fragment grafiki autorstwa Jen Zee, całość tutaj. |
Kilka dni temu grupa deweloperska Supergiant Games –
odpowiedzialna za popularny Bastion –
wypuściła na świat swoje nowe dzieło, taktyczny RPG zatytułowany Transistor. O samej grze dowiedziałem
się dopiero z recenzji na Rock, Paper Shotgun. Kiedy obejrzałem trailer, opadła mi
szczęka – mój wewnętrzny esteta zaczął merdać ogonem i ślinić się jak najęty.
Wiedziałem, że muszę w Transistora zagrać
i nie ma zmiłuj. Trochę się obawiałem czy gra będzie warta świeczki, bo jeśli
chodzi o Bastion to zatrzymałem się
na etapie dema, którego nawet nie ukończyłem i nie miałem parcia, żeby do niego
wracać, bo mnie najzwyczajniej w świecie nie wciągnął. W przypadku Transistora było jednak inaczej. Gra
uwiodła mnie przecudną oprawą audiowizualną, na szczęście nie był to jej jedyny
atut. Po otrząśnięciu się z estetycznego szoku, którego doświadczyłem tak po
obejrzeniu trailera, jak i po rozpoczęciu gry, zagłębiłem się w mechanikę
rozgrywki nowej produkcji Supergiant Games – i już dawno nie grałem w grę, w
której byłaby ona tak pomysłowo skonstruowana.
Fabuła Transistor przedstawia
się na tle pozostałych elementów gry po prostu blado. Mamy cyberpunkowe miasto,
mamy tajną grupę wysoko postawionych obywateli, którzy planują przejąć nad nim
kontrolę przy pomocy zaawansowanego bytu technologicznego zwanego w grze
Procesem, mamy w końcu główną bohaterkę – Red, popularną piosenkarkę, której
skradziono głos, a która w niezwykłych okolicznościach weszła w posiadanie
tytułowego Transistora, podobnego do miecza urządzenia. Transistor posiada możliwość kolekcjonowania zdigitalizowanych
osobowości martwych ludzi i zmieniania ich w umiejętności bojowe. Posiada
również osobowość i głos bezimiennego mężczyzny, który był pierwszą ofiarą
śmiertelną Transistora. Mężczyzna ów wydaje się być bardzo blisko z Red –
właściwie do końca nie wiemy, czy to jej ojciec, brat, mąż, kochanek czy
przyjaciel. W każdym razie jego głos (ten sam aktor, który odtwarzał rolę
Narratora w Bastionie) towarzyszy
bohaterce w jej podróży i zmaganiach z mechanicznymi przeciwnikami
kontrolowanymi przez proces. Fabuła miała jakiś tam potencjał i twórcy
próbowali go wykorzystać za pomocą porozrzucanych po grze terminali, w których
mogliśmy zaznajomić się z niektórymi elementami świata przedstawionego, ale
koniec końców i tak opowiadana intryga jest zaledwie podkładką pod wykreowanie
nieco sennego, hipnotycznego, tripowego klimatu gry. I to się akurat udało –
choć świat przedstawiony skomponowany został dość nierealistycznie, jako ciąg
aren, na których odbywają się kolejne potyczki. To chyba mój jedyny
poważniejszy zarzut wobec Transistora – to
nie jest świat, w który dałoby się łatwo uwierzyć, ponieważ od samego początku
widać, że konstrukcja poziomów została podporządkowana mechanice, a nie
immersji. Co nie zmienia faktu, że w grze można się zatracić na długie godziny.
Właśnie dzięki oprawie audiowizualnej.
Bo jest ona zaiste oszałamiająca. Gra jest przecudnie wręcz
wystylizowana. Ciemnobursztynowa baza kolorystyczna odrobinę przywodzi na myśl Deus Ex: Human Revoltion, ale właśnie –
to tylko baza, tło dla kalejdoskopu nasyconych barw. W ogóle sposób, w jaki Transistor panuje nad barwami w swojej
warstwie estetycznej budzi mój najszczerszy zachwyt – gra jest niesamowicie,
intensywnie kolorowa, ale ani na moment nie wpada przesadę i kiczowatość. Uwagę
przyciągają przerywniki graficzne – lekko tylko animowane ilustracje
autorstwa odpowiadającej za oprawę wizualną Transistora
Jen Zee. Są po prostu zachwycające i zwyczajnie nie potrafię się na nie
napatrzeć. Mam spory dylemat, którą z
nich umieścić jako tapetę na pulpicie, bo wszystkie bez wyjątku są dopieszczone
i świetnie pomyślane kompozycyjnie. Cholera, to chyba pierwsza gra, z której
ilustracje chciałbym oprawić w ramkę i powiesić na ścianie! Same arty dość
często służą także jako tło w grze i tam także wyglądają wspaniale. Nie da się
też nie wspomnieć o muzyce. Hipnotyczne rytmy, mieszanka elektroniki z
tradycyjnymi instrumentami wypada znakomicie. Transistora słucha się przyjemnie (co ciekawe, po przytrzymaniu
klawisza Tab bohaterka zaczyna nucić. Nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę,
ale jest bardzo klimatyczne). Szczególnie, że twórcy udostępnili całą ścieżkę
dźwiękową do nieodpłatnego odsłuchu na YouTube oraz Bandcampie. Ciekawostką
jest obecność na soundtracku kilku piosenek zaśpiewanych przez Ashley Berrett.
W uszy rzuca się przede wszystkim wykorzystana w trailerze hipnotyczna piosenka
We All Become obecnie robiąca furorę na moim
odtwarzaczu mp3.
Ale, ale – na wstępie wspomniałem o interesującej mechanice
rozgrywkowej. Transistor łączy w
sobie elementy RPG, taktyczne i zręcznościowe. Zacznijmy od RPG. Red, czy też
właściwie miecz, który ze sobą taszczy, z biegiem gry nabywa pewnych umiejętności
bojowych, które można przydzielać do czterech slotów i żonglować nimi w czasie
walki. Umiejętności tych – zwanych w grze Funkcjami – nie ma może jakoś
szokująco wiele, ale są one na tyle zróżnicowane, że spokojnie można z nich
skomponować zestaw umożliwiający wygranie kolejnego starcia z przeciwnikami.
Funkcjami można żonglować pomiędzy kolejnymi walkami (jak już wspomniałem gra
to w istocie ciąg aren z możliwością zapisu stanu rozgrywki między nimi). Co
ciekawe, to nie jest tak, że po zapełnieniu czterech slotów reszta Funkcji leży
odłogiem do czasu, aż nabierzemy ochoty się nimi pobawić. Każdy slot ma jedno gniazdo
– z możliwością odblokowania drugiego – pod które można podpiąć znajdującą się
w pamięci Transistora Funkcję tak, by modyfikowała tę, która obecnie znajduje
się w slocie. Funkcje można też zamontować w gnieździe pasywnym, dzięki czemu
mają one wpływ bezpośrednio na postać. Warto też zaznaczyć, że dana funkcja działa nieco
inaczej w zależności od tego, czy znajduje się w slocie, podpiętym podeń
gnieździe, czy w gnieździe pasywnym.
Funkcje odblokowuje się zdobywając kolejne poziomy
doświadczenia. Wraz z przejściem na wyższy poziom Transistor podsuwa nam dwie
nowe Funkcje, z których wybieramy tę bardziej nam odpowiadającą. Ze zdobyciem
wyższego poziomu wiąże się także odblokowanie stałych bonusów, które ułatwiają
grę oraz utrudniających rozgrywkę ograniczników, które możemy aktywować. Czemu
mielibyśmy sobie uprzykrzać życie tymi ostatnimi? Ponieważ aktywacja
ogranicznika wiąże się z nieco szybszym zdobywaniem punktów doświadczenia, a
przez to szybszym odblokowywaniem kolejnych Funkcji – a to sprawia, że pod
koniec gry mamy ich więcej. Nie wspomniałem o jeszcze jednej ważnej rzeczy –
gra w chytry sposób zmusza nas do ciągłego żonglowania Funkcjami i
eksperymentowania z różnymi ich kombinacjami. Otóż jeśli nie powiedzie nam się w
pojedynku i pasek życia zjedzie do zera, bohaterka nie umiera – po prostu jedna
z używanych Funkcji ulega przeciążeniu i staje się nieaktywna. Gracz kontynuuje
walkę z pełnym paskiem zdrowia, ale jedną z mocy umieszczonych w slotach ma
zablokowaną na resztę tej potyczki oraz następną. W takim wypadku po
zakończeniu starcia musi usunąć nieaktywną Funkcję ze slotu i zastąpić ją jakąś
inną, co często prowadzi do kompletnej reorganizacji całego tego równania. To
wszystko może wydać się początkowo skomplikowane, ale w toku rozgrywki
natychmiast łapiemy co i jak.
No właśnie, rozgrywka. Transistor
prezentuje grę w rzucie izometrycznym, co przywodzi na myśl hack’n’slashe
pokroju Diablo. I faktycznie, jak
ktoś się uprze, to może w tę grę grać w taki sposób, jakby to była rąbanina.
Nie, żeby to było proste, bo wróg jest szybki, dysponuje licznymi, zróżnicowanymi
i diablo niebezpiecznymi jednostkami. Na szczęście gra dopuszcza możliwość
włączenia aktywnej pauzy uruchamiającej tryb taktyczny. I tu rozpoczyna się zabawa. Po zainicjowaniu tego
trybu gracz może na spokojnie zaplanować wszystkie posunięcia – którego wroga
uderzy daną mocą, ile razy go zaatakuje, gdzie się przemieści (jeśli dana Funkcja
zadaje obrażenia obszarowe, zajęcie odpowiedniej pozycji może być kluczowe dla
zwycięstwa, poza tym atak od tyłu zadaje więcej obrażeń), z jakich Funkcji
skorzysta i jak je skomponuje. Każde z tych działań zabiera pewną ilość punktów
akcji zwizualizowanych jako pasek u góry ekranu. Po zaplanowaniu działań i
wyjściu z trybu taktycznego Red wykonuje wszystkie czynności w ustalonym przez
nas porządku. Po zrobieniu tego jest przez pewien czas bezbronna – musi uciekać
i kluczyć pomiędzy przeszkodami do czasu, aż pasek punktów akcji znów się
naładuje i cały ten proces będzie można zacząć od nowa. Wypada to wszystko
bardzo fajnie i naturalnie, radocha z kombinowania jest przeogromna.
Wrogowie, jako się rzekło, są zróżnicowani i niekiedy
naprawdę dają popalić – szczególnie przy uruchomionej dużej ilości
ograniczników. Mamy szybkie i agresywne droidy w kształcie psów, powolne
maszyny niszczące wszystko na swojej drodze, zwinne drony, ruchome moździerze oraz
specjalne urządzenia, które musimy zniszczyć w pierwszej kolejności, ponieważ
zapewniają naszym przeciwnikom nietykalność. Po zabiciu każdego przeciwnika
wypada z niego moduł, który trzeba natychmiast schwytać – w przeciwnym wypadku
moduł się uruchomi i będziemy mieli kolejnego uciążliwego przeciwnika do
kompletu. Czepiłbym się jedynie przeciwników z ostatniego fragmentu gry, którzy
są ewidentnie zbyt prości do pokonania – albo to ja się tak wyrobiłem w toku
rozgrywki. No i boss, na którego był fajny pomysł, a którego bez specjalnego
wysiłku pokonałem już za pierwszym podejściem. Trochę mnie to rozczarowało, ale
nie aż tak, by zepsuło mi to bardzo pozytywne wrażenia z gry.
Transistor zapewnił
mi około dziewięciu godzin naprawdę udanej rozrywki. To jedna z tych gier, do
których będę wracał – odurzająca estetycznie, znakomicie skomponowana
rozgrywkowo, obdarzona specyficznym klimatem rodem z narkotycznego snu
miłośnika cyberpunku. Podobno niektórzy gracze skarżyli się na niestabilność
wersji pecetowej – ja nie miałem takich problemów, ale z tego względu zaznaczam, że Transistor może być kapryśny. Myślę jednak,
że warto zaryzykować. To pierwsza od bardzo długiego czasu gra, która wzbudziła
we mnie entuzjazm. Cóż poradzić, jestem już graczem z wieloletnim stażem i z
niejednego pieca chleb jadłem. Na szczęście od czasu do czasu ukazuje się jakiś
tytuł, który mi udowadnia, że gry video wciąż jeszcze są w stanie mnie kręcić. Transistor to jedna z takich właśnie
produkcji.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz