dynamikę starcia czy mobilność jego uczestników.
Fabuła – trochę ona jest, bardziej jednak jej nie ma. Ja
wiem, że narzekanie na fabułę w TAKIM filmie jest niemądre i zaraz zostanę
zakrzyczany, że to najmniej liczący się element w produkcji będącej
wizualizacją nerdowskich fetyszy, ale z drugiej strony ludzie powszechnie narzekali na słabą
fabułę w Sucker Punch, więc ja już
nie wiem, głupi jestem albo po prostu czegoś nie rozumiem. Ale co do
przedstawionej w Pacific Rim intrygi –
nie jest tak źle, jak w The Avengers, ale
wciąż nie jest to coś, co nie budziłoby zgrzytu zębów. I nawet nie chodzi mi o
to, że fabuła jest głupia – gdyby była mądra, to poczułbym się wręcz obrażony! –
tylko o to, że jest nudna. Nie ma żadnej satysfakcjonującej intrygi, żadnego sensownego
stopniowania napięcia. Wszelkie kluczowe informacje odstajemy podane w formie
narracji głównego bohatera na początku filmu albo w długich i średnio
interesujących dialogach. Relacje pomiędzy sztampowymi postaciami są kliszowate.
W ogóle postaci w Pacific Rim są
płaskie i służą tylko do realizacji scenariusza. Może jedynie Mako, jedyna
kobieca postać w całym filmie, wnosi jakąś charakterologiczną głębię – z jej
introwertyzmem i uległością wobec Stackera
(Idrisa Elby), która zmienia się, staje się samodzielna i podejmuje własne
decyzje… z tym byłem w stanie się identyfikować. Inna sprawa, że mnie ta
bohaterka zwyczajnie irytowała. Pozostali niestety w większości wpisują się w
archetypy napompowanych testosteronem obrońców ludzkości. Właściwie
najprzyjemniej oglądało mi się fragmenty z komediowym duetem cudownie przeszarżowanych
aktorsko naukowców – Newtonem i Gottleibem. Tylko ci dwaj wydawali mi się w tym
filmie na miejscu, a odgrywający ich aktorzy zdawali sobie sprawę z dużych
pokładów niezamierzonego komizmu, jakim obciążona jest konwencja Pacific Rim i wydawali się nią całkiem
wprawnie bawić. Jakby tego było mało, to sceny z nimi jako jedyne robiły coś
dla rozwoju fabuły, ujawniania informacji o przeciwniku (który był wielkim
nieobecnym Pacific Rim) i jego
strategii. To chyba wiele mówi o tym filmie, jeśli najlepszymi jego fragmentami
są sceny z dwoma jajogłowymi przerzucającymi się technobełkotem.
Na to wszystko oczywiście bym nie narzekał, gdyby samo sedno
filmu – czyli pokazowe pojedynki między potężnymi maszynami, a monstrami były satysfakcjonujące.
A nie są. Częściowo z powodu tego, o czym pisałem wyżej – większość walk
rozgrywa się po ciemku i w czasie deszczu, więc na ogół niewiele widać. Pomijając
nawet fakt, że po zakończeniu lektury filmu odczuwałem podświadomą potrzebę skorzystania
z ręcznika, to oglądanie wodnych zapasów, w których biorą udział bure plamy
jest na dłuższą metę męczące. Rozumiem zabieg, w którym „rozmazuje się”
widoczność, by ukryć sztuczność wygenerowanych w CGI modeli, ale w Pacific Rim to jest po prostu zbyt
ostentacyjna przesada. Poza tym – nie widzę sensu w udawaniu, że Jeagery i
Kaiju nie są wygenerowane komputerowo, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie
oczekuje od tego filmu realizmu. Produkcje takie jak Pacific Rim ogląda się przecież właśnie dla wizualizacji
nierealistycznych fantazji o gigantycznych robotach spuszczających łomot gargantuicznym
stworom. Tworzenie szczegółowych, pełnych detali modeli tylko po to, by je
potem ukryć w półmroku i wodzi wydaje mi się najzwyczajniej w świecie bezsensowne.
W dodatku te walki są monotonne i nudne – nigdy nie przepadałem za ociężałym
baletem olbrzymów, a ten obecny w Pacific
Rim jest nudny i monotonny. Większość scen walk wygląda tak, że ociężałe
monstra wymieniają ciosy i w końcu Jeager odpala jakieś działo i walka się
kończy. Względnie – Kaiju rozrywa na strzępy mecha. W teorii i na papierze
wygląda to świetnie, ale w samym filmie coś nie wypaliło i w trakcie tych starć
zdarzało mi się przysypiać. Brakuje w nich finezji. Była w drugim
odcinku Power Rangers Dino Thunder scena,
w której Megazord z wielkim wiertłem zamiast ramienia wskoczył na gigantyczny statek
kosmiczny i się przez niego przewiercił, tym samym go niszcząc. Właśnie takich
przecudnie widowiskowych (i niedorzecznych) akcji brakuje mi w tym filmie.
Gdyby Pacific Rim nakręcił Snyder,
pewnie wyglądałoby to znacznie lepiej. W samym filmie mamy niestety do
czynienia z niewyraźnymi klocami niemrawo boksującymi się stojąc po kolana w
wodzie.
Rozczarowała mnie też sama estetyka filmu – szarobure lokacje
są oczywiście na miejscu w historii o takim tonie, ale mnie się wydały po
prostu nieciekawe. W czasie wizyty w Hongkongu była taka scena, w której
widzieliśmy czaszkę Kaiju przerobioną na wejście do budynku. To było super, bo
stała za tym jakaś ciekawa koncepcja i czegoś takiego brakuje mi w całym tym
filmie – estetycznie jest po prostu zbyt stockowy. Żaden z przedstawionych na
ekranie Kaiju nie zapadł mi w pamięć. Z Jeagerami było odrobinę lepiej –
pamiętam, że ten rosyjski był pomysłowo zaprojektowany i że jeden miał trzy
ramiona. I że te trzy ramiona były bezsensowne. I to chyba tyle. Zapewne
częściowo z powodu słabej widoczności walk miałem spore trudności z rozpoznaniem, który z Megazordów obecnie
walczy z potworem. Generalnie jednak mechy były strasznie nudne wizualnie. To
oczywiście subiektywne odczucie, pewnie wiele osób uzna je za fajne – mnie jednak
się nie podobały. To pewnie rezultat zbyt wielu obejrzanych serii Power Rangers, gdzie ten temat został przepracowany
tak dokumentnie, że niewiele nowego da się wymyślić. Podobne uwagi mam też do
dekoracji – nie, żeby były jakoś wyjątkowo szpetne, szkaradne, czy
nieprzekonywujące. Są po prostu nieciekawe, nie wyróżniają się na tle wielu
innych produkcji science-fiction, z jakimi mieliśmy do czynienia w ciągu kilku ostatnich
lat.
Na profilu facebookowym Mistycyzmu Popkulturowego Jerry
pytał mnie, czy nie będę narzekał na to, że głupi film o wielkich robotach jest
głupi. Szczerze, to narzekam na coś wprost odwrotnego – Pacific Rim jest, jak na film o wielkich robotach walczących z
wielkimi potworami, po prostu zbyt mało głupi. Brak mu usprawiedliwionego
konwencją szaleństwa, jechania po bandzie, cudownych niedorzeczności
skutkujących widowiskowymi akcjami. Wygląda to tak, jakby del Toro próbował
zrobić realistyczny film o wielkich robotach – tak jakby ktoś wymagał
jakichkolwiek znamion realizmu od filmów w takiej konwencji. Tymczasem Pacific Rim to film… po prostu średni.
Wszystko ma średnie – fabułę, projekty mechów i monstrów, dekorację – ale przez
to bezpłciowe i niezapadające w pamięć. Co jest dla mnie największą jego wadą –
nawet The Avengers wzbudził we mnie
jakieś uczucia (choć raczej nie były to najzdrowsze uczucia), tymczasem Pacific Rim skonkludowałem wzruszeniem
ramion. Co w przypadku takiego filmu jest po prostu niewybaczalne.
Już myślałem, że doczytam się rozbieżności wśród naszych opinii co do tego filmu. A tu jednak nie... :)
OdpowiedzUsuńZachęciłeś mnie w sumie aby skonfrontować swoje pierwsze wrażenia z ponownym seansem. W kinie byłem zadowolony i bawiłem się bardzo dobrze. Niby nic wielkiego, ale ten film to dla mnie taka czysta magia kina. I to rozumiana dosłownie jako magia konkretnego seansu. Teraz niewiele pamiętam, a z perspektywy czasu wydaje mi się, że bardzo wiele rzeczy del Toro powinien zrobić lepiej. Ale przy pierwszym seansie miałem frajdę porównywalną z oglądania w kinie lata temu choćby "Dnia niepodległości".
OdpowiedzUsuńNie wiem - ja wynudziłem się oglądając film za pierwszym razem i wynudziłem się oglądając go przed napisaniem notki.
OdpowiedzUsuń