niedziela, 2 lutego 2014

American Voodoo Story

fragment grafiki autorstwa Hugo Santosa, całość tutaj.

American Horror Story: Coven kilka dni temu dobiegł do szczęśliwego zakończenia. Kurtyna opadła, maski zostały zerwane, wybrzmiał ostatni ton. AHS to dla mnie jedno z najfajniejszych serialowych zjawisk ostatnich lat – wysmakowany wizualnie i scenariuszowo spektakl reprodukujący archetypy grozy i ubierający je w ciuszki interesujących psychologicznie i charakterologicznie dramatów rodzinnych (pierwszy sezon) i surrealnych popkulturowych rollercoasterów (drugi sezon). Coven jest, według mnie, najsłabszym z dotychczasowych sezonów – co oczywiście wcale nie oznacza, że nie warto poświęcić mu czasu, bo nawet w gorszej formie American Horror Story fascynuje i nie pozostawia widza obojętnym.

Od razu zaznaczę, że strasznie spodobała mi się koncepcja na ten sezon – wszystko obraca się wokół chylącej się ku upadkowi szkole dla czarownic oraz, co za tym idzie, uczennic i nauczycielek tejże placówki. Wyszedł z tego taki trochę Hogwart w krzywym zwierciadle, trochę Instytut Xaviera dla uzdolnionej młodzieży. Wprawdzie przed premierą liczyłem na bardziej internatowo-szkolny klimat, sceny lekcji magii, interakcje pomiędzy pensjonarkami i kadrą. Tymczasem szkoła magii z Coven jest raczej miejscem, w którym ogniskuje się większość wątków, pretekstem do wrzucenia do jednego domu grupy ciekawych bohaterek i obserwowanie ich zmagań. To, co najważniejsze rozgrywa się na ogół poza budynkiem szkoły. Trochę szkoda, bo liczyłem właśnie na Herry’ego Pottera na twardych prochach. Na szczęście fabuła jako taka okazała się raczej satysfakcjonująca. Piszę „raczej”, bo AHS zawsze miało pewien problem z taką kompozycją wątków, by wiodły one do satysfakcjonującej konkluzji. 

Tak jest niestety i w tym przypadku – większość wątków (notabene na ogół ciekawych, jak choćby rywalizacja z czarownicami voodoo czy łowcy czaronic) zaczyna się i kończy jakoś tak, ja wiem… przypadkowo? To jest pięta achillesowa American Horror Story – na ogół każdy sezon stanowi plątaninę niezbyt powiązanych ze sobą wątków, które sprawiają wrażenie wrzuconych bez ładu i składu i kończonych jakoś tak mało satysfakcjonująco. Nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale ja uważam, że w Coven wątków i bohaterów jest po prostu za dużo, przez co do fabuły wkrada się chaos, a niektórym postaciom brakuje odpowiedniej ekspozycji. Dobrym przykładem jest tu wątek madame Delphine LaLaurie (w tej roli fenomenalna Kathy Bates), który zapowiadał się obiecująco, ale szybko zaczął sprawiać wrażenie nieprzemyślanego, a sama postać zupełnie niepotrzebnie plątała się po arenie wydarzeń. W ogóle, jeśli ktoś jest przyzwyczajony do konsekwentnie zaplanowanych fabuł, w których wszystko ma swoje miejsce i każdy wątek jest istotny z punktu widzenia całości, powinien sobie Coven darować. Ten serial jest raczej kolażem posklejanych archetypów i motywów luźno związanych główną osią fabularną. Bolało to w Asylum, a tutaj nie jest lepiej.

Mimo to, ogląda się świetnie, bo poszczególne linie fabularne są naprawdę dobrze pomyślane. Mamy zwierzchniczkę magicznej społeczności, która desperacko stara się umknąć starości i śmierci, mamy kilka młodych wiedźm, z których każda trafiła pod skrzydła Sabatu w innych okolicznościach i każda ma inne oczekiwania wobec otaczającej ją rzeczywistości, mamy spiski, zabójstwa, wskrzeszenia, zmartwychwstania, palenie na stosie, voodoo (akcja rozgrywa się w nowym Orleanie), okazyjne retrospekcje (znak rozpoznawczy serialu), organizację łowców czarownic (jawny pastisz Supernatural) i mnóstwo innych atrakcji. Wszystko to jest o wiele bardziej dopasowane i spójne, niż w Asylum. Podobał mi się wątek Zoe i jej przedziwna, nietypowa relacja (współzależność?) z Kyle’em, podobał mi się motyw czarownic voodoo. podobała mi się też Jessica Lange, która ponownie gra makiaweliczną, wyemancypowaną, ale zagubioną życiowo kobietę. Podobały mi się dekoracje – ogromne wrażenie robiła siedziba czarownic voodoo oraz tereny podmokłe z gęstymi chaszczami, w których czają się aligatory. Wizualnie American Horror Story zawsze stał na najwyższym poziomie, a Coven nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.

Generalnie – choć spodziewałem się czegoś innego, a w połowie serialu koncepcja zaczęła się nieco uginać pod ciężarem plątaniny wątków, to jednak American Horror Story: Coven jest serią co najmniej bardzo dobrą. Na plan udało się ściągnąć kilka naprawdę mocnych nazwisk – obok Lange i Bates występ gościnny zaliczyła, wcielająca się w samą siebie, Stevie Nicks – a stali członkowie obsady wciąż dają radę. Choć, z drugiej strony, wyczuwam pewne zmęczenie materiału, co w serialu, w którym każdy sezon jest oddzielną historią, jest mocno niepokojące. Mam nadzieję, że kolejny sezon AHS będzie już czymś formalnie odważniejszym i nieco bardziej spójnym, bo szkoda by było, gdyby taki serial zaczął pożerać własny ogon.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...