fragment grafiki autorstwa Alexandra Krenina, całość tutaj. |
On znowu to zrobił. Po wydanym w 2008 roku dwupłytowym
albumie 01011001, w którym nastąpiło
ostateczne zamknięcie wszystkich wątków tej długiej, epickiej sagi ubranej w
szaty opery rockowej wydawało się, że projekt o nazwie Ayreon dobiegł już końca. Przecież dowiedzieliśmy się w końcu, jaki los spotkał prastarą, potężną rasę Forevers,
która na wskutek postępu technologicznego i cyborgizacji własnych ciał powoli
zatracała zdolność odczuwania emocji. Rok temu powstał jeszcze mały spin-off w
postaci solowego albumu Lost in the New Real, w którym zwieńczenie zyskuje wątek Pana L. Sam projekt nie jest co
prawda zaliczany do kanonu, ale dla mnie ten krążek to sama esencja tego, czym fabularnie
jest Ayreon – nawet, jeśli nie grzmi
na nim cała armia zaproszonych gości.
Lecz oto jest – po pięciu latach od 01011001 ukazał się nowy album opublikowany pod szyldem Ayreon, a noszący tytuł The Theory of Everything. Już po pierwszym newsie
dotyczącym tego wydarzenia widziałem, czego będę słuchał w tym roku. Kolejne
wieści nastrajały mnie coraz bardziej optymistycznie. Okazało się, że fabuła
będzie kompletnie autonomiczna w stosunku do poprzednich części i poruszać
będzie tematy obyczajowe. Co dla Ayreona zawsze
jest dobre, bo to właśnie obyczajowy The
Human Equation jest zdecydowanie najlepszym albumem wchodzącym w skład sagi.
Nazwiska osób, które wezmą udział w nagraniach też swoje znaczą – na wokalu znaleźli
się, między innymi, Christina Scabbia z Lacuna
Coil, Marco Hietala z Nightwisha oraz
John Wetton z King Crimson. W
nagraniach muzyki natomiast maczały palce takie tuzy jak Rick Wakeman, były
klawiszowiec legendarnej formacji Yes, Jordan
Rudess z Dream Theater czy Steve
Hackett, ex-gitarzysta Genesis. Ta wyliczanka
oczywiście nie wyczerpuje bynajmniej pełnej listy zaproszonych do projektu artystów,
których imię, jak zwykle, brzmi Legion. Należy wszakże wspomnieć, iż w tym
wypadku Arjen Anthony Lucassen, dowódca tej doraźnie powołanej armii, nieco się
ograniczył, bowiem na poprzedniej płyty z serii Ayreon śpiewało siedemnaścioro piosenkarzy i piosenkarek. Tu mamy
ósemkę i – co ciekawe – nie ma wśród nich samego Arjena. To pierwsza taka
sytuacja od czasów krążka Universal
Migrator Part 2: Flight of the Migrator.
Sama opowieść też jest znacznie bardziej kameralna. To
historia błyskotliwego i bardzo wrażliwego młodzieńca cierpiącego na
zaawansowany zespół sawanta, którego ojciec jest naukowcem za wszelką cenę
starającym się odkryć Teorię Wszystkiego. Sama opowieść pozbawiona jest
jakichkolwiek odniesień do czystego gatunkowo science-fiction i skupia się
bardziej na motywie dążenia do odkrycia tytułowej
Teorii oraz związanych z tym zawirowań w relacjach międzyludzkich. Pojawiają się motywy znane z The
Human Equation - romantyczna miłość,
toksyczny ojciec, dążenie do pewnego z góry określonego celu. Historia jest
jednak znacznie mniej mistyczna i chyba trochę bardziej dramatyczna, co jednak
nie wychodzi jej na dobre. Nie zrozumcie mnie źle, fabuła The Theory of Everything jest naprawdę udana, taka trochę
szekspirowska w modernistycznym wydaniu, momentami bardzo emocjonująca, ale
zarazem dość prosta i przewidywalna. O ile w The Human Equation fabuła była jednym z równorzędnych składników,
tak tutaj powraca do roli podrzędnej wobec muzyki.
Która jest świetna. Ale to już przecież tradycja. Na
przestrzeni kolejnych albumów Ayreona Arjenowi
udało się ukonstytuować pewien unikalny styl – mocno oldschoolowa
mieszanka elektroniki, ciężkiego rocka, folku
oraz elementów metalu i muzyki poważnej. Często zarzuca się Arjenowi, że jego
twórczość jest czasami wtórna w stosunku do tego, co skomponował wcześniej, ale przy jego mocach przerobowych nie dało
się uniknąć pewnych schematyzmów. Co do The
Theory of Everything – odnoszę wrażenie, że ten album jest trochę mniej
mroczny, niż poprzednia płyta. Nieco więcej na nim folku i elektroniki. Nie
jakoś dominująco, bo proporcje zmieniają się w dosyć ograniczonym stopniu, ale
słychać przesunięcie akcentów na łagodniejsze brzmienia (choć nie brakuje też
nieco cięższych momentów). Całość spięta jest charakterystycznym, wpadającym w
ucho tematem muzycznym (możecie go usłyszeń na przykład tutaj), który czasami powtarza się w kilku odmiennych aranżacjach.
Wokalnie największe wrażenie zrobił na mnie Michael Mills wcielający się w rolę
Ojca – jego kreacja jest bardzo ekspresyjna i zapadająca w pamięć. Wyróżnia się
również JB grający Nauczyciela i Christina Scabbia wcielająca się w Matkę –
oboje mają bardzo charakterystyczne i pasujące do swoich ról wokale. Pozostali
wypadają niewiele gorzej i generalnie pod tym względem bardzo trudno jest się do
czegokolwiek przyczepić. Na The Theory of
Everything składają się cztery przeszło dwudziestominutowe utwory zwane “Fazami”.
Każdy z nich podzielony jest na kilka, kilkanaście mniejszych sekcji, których
łącznie jest czterdzieści dwie – i bynajmniej nie jest to przypadkowa liczba.
Akurat żonglowanie cyferkami nie jest w Ayreon
niczym nowym (patrz tytuł poprzedniego albumu), a tutaj wyszło to naprawdę
fajnie, dodając do koncepcji kolejną warstwę.
Nie ukrywam – spodziewałem się czegoś więcej. Nie wiem, z
jakiego powodu, może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań. Może obietnica
obyczajowej historii rozbudziła we mnie nadzieję na usłyszenie czegoś formatu
przegenialnej The Human Equation. Tymczasem The
Theory of Everything to po prostu kolejna znakomita płyta, która pod żadnym
względem nie ustępuje poprzedniczkom, ani nie przynosi wstydu Lucassenowi.
Kawał świetnej, nietuzinkowej muzyki w niezłym wydaniu. Czy można chcieć czegoś
więcej?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz