fragment grafiki autorstwa Matta Fergusona, całość tutaj. |
The Avengers to
film wieńczący Pierwszą Fazę kinowego uniwersum Marvela, finał sezonu
zapoczątkowanego pierwszym Iron Manem. Widowiskowy
projekt uwielbianego przez fanów Jossa Whedona, w którym spotykają się wszyscy
dotychczasowi superherosi, którzy wcześniej zabłysnęli w swoich solowych
produkcjach. Jeden z najbardziej dochodowych obrazów w historii kina.
Nienawidzę tego filmu.
Poważnie. Po prostu nienawidzę. Nienawidzę go jako
długoletni fan komiksów Marvela, jako geek, jako widz i jako bloger. Dla mnie
ten obraz jest abominacją rujnującą niemal wszystko, co dotychczasowo udało się
wypracować dzięki poprzednim filmom z MCU. Obiektywnie jestem w stanie zgodzić
się, że The Avengers to dolna strefa
stanów średnich w kategorii blockbusterów – jest zapewne wielu ludzi, którym on
się najzwyczajniej w świecie podoba. Nie zamierzam z tym dyskutować i
polemizować – są różne gusta, ludzie oglądają najróżniejsze rzeczy.
Subiektywnie… subiektywnie, w trakcie seansu odświeżającego ten film przed
napisaniem niniejszej notki po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się we frustracji drzeć
się na ekran. Ten gniot powinien być wyśmiany i totalnie zjechany przez
wszystkich krytyków i recenzentów – a zwłaszcza przez komiksowych geeków, do
których przecież jest w znacznej mierze skierowany.
Zacznijmy od fabuły – a raczej od jej braku. The Avengers fabuły bowiem nie posiada.
Zamiast niej ma bezładny, chaotyczny kolaż scen, które mają wypełnić czas przed
widowiskowym finałem. Cała intryga sprowadza się do tego, że Loki ma skądś
wielką armię, którą chce napaść na Ziemię. Tyle. Żadnej złożonej intrygi,
żadnych niespodziewanych zwrotów akcji, żadnych interesujących relacji pomiędzy
bohaterami (te które są, są żenujące – vide
wątek „romantyczny” pomiędzy Clintem, a Natashą), żadnej choćby najlichszej
próby uczynienia fabuły w jakiś sposób zajmującą czy angażującą uwagę. Nic z
tych rzeczy – jest tylko suche, drętwe i bezpłciowe realizowanie konwencji
zbierania drużyny i obrony Ziemi przed inwazją z kosmosu. Banał goni banał, naciągane akcje, dziury
fabularne i bezsensowne zachowania postaci są tak powszechne, że pijacka gra "strzel kielicha za każdym razem, gdy zobaczysz w The Avengers coś głupiego" niechybnie zakończyłaby się śmiercią największego nawet moczymordy. Pomyślcie sobie – Whedon
miał zadanie ułatwione tak, jak chyba jeszcze żaden reżyser przed nim. Nie
musiał przedstawiać nowych bohaterów, ani złoczyńcy – ci bowiem znani są już
widzowi z poprzednich filmów. Miał pełne pole do popisu, bawiąc się
ikonicznymi, rozpoznawalnymi przez widza bohaterami i wolną rękę w wykreowaniu
fabuły. A zamiast tego dostaliśmy trwającą dwie godziny żenującą szamotaninę zakończoną
obowiązkową epicką bitwą pod koniec. Zanim jednak do tej efekciarskiej bitwy
dobrnąłem, byłem już tak poirytowany i znużony poprzednią częścią filmu –
nudną, nieskładną, absurdalną, naciąganą i żenującą – że nie byłem w stanie się
nim cieszyć.
Ilość scen po prostu debilnych sprawiła, że pod koniec
seansu byłem już bliski płaczu. Już przed napisami dostajemy Samuela L.
Jacksona stojącego na tle wybuchu i mówiącego ponurym, złowieszczym tonem „ Now
it’s a war”. Nie wyobrażam sobie, by ktoś we współczesnym filmie był w stanie
wykorzystać tak rażącą kliszę bez poczucia zażenowania. Thor i Iron Man tłukący
się bez sensu przy pierwszym spotkaniu, mimo iż ich cele od samego początku są
zbieżne. I nie, nie kupuję argumentu, że jest niepisaną tradycją komiksową, by
przed każdym crossoverem jego uczestnicy najpierw starli się ze sobą w walce. Po
pierwsze – to nie komiks, tylko film. Po drugie – nawet w komiksach są złe i
dobre uzasadnienia starć pomiędzy bohaterami. W The Avengers takim uzasadnieniem jest najwyraźniej zatrucie
testosteronem. Hawkeye podlatujący do Helicarriera i niemal rozwalający go
JEDNĄ STRZAŁĄ! Pomyślcie o tym przez moment – najbardziej zaawansowany
technologicznie obiekt militarny na całym świecie zostaje praktycznie
zezłomowany i zmuszony do wodowania przez jedną strzałę. Rany, gdyby Clint miał
przy sobie bazookę, to pewnie nie byłoby co zbierać. Swoją drogą – jak w ogóle
udało mu się podlecieć tak blisko Helicarriera bez zostania wykrytym i
zestrzelonym? I ktoś w ogóle byłby mi w stanie wytłumaczyć, po co Loki dał się
złapać? Albo – jak, do cholery, Bruce Banner nauczył się kontrolować Hulka? Albo
– czemu Thor miał w jednej scenie (po ataku na Helicarrier) problemy z
podniesieniem młotka, zaś nigdy później nie dostaliśmy żadnego odniesienia do
tego wydarzenia? Albo – jaką strategię mają kosmici atakujący Nowy Jork, a nie
któryś z ważniejszych punktów strategicznych? Albo – czemu przełożeni Fury’ego
nie nakazali wystrzelić tych cholernych głowic BEZPOŚREDNIO W PORTAL? Ach, i
najlepsze – strzała z USB, dzięki której Clint zawirusował system Helicarriera.
Bo, rozumiecie, pendrive byłby zbyt mainstreamowy. Przyznam, że w tym momencie
zacząłem rechotać jak głupi, choć był to oczywiście śmiech przez łzy.
Wściekłości.
Postaci. O, mój Thorze… Poprzednie filmy nie dość, że
wykreowały każdego z głównych bohaterów, to jeszcze każdemu nadały jakiejś tam
głębi, kazały mu ewoluować, uczyć się na własnych błędach i brać
odpowiedzialność za swoje działania. Kliszowate, ale sympatyczne. W The Avengers wszyscy są po prostu krótkowzrocznymi
kretynami wydrylowanymi z osobowości. Tony to dupek, Thor jest honorowym
barbarzyńcą, Steve to konserwatywny patriota i tak dalej. Są egoistyczni,
zapatrzeni w siebie i zachowują się jak zbuntowane nastolatki, a nie ludzie po
nierzadko traumatycznych przejściach. Wspominana już przeze mnie relacja
pomiędzy Hawkeye’m, a Black Widow wypada tak, że Anakin i Padme z Nowej
Trylogii Star Wars to przy nich wzór budowania relacji
romantycznych w filmie. Hulk to oczywiście deus
ex machina – w zależności od tego, jak scenarzystom pasowało, był
nieokiełznaną bestią albo wiernym pomagierem drużyny. Nick Fury został
paskudnie skrzywdzony – zrobiono z niego tak sztampową figurę twardego mentora
drużyny, że tylko aktorstwo Jacksona ratowało go przed całkowitym popadnięciem
w śmieszność. Loki zaś… biedaku, co oni ci zrobili? W Thorze byłeś świetną postacią – zagubionym, inteligentnym bohaterem,
którego świat zatrząsnął się w posadach, przez co zagubiłeś się i leczyłeś
zranioną dumę i skomplikowane relacje rodzinne przez sianie chaosu. Tutaj
jesteś zły, bo tak ci każe scenarzysta, który dodatkowo wpycha ci w usta
frazesy godne Złego Wezyra z niskich lotów powiastek fantasy dla młodzieży albo
któregoś z wcześniejszych przeciwników Power Rangers, bo nawet ci późniejsi nie
byli już tak przesadzeni. Cała głębia i niejednoznaczność, za którą pokochali
cię widzowie wyparowała, pozostawiają jedynie karykaturę. O Hawkeye’u, który z
dotychczasowych Avengers miał w MCU najmniej miejsca dla siebie, a którego
Whedon na pół filmu zmienił w zombie już nawet nie wspominam. I jeszcze jedno –
dosłownie wszyscy bohaterowie bez przerwy rzucają nieśmieszne, żenujące żarty.
A zatem – mamy film, który jest źle napisany, ma nijakie
postaci, jest chaotyczny, bezsensowny, ma słabe dialogi (posłuchacie sobie
kwestii Nicka albo Lokiego), ignoruje wcześniejszy rozwój charakterologiczny
poszczególnych bohaterów. I ten film stał się hitem, zarobił kupę forsy i
zebrał znakomite recenzje. Lubią go niedzielni widzowie, lubią go nerdy (które
teoretycznie powinni być bardziej krytyczni), lubią go krytycy i recenzenci. I
teraz ja nie wiem, czy to ja jestem dziwny, jakoś wyjątkowo wymagający, czy to
reszta świata zwariowała. Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – ja z tym bublem
nie chcę mieć już nigdy więcej do czynienia. Po zakończeniu tej notki nie chcę
mu już poświęcić ani jednej myśli.
Szacunek. Ta notka to jedyna (oprócz recenzji na somethingawful) negatywna opinia na temat Avengersów, jaką znalazłem, i przyznam ci wiele racji :) Samemu po wyjściu z kina (pamiętam, jak się ekscytowaliśmy z kolegami przed seansem) czułem raczej niesmak. irytują mnie te artefakty, które IMO nie są niczym więcej jak tekturowymi wycinankami, stworzonymi, by nadać bohaterom jakiś cel (czego niestety scena po napisach Thora 2 zapowiada ciąg dalszy).
OdpowiedzUsuńCo sądzisz z drugiej strony o Guardians of the Galaxy? Czytałeś może? :)
Pozdrawiam
GotG - jeśli idzie Ci o komiks, to czytałem inkarnację z XXI wieku i uznaję za jeden z fajniejszych komiksowych sci-fi z jakimi miałem styczność. Co do nadchodzącego filmu, mój stosunek do niego można opisać jako ostrożny entuzjazm.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie jestem w mojej opinii o "Avengers" osamotniona. Dla mnie to jeden z tych filmów, których fenomenu nie rozumiem, bo widzę w nich tylko koszmarne błędy.
OdpowiedzUsuńTo teraz wyobraź sobie, że to był pierwszy film Marvela jaki widziałem. I kompletnie nie byłem w stanie zrozumieć fenomenu całego uniwersum. Mi początek filmu i słowne utarczki drużyny się podobały (ale dla mnie to był pierwszy kontakt z tymi postaciami, więc nie miałem dysonansu z wcześniejszymi filmami), ale główna oś fabuły (a raczej jak słusznie prawisz jej brak) i Loki (którego fenomenu nie ogarniam do dziś, bo mam wrażenie, że dopiero w drugim Thorze, czyli lata świetle po tym jak dorobił się groupies, jest w miarę ciekawą postacią) wkurzały mnie niesamowicie. Plus tego filmu był taki, że postanowiłem sprawdzić o co chodzi z tym MCU i teraz jestem już na bieżąco. Z drugiej strony to smutne, że coś co było zapowiadane jako swoiste zwieńczenie pewnej całości, z perspektywy powtórki i nadrobienia pozostałych filmów też uznaję za najsłabszy film MCU. Nie aż tak miażdżąco słaby jak Ty, ale słaby.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem ten tekst jeszcze raz, bo linkowałeś go w najnowszej notce [Geek stabloidyzowany]. W sumie uznaję wszystkie argumenty poza jednym - czepiania się relacji Clinta z Nataszą, że to drętwy wątek romantyczny. To po prostu nie jest jest wątek romantyczny i nie miał taki być, nie bardzo wiem skąd ci przyszło do głowy, że miało być inaczej.
OdpowiedzUsuńW dialogach wyraźnie sugerowali, że w przeszłości mieli romans.
OdpowiedzUsuńAle ich obecna relacja to nie jest relacja romantyczna.
OdpowiedzUsuńAle było trochę drewnianego subtextu typu "W starym piecu wciąż tli się ogień".
OdpowiedzUsuńHm. Cóż, nie widzę tego.
OdpowiedzUsuńJa widziałem. Mógłbym co prawda to zweryfikować, ale musiałbym w tym celu ponownie obejrzeć Avengers. Czego nie zrobię. Za żadne skarby świata.
OdpowiedzUsuń