fragment grafiki autorstwa Terry'ego Moore'a, całość tutaj. |
O Rachel Rising miałem
zamiar napisać już dawno temu, ale skoro autor tego komiksu, Terry Moore,
zapowiedział, że seria zakończy się po dwudziestym czwartym numerze, grzecznie
czekałem na domknięcie historii, by móc ocenić całość. Szyki pokrzyżowała mi
jednak informacja o planowanej ekranizacji komiksu, która pchnęła autora do
kontynuowania serii, przez co wiele wątków zarysowanych w pierwszych numerach
jeszcze nie doczekało się rozwiązania, mimo, iż dwudziesty czwarty numer Rachel Rising ukazał się już jakiś czas
temu. Czy to dobrze, czy źle – jeszcze nie umiem powiedzieć. Poczekamy,
zobaczymy w jaki sposób autorowi Strangers
in Paradise uda się rozwinąć historię i rozszerzyć ją poza pierwotny plan.
Ja tam wierzę w Moore’a i cieszę się na kolejne numery, ponieważ Rachel Rising to jedyny obecnie
publikowany komiks, który potrafi sprawić, bym z zainteresowaniem i
niecierpliwością czekał na każdy kolejny numer.
Moore stworzył, jak sam to określił, horror dla ludzi,
którzy nie lubią horrorów. Szczerze powiedziawszy, nie do końca rozumiem, co
miał na myśli, bo Rachel Rising to
rasowy, pełnokrwisty przedstawiciel gatunku komiksu grozy z całym
dobrodziejstwem inwentarza, ale domyślam się, że autor chciał poszerzyć grono
odbiorców i nie zniechęcić swoich dotychczasowych fanów. Terry Moore jest
bowiem artystą specyficznym – choć w swojej karierze współpracował z
największymi amerykańskimi wydawnictwami komiksowymi (współtworzył, między
innymi, słynną serię Fables od
Vertigo, Runaways od Marvela, tworzył też dla Disney'a oraz
maczał palce w magazynie komiksowym Star
Wars Tales i wielu innych przedsięwzięciach czysto komercyjnych), to swoje
najsłynniejsze serie komiksowe publikuje w mikroskopijnym autorskim
wydawnictwie Abstract Studio. Moore to człowiek orkiestra – jest zarówno
scenarzystą, rysownikiem, inkerem, wydawcą i dystrybutorem wyprodukowanych
przez siebie dzieł, co zapewnia mu olbrzymią niezależność, której mogą mu
pozazdrościć najwięksi gracze na komiksowym rynku. Ma to oczywiście swoje wady – mimo
posiadania całkiem licznego fandomu i wypracowanej przez dekady renomy, brak
szerokiej reklamy i możliwości dystrybucyjnych sprawiają, że takiemu autorowi
dość trudno utrzymać sprzedaż na zapewniającą rentowność poziomie. W pewnym
momencie wydawanie Rachel Rising stało
wręcz pod znakiem zapytania, ponieważ komiks nie sprzedawał się tak dobrze, jak
liczył na to jego autor. Jednakże ostatnia decyzja o kontynuowaniu serii
pozwala mieć nadzieję, że sytuacja nie wygląda aż tak źle.
Rachel Rising to,
jako się rzekło, horror. I to horror piekielnie dobry – o złożonej strukturze
fabularnej, spokojnej narracji opartej przede wszystkim na opowiadaniu obrazem
(są numery, w których ilość stron „niemych” jest większa niż stron, na których zawarty
jest jakiś tekst), specyficznej atmosferze i znakomicie zarysowanych postaciach.
Mamy zatem dziewczynę – tytułową Rachel – która budzi się w płytkim grobie
wykopanym w głębi lasu nieopodal jej macierzystego miasteczka. Nie pamięta, co
się z nią stało, ani jak znalazła się w takim położeniu, szybko jednak odkrywa,
że – przynajmniej teoretycznie – jest martwa, ponieważ ustały jej funkcje
życiowe. W najmniejszym stopnie nie uniemożliwia jej to jednak w miarę
normalnego funkcjonowania. Wraz ze swoją pracującą w kostnicy ciocią i
najlepszą przyjaciółką imieniem Jet, Rachel stara się rozwiązać zagadkę własnej
śmierci. W sprawę okazuje się być zamieszana pewna kobieta, która przybyła do
miasteczka, znacząc swą drogę krwawym śladem kolejnych morderstw oraz mała
dziewczynka, której los zdaje się być kluczowy w obliczu nadciągających wydarzeń.
Moore debiutuje w konwencji horroru – i radzi sobie w niej po
prostu mistrzowsko. W komiksie nie ma ani jednej zbędnej sceny, wszystko łączy się
ze sobą i przeplata w miarę rozwoju akcji. Postaci tła, epizody zdające się
mieć na celu tylko budowanie atmosfery, okazują się istotnymi z punktu widzenia
fabuły, przez co Rachel Rising czyta
się będąc bez przerwy zaskakiwanym. Autor nigdy niczego nie dopowiada,
informacje o mitologii świata przedstawionego dawkuje bardzo oszczędnie, każąc
czytelnikowi brnąć w dywagacje i zaskakując go niespodziewanym – ale zawsze
logicznym – zwrotem akcji. Chwilami byłem autentycznie zdumiony, jak to
wszystko do siebie znakomicie pasuje i wracałem do poprzednich numerów, by
przekonać się, czy autor odpowiednio wcześniej zasiał ziarna rozgrywającej się
właśnie fabuły. I za każdym razem okazywało się, że tak. Obok klimatu –
wyciszonego, spokojnego i podkreślanego przez nieustannie padający śnieg – to właśnie
maestria w żonglowaniu wątkami jest największym atutem Rachel Rising.
Postaci – kolejny mocny punkt programu. Każdy z
przewijających się przez komiks bohaterów ma jakąś cechę indywidualizującą,
dzięki której zapada w pamięć. Główne bohaterki natomiast są po prostu świetnie
wykreowane, mają zróżnicowane, spójne osobowości i dają się lubić. Jasne, nie
jest to żadna wielka, złożona psychologia postaci, ale jak na komiks stricte rozrywkowy jest świetnie. Ciocia
głównej bohaterki to odrobinę wyobcowana lesbijka kurczowo trzymająca się swojego
racjonalizmu niczym kotwicy, szczególnie w obliczu eskalacji nadprzyrodzonych
wydarzeń przetaczających się przez miasteczko. Jet, najlepsza przyjaciółka
Rachel, przebojowa gitarzystka grająca w okolicznym klubie, zadziorna królowa
życia. Zoe, mała dziewczynka, w pobliżu której bardzo często dzieją się makabryczne
rzeczy, a która bardzo długo pozostaje dla czytelnika tajemnicą. Każdą z tych
postaci można za coś polubić, każda w jakiś sposób ewoluuje na przestrzeni
komiku – niekiedy w bardzo gwałtowny i zaskakujący sposób. Paradoksalnie,
najmniej ciekawie wypada główna bohaterka, która jest „tylko” zdecydowaną,
inteligentną młodą kobietą, która ze wszystkich sił stara się odkryć zagadkę
własnej nieśmiertelności. Choć to pełna, zindywidualizowana bohaterka, która
konstruuje rzeczywistość wokół siebie, nie jest bierna, nie jest ogłupiana
przez scenarzystę, ma charakter i poczucie humoru, to jednak jest odrobinę zbyt…
sztampowa? Nie jest to jakoś specjalnie rzucająca się w oczy wada i nie
przeszkadza w cieszeniu się komiksem, szkoda jednak, że autor nie pokusił się o
jakieś mniej typowe rozwinięcie jej charakteru.
Czy Rachel Rising straszy?
I tak i nie. Moore, co widać, nie ma zbyt wiele doświadczenia w tej konwencji i
korzysta ze sprawdzonych, momentami odrobinę przesadzonych, chwytów
charakterystycznych dla opowieści grozy. Mamy zatem motywy biblijne, plagi,
demony, czarownice, żywe trupy, opętania, duchy i wiele innych znajomych
motywów. Szczęściem, autora mniej interesuje straszenie, a bardziej –
wzbudzanie pewnego rodzaju niepokoju. Wiele scen rozgrywa się w prosektorium,
gdzie jesteśmy świadkami obróbki zwłok ludzkich, co chwila przywoływane są
różne anegdoty odnośnie traktowania zwłok na przestrzeni dziejów… Moore wiele
rzeczy opowiada okrężną drogą, pozostawiając wiele pola dla wyobraźni, dzięki
czemu w trakcie czytania komiksu od czasu do czasu można poczuć się naprawdę
nieswojo. Mnie to odpowiada, bo od atawistycznego przerażenia w horrorach zdecydowanie
bardziej wolę niepokojące myśli i sugestie pobudzające wyobraźnię. A tutaj
autor Rachel Rising nie dość, że daje
radę, to jeszcze wychodzi obronną ręką.
Wizualnie jest znakomicie. Terry Moore dostosował swój styl
do klimatu opowiadanej historii, dzięki czemu mamy do czynienia z czytelną,
realistyczną kreską w wyrazistej czerni i bieli, z bardzo oszczędnie stosowanym
cieniowaniem. Z czasem widać pewne
uproszczenia wynikające najpewniej z chęci dotrzymania terminów umożliwiających
publikację jednego zeszytu miesięcznie – jeśli porównamy pierwsze strony
pierwszego zeszytu z, dajmy na to, ilustracjami zeszytu czternastego,
zauważymy, że te pierwsze są bogatsze w szczegóły i staniej narysowane. Nie są
to w żadnym razie jakieś rażące dysproporcje, które od razu rzucają się w oczy,
ale chwilami widać było ewidentny pośpiech autora. Nie zmienia to faktu, że Rachel Rising wciąż jest jednym z
najfajniej narysowanych komiksów, jakie widziałem w ostatnim czasie. Na tyle
realistyczny, by móc uwierzyć w opowiadaną historię i na tyle uproszczony, by ją
odrealnić na tyle, aby przemycić w niej elementy nadprzyrodzone. Strasznie
podobały mi się okładki. Moore zastosował w nich zabieg, z którym nigdy dotąd
się nie spotkałem, mianowicie – ilustracjami na okładkach są częściowo
pokolorowane szkice na jednolitym kolorystycznie tle. Co sześć numerów zmienia
się konwencja kolorystyczna, co odzwierciedla podział komiksu na (dotychczas)
cztery akty po sześć zeszytów każdy.
Podsumowując – znakomity komiks grozy, w którym bez problemu
odnajdą się zarówno doświadczeni miłośnicy horroru, jak i ludzie dotąd
stroniący od tego gatunku. Co tu dużo kryć, uwielbiam Rachel Rising, uwielbiam. Polecam ten komiks każdej osobie lubiącej
dobre, klimatyczne opowieści ze złożoną, misternie skonstruowaną fabułą i
interesującymi, sympatycznymi, dającymi się lubić postaciami.
Rachel Rising polecałeś mi już dawno temu, ale zawsze brakowało mi funduszy. Po tej notce wysupłałam jakieś śmieszne pieniądze na pierwszy numer i kurcze, naprawdę jest fajnie, będę czytać dalej. Funduszy dalej nie mam. Tym razem to Twoja wina :p
OdpowiedzUsuńNie poczuwam się do winy. Co więcej, żywię instynktowne przekonanie, że jeszcze mi za to podziękujesz :)
OdpowiedzUsuń