piątek, 23 maja 2014

Głowa na tranzystorach

fragment grafiki autorstwa Jen Zee, całość tutaj.

Kilka dni temu grupa deweloperska Supergiant Games – odpowiedzialna za popularny Bastion – wypuściła na świat swoje nowe dzieło, taktyczny RPG zatytułowany Transistor. O samej grze dowiedziałem się dopiero z recenzji na Rock, Paper Shotgun. Kiedy obejrzałem trailer, opadła mi szczęka – mój wewnętrzny esteta zaczął merdać ogonem i ślinić się jak najęty. Wiedziałem, że muszę w Transistora zagrać i nie ma zmiłuj. Trochę się obawiałem czy gra będzie warta świeczki, bo jeśli chodzi o Bastion to zatrzymałem się na etapie dema, którego nawet nie ukończyłem i nie miałem parcia, żeby do niego wracać, bo mnie najzwyczajniej w świecie nie wciągnął. W przypadku Transistora było jednak inaczej. Gra uwiodła mnie przecudną oprawą audiowizualną, na szczęście nie był to jej jedyny atut. Po otrząśnięciu się z estetycznego szoku, którego doświadczyłem tak po obejrzeniu trailera, jak i po rozpoczęciu gry, zagłębiłem się w mechanikę rozgrywki nowej produkcji Supergiant Games – i już dawno nie grałem w grę, w której byłaby ona tak pomysłowo skonstruowana.

Fabuła Transistor przedstawia się na tle pozostałych elementów gry po prostu blado. Mamy cyberpunkowe miasto, mamy tajną grupę wysoko postawionych obywateli, którzy planują przejąć nad nim kontrolę przy pomocy zaawansowanego bytu technologicznego zwanego w grze Procesem, mamy w końcu główną bohaterkę – Red, popularną piosenkarkę, której skradziono głos, a która w niezwykłych okolicznościach weszła w posiadanie tytułowego Transistora, podobnego do miecza urządzenia. Transistor posiada możliwość kolekcjonowania zdigitalizowanych osobowości martwych ludzi i zmieniania ich w umiejętności bojowe. Posiada również osobowość i głos bezimiennego mężczyzny, który był pierwszą ofiarą śmiertelną Transistora. Mężczyzna ów wydaje się być bardzo blisko z Red – właściwie do końca nie wiemy, czy to jej ojciec, brat, mąż, kochanek czy przyjaciel. W każdym razie jego głos (ten sam aktor, który odtwarzał rolę Narratora w Bastionie) towarzyszy bohaterce w jej podróży i zmaganiach z mechanicznymi przeciwnikami kontrolowanymi przez proces. Fabuła miała jakiś tam potencjał i twórcy próbowali go wykorzystać za pomocą porozrzucanych po grze terminali, w których mogliśmy zaznajomić się z niektórymi elementami świata przedstawionego, ale koniec końców i tak opowiadana intryga jest zaledwie podkładką pod wykreowanie nieco sennego, hipnotycznego, tripowego klimatu gry. I to się akurat udało – choć świat przedstawiony skomponowany został dość nierealistycznie, jako ciąg aren, na których odbywają się kolejne potyczki. To chyba mój jedyny poważniejszy zarzut wobec Transistora – to nie jest świat, w który dałoby się łatwo uwierzyć, ponieważ od samego początku widać, że konstrukcja poziomów została podporządkowana mechanice, a nie immersji. Co nie zmienia faktu, że w grze można się zatracić na długie godziny. Właśnie dzięki oprawie audiowizualnej.

Bo jest ona zaiste oszałamiająca. Gra jest przecudnie wręcz wystylizowana. Ciemnobursztynowa baza kolorystyczna odrobinę przywodzi na myśl Deus Ex: Human Revoltion, ale właśnie – to tylko baza, tło dla kalejdoskopu nasyconych barw. W ogóle sposób, w jaki Transistor panuje nad barwami w swojej warstwie estetycznej budzi mój najszczerszy zachwyt – gra jest niesamowicie, intensywnie kolorowa, ale ani na moment nie wpada przesadę i kiczowatość. Uwagę przyciągają przerywniki graficzne – lekko tylko animowane ilustracje autorstwa odpowiadającej za oprawę wizualną Transistora Jen Zee. Są po prostu zachwycające i zwyczajnie nie potrafię się na nie napatrzeć. Mam spory dylemat, którą z nich umieścić jako tapetę na pulpicie, bo wszystkie bez wyjątku są dopieszczone i świetnie pomyślane kompozycyjnie. Cholera, to chyba pierwsza gra, z której ilustracje chciałbym oprawić w ramkę i powiesić na ścianie! Same arty dość często służą także jako tło w grze i tam także wyglądają wspaniale. Nie da się też nie wspomnieć o muzyce. Hipnotyczne rytmy, mieszanka elektroniki z tradycyjnymi instrumentami wypada znakomicie. Transistora słucha się przyjemnie (co ciekawe, po przytrzymaniu klawisza Tab bohaterka zaczyna nucić. Nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę, ale jest bardzo klimatyczne). Szczególnie, że twórcy udostępnili całą ścieżkę dźwiękową do nieodpłatnego odsłuchu na YouTube oraz Bandcampie. Ciekawostką jest obecność na soundtracku kilku piosenek zaśpiewanych przez Ashley Berrett. W uszy rzuca się przede wszystkim wykorzystana w trailerze hipnotyczna piosenka We All Become obecnie robiąca furorę na moim odtwarzaczu mp3.

Ale, ale – na wstępie wspomniałem o interesującej mechanice rozgrywkowej. Transistor łączy w sobie elementy RPG, taktyczne i zręcznościowe. Zacznijmy od RPG. Red, czy też właściwie miecz, który ze sobą taszczy, z biegiem gry nabywa pewnych umiejętności bojowych, które można przydzielać do czterech slotów i żonglować nimi w czasie walki. Umiejętności tych – zwanych w grze Funkcjami – nie ma może jakoś szokująco wiele, ale są one na tyle zróżnicowane, że spokojnie można z nich skomponować zestaw umożliwiający wygranie kolejnego starcia z przeciwnikami. Funkcjami można żonglować pomiędzy kolejnymi walkami (jak już wspomniałem gra to w istocie ciąg aren z możliwością zapisu stanu rozgrywki między nimi). Co ciekawe, to nie jest tak, że po zapełnieniu czterech slotów reszta Funkcji leży odłogiem do czasu, aż nabierzemy ochoty się nimi pobawić. Każdy slot ma jedno gniazdo – z możliwością odblokowania drugiego – pod które można podpiąć znajdującą się w pamięci Transistora Funkcję tak, by modyfikowała tę, która obecnie znajduje się w slocie. Funkcje można też zamontować w gnieździe pasywnym, dzięki czemu mają one wpływ bezpośrednio na postać. Warto też zaznaczyć, że dana funkcja działa nieco inaczej w zależności od tego, czy znajduje się w slocie, podpiętym podeń gnieździe, czy w gnieździe pasywnym.

Funkcje odblokowuje się zdobywając kolejne poziomy doświadczenia. Wraz z przejściem na wyższy poziom Transistor podsuwa nam dwie nowe Funkcje, z których wybieramy tę bardziej nam odpowiadającą. Ze zdobyciem wyższego poziomu wiąże się także odblokowanie stałych bonusów, które ułatwiają grę oraz utrudniających rozgrywkę ograniczników, które możemy aktywować. Czemu mielibyśmy sobie uprzykrzać życie tymi ostatnimi? Ponieważ aktywacja ogranicznika wiąże się z nieco szybszym zdobywaniem punktów doświadczenia, a przez to szybszym odblokowywaniem kolejnych Funkcji – a to sprawia, że pod koniec gry mamy ich więcej. Nie wspomniałem o jeszcze jednej ważnej rzeczy – gra w chytry sposób zmusza nas do ciągłego żonglowania Funkcjami i eksperymentowania z różnymi ich kombinacjami. Otóż jeśli nie powiedzie nam się w pojedynku i pasek życia zjedzie do zera, bohaterka nie umiera – po prostu jedna z używanych Funkcji ulega przeciążeniu i staje się nieaktywna. Gracz kontynuuje walkę z pełnym paskiem zdrowia, ale jedną z mocy umieszczonych w slotach ma zablokowaną na resztę tej potyczki oraz następną. W takim wypadku po zakończeniu starcia musi usunąć nieaktywną Funkcję ze slotu i zastąpić ją jakąś inną, co często prowadzi do kompletnej reorganizacji całego tego równania. To wszystko może wydać się początkowo skomplikowane, ale w toku rozgrywki natychmiast łapiemy co i jak.

No właśnie, rozgrywka. Transistor prezentuje grę w rzucie izometrycznym, co przywodzi na myśl hack’n’slashe pokroju Diablo. I faktycznie, jak ktoś się uprze, to może w tę grę grać w taki sposób, jakby to była rąbanina. Nie, żeby to było proste, bo wróg jest szybki, dysponuje licznymi, zróżnicowanymi i diablo niebezpiecznymi jednostkami. Na szczęście gra dopuszcza możliwość włączenia aktywnej pauzy uruchamiającej tryb taktyczny. I tu rozpoczyna się zabawa. Po zainicjowaniu tego trybu gracz może na spokojnie zaplanować wszystkie posunięcia – którego wroga uderzy daną mocą, ile razy go zaatakuje, gdzie się przemieści (jeśli dana Funkcja zadaje obrażenia obszarowe, zajęcie odpowiedniej pozycji może być kluczowe dla zwycięstwa, poza tym atak od tyłu zadaje więcej obrażeń), z jakich Funkcji skorzysta i jak je skomponuje. Każde z tych działań zabiera pewną ilość punktów akcji zwizualizowanych jako pasek u góry ekranu. Po zaplanowaniu działań i wyjściu z trybu taktycznego Red wykonuje wszystkie czynności w ustalonym przez nas porządku. Po zrobieniu tego jest przez pewien czas bezbronna – musi uciekać i kluczyć pomiędzy przeszkodami do czasu, aż pasek punktów akcji znów się naładuje i cały ten proces będzie można zacząć od nowa. Wypada to wszystko bardzo fajnie i naturalnie, radocha z kombinowania jest przeogromna.

Wrogowie, jako się rzekło, są zróżnicowani i niekiedy naprawdę dają popalić – szczególnie przy uruchomionej dużej ilości ograniczników. Mamy szybkie i agresywne droidy w kształcie psów, powolne maszyny niszczące wszystko na swojej drodze, zwinne drony, ruchome moździerze oraz specjalne urządzenia, które musimy zniszczyć w pierwszej kolejności, ponieważ zapewniają naszym przeciwnikom nietykalność. Po zabiciu każdego przeciwnika wypada z niego moduł, który trzeba natychmiast schwytać – w przeciwnym wypadku moduł się uruchomi i będziemy mieli kolejnego uciążliwego przeciwnika do kompletu. Czepiłbym się jedynie przeciwników z ostatniego fragmentu gry, którzy są ewidentnie zbyt prości do pokonania – albo to ja się tak wyrobiłem w toku rozgrywki. No i boss, na którego był fajny pomysł, a którego bez specjalnego wysiłku pokonałem już za pierwszym podejściem. Trochę mnie to rozczarowało, ale nie aż tak, by zepsuło mi to bardzo pozytywne wrażenia z gry.

Transistor zapewnił mi około dziewięciu godzin naprawdę udanej rozrywki. To jedna z tych gier, do których będę wracał – odurzająca estetycznie, znakomicie skomponowana rozgrywkowo, obdarzona specyficznym klimatem rodem z narkotycznego snu miłośnika cyberpunku. Podobno niektórzy gracze skarżyli się na niestabilność wersji pecetowej – ja nie miałem takich problemów, ale z tego względu zaznaczam, że Transistor może być kapryśny. Myślę jednak, że warto zaryzykować. To pierwsza od bardzo długiego czasu gra, która wzbudziła we mnie entuzjazm. Cóż poradzić, jestem już graczem z wieloletnim stażem i z niejednego pieca chleb jadłem. Na szczęście od czasu do czasu ukazuje się jakiś tytuł, który mi udowadnia, że gry video wciąż jeszcze są w stanie mnie kręcić. Transistor to jedna z takich właśnie produkcji.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...