poniedziałek, 3 lutego 2014

Metanotka, metatabloid, metaja

fragment grafiki autorstwa JayB, całość tutaj.

Zaczęło się od małej dyskusji na facebookowym Bobrowni, gdzie mimochodem wspominałem, że przestałem czytać bloga Aeth, bo nie znajdowałem tam interesujących dla siebie treści. Autorce zrobiło się przykro, a że u takiego buca jak ja empatia działa z potężnym lagiem, dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że mnie też pewnie byłoby smutno, gdyby na przykład Bober na profilu Wiedźmy wspomniał, że przestał czytać Mistycyzm Popkulturowy. Spieszę z wyjaśnieniem – nie mam nic do bloga Wiedźma na Orbicie. To jest naprawdę znakomity internetowy zakątek dla osób, które są pod niego stargetowane. Ale nie dla mnie. Ja w pewnym momencie ze zdumieniem odkryłem, że choć notki Aeth są perfekcyjne pod względem merytorycznym i czysto recenzenckim, to jednak nie ma w nich ani za grosz jakiejś głębszej, indywidualnej refleksji. To są opinie możliwie przejrzyste, napisane ładnym, potoczystym językiem, ale pozbawione osobistego podejścia, refleksji wynikającej z czysto subiektywnego, intuicyjnego dialogu z danym dziełem. Powtarzam, absolutnie nie uważam solidnego blogowego obiektywizmu za zjawisko w jakiś sposób złe czy szkodliwe. Przeciwnie – czasami to właśnie obiektywizm, trzeźwe spojrzenie jest w najwyższym stopniu pożądane, a klarowność wyważonej analizy jest znakomitym kompasem i drogowskazem. I w takich wypadkach Wiedźma na Orbicie jest miejscem, jakie odwiedzić jak najbardziej warto. Ale ja niekoniecznie tego szukam w czytanych przez siebie blogach, więc z Wiedźmy na Orbicie zrezygnowałem. Nie był to bynajmniej mniej proces uświadomiony, nie było demonstracyjnego trzaśnięcia drzwiami i wywalania adresu z eresesów – po prostu przez kolejne miesiące zaglądałem na bloga Aeth coraz rzadziej, nie znajdując tam wiele dla siebie.

Nie podoba mi się wizja blogowania, które usiłuje imitować „zawodową” publicystykę znaną choćby z magazynów czy branżowych pism lub portali. Zdaję sobie sprawę, że takie zjawisko jest dosyć powszechne – blogi się formalizują, blogerzy wykupują domeny, komponują layouty swoich blogów w modny ostatnio minimalistyczny sposób, który przywodzi na myśl bardziej dokument w Wordzie lub Excelu, niż wyraz czyjejś kreatywności, piszą „profesjonalne”, „możliwie najbardziej obiektywne” notki, posługując się uproszczonymi konstrukcjami językowymi (za którymi nieodmiennie idzie uproszczenie konstrukcji myślowych – od tego nie ma ucieczki), notki których głównym celem jest przyciągnięcie możliwie szerokiej grupy odbiorców. To wszystko byłoby jak najbardziej uzasadnione, gdybym pisał tu o ludziach, którzy chcą swoją internetową twórczość w jakiś sposób monetyzować, choćby tylko na poziomie kieszonkowego. Tymczasem w taką manierę wpadają ludzie, którzy takich ambicji nie przejawiają. Coś się psuje. W epoce Facebooka, szybkich łączy i wszechobecnych iZłomów zniknęła gdzieś taka prosta, czysta, niewinna radocha bloga jako swojego zakątka w Sieci, w którym to my wprowadzamy własne zasady, piszemy o tym, na czym się znamy i o tym, co nas interesuje w nadziei, że przydryfują do nas ludzie o podobnych zainteresowaniach, poglądach, spostrzeżeniach. Bez oglądania się na fejsikowy profil zaprzyjaźnionego blogera, który ma więcej lajków, bez podejmowania strategicznych decyzji typu „a od teraz będę pisać polskie wersje tytułów omawianych przeze mnie filmów i seriali, żeby mi się blogasek lepiej pozycjonował w wyszukiwarce”.

Kiedy Cedro z hukiem opuszczał blogosferę, napisał bardzo emocjonalnego w treści posta, którego wtedy zbagatelizowałem, a kiedy wracam do niego teraz, widzę potwierdzenie własnych obserwacji. I już doskonale rozumiem, o co mu chodziło, kiedy pisał:

Blogosfera przestaje być więc awangardą dziennikarstwa obywatelskiego (jeżeli kiedykolwiek naprawdę nią była. W co dzisiaj więcej, niż wątpię), a zamienia się w prosty rejestr kulturowej konsumpcji. Stosunek do kultury został strywializowany do poziomu mainstreamowych portali rozrywkowych, a hipsterski format ma świadczyć o alternatywności. Ta alternatywność w stosunku do tradycyjnych mediów jest czysto umowna, bo jeżeli wczytać się w treść, to dostajemy dokładnie ten sam zestaw sloganów, co wszędzie. Desperacko wychodzi pogoń za wszelkimi nowościami. Jeżeli na topie jest Hobbit, to wszyscy piszą o Hobbicie (mniej więcej to samo), jeżeli jest czas Oscarów, to na większości blogów pojawią się podobno brzmiące wpisy o Oscarach. Jest to efektem braku kreatywnych poszukiwań i co najgorsze prowadzi do radykalnego zaniku indywidualizacji i pluralizmu, które miały być znakiem jakości blogosfery. Indywidualizm na blogach przyjął zupełnie pozorną formę konsumenckiego "indywidualizmu". A problem płytkości rynku sprawia, że  dla tej formy pisania autentycznie nie ma alternatywy. Cała blogowa krytyka i wszelki blogowy kontent zamienił się w karnawał masowego konsumowania filmów, seriali, książek i ogólnego jarania się, połączonego z brakiem szerszej, przemyślanej, czy pogłębionej refleksji.

Tak, tak, po trzykroć tak. Cały wpis Cedra zawierał też nieco przytyków prawie-że ad personam i krytyki „blogowego towarzystwa wzajemnej adoracji” (które ja akurat uważam do pozytywne zjawisko, a przynajmniej – w ostatecznym rozrachunku mające więcej plusów, niż minusów), a i ogólnie ton całej notki był nieco napastliwy, ale w powyższym akapicie utrafił w samo sedno. Prasa papierowa upada, a jej miejsce w pewnym stopniu zaczynają zajmować blogi – ewoluują w informacyjno-recenzenckie platformy, w których indywidualizm, osoba i poglądy blogera nie są istotne, a wręcz szkodliwe bo potencjalnie zagrażające „obiektywności”. Wiem, że bynajmniej nie odkryłem Ameryki, zaś niektórzy mogliby mi pogratulować refleksu, ale jedną rzeczą jest dowiedzenie się o czymś, a drugą – uświadomienie sobie tego. U Cedra spowodowało to frustrację i zerwanie z blogowaniem popkulturowym. Ja się jeszcze trzymam i nie odpuszczam – przynajmniej póki co.

Czego w takim razie ja osobiście szukam w popkulturowej blogosferze? Uwielbiam blogi, w których autor albo autorka zdaje się mówić do mnie w swoich notkach: „A teraz pokażę ci, jak to wygląda widziane moimi oczami i przepuszczone przez mój mózg” i pokazuje swoje rozumienie jakiegoś tekstu (pop)kultury, mapę refleksji, skojarzeń, interpretacji opartych o własne, skrajnie subiektywne doświadczenia. Patrząc na coś cudzymi oczyma widzi się coś innego, dostrzega szczegóły, które umknęły własnemu aparatowi percepcyjnemu, ale zostały wyłapane przez drugą osobę. Uwielbiam blogi totalnych świrów, którzy wgryzają się w jakiś temat czy zagadnienie, przepracowują je od góry do dołu i stają ekspertami – tacy ludzie zawsze mają coś interesującego do powiedzenia i napisania, zawsze mogą pokazać mi jakąś genialną niszową popierdółkę, która w innym wypadku by mi umknęła, bo słyszało o niej może z osiemset osób na całym świecie. Uwielbiam też blogi ludzi wykształconych humanistycznie, którzy (świadomie? podświadomie?) szukają w swoich notkach kompromisu pomiędzy językiem i poziomem akademickiego dyskursu, a żywym, emocjonalnym wyrazem swojego zachwytu (lub jego braku) dla danego dzieła.

Coraz więcej osób z mojego blogowego otoczenia daje się porwać tej, jak ja to nazywam, tabloidyzacji blogosfery. Nie chcę ich tutaj deprecjonować i przepraszam Aeth, że posłużyłem się akurat jej przykładem do zobrazowania tego zjawiska – to bynajmniej nie jest pragnienie „dowalenia jej” za to, że ośmiela się prowadzić bloga w sposób, który mi nie odpowiada. Niech każdy bloguje po swojemu i daje blogować innym po ichniemu. To dobra zasada i należy ją kultywować – nawet w rzeczywistości, w której coraz więcej blogów wygląda właściwie tak samo. No cóż, może to naturalna ewolucja blogowania, a moje szarpanie się jest bezsensowne. W takim wypadku pozostanę blogerowym anachronizmem, który mimo zmieniających się trendów i aspiracji ostentacyjnie będzie pisał notki dla siebie i garstki ludzi, których interesuje, jak to albo tamto wygląda z mojej strony.

11 komentarzy :

  1. Aeth od początku chyba dążyła do takiej formuły, błyskawicznie przeszła na własny hosting, nawiązała współpracę z serwisami i innymi blogami i konsekwentnie budowała markę. Poza tym nie da się ukryć, że takie notki blogowe, jak pisze Wiedźma, długie, merytoryczne mają szansę trafić do większej ilości ludzi właśnie dlatego, że są pozbawione radykalnych opinii i można się z nimi utożsamiać. Ale rozumiem, że można w blogosferze szukać czegoś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, może to tylko moje wrażenie. Pamiętam, że początkowo czytało mi się notki Aeth raczej przyjemnie.Może to ja się znudziłem/zmieniłem.

      Usuń
    2. Nie, niem to naturalne, ja tez ostatnio wyrzuciłam kilka blogów z blogrolki czy z zakładek, bo po prostu przestały mnie interesować. Usiłowałam po prostu pokazać, że blogosfera coraz bardziej się dzieli i to nie tematycznie.

      Usuń
    3. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że wyważone i merytoczne wpisy mają szansę dotrzeć do większej publiczności. Wręcz przeciwne, dla mnie tabloidyzacja blogosfery (w której czynny udział biorę od ledwie kilku miesięcy, ale obserwuję już ładnych parę lat) polega nie na upodabnianiu naszych stron do serwisów informacyjnych, a na wyrażaniu skrajnych opinii bez podstaw merytorycznych. Tak jak "Fakt" czyta zapewne więcej ludzi niż "Rzepę", tak blogi bazujące na skrajnych opiniach i odwołujące się do podstawowych instynktów mają większą popularność: vide Kominek.

      Usuń
    4. Niby tak, ale potem masz jestkultura.pl, który podąża właśnie takim schematem i ma mnóstwo czytelników.

      Usuń
    5. Nie wiem, wydaje mi się że mimo wszystko Andrzej Tucholski nie rezygnuje z pewnej dozy subiektywizmu. Nie czytam go zbyt często, ale o ile się zorientowałam, zawsze w swoich wpisach nawiązuje albo do własnego doświadczenia czy tam życia osobistego, albo do jest napisany w formie jakiegoś opowiadania. Jakoś nie spotkałam się nigdy u niego z tekstami w rodzaju publikacji z czasopism. Pytanie, czy można jestkulturę uznać za bloga o (pop)kulturze, bo chyba nie zdarzyło mi się tam przeczytać niczego na temat filmów czy seriali :) A może po prostu tego nie pamiętam.

      Usuń
  2. Hm, kierunek rozwoju, o którym mówisz był tym, do którego dążyłam przez większość czasu istnienia mojego bloga. Ale jakoś na przełomie roku dotarło do mnie, że obiektywizm jest nudny, że pisząc obiektywne i poprawne teksty muszę rezygnować z mnóstwa rzeczy, które chcę przekazać, bo albo spoilery, albo zbyt hermetyczne i i że blogi, które najbardziej lubię czytać są pisane mocno subiektywnie właśnie. Jasne, że nigdy nie będę takim mistrzem reaserchu jak Ty (mam dwa lewe entery do gugla), ani nie napiszę tak niesamowitych i trafnych notek jak Ninedin (bardzo, bardzo, bardzo chciałabym kiedykolwiek napisać coś choćby zbliżonego poziomem do najsłabszej notki Ninedin), ale coś powoli staram się w swojej pisaninie zmieniać Mam nadzieję, że na lepsze.

    I trzymaj się, kto jak nie Ty będzie mi dostarczał notek o Power Rengers?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jasne, że nigdy nie będę takim mistrzem reaserchu jak Ty

      Dziękuję, ale nie czuję się takowym kompletnie

      @bardzo, bardzo, bardzo chciałabym kiedykolwiek napisać coś choćby zbliżonego poziomem do najsłabszej notki Ninedin

      No to nie jesteś odosobniona, bo ja ninedin baaaardzo cenię ja lekkość pióra (klawiatury?), trafność spostrzeżeń i generalną, eee, wspaniałość blogowania :)

      Usuń
  3. A teraz komentarz właściwy - abstrahując od dramy dotyczącej czytania, chciałem się zapytać, jak widzisz Jawne Sny? Bardziej niszowe (ja i Japonia), bardziej z perspektywy freaków tematu (Paweł i Pathologic), czy coś pomiędzy? To nie łaszenie się o komplementy, po prostu ciekaw jestem jak w Twojej optyce to wygląda.

    Przy okazji: dawno nic tam nie wrzuciłeś. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bartu, ty wiesz, że ja w Jawnych Snach jestem zakochany do szaleństwa i złego słowa nie tylko nie powiem, ale i nie dam powiedzieć na ten blog (wiem, zaniedbuję, postaram się coś skrobnąć jak tylko przestanę czuć na karku przyspieszony oddech sesji). Jawne to dla mnie taki zakątek, gdzie mogę sobie poczytać bez zadęcia, ale ciekawie o grach - trudno jednoznacznie zakwalifikować Jawne, bo aktywnie pisze tam kilka osób o różnych poglądach, zainteresowaniach, inaczej przyklejonych do tematu. I to jest w JS najfajniejsze, bo mogę sobie poczytać notki Aleksandra rozpracowujące gry od strony mechaniki, mogę Twoje o różnych ciekawostkach ze Wschodu i różne arcyciekawe refleksje maści wszelakiej autorstwa Pawłów, Olafów et consortes. Jawne Sny są też ważne, bo animują pewną niszę graczy, twórców, dziennikarzy i blogerów, którzy chcą pogawędzić o grach w trochę inny, głębszy sposób.

      Usuń
    2. A nie wiedziałem, że Twoje uczucia są aż tak gorące.

      Posumowując - mieszanka różnych rzeczy. W sumie racja.

      Ja przyznam, że w stosunku do Jawnych nie jestem ani trochę obiektywny, bo mimo że sam tam pisuję, to i zaglądam co nowego napisał Paweł, Olaf, Piotr, Aleksander (który ostatnio aktywny gdzie indziej, sob, sob) et consortes.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...