fragment grafiki autorstwa Matta Fergusona, całość tutaj. |
Dziwny to film. Choć oficjalnie zaliczany do kanonu
filmowego uniwersum Marvela, to jednak
wyglądający jak niechciane dziecko i przykra wpadka, o której nie wypada
wspominać. The Incredible Hulk jako
jedyny nie doczekał się sequela w ramach Fazy Drugiej (czyli wszystko po Avengers, a przed Avengers 2) i choć ostatecznie sam główny bohater pojawił się w Avengers, to już grany przez innego
aktora. Szkoda, bo Edward Norton bardzo mi do roli Bruce’a Bannera pasował.
Jeśli ktoś ma zagrać mężczyznę, któremu nieokiełznana druga osobowość rujnuje
życie to tylko on.
Choć generalnie oceniam The
Incredible Hulk dosyć nisko, w najmniejszym stopniu nie przeszkadza mi to w
lubieniu tego filmu. Przede wszystkim jest to obraz zbudowany inaczej, niż
pierwszy Iron Man. W przeciwieństwie
do filmu o Tony’m Starku, mamy tu do czynienia z zaprezentowaniem bohatera już
jakiś czas po uzyskaniu swoich mocy – a zatem odpada wątek oswajania się z nową
sytuacją. Cały origin Hulka bardzo skrótowo przedstawiono w introdukcji do
filmu. Takie podejście najprawdopodobniej wzięło się z tego, że poprzednia
próba filmowej adaptacji filmu Hulka, od której nowy film dzieliło stosunkowo
niewiele czasu, skupiała się właśnie na całej aferze z bombą gamma, dzięki
której Bruce Banner stał się Hulkiem. The
Incredible Hulk pierwotnie miał być zresztą sequelem filmu z dwa tysiące
trzeciego roku, ale z uwagi na niską popularność, jaką cieszył się obraz Anga
Lee zdecydowano się na restart serii.
Bardzo podoba mi się pierwsza część filmu, rozgrywająca się
w barwnej scenografii brazylijskiej faveli. Kiedy spotykamy Bruce’a, jest on
już w pewnym stopniu przystosowany do życia z Hulkiem przejmującym nad nim
kontrolę. Widzimy, jak trenuje opanowywanie gniewu, jak ukrywa się przed
światem, mieszając się z anonimowym tłumem szeregowych robotników pobliskiej
rozlewni oraz jak zdalnie, z pomocą enigmatycznego naukowca, stara się
rozwikłać problem Hulka. Oglądając ten film, uderzyło mnie, że Bruce, jako
jedyny z bohaterów Marvel Cinematic Universe znajduje się w zasadzie na samym dole drabiny społecznej – prześladowany przez wojsko i agencje rządowe wywołaniec
balansujący na samej granicy stabilności psychicznej, ukrywający się pośród
ludzi, którzy żyją w nędzy – daleko mu do filantropa Starka, który swoje żale
utula, kąpiąc się, niczym Sknerus McKwacz, w basenie pieniędzy. Albo do chłopca
z plakatu, złote dziecko swojej ojczyzny, Steve’a. O Thorze nawet nie
wspominając.
Film operuje nieco inną poetyką, niż Iron Man. O ile Iron Man dynamizm
opowieści przekazywał głównie za pośrednictwem dialogów, o tyle w The Incredible Hulk dialog odgrywa raczej
drugorzędną rolę, bo większość rzeczy jest nam przekazywana albo tylko
sugerowana za pomocą konkretnych scen. Trochę cierpią przez to kwestie mówione
bohaterów, bo – nie oszukujmy się – The Incredible
Hulk ma raczej słabo napisane dialogi, ale mnie się ten zabieg podobał. Fabuła
jest prosta, bo w jej ramach zawierają się dwa wątki główne (jeden Bruce’a, a
drugi, znacznie bardziej lapidarny, Emila Blonsky’ego, znanego też jako Abomination)
i niewiele więcej. Postaci drugoplanowe są mało wyraziste i w sumie niewiele
mają do roboty – na przykład, dopiero teraz zorientowałem się, że chłopak Betty
to nie kto inny, jak Leonard Samson, ważna postać w mitologii Hulka i jeden z
bardziej lubianych przeze mnie bohaterów Marvela. Naukowiec pomagający Bruce’owi
w próbie usunięcia Hulka, Samuel Sterns (w komiksach staje się on złoczyńcą
imieniem Leader) miał niezły potencjał, bo odtwarzającemu go Timowi Nelsonowi
udało się wykreować sympatyczną postać, ale znów – po spełnieniu swojej roli
fabularnej Sterns po prostu znika z filmu. To jest jeden z większych problemów The Incredible Hulk – wszystko jest tak
bardzo podporządkowane głównemu, nieszczególnie zresztą porywającemu, ani
złożonemu wątkowi opowieści, że nie pozostaje wiele miejsca na polubienie
postaci.
Kolejnym dużym problemem jest fakt, że samą postać Hulka
ograniczono w zasadzie do nieokiełznanego potwora, w którego zmienia się
Banner. Jest jedna naprawdę fajna scena, w której Hulk wrzeszczy na niebo z
powodu szalejącej burzy, a Betty go uspokaja. Tego mi najbardziej brakowało w
filmie – rozwinięcia postaci Hulka i ukazania go jako coś więcej, niż
bezrozumne monstrum oraz pokazanie jego relacji z Bannerem. W The Incredible Hulk, Hulk, kiedy nie
rozwala, jest niemal zupełnie nieobecny. Szkoda, bo potencjał tej postaci tkwi
właśnie w jej relacji z „nosicielem”, co tak pięknie potrafili pokazać
niektórzy scenarzyści komiksowi (z Peterem A. Davidem na czele). Tutaj
wykorzystano Hulka tylko jako narzędzie do efektownej – by nie powiedzieć
efekciarskiej – demolki otoczenia. Nie
mam też wielu zbyt ciepłych słów dla sparingpartnera głównego bohatera filmu.
Cała historia Blonsky’ego przeprowadzona jest… poprawnie. ale daleko poza
poprawność nie wykracza. Zniesmaczyły mnie sceny, które były zupełnie bezsensowne
– choćby samobójcze zachowania Blonsky’ego w swoim pierwszym starciu Hulkiem.
Albo generał Ross, któremu pod koniec się odmieniło i uznał poszczucie Hulka na
Abominationa za dobry pomysł. Takich kwiatków jest w filmie jeszcze kilka, ale
wziąwszy poprawkę na fakt, że to przecież nie jest jakieś wielkie kino, tylko
superbohaterski blockbuster dla niedzielnych oglądaczy da się to zdzierżyć.
Co mi się podobało? Smaczki dla fanów komiksów, których było
całkiem sporo. Na przykład scena, w której pokazano reportaż o walce Hulka na
terenie studenckiego kampusu, a jeden z żaków po raz pierwszy w filmie używa
słowa „Hulk” do określenia zielonego potwora. Pewnie niewiele osób wie, ale to
właśnie środowiska studenckie i akademickie były początkowo głównymi odbiorcami
komiksów z Hulkiem w roli głównej i to one przyczyniły się przez to do jego
późniejszej popularności. Jest też obowiązkowe cameo Stana Lee, są nawiązania
do komiksów, jest scena po napisach z Tony’m Starkiem… fani będą zadowoleni,
ale niewtajemniczonego widza raczej niewiele to obejdzie. Film nie miał może
przesadnie rozbudowanej fabuły, ale pod większością względów jest co najmniej
poprawny. Nie bardzo rozumiem, czemu włodarze Marvela zrezygnowali z rozwijania
postaci Hulka w kolejnych filmach dedykowanych tylko temu bohaterowi. Po występie
w Avengers Hulkowi przybyło fanów,
jest to postać ciekawa i dysponująca szerokim wachlarzem ciekawych przeciwników
i sojuszników (a właśnie – bolał mnie w The
Incredible Hulk brak Ricka Jonesa) oraz ma bogatą mitologię obfitującą w
wiele świetnych opowieści mogących być podstawami scenariuszy filmowych. Tymczasem
o nowym filmie o Hulku nic nie słychać. Szkoda.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz