wtorek, 10 grudnia 2013

Światowskazy. Popatrz w górę

fragment grafiki autorstwa SheyGrell, całość tutaj.

Lubię myśleć o sobie, jako o growym koneserze. Takim, który w zalewie prymitywnej tandety nachalnie promowanej przez media branżowe (a ostatnio i głównonurtowe) usilnie stara się wychwytywać perełki elektronicznej genialności. Takim, który zachwyca się Dear Esther, Kentucky Route Zero oraz The Path, jednocześnie z pogardą i wyższością patrząc na kolejne odsłony telenoweli Call of Duty, tudzież innych GTA. Który – jak przystało na przeintelektualizowanego pseudointeligenta z Jawnych Snów – gry traktuje jak dziedzinę sztuki, przepiękne kwiaty pełne kontekstów, symboliki i bogatej metaforyki, a nie prymitywne generatory adrenaliny. Z zadartym pod samo niebo nosem ignoruję wszystkie masowe i proste jak drut naparzanki i zanurzam się w świat interaktywnych instalacji artystycznych oraz obrazoburczych eksperymentów formalnych. A potem sięgam po Hard Reset i cała ta upojna wizja bierze w łeb.

Hard Reset to – najoględniej mówiąc – pierwszoosobowa strzelanka, w której chodzi tylko i wyłącznie o eksterminację kolejnych fal wrogów. Rozgrywka ograniczona jest tylko i wyłącznie do walki, fabuła – uprzejmie ukrywa się w przerywnikach komiksowych wyświetlanych pomiędzy kolejnymi etapami. Wszystko nastawione jest na czysto mechaniczne sprzątanie kolejnych lokacji z wrażych jednostek. Wydawałoby się zatem, że rozgrywkę w Hard Reset – duchowy spadkobierca Painkillera, przy którym pracowało kilka osób zamieszanych w stworzenie HR – najlepiej opisałby przymiotnik „prymitywna”. I na pierwszy rzut oka tak właśnie jest. Po prostu idziesz i strzelasz. Przez całą grę. Tyle tylko, że strzelanie zostało ubrane w bardzo fajną mechanikę, polegającą na korzystaniu z interaktywnych elementów otoczenia, jak rażące prądem generatory, nieśmiertelne wybuchające beczki i inne podobne atrakcje, które uruchamia się strzałem z broni. Gra, zwłaszcza na wyższych stopniach trudności, sprawia radość, bo należy obserwować nie tylko nacierających przeciwników, ale też otoczenie, błyskawicznie podejmować decyzje taktyczne i cały czas pozostawać w ruchu, bo oponent, nie dość, że nie śpi, to jeszcze jest na ogół diablo szybki.

W dodatku Hard Reset to produkcja pretendująca do miana wskrzesicielki „starych dobrych czasów”. Gra jest po staremu trudna, po staremu skomponowana, po staremu wyposaża gracza w pasek zdrowia i tarczę. Jak najbardziej współczesne są natomiast automatyczne zapisywanie stanu rozgrywki i oprawa audiowizualna. Jest to o tyle ciekawe, że Hard Reset wpisuje się w bardzo nieliczny nurt gier średniobudżetowych – nie robionych przez garstkę zapaleńców po godzinach indyków i nie potężnych superprodukcjach z wielomilionowym budżetem, tylko stojących tak mniej więcej pośrodku. Takich gier wychodzi relatywnie mało, a niekiedy są to interesujące produkcje. Jest o tyle znamienne, że Hard Reset nie ma się czego wstydzić pod względem oprawy audiowizualnej – gra jest ładna, tekstury ma wysokiej jakości, modele szczegółowe i dobrze zaprojektowany interfejs. Co prawda muzyka jakoś szczególnie nie rzuca się w uszy – dość szybko zresztą wymieniłem ją na coś z własnej playlisty – ale z drugiej strony nie jest też jakoś kalecząca bębenki.

Kolejną sprawą są przeciwnicy – nie są to żołnierze, mutanci, ani demony, tylko roboty bojowe. W Hard Reset nie zabijamy zatem ani jednej osoby. Dla mnie jest to o tyle istotne, że prażenie do ludzi w grach budzi we mnie dziwne refleksje pokroju „Gratulacje. Oto właśnie zabiłeś samotnego ojca dwójki dzieci, który zatrudnił się w armii Mistrza Zła, by zarobić na prywatną szkołę dla młodszej córki i dorzuca się do czynszu starszej, która wyszła za mąż za życiowego nieudacznika. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony.” Odruchowe budowanie takich dziwnych narracji podczas rozgrywek w różne produkcje wielokrotnie zakłócało mi przyjemność z grania. Dlatego dziękuję świętemu od gier za to, że powstają takie produkcje jak Deus Ex czy Dishonored, gdzie w każdym przypadku mam do wyboru bezkrwawe alternatywy, z których skwapliwie korzystam. Hard Reset prezentuje wizję świata, w której ludzkość tkwi w permanentnej wojnie z maszynami, toteż moimi głównymi antagonistami są bezduszne automaty bojowe. Daje to dodatkowy bonus estetyczny – o wiele chętniej oglądam malowniczo rozpadające się na kawałki roboty, niż krwawe rozbryzgi na ścianach i sufitach. Ale nie to jest w tej grze najlepsze.  

Świat przedstawiony – to nim Hard Reset uwiódł mnie już od samego początku. Uwielbiam przeestetyzowane science-fiction błyszczące zimnym światłem neonów, źle działających wyświetlaczy holograficznych i futurystycznych zabawek, jakimi naszpikowane są ulice i pomieszczenia. Uniwersum Hard Reset takie właśnie jest – utopione w wiecznej nocy, mroczne, ponure, ale jednocześnie niesamowicie barwne i pieczołowicie wykreowane. Automaty biegające po opustoszałych zaułkach, starodawne kamieniczki pożarte przez molocha futurystycznej urbanistyki, wszędobylskie plakaty propagandowe i reklamy… Tak jakby ktoś wrzucił do jednego worka neo-noir, klasyczny cyberpunk i post-apo, mocno wstrząsnął, wymieszał i zaprezentował światu. Wielokrotnie zdarzyło mi się zapatrzeć na jakiś pieczołowicie odtworzony szczegół czy pomysłowy element wystroju. A jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to niech w czasie rozgrywki w Hard Reset popatrzy w górę. I w tym czasie mocno trzyma się myszki i klawiatury, żeby nie spaść z krzesła.

Niebo w grach jest zazwyczaj najnudniejszym elementem świata przedstawionego. Podczas swoich licznych przygód z grami video rzadko kiedy zdarzało mi się zadrzeć głowę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W tym momencie przychodzi mi na myśl tylko jeden przypadek – pierwszy Gothic, z Barierą mieniącą się nad głową gracza w blasku oktarynowych błyskawic. W innych produkcjach wygląda to co najmniej biednie – zwykła płaska tekstura z jakimiś nudnymi chmurkami, względnie gwiazdki i Księżyc ukradziony z hollywoodzkiego romansu. Tymczasem spojrzenie w górę w Hard Reset potrafi przyprawić o dreszcze. Niebo najczęściej zasłaniają potężne transportowce, policyjne awionetki lewitujące nad położonymi wyżej sekcjami miasta, olbrzymie wieżowce z rozświetlonymi neonami, zdruzgotane elementy wyższych kondygnacji… Coś niesamowitego. Tam w górze niemal zawsze coś się dzieje, porusza się i świeci, co daje efekt przytłoczenia, tak pięknie pasujący do tej gry.

Hard Reset to takie moje małe guilty pleasure – mimo ostentacyjnej niechęci wobec komputerowych rozwałek, jedna z nich zdołała mnie uwieść. I pewnie dlatego czuję jakąś potrzebę racjonalizacji tego fenomenu. Mogę więc mówić o przepięknej kreacji świata przedstawionego, pogłębiającej rozgrywkę taktyczności, budzącej nostalgię oldskulowości – i to wszystko prawda. Co nie zmienia faktu, że w Hard Reset gram przede wszystkim dla adrenalinowej frajdy. I myślę, że jednak nie ma się czego wstydzić. Bo takie gry też są potrzebne.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...