fragment grafiki autorstwa Matta Fergusona, całość tutaj. |
Iron Man był
filmem naprawdę udanym. Miał fajną fabułę, dobrze zrealizowaną ekspozycję
głównego bohatera, świetne sceny dynamiczne i dobre zrównoważenie tempa, dzięki
czemu nie stał się ani przegadanym nudziarstwem, ani bezsensownym karnawałem
teledyskowych scen akcji. Iron Man 2 był…
dokładnie tym samym. Więc jakim cudem stał się tak nudnym i słabym filmem?
Pojęcia nie mam. To znaczy, owszem – wtórność jest wadą. Przynajmniej dla mnie.
Idąc na sequel jakiejś produkcji oczekuję, że obejrzę coś, co przynajmniej
będzie udawać, że jest innym ujęciem przedstawionego wcześniej tematu.
Tymczasem Iron Man 2 robi coś wprost
przeciwnego. Daje widzowi prawie dokładnie to samo, co było w jedynce. Nie
trzyma się nawet sztandarowej zasady sztampowych sequeli, która brzmi – więcej, szybciej,
mocniej. Iron Man 2 daje widzowi
mniej, wolniej i słabiej, niż poprzedni film. I to po prostu boli.
No bo fabuła – mamy Tony’ego, który struł się palladem i ma świadomość nieuchronnej, zdawałoby się, śmierci. Uruchamia mu się pęd ku
autodestrukcji, czyt. imprezy, upijanie się do nieprzytomności, sikanie do
zbroi i generalnie carpe diem. Przyjaciele
starają się mu jakoś pomóc, zrzucając coraz poważniejsze wyskoki na karb
sztubackiego charakteru Tony’ego. Tymczasem nieudolny partner handlowy brata
się z synem dawnego współpracownika Starka seniora, którego wiatr historii
wysiudał z pozycji magnata handlowego. Tony, badając prace tatusia, odkrywa
nowy pierwiastek, który magicznym zrządzeniem losu, rozwiązuje jego problemy z
toksycznym reaktorem łukowym wmontowanym w klatkę piersiową, pada sobie w
objęcia z Jimmy’m, który w międzyczasie dostał własną zbroję, pokonuje głównego
bossa i wszystko dobrze się kończy. Z całego filmu zapamiętałem w zasadzie
tylko tyle. No i Black Widow, która zaliczyła w tym filmie całkiem udany
debiut. Szkielet fabuły jest bardzo podobny do pierwszego filmu – z Tony’m jest
źle, Tony’emu trzeba pomóc, Tony bierze się w garść, niech żyje Tony! To nie
byłoby może takie męczące, gdyby nie fakt, że ten szkielet nie został
wypełniony interesującą zawartością. Główny złoczyńca to właściwie powtórzenie
motywu z poprzedniego Iron Mana. W
dodatku duet przeciwników jest zabawny… przez pierwszych pięć minut. Potem
nieśmieszny gag z papugą tylko irytuje i zaburza budowanie interesującego
wizerunku Igora Vanki. To znaczy – teoretycznie interesującego, bo nie jest to
złoczyńca, który potrafiłby przykuć uwagę na dłużej. Ot, facet, któremu się nie
powiodło i mści się w poczuciu niesprawiedliwości losu. Nuda.
Oczywiście Iron Man 2 nie
był katastrofą na miarę Avengers (oj,
o tym sobie w swoim czasie porozmawiamy…), ale i tak podczas seansu
najzwyczajniej w świecie się nudziłem i nawet finałowa walka, w której Tony i
Jim pokonują Igora skoncentrowanym promieniem Power of Friendship nie zdołała wyrwać mnie z marazmu. Wiecie, co
najbardziej podobało mi się w tym filmie? Postaci drugoplanowe. W Iron Man 2 debiutowała Black Widow i War
Machine (jako superbohater). Poza tym duet Happy & Natasha oglądało się
bardzo przyjemnie (scena na ringu i później, w czasie szturmu na kryjówkę
Igora), Jim został fajnie odmalowany jako przeciwwaga i kotwica psychiczna dla
Tony’ego… Kiedy tak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że tytułowy
bohater był chyba najnudniejszy ze wszystkich postaci przewijających się przez
ekran. Sprawić, by taki fabularny samograj jak Tony Stark napędzany przez tak
charyzmatycznego aktora jak Robert Downey Jr. był najnudniejszą postacią w
filmie – to jest wyczyn! Podejrzewam, że jest to kwestia tego, iż kierunek
rozwoju i ewolucji Tony’ego dość łatwo było przewidzieć już na samym początku
filmu, więc percepcja gracza ześlizgiwała się na postaci poboczne i
drugoplanowe. Cholera, nawet Nick L. Fury i Coulson, którzy pojawiają się tak w
dwóch trzecich filmu (i szybko znikają) mocniej zakotwiczają się w pamięci, niż
Iron Man. A to nie świadczy najlepiej o tej produkcji, jeśli Iron Man 2 to tak naprawdę Drużyna postaci, które są za mało nośne
marketingowo, by dostać własny film (z gościnnym udziałem Tony’ego Starka).
Czyli tak – mamy film, który jest, w ogólnych zarysach,
zwyczajną kalką poprzedniego, w dodatku kalką nieudolną, bo przynudzającą. Nie
oferuje niczego nowego w kwestii rozwoju postaci, ma średnio interesującego,
sztampowego złoczyńcę i w znacznej mierze stanowi powtórzenie tego, co
widzieliśmy w poprzedniej części. Obejrzeć, owszem, można – ale na pewno jest
to film poniżej marvelowej średniej. Na jednorazowy seans z kumplami, przy
chipsach i piwie, nadaje się dobrze. Ale na pewno nie jest to film, do którego
chciałoby się wracać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz