wtorek, 12 listopada 2013

A imię jego czterdzieści i dwa

fragment grafiki autorstwa Alexandra Krenina, całość tutaj.

On znowu to zrobił. Po wydanym w 2008 roku dwupłytowym albumie 01011001, w którym nastąpiło ostateczne zamknięcie wszystkich wątków tej długiej, epickiej sagi ubranej w szaty opery rockowej wydawało się, że projekt o nazwie Ayreon dobiegł już końca. Przecież dowiedzieliśmy się w końcu, jaki los spotkał prastarą, potężną rasę Forevers, która na wskutek postępu technologicznego i cyborgizacji własnych ciał powoli zatracała zdolność odczuwania emocji. Rok temu powstał jeszcze mały spin-off w postaci solowego albumu Lost in the New Real, w którym zwieńczenie zyskuje wątek Pana L. Sam projekt nie jest co prawda zaliczany do kanonu, ale dla mnie ten krążek to sama esencja tego, czym fabularnie jest Ayreon – nawet, jeśli nie grzmi na nim cała armia zaproszonych gości.

Lecz oto jest – po pięciu latach od 01011001 ukazał się nowy album opublikowany pod szyldem Ayreon, a noszący tytuł The Theory of Everything. Już po pierwszym newsie dotyczącym tego wydarzenia widziałem, czego będę słuchał w tym roku. Kolejne wieści nastrajały mnie coraz bardziej optymistycznie. Okazało się, że fabuła będzie kompletnie autonomiczna w stosunku do poprzednich części i poruszać będzie tematy obyczajowe. Co dla Ayreona zawsze jest dobre, bo to właśnie obyczajowy The Human Equation jest zdecydowanie najlepszym albumem wchodzącym w skład sagi. Nazwiska osób, które wezmą udział w nagraniach też swoje znaczą – na wokalu znaleźli się, między innymi, Christina Scabbia z Lacuna Coil, Marco Hietala z Nightwisha oraz John Wetton z King Crimson. W nagraniach muzyki natomiast maczały palce takie tuzy jak Rick Wakeman, były klawiszowiec legendarnej formacji Yes, Jordan Rudess z Dream Theater czy Steve Hackett, ex-gitarzysta Genesis. Ta wyliczanka oczywiście nie wyczerpuje bynajmniej pełnej listy zaproszonych do projektu artystów, których imię, jak zwykle, brzmi Legion. Należy wszakże wspomnieć, iż w tym wypadku Arjen Anthony Lucassen, dowódca tej doraźnie powołanej armii, nieco się ograniczył, bowiem na poprzedniej płyty z serii Ayreon śpiewało siedemnaścioro piosenkarzy i piosenkarek. Tu mamy ósemkę i – co ciekawe – nie ma wśród nich samego Arjena. To pierwsza taka sytuacja od czasów krążka Universal Migrator Part 2: Flight of the Migrator.

Sama opowieść też jest znacznie bardziej kameralna. To historia błyskotliwego i bardzo wrażliwego młodzieńca cierpiącego na zaawansowany zespół sawanta, którego ojciec jest naukowcem za wszelką cenę starającym się odkryć Teorię Wszystkiego. Sama opowieść pozbawiona jest jakichkolwiek odniesień do czystego gatunkowo science-fiction i skupia się bardziej na motywie dążenia do odkrycia tytułowej Teorii oraz związanych z tym zawirowań w relacjach międzyludzkich. Pojawiają się motywy znane z The Human Equation -  romantyczna miłość, toksyczny ojciec, dążenie do pewnego z góry określonego celu. Historia jest jednak znacznie mniej mistyczna i chyba trochę bardziej dramatyczna, co jednak nie wychodzi jej na dobre. Nie zrozumcie mnie źle, fabuła The Theory of Everything jest naprawdę udana, taka trochę szekspirowska w modernistycznym wydaniu, momentami bardzo emocjonująca, ale zarazem dość prosta i przewidywalna. O ile w The Human Equation fabuła była jednym z równorzędnych składników, tak tutaj powraca do roli podrzędnej wobec muzyki.

Która jest świetna. Ale to już przecież tradycja. Na przestrzeni kolejnych albumów Ayreona Arjenowi udało się ukonstytuować pewien unikalny styl – mocno oldschoolowa mieszanka  elektroniki, ciężkiego rocka, folku oraz elementów metalu i muzyki poważnej. Często zarzuca się Arjenowi, że jego twórczość jest czasami wtórna w stosunku do tego, co skomponował wcześniej, ale przy jego mocach przerobowych nie dało się uniknąć pewnych schematyzmów. Co do The Theory of Everything – odnoszę wrażenie, że ten album jest trochę mniej mroczny, niż poprzednia płyta. Nieco więcej na nim folku i elektroniki. Nie jakoś dominująco, bo proporcje zmieniają się w dosyć ograniczonym stopniu, ale słychać przesunięcie akcentów na łagodniejsze brzmienia (choć nie brakuje też nieco cięższych momentów). Całość spięta jest charakterystycznym, wpadającym w ucho tematem muzycznym (możecie go usłyszeń na przykład tutaj), który czasami powtarza się w kilku odmiennych aranżacjach. Wokalnie największe wrażenie zrobił na mnie Michael Mills wcielający się w rolę Ojca – jego kreacja jest bardzo ekspresyjna i zapadająca w pamięć. Wyróżnia się również JB grający Nauczyciela i Christina Scabbia wcielająca się w Matkę – oboje mają bardzo charakterystyczne i pasujące do swoich ról wokale. Pozostali wypadają niewiele gorzej i generalnie pod tym względem bardzo trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. Na The Theory of Everything składają się cztery przeszło dwudziestominutowe utwory zwane “Fazami”. Każdy z nich podzielony jest na kilka, kilkanaście mniejszych sekcji, których łącznie jest czterdzieści dwie – i bynajmniej nie jest to przypadkowa liczba. Akurat żonglowanie cyferkami nie jest w Ayreon niczym nowym (patrz tytuł poprzedniego albumu), a tutaj wyszło to naprawdę fajnie, dodając do koncepcji kolejną warstwę.

Nie ukrywam – spodziewałem się czegoś więcej. Nie wiem, z jakiego powodu, może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań. Może obietnica obyczajowej historii rozbudziła we mnie nadzieję na usłyszenie czegoś formatu przegenialnej The Human Equation. Tymczasem The Theory of Everything to po prostu kolejna znakomita płyta, która pod żadnym względem nie ustępuje poprzedniczkom, ani nie przynosi wstydu Lucassenowi. Kawał świetnej, nietuzinkowej muzyki w niezłym wydaniu. Czy można chcieć czegoś więcej?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...