fragment grafiki autorstwa SheyGrell, całość tutaj. |
Lubię myśleć o sobie, jako o growym koneserze. Takim, który w
zalewie prymitywnej tandety nachalnie promowanej przez media branżowe (a ostatnio i
głównonurtowe) usilnie stara się wychwytywać perełki elektronicznej
genialności. Takim, który zachwyca się Dear
Esther, Kentucky Route Zero oraz The
Path, jednocześnie z pogardą i wyższością patrząc na kolejne odsłony
telenoweli Call of Duty, tudzież
innych GTA. Który – jak przystało na
przeintelektualizowanego pseudointeligenta z Jawnych Snów – gry traktuje jak
dziedzinę sztuki, przepiękne kwiaty pełne kontekstów, symboliki i bogatej
metaforyki, a nie prymitywne generatory adrenaliny. Z zadartym pod samo niebo
nosem ignoruję wszystkie masowe i proste jak drut naparzanki i zanurzam się w
świat interaktywnych instalacji artystycznych oraz obrazoburczych eksperymentów
formalnych. A potem sięgam po Hard Reset i
cała ta upojna wizja bierze w łeb.
Hard Reset to –
najoględniej mówiąc – pierwszoosobowa strzelanka, w której chodzi tylko i
wyłącznie o eksterminację kolejnych fal wrogów. Rozgrywka ograniczona jest
tylko i wyłącznie do walki, fabuła – uprzejmie ukrywa się w przerywnikach
komiksowych wyświetlanych pomiędzy kolejnymi etapami. Wszystko nastawione jest
na czysto mechaniczne sprzątanie kolejnych lokacji z wrażych jednostek.
Wydawałoby się zatem, że rozgrywkę w Hard
Reset – duchowy spadkobierca Painkillera,
przy którym pracowało kilka osób zamieszanych w stworzenie HR – najlepiej opisałby przymiotnik „prymitywna”.
I na pierwszy rzut oka tak właśnie jest. Po prostu idziesz i strzelasz. Przez
całą grę. Tyle tylko, że strzelanie zostało ubrane w bardzo fajną mechanikę,
polegającą na korzystaniu z interaktywnych elementów otoczenia, jak rażące
prądem generatory, nieśmiertelne wybuchające beczki i inne podobne atrakcje,
które uruchamia się strzałem z broni. Gra, zwłaszcza na wyższych stopniach
trudności, sprawia radość, bo należy obserwować nie tylko nacierających
przeciwników, ale też otoczenie, błyskawicznie podejmować decyzje taktyczne i
cały czas pozostawać w ruchu, bo oponent, nie dość, że nie śpi, to jeszcze jest
na ogół diablo szybki.
W dodatku Hard Reset to
produkcja pretendująca do miana wskrzesicielki „starych dobrych czasów”. Gra
jest po staremu trudna, po staremu skomponowana, po staremu wyposaża gracza w
pasek zdrowia i tarczę. Jak najbardziej współczesne są natomiast automatyczne
zapisywanie stanu rozgrywki i oprawa audiowizualna. Jest to o tyle ciekawe, że Hard Reset wpisuje się w bardzo
nieliczny nurt gier średniobudżetowych – nie robionych przez garstkę zapaleńców
po godzinach indyków i nie potężnych superprodukcjach z wielomilionowym
budżetem, tylko stojących tak mniej więcej pośrodku. Takich gier wychodzi
relatywnie mało, a niekiedy są to interesujące produkcje. Jest o tyle
znamienne, że Hard Reset nie ma się
czego wstydzić pod względem oprawy audiowizualnej – gra jest ładna, tekstury ma
wysokiej jakości, modele szczegółowe i dobrze zaprojektowany interfejs. Co
prawda muzyka jakoś szczególnie nie rzuca się w uszy – dość szybko zresztą
wymieniłem ją na coś z własnej playlisty – ale z drugiej strony nie jest też
jakoś kalecząca bębenki.
Kolejną sprawą są przeciwnicy – nie są to żołnierze,
mutanci, ani demony, tylko roboty bojowe. W Hard
Reset nie zabijamy zatem ani jednej osoby. Dla mnie jest to o tyle istotne,
że prażenie do ludzi w grach budzi we mnie dziwne refleksje pokroju „Gratulacje.
Oto właśnie zabiłeś samotnego ojca dwójki dzieci, który zatrudnił się w armii
Mistrza Zła, by zarobić na prywatną szkołę dla młodszej córki i dorzuca się do
czynszu starszej, która wyszła za mąż za życiowego nieudacznika. Mam nadzieję,
że jesteś z siebie zadowolony.” Odruchowe budowanie takich dziwnych narracji podczas
rozgrywek w różne produkcje wielokrotnie zakłócało mi przyjemność z grania. Dlatego dziękuję świętemu od gier za to, że powstają takie produkcje jak Deus Ex czy Dishonored, gdzie w każdym przypadku mam do wyboru bezkrwawe
alternatywy, z których skwapliwie korzystam. Hard Reset prezentuje wizję świata, w której ludzkość tkwi w
permanentnej wojnie z maszynami, toteż moimi głównymi antagonistami są
bezduszne automaty bojowe. Daje to dodatkowy bonus estetyczny – o wiele
chętniej oglądam malowniczo rozpadające się na kawałki roboty, niż krwawe
rozbryzgi na ścianach i sufitach. Ale nie to jest w tej grze najlepsze.
Świat przedstawiony – to nim Hard Reset uwiódł mnie już od samego początku. Uwielbiam
przeestetyzowane science-fiction błyszczące zimnym światłem neonów, źle
działających wyświetlaczy holograficznych i futurystycznych zabawek, jakimi
naszpikowane są ulice i pomieszczenia. Uniwersum Hard Reset takie właśnie jest – utopione w wiecznej nocy, mroczne,
ponure, ale jednocześnie niesamowicie barwne i pieczołowicie wykreowane.
Automaty biegające po opustoszałych zaułkach, starodawne kamieniczki pożarte przez
molocha futurystycznej urbanistyki, wszędobylskie plakaty propagandowe i
reklamy… Tak jakby ktoś wrzucił do jednego worka neo-noir, klasyczny cyberpunk
i post-apo, mocno wstrząsnął, wymieszał i zaprezentował światu. Wielokrotnie zdarzyło
mi się zapatrzeć na jakiś pieczołowicie odtworzony szczegół czy pomysłowy
element wystroju. A jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to niech w
czasie rozgrywki w Hard Reset popatrzy
w górę. I w tym czasie mocno trzyma się myszki i klawiatury, żeby nie spaść z
krzesła.
Niebo w grach jest zazwyczaj najnudniejszym elementem świata
przedstawionego. Podczas swoich licznych przygód z grami video rzadko kiedy zdarzało
mi się zadrzeć głowę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W tym momencie przychodzi
mi na myśl tylko jeden przypadek – pierwszy Gothic, z Barierą mieniącą się nad głową gracza w blasku
oktarynowych błyskawic. W innych produkcjach wygląda to co najmniej biednie –
zwykła płaska tekstura z jakimiś nudnymi chmurkami, względnie gwiazdki i
Księżyc ukradziony z hollywoodzkiego romansu. Tymczasem spojrzenie w górę w Hard Reset potrafi przyprawić o
dreszcze. Niebo najczęściej zasłaniają potężne transportowce, policyjne
awionetki lewitujące nad położonymi wyżej sekcjami miasta, olbrzymie wieżowce z
rozświetlonymi neonami, zdruzgotane elementy wyższych kondygnacji… Coś
niesamowitego. Tam w górze niemal zawsze coś się dzieje, porusza się i świeci, co daje efekt
przytłoczenia, tak pięknie pasujący do tej gry.
Hard Reset to takie
moje małe guilty pleasure – mimo ostentacyjnej
niechęci wobec komputerowych rozwałek, jedna z nich zdołała mnie uwieść. I pewnie dlatego czuję jakąś potrzebę racjonalizacji tego fenomenu. Mogę więc mówić o
przepięknej kreacji świata przedstawionego, pogłębiającej rozgrywkę taktyczności,
budzącej nostalgię oldskulowości – i to wszystko prawda. Co nie zmienia faktu,
że w Hard Reset gram przede wszystkim
dla adrenalinowej frajdy. I myślę, że jednak nie ma się czego wstydzić. Bo
takie gry też są potrzebne.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz