piątek, 4 kwietnia 2014

Taniec z gwiazdami

fragment grafiki autorstwa Tuomasa Pekkarinena, całość tutaj.

Nie oglądałem oryginalnego serialu Cosmos: A Personal Voyage. Wiem, klasyk, rzecz kultowa, trzeba znać – ale gdybym oglądał wszystkie kultowe rzeczy, to pewnie nie miałbym czasu na nic innego, z funkcjonowaniem na poziomie czysto biologicznym włącznie. Z drugiej strony – może to i lepiej, bo najnowszy serial popularnonaukowy Cosmos: A Spacetime Odyssey będący duchowym spadkobiercą i kontynuatorem oryginalnej serii Carla Sagana mogę oglądać bez odruchowych porównań starego z nowym. A oglądać warto, o czym już teraz mogę poświadczyć, choć mam za sobą lekturę zaledwie trzech pierwszych epizodów.

Cosmos: A Spacetime Odyssey to rezultat coraz większej popularności tzw. hard science w kulturze masowej, czego wyrazem są sukcesy takich seriali jak The Big Bang Theory czy filmów pokroju Gravity. Nagle okazało się, że nauka znowu jest sexy i da się za jej pomocą przyciągnąć do ekranu masowego odbiorcę. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł Seth MacFarlane, który w dzieciństwie fascynował się dokumentem Sagana i wraz z Neilem deGrasse Tysonem postanowili stworzyć nową odsłonę kultowego programu. We współpracy z FOX-em i National Geographic Channel powstał zatem Cosmos: A Spacetime Odyssey. Do projektu ściągnięto także Ann Dryuan, małżonkę Carla Sagana, która pracowała przy oryginalnym Cosmos: A Personal Voyage, w całość wpakowano naprawdę dużo (mądrze wydanych) pieniędzy, czego rezultatem jest wyprodukowanie serialu porażającego tak wizualnie, jak i koncepcyjnie. Gospodarzem nowej odsłony Cosmos został wspomniany już Neil deGrasse Tyson, astrofizyk i znany popularyzator nauki.

Co mnie tak urzekło w tej produkcji? Przede wszystkim koncepcja. Każdy odcinek opowiada o podróży Statkiem Wyobraźni (Ship of Imagination), potężnym środkiem transportu mogącym poruszać się w czasie i przestrzeni z dowolną prędkością. Korzystając z tego wygodnego wytrychu fabularnego, Tyson snuje opowieść o człowieku i jego miejscu we Wszechświecie. Zasadniczo, w każdym odcinku poruszona zostaje pewna naukowa koncepcja, która poddawana jest analizie przeplatanej rozmaitymi dygresjami. Taka formuła pomaga utrzymać odpowiedni dynamizm opowieści, zaś konwencja meta-space opery zapewnia całości atrakcyjność. Także wizualną, ponieważ serial nie skąpi nam wygenerowanych komputerowo wizualizacji zjawisk tak w skali makro, jak i mikro. Wygląda to naprawdę świetnie, szczególnie w zestawieniu z przepięknymi ujęciami krajobrazów i szerokich planów, których również nie brakuje, gdy narracja wymaga powrotu na Ziemię. Całości obrazu dopełniają sekwencje animowane tradycyjnie, w 2D, autorstwa samego MacFarlane’a. I tu mam małe zastrzeżenie – stosowany przez niego styl animacji wygląda ubogo na tle pozostałych składowych wizualnej strony serialu. Nie zrozumcie mnie źle, narracyjnie i konceptualnie rysunkowe sceny są świetne, a i sam sposób animowania jak najbardziej może się podobać, ale dość proste animacje ruchu postaci początkowo wyglądają nieco dziwnie i trochę nie na miejscu. Ale to naprawdę drobiazg, który nie psuje ogólnego pozytywnego wrażenia, jakie wywiera na widzu techniczna strona Cosmos: A Spacetime Odyssey.

A merytorycznie? No cóż, jak do tej pory ja – nerd-humanista z nauką ścisłą mający do czynienia raczej rzadko, a i to  na ogół tylko za pośrednictwem publikacji popularnonaukowych – osobiście nie dowiedziałem się z tego serialu niczego, czego nie widziałbym już wcześniej. Co więcej, już w pierwszym odcinku wychwyciłem kilka rzucających się w oczy uproszczeń, takich jak wskazanie Kopernika jako pierwszego człowieka, który wysunął teorię heliocentryzmu czy przedstawienie wieloświatowej teorii Everetta jako ukonstytuowanej odpowiedzi na pytanie „Co, jeśli cokolwiek, jest poza Wszechświatem?”. Ja wiem, że to ostatnimi czasy dość popularna teoria, ale według mnie trudno ją stawiać na równi z faktem istnienia Wszechświata, ponieważ otwiera to drogę do pewnych skrótów myślowych i przekłamań. Tym niemniej – na ogół podobne uproszczenia wynikają raczej z chęci uczynienia przekazywanych treści łatwiejszych do pojęcia dla przeciętnego odbiorcy nie mam z tym problemu, ponieważ traktuję Cosmos: A Spacetime Odyssey jako nie tyle serial edukacyjny sensu stricto, co raczej podkładkę pod to, co Richard Dawkins nazywa „rozplataniem tęczy”.

Twórcy Cosmos: A Spacetime Odyssey traktują naukę nieomal jak poezję. Swoją historię o naturze, kosmosie i człowieku opowiadają językiem metafor, w czym pomagają im ukazane z wielkim rozmachem wizualizacje. Obserwując, jak Tyson metodycznie omawia kolejne, coraz to większe obszary Wszechświata, można sobie uświadomić, jak absurdalnie mały jest człowiek w jego obliczu. Tak mały, że słowo „mały” wydaje się o wiele za duże, by mieć tu jakieś sensowne zastosowanie. Albo metafora historii Wszechświata porównanego do jednego roku kalendarzowego. Wygląda to tak, że Tyson chodzi po ogromnym, wirtualnym kalendarzu, zaś pod jego stopami eksplodują supernowe, pływają mgławice, wirują galaktyki, a gorąca Ziemia powoli się obraca zastygając w dobrze znanym nam kształcie. Wygląda to nomen omen nieziemsko. Takich smakowitych audiowizualnych konceptualizacji jest w tym serialu mnóstwo i zawsze są one świetnie pomyślane i wykonane. Świetnie wygląda na przykład zderzenie dwóch galaktyk czy choćby scena z samego początku czołówki, gdzie kamera powoli oddala się od widoku Kosmosu odbitego na źrenicy ludzkiego oka.

Owszem – można narzekać, że Cosmos: A Spacetime Odyssey to serial spłycony i dostosowany do wymagań i oczekiwań przeciętnego amerykańskiego widza masowego. Można się zżynać, że poważna nauka jest strywializowana koncepcją rodem ze Star Treka, tylko po to, by schlebić niskim gustom. Można, ale po co? Dla mnie Cosmos to szalenie inspirujący serial, oszałamiający pod względem koncepcyjnym i estetycznym oraz bardzo solidnym pod względem popularnonaukowym. Oszałamiające misterium ukazujące piękno i złożoność naszego Wszechświata. A że nieco uproszczone? No cóż, nie można mieć wszystkiego. Poza tym – bez pewnych uproszczeń zapewne nie dałoby się tego przekazać w tak doniosły sposób. Jak najbardziej polecam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...