poniedziałek, 19 maja 2014

Mighty Morphin Pacific Rim

Fragment grafiki autorstwa Stjepana Sejica, całość tutaj.

Wróciłem sobie niedawno do Pacific Rim, żeby przekonać się czy po szaleńczym maratonie Power Rangers moje uczucia względem filmu, w którym wielkie roboty (tak, wiem, że technicznie rzecz biorąc są to mechy, a nie roboty, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi i tak w ogóle to do diabła z semantyką) tłuką się w wielkimi potworami się nie zmieniły. Okazuje się, że nie – mimo upływu czasu film del Toro nadal znajduję idealnym. Idealnie średnim, jeśli chodzi o precyzję. Tak idealnie średnim, że nie jest to nawet irytujące. To jest zwyczajnie nudne.

I nie, nie mam zamiaru krytykować tego filmu pod kątem jego spójności logicznej. Nie będę zadawał pytań typu „Czemu po prostu nie umieścili kilku baterii tych fikuśnych działek, w jakie wyposażone są Jaegery na wybrzeżach?” ponieważ w filmie o wielkich stworach tłukących się w wielkimi maszynami takich pytań po prostu się nie zadaje. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i nie mam zamiaru narażać się na śmieszność wytykając Pacific Rim oczywiste dziury logiczne ponieważ rozumiem, że są one elementem konwencji, w jakiej osadzony jest film. W takim wypadku należy spokojnie zawiesić niewiarę i cieszyć się spektakularnym pokazem igrzysk tytanów. Tyle tylko, że te igrzyska wypadają jakoś tak… średnio.

To jest chyba największy problem, jaki mam z tą produkcją – nie nawilża tak, jak powinien nawilżać tego typu film. Choć teoretycznie film posiada gigantyczne cool factor, to jednak ani przez moment moje nerdowskie serduszko nie zabiło mocniej. Pacific Rim przez cały czas gra w zasadzie na jednej nucie – jest źle, kryzys, ludzkość na krawędzi zagłady, więc trzeba się mobilizować i powstrzymywać kolejne Godzille atakujące wybrzeża. Pierwszego Kaiju widzimy już w pierwszej minucie filmu, pierwszego Jeagera i walkę z monstrum – jeszcze przed animacją ukazującą tytuł filmu. Myślę, że to jest właśnie główny grzech Pacific Rim – od samego początku pokazuje za dużo, przez co finałowa akcja wypada na tle poprzednich starć po prostu średnio. Zamiast zadbać o odpowiednie przygotowanie widza do scen akcji, podbudowę emocjonalną czy fabularną, są one bezceremonialnie wrzucone na zasadzie "Macie tu roboty i potwory, które się tłuką, miłej zabawy". W dodatku odnoszę wrażenie, że tych starć Jeagerów z Kaiju jest po prostu za dużo, przez co dość szybko powszednieją. Zapewne między innymi przez to, że odbywają się w dość jednolitych lokalizacjach – niemal wszystkie rozgrywają się w nocy, w czasie deszczu. Szkoda, bo estetyka tła w takich pojedynkach zawsze odgrywa dużą rolę i twórcy Pacific Rim mieli spore pole do popisu. A tu nawet finałowa walka pod wodą właściwie nie wyróżnia się niczym specjalnym, bo ciśnienie i gęstość wody w żaden sposób nie wpływały choćby na dynamikę starcia czy mobilność jego uczestników.

Fabuła – trochę ona jest, bardziej jednak jej nie ma. Ja wiem, że narzekanie na fabułę w TAKIM filmie jest niemądre i zaraz zostanę zakrzyczany, że to najmniej liczący się element w produkcji będącej wizualizacją nerdowskich fetyszy, ale z drugiej strony ludzie powszechnie narzekali na słabą fabułę w Sucker Punch, więc ja już nie wiem, głupi jestem albo po prostu czegoś nie rozumiem. Ale co do przedstawionej w Pacific Rim intrygi – nie jest tak źle, jak w The Avengers, ale wciąż nie jest to coś, co nie budziłoby zgrzytu zębów. I nawet nie chodzi mi o to, że fabuła jest głupia – gdyby była mądra, to poczułbym się wręcz obrażony! – tylko o to, że jest nudna. Nie ma żadnej satysfakcjonującej intrygi, żadnego sensownego stopniowania napięcia. Wszelkie kluczowe informacje odstajemy podane w formie narracji głównego bohatera na początku filmu albo w długich i średnio interesujących dialogach. Relacje pomiędzy sztampowymi postaciami są kliszowate. W ogóle postaci w Pacific Rim są płaskie i służą tylko do realizacji scenariusza. Może jedynie Mako, jedyna kobieca postać w całym filmie, wnosi jakąś charakterologiczną głębię – z jej introwertyzmem  i uległością wobec Stackera (Idrisa Elby), która zmienia się, staje się samodzielna i podejmuje własne decyzje… z tym byłem w stanie się identyfikować. Inna sprawa, że mnie ta bohaterka zwyczajnie irytowała. Pozostali niestety w większości wpisują się w archetypy napompowanych testosteronem obrońców ludzkości. Właściwie najprzyjemniej oglądało mi się fragmenty z komediowym duetem cudownie przeszarżowanych aktorsko naukowców – Newtonem i Gottleibem. Tylko ci dwaj wydawali mi się w tym filmie na miejscu, a odgrywający ich aktorzy zdawali sobie sprawę z dużych pokładów niezamierzonego komizmu, jakim obciążona jest konwencja Pacific Rim i wydawali się nią całkiem wprawnie bawić. Jakby tego było mało, to sceny z nimi jako jedyne robiły coś dla rozwoju fabuły, ujawniania informacji o przeciwniku (który był wielkim nieobecnym Pacific Rim) i jego strategii. To chyba wiele mówi o tym filmie, jeśli najlepszymi jego fragmentami są sceny z dwoma jajogłowymi przerzucającymi się technobełkotem.

Na to wszystko oczywiście bym nie narzekał, gdyby samo sedno filmu – czyli pokazowe pojedynki między potężnymi maszynami, a monstrami były satysfakcjonujące. A nie są. Częściowo z powodu tego, o czym pisałem wyżej – większość walk rozgrywa się po ciemku i w czasie deszczu, więc na ogół niewiele widać. Pomijając nawet fakt, że po zakończeniu lektury filmu odczuwałem podświadomą potrzebę skorzystania z ręcznika, to oglądanie wodnych zapasów, w których biorą udział bure plamy jest na dłuższą metę męczące. Rozumiem zabieg, w którym „rozmazuje się” widoczność, by ukryć sztuczność wygenerowanych w CGI modeli, ale w Pacific Rim to jest po prostu zbyt ostentacyjna przesada. Poza tym – nie widzę sensu w udawaniu, że Jeagery i Kaiju nie są wygenerowane komputerowo, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie oczekuje od tego filmu realizmu. Produkcje takie jak Pacific Rim ogląda się przecież właśnie dla wizualizacji nierealistycznych fantazji o gigantycznych robotach spuszczających łomot gargantuicznym stworom. Tworzenie szczegółowych, pełnych detali modeli tylko po to, by je potem ukryć w półmroku i wodzi wydaje mi się najzwyczajniej w świecie bezsensowne. W dodatku te walki są monotonne i nudne – nigdy nie przepadałem za ociężałym baletem olbrzymów, a ten obecny w Pacific Rim jest nudny i monotonny. Większość scen walk wygląda tak, że ociężałe monstra wymieniają ciosy i w końcu Jeager odpala jakieś działo i walka się kończy. Względnie – Kaiju rozrywa na strzępy mecha. W teorii i na papierze wygląda to świetnie, ale w samym filmie coś nie wypaliło i w trakcie tych starć zdarzało mi się przysypiać. Brakuje w nich finezji. Była w drugim odcinku Power Rangers Dino Thunder scena, w której Megazord z wielkim wiertłem zamiast ramienia wskoczył na gigantyczny statek kosmiczny i się przez niego przewiercił, tym samym go niszcząc. Właśnie takich przecudnie widowiskowych (i niedorzecznych) akcji brakuje mi w tym filmie. Gdyby Pacific Rim nakręcił Snyder, pewnie wyglądałoby to znacznie lepiej. W samym filmie mamy niestety do czynienia z niewyraźnymi klocami niemrawo boksującymi się stojąc po kolana w wodzie.

Rozczarowała mnie też sama estetyka filmu – szarobure lokacje są oczywiście na miejscu w historii o takim tonie, ale mnie się wydały po prostu nieciekawe. W czasie wizyty w Hongkongu była taka scena, w której widzieliśmy czaszkę Kaiju przerobioną na wejście do budynku. To było super, bo stała za tym jakaś ciekawa koncepcja i czegoś takiego brakuje mi w całym tym filmie – estetycznie jest po prostu zbyt stockowy. Żaden z przedstawionych na ekranie Kaiju nie zapadł mi w pamięć. Z Jeagerami było odrobinę lepiej – pamiętam, że ten rosyjski był pomysłowo zaprojektowany i że jeden miał trzy ramiona. I że te trzy ramiona były bezsensowne. I to chyba tyle. Zapewne częściowo z powodu słabej widoczności walk miałem spore trudności z  rozpoznaniem, który z Megazordów obecnie walczy z potworem. Generalnie jednak mechy były strasznie nudne wizualnie. To oczywiście subiektywne odczucie, pewnie wiele osób uzna je za fajne – mnie jednak się nie podobały. To pewnie rezultat zbyt wielu obejrzanych serii Power Rangers, gdzie ten temat został przepracowany tak dokumentnie, że niewiele nowego da się wymyślić. Podobne uwagi mam też do dekoracji – nie, żeby były jakoś wyjątkowo szpetne, szkaradne, czy nieprzekonywujące. Są po prostu nieciekawe, nie wyróżniają się na tle wielu innych produkcji science-fiction, z jakimi mieliśmy do czynienia w ciągu kilku ostatnich lat.

Na profilu facebookowym Mistycyzmu Popkulturowego Jerry pytał mnie, czy nie będę narzekał na to, że głupi film o wielkich robotach jest głupi. Szczerze, to narzekam na coś wprost odwrotnego – Pacific Rim jest, jak na film o wielkich robotach walczących z wielkimi potworami, po prostu zbyt mało głupi. Brak mu usprawiedliwionego konwencją szaleństwa, jechania po bandzie, cudownych niedorzeczności skutkujących widowiskowymi akcjami. Wygląda to tak, jakby del Toro próbował zrobić realistyczny film o wielkich robotach – tak jakby ktoś wymagał jakichkolwiek znamion realizmu od filmów w takiej konwencji. Tymczasem Pacific Rim to film… po prostu średni. Wszystko ma średnie – fabułę, projekty mechów i monstrów, dekorację – ale przez to bezpłciowe i niezapadające w pamięć. Co jest dla mnie największą jego wadą – nawet The Avengers wzbudził we mnie jakieś uczucia (choć raczej nie były to najzdrowsze uczucia), tymczasem Pacific Rim skonkludowałem wzruszeniem ramion. Co w przypadku takiego filmu jest po prostu niewybaczalne. 

3 komentarze :

  1. Już myślałem, że doczytam się rozbieżności wśród naszych opinii co do tego filmu. A tu jednak nie... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęciłeś mnie w sumie aby skonfrontować swoje pierwsze wrażenia z ponownym seansem. W kinie byłem zadowolony i bawiłem się bardzo dobrze. Niby nic wielkiego, ale ten film to dla mnie taka czysta magia kina. I to rozumiana dosłownie jako magia konkretnego seansu. Teraz niewiele pamiętam, a z perspektywy czasu wydaje mi się, że bardzo wiele rzeczy del Toro powinien zrobić lepiej. Ale przy pierwszym seansie miałem frajdę porównywalną z oglądania w kinie lata temu choćby "Dnia niepodległości".

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem - ja wynudziłem się oglądając film za pierwszym razem i wynudziłem się oglądając go przed napisaniem notki.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...