czwartek, 10 kwietnia 2014

Przyjemny horror

fragment grafiki autorstwa Terry'ego Moore'a, całość tutaj.

O Rachel Rising miałem zamiar napisać już dawno temu, ale skoro autor tego komiksu, Terry Moore, zapowiedział, że seria zakończy się po dwudziestym czwartym numerze, grzecznie czekałem na domknięcie historii, by móc ocenić całość. Szyki pokrzyżowała mi jednak informacja o planowanej ekranizacji komiksu, która pchnęła autora do kontynuowania serii, przez co wiele wątków zarysowanych w pierwszych numerach jeszcze nie doczekało się rozwiązania, mimo, iż dwudziesty czwarty numer Rachel Rising ukazał się już jakiś czas temu. Czy to dobrze, czy źle – jeszcze nie umiem powiedzieć. Poczekamy, zobaczymy w jaki sposób autorowi Strangers in Paradise uda się rozwinąć historię i rozszerzyć ją poza pierwotny plan. Ja tam wierzę w Moore’a i cieszę się na kolejne numery, ponieważ Rachel Rising to jedyny obecnie publikowany komiks, który potrafi sprawić, bym z zainteresowaniem i niecierpliwością czekał na każdy kolejny numer.

Moore stworzył, jak sam to określił, horror dla ludzi, którzy nie lubią horrorów. Szczerze powiedziawszy, nie do końca rozumiem, co miał na myśli, bo Rachel Rising to rasowy, pełnokrwisty przedstawiciel gatunku komiksu grozy z całym dobrodziejstwem inwentarza, ale domyślam się, że autor chciał poszerzyć grono odbiorców i nie zniechęcić swoich dotychczasowych fanów. Terry Moore jest bowiem artystą specyficznym – choć w swojej karierze współpracował z największymi amerykańskimi wydawnictwami komiksowymi (współtworzył, między innymi, słynną serię Fables od Vertigo, Runaways od Marvela, tworzył też dla Disney'a oraz maczał palce w magazynie komiksowym Star Wars Tales i wielu innych przedsięwzięciach czysto komercyjnych), to swoje najsłynniejsze serie komiksowe publikuje w mikroskopijnym autorskim wydawnictwie Abstract Studio. Moore to człowiek orkiestra – jest zarówno scenarzystą, rysownikiem, inkerem, wydawcą i dystrybutorem wyprodukowanych przez siebie dzieł, co zapewnia mu olbrzymią niezależność, której mogą mu pozazdrościć najwięksi gracze na komiksowym rynku. Ma to oczywiście swoje wady – mimo posiadania całkiem licznego fandomu i wypracowanej przez dekady renomy, brak szerokiej reklamy i możliwości dystrybucyjnych sprawiają, że takiemu autorowi dość trudno utrzymać sprzedaż na zapewniającą rentowność poziomie. W pewnym momencie wydawanie Rachel Rising stało wręcz pod znakiem zapytania, ponieważ komiks nie sprzedawał się tak dobrze, jak liczył na to jego autor. Jednakże ostatnia decyzja o kontynuowaniu serii pozwala mieć nadzieję, że sytuacja nie wygląda aż tak źle.

Rachel Rising to, jako się rzekło, horror. I to horror piekielnie dobry – o złożonej strukturze fabularnej, spokojnej narracji opartej przede wszystkim na opowiadaniu obrazem (są numery, w których ilość stron „niemych” jest większa niż stron, na których zawarty jest jakiś tekst), specyficznej atmosferze i znakomicie zarysowanych postaciach. Mamy zatem dziewczynę – tytułową Rachel – która budzi się w płytkim grobie wykopanym w głębi lasu nieopodal jej macierzystego miasteczka. Nie pamięta, co się z nią stało, ani jak znalazła się w takim położeniu, szybko jednak odkrywa, że – przynajmniej teoretycznie – jest martwa, ponieważ ustały jej funkcje życiowe. W najmniejszym stopnie nie uniemożliwia jej to jednak w miarę normalnego funkcjonowania. Wraz ze swoją pracującą w kostnicy ciocią i najlepszą przyjaciółką imieniem Jet, Rachel stara się rozwiązać zagadkę własnej śmierci. W sprawę okazuje się być zamieszana pewna kobieta, która przybyła do miasteczka, znacząc swą drogę krwawym śladem kolejnych morderstw oraz mała dziewczynka, której los zdaje się być kluczowy w obliczu nadciągających wydarzeń.

Moore debiutuje w konwencji horroru – i radzi sobie w niej po prostu mistrzowsko. W komiksie nie ma ani jednej zbędnej sceny, wszystko łączy się ze sobą i przeplata w miarę rozwoju akcji. Postaci tła, epizody zdające się mieć na celu tylko budowanie atmosfery, okazują się istotnymi z punktu widzenia fabuły, przez co Rachel Rising czyta się będąc bez przerwy zaskakiwanym. Autor nigdy niczego nie dopowiada, informacje o mitologii świata przedstawionego dawkuje bardzo oszczędnie, każąc czytelnikowi brnąć w dywagacje i zaskakując go niespodziewanym – ale zawsze logicznym – zwrotem akcji. Chwilami byłem autentycznie zdumiony, jak to wszystko do siebie znakomicie pasuje i wracałem do poprzednich numerów, by przekonać się, czy autor odpowiednio wcześniej zasiał ziarna rozgrywającej się właśnie fabuły. I za każdym razem okazywało się, że tak. Obok klimatu – wyciszonego, spokojnego i podkreślanego przez nieustannie padający śnieg – to właśnie maestria w żonglowaniu wątkami jest największym atutem Rachel Rising.

Postaci – kolejny mocny punkt programu. Każdy z przewijających się przez komiks bohaterów ma jakąś cechę indywidualizującą, dzięki której zapada w pamięć. Główne bohaterki natomiast są po prostu świetnie wykreowane, mają zróżnicowane, spójne osobowości i dają się lubić. Jasne, nie jest to żadna wielka, złożona psychologia postaci, ale jak na komiks stricte rozrywkowy jest świetnie. Ciocia głównej bohaterki to odrobinę wyobcowana lesbijka kurczowo trzymająca się swojego racjonalizmu niczym kotwicy, szczególnie w obliczu eskalacji nadprzyrodzonych wydarzeń przetaczających się przez miasteczko. Jet, najlepsza przyjaciółka Rachel, przebojowa gitarzystka grająca w okolicznym klubie, zadziorna królowa życia. Zoe, mała dziewczynka, w pobliżu której bardzo często dzieją się makabryczne rzeczy, a która bardzo długo pozostaje dla czytelnika tajemnicą. Każdą z tych postaci można za coś polubić, każda w jakiś sposób ewoluuje na przestrzeni komiku – niekiedy w bardzo gwałtowny i zaskakujący sposób. Paradoksalnie, najmniej ciekawie wypada główna bohaterka, która jest „tylko” zdecydowaną, inteligentną młodą kobietą, która ze wszystkich sił stara się odkryć zagadkę własnej nieśmiertelności. Choć to pełna, zindywidualizowana bohaterka, która konstruuje rzeczywistość wokół siebie, nie jest bierna, nie jest ogłupiana przez scenarzystę, ma charakter i poczucie humoru, to jednak jest odrobinę zbyt… sztampowa? Nie jest to jakoś specjalnie rzucająca się w oczy wada i nie przeszkadza w cieszeniu się komiksem, szkoda jednak, że autor nie pokusił się o jakieś mniej typowe rozwinięcie jej charakteru.

Czy Rachel Rising straszy? I tak i nie. Moore, co widać, nie ma zbyt wiele doświadczenia w tej konwencji i korzysta ze sprawdzonych, momentami odrobinę przesadzonych, chwytów charakterystycznych dla opowieści grozy. Mamy zatem motywy biblijne, plagi, demony, czarownice, żywe trupy, opętania, duchy i wiele innych znajomych motywów. Szczęściem, autora mniej interesuje straszenie, a bardziej – wzbudzanie pewnego rodzaju niepokoju. Wiele scen rozgrywa się w prosektorium, gdzie jesteśmy świadkami obróbki zwłok ludzkich, co chwila przywoływane są różne anegdoty odnośnie traktowania zwłok na przestrzeni dziejów… Moore wiele rzeczy opowiada okrężną drogą, pozostawiając wiele pola dla wyobraźni, dzięki czemu w trakcie czytania komiksu od czasu do czasu można poczuć się naprawdę nieswojo. Mnie to odpowiada, bo od atawistycznego przerażenia w horrorach zdecydowanie bardziej wolę niepokojące myśli i sugestie pobudzające wyobraźnię. A tutaj autor Rachel Rising nie dość, że daje radę, to jeszcze wychodzi obronną ręką.

Wizualnie jest znakomicie. Terry Moore dostosował swój styl do klimatu opowiadanej historii, dzięki czemu mamy do czynienia z czytelną, realistyczną kreską w wyrazistej czerni i bieli, z bardzo oszczędnie stosowanym cieniowaniem.  Z czasem widać pewne uproszczenia wynikające najpewniej z chęci dotrzymania terminów umożliwiających publikację jednego zeszytu miesięcznie – jeśli porównamy pierwsze strony pierwszego zeszytu z, dajmy na to, ilustracjami zeszytu czternastego, zauważymy, że te pierwsze są bogatsze w szczegóły i staniej narysowane. Nie są to w żadnym razie jakieś rażące dysproporcje, które od razu rzucają się w oczy, ale chwilami widać było ewidentny pośpiech autora. Nie zmienia to faktu, że Rachel Rising wciąż jest jednym z najfajniej narysowanych komiksów, jakie widziałem w ostatnim czasie. Na tyle realistyczny, by móc uwierzyć w opowiadaną historię i na tyle uproszczony, by ją odrealnić na tyle, aby przemycić w niej elementy nadprzyrodzone. Strasznie podobały mi się okładki. Moore zastosował w nich zabieg, z którym nigdy dotąd się nie spotkałem, mianowicie – ilustracjami na okładkach są częściowo pokolorowane szkice na jednolitym kolorystycznie tle. Co sześć numerów zmienia się konwencja kolorystyczna, co odzwierciedla podział komiksu na (dotychczas) cztery akty po sześć zeszytów każdy.

Podsumowując – znakomity komiks grozy, w którym bez problemu odnajdą się zarówno doświadczeni miłośnicy horroru, jak i ludzie dotąd stroniący od tego gatunku. Co tu dużo kryć, uwielbiam Rachel Rising, uwielbiam. Polecam ten komiks każdej osobie lubiącej dobre, klimatyczne opowieści ze złożoną, misternie skonstruowaną fabułą i interesującymi, sympatycznymi, dającymi się lubić postaciami.   

2 komentarze :

  1. Rachel Rising polecałeś mi już dawno temu, ale zawsze brakowało mi funduszy. Po tej notce wysupłałam jakieś śmieszne pieniądze na pierwszy numer i kurcze, naprawdę jest fajnie, będę czytać dalej. Funduszy dalej nie mam. Tym razem to Twoja wina :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie poczuwam się do winy. Co więcej, żywię instynktowne przekonanie, że jeszcze mi za to podziękujesz :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...