fragment okładki, całość tutaj. |
The Message to
tom, w którym po raz pierwszy narratorką jest Cassie, na którą uprzednio strasznie narzekałem z powodu słabego
rozwinięcia postaci. Liczyłem na to, że opowieść obserwowana z jej perspektywy
rzuci nieco więcej światła na tę bohaterkę i skomplikuje nieco jej charakter.
Czy tak się stało? Po części chyba tak, ale nie do końca. Cassie różni się od
pozostałych bohaterów tym, iż nie ma żadnej interesującej fabularnie motywacji
do walki czy dylematów z nią związanych. Jake
walczy, by uwolnić brata spod wpływu Yeerków, motywacją Rachel jest cierpienie ludzi zdominowanych przez najeźdźców (oraz
ich bliskich), Tobias zmaga się ze
swoją podwójną naturą, Marco… nie
uprzedzając wypadków, także zyskuje silną motywację do walki, póki co – jest rozdarty
pomiędzy lojalnością wobec przyjaciół, a troską o ojca. Tymczasem Cassie na ich
tle wypada dość blado – nie wiąże się z nią żaden ciekawy wątek, który „pociągnąłby”
całą postać i zindywidualizował ją jakoś.
Póki co, wszystko u Cassie sprowadzało się raczej do kwestii,
powiedzmy, estetycznych. Dziewczyna potrafi się morphować najlepiej z całej
gromadki, jest wegetarianką, kocha przyrodę i pomaga rodzicom w lecznicy
zwierząt, którą prowadzi jej ojciec. Strasznie to archetypowa postać i nie
wychodzi poza ten archetyp nawet o centymetr – a przecież Applegate potrafi
ciekawie przedstawić jakiś popkulturowy stereotyp, częściowo go zdekonstruować
i wypełnić czymś oryginalnym. Najlepszym przykładem jest Marco, który już na
tym etapie – a, przypominam, do tej pory nie miał jeszcze „swojej” książki z
tej serii – jest bohaterem znacznie bardziej skomplikowanym i mniej
jednoznacznym, niż przeciętny comic
relief.
Kiedy narrację prowadzi Rachel, Animorphs zaczyna ciążyć w stronę dramatu społecznego, w częściach
opisywanych przez Tobiasa seria zmienia się w powieść psychologiczną (no, wannabee psychologiczną, ale i tak nie
jest źle). Gdybym miał wymienić jakiś zestaw motywów właściwych partiom Cassie
byłby to chyba silny rys proekologiczny w wariancie niemalże New Age’owskim.
Już w pierwszym tomie Cassie porównuje moc transformacji w zwierzęta z
wierzeniami totemicznymi pradawnych kultur. To jest, myślę, interesujący trop
interpretacyjny, a w tym tomie dostajemy kilka wskazówek na jego potwierdzenie.
Chodzi mi przede wszystkim o scenę „rozmowy” przemienionych w delfiny bohaterów
z wielorybem, która generalnie jest jednym z fajniejszych fragmentów tej
powieści, bo nadaje jej takiego trochę mistycznego klimatu, w którym Animorphy
wyrastają na obrońców Matki Ziemi przed Yeerkami. Które – jak się dowiadujemy w
tym tomie – destabilizują środowiska podbitych planet, by maksymalnie upodobnić
je do swojego macierzystego świata. Cassie w końcu dostaje motywację do walki –
ochrona przyrody. Hmm… To
znaczy – nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę fajny zabieg i nietypowa
motywacja, ale ja jakoś tego nie czuję. Nigdy nie miałem jakichś silnie
proekologicznych inklinacji, to pewnie jest powód.
Poza tym – Cassie deklaruje tę swoją proekologiczność, ale
rozumie ją na bardzo ludzki, humanistyczny sposób. Widać to choćby w scenie, w której
z jej inicjatywy Animorphy ratują wieloryba przed stadem rekinów. Cassie
empatyzuje z ofiarą, nie drapieżnikiem – to bardzo ludzkie i nie do końca tego
się czepiam – ale, jako osoba żyjąca blisko natury i rozumiejąca ją, powinna
zdawać sobie sprawę, że taki jest cykl życia na łonie przyrody, są ofiary i
drapieżnicy i że żadnej z tych stron nie można nazwać złą czy dobrą, a
przegonienie rekinów ścigających swoją ofiarę jest taką trochę deklaracją, że
wieloryb ma większe prawdo do życia, niż rekiny (które potrzebują pożywienia,
by przetrwać). To trochę dwulicowe, ale oczywiście rozumiem motywy postępowania
Cassie (i pozostałych), bo sam pewnie postąpiłbym nie inaczej. Tym niemniej, ta
sprawa przechodzi niezauważalna i żaden z bohaterów jej nie komentuje, a to
przecież interesująca i wcale nie tak oczywista kwestia. Jest za to inny, bardziej wydumany
dylemat. Otóż Cassie ma wątpliwości, czy moralnie słuszne jest korzystanie z
postaci różnych zwierząt, ponieważ podobną rzecz robią Yeerkowie – dominują
nosiciela podobnie, jak bohaterowie dominują naturę zwierzęcia, w które się
przemienili. Strasznie to naciągane – bohaterowie nie zawłaszczają brutalnie
życia i indywidualizmu stworzeń, w które się przemieniają (jak to robią Yeerkowie), jedynie
pobierają ich DNA i używają ich postaci, co jest przecież bez porównania. Nie
rozumiem zastrzeżeń i wątpliwości Cassie i nie bardzo wiem, co autorka miała na
myśli, wprowadzając ten wątek. Faktem jednak jest, iż to nie Cassie i jej
motywacje czy wątpliwości były w tym tomie najważniejsze, tylko przedstawienie
nowego bohatera pierwszoplanowego serii, Andalitę Axa.
Istnieje w popkulturze motyw zwany przez nieocenione
TvTropes Sixth Ranger. Ów szósty wojownik (który wcale nie musi być szósty, ani
nie musi być wojownikiem) to postać, która po pewnym czasie dołącza do ukonstytuowanej
wcześniej drużyny bohaterów pierwszoplanowych i, poprzez swoją obecność,
modyfikuje nieco jej status quo,
dając pole do nowych interakcji pomiędzy postaciami. Nazwa tego motywu wzięła
się, rzecz jasna, od najsłynniejszej chyba postaci tego pokroju, Tommy’ego z Power Rangers. Ax nie jest jednak Tommy’m.
Bardziej przypomina raczej Teal’ca ze StarGate
SG-1, ponieważ obie postaci spełniają identyczną fabularnie rolę. To
sojusznicy z zewnątrz, którzy są nieocenieni w walce i mogą też służyć jako
źródło informacji o wrogu. Przyznam, że wprowadzenie Axa do głównej obsady było
ciekawym pomysłem. Raz, że już na tych kilkunastu stronach, na których ten bohater
pojawił się w The Massage widać, że
został rozsądnie pomyślany. Jako brat Elfangora – Andality, który dał bohaterom
moc animorfii na początku pierwszego tomu – ma motywację do walki z Yeerkami.
Jako Andalita jest nieocenionym źródłem wiedzy o Yeerkach, ich taktyce i
planach, jednak będąc młodym osobnikiem nie jest w stanie przewodzić bohaterom.
W dodatku, jako kosmita, wnosi do drużyny powiew pozaziemskiej egzotyki. Świetna
sprawa.
Nie wspomniałem o jeszcze jednej ciekawej rzeczy z tego tomu
– dostajemy trochę rozwoju postaci Marca, u którego możemy dostrzec wstyd za własną biedę w scenie, w której nie chce wpuścić Cassie do swojego domu i
proponuje jej rozmowę na podwórku. Bieda Marca nie jest czymś, co rzuca się w
oczy przy lekturze – świadczą o niej tylko napomknięcia. Fakt, że chłopiec nie
ma pieniędzy na bilet do ogrodu zoologicznego, wspomnienie o tym, że jego
ojciec chwyta się dorywczych prac, które zresztą szybko traci… To bardzo
subtelne i bardzo odpowiedzialne potraktowanie tego trudnego tematu społecznego
przez autorkę, która bardzo wyraźnie pokazuje, że bieda jest czymś rzadko
widocznym na pierwszy rzut oka, wstydliwym, stygmatyzującym. Że nie trzeba
chodzić w podartych łachmanach i grzebać w śmietnikach, by czuć się – i być –
biednym. Potężny plus dla autorki za ten wątek i jego mądrą ekspozycję.
Powiem tak – to nie jest moja ulubiona część serii.
Wprowadza ona jednak nowego bohatera, rozwija nieco postaci Cassie i Marca,
jednak spycha pozostałych bohaterów na dalszy plan. W dodatku po raz kolejny
bohaterowie już prawie-prawie są schwytani przez Vissera Trzy – i, po raz
czwarty, cudem unikają schwytania. Podejrzewam, że robiąc sobie przerwy
pomiędzy lekturą kolejnych części byłoby to mniej irytujące, ale… Ten schemat
już teraz zaczyna męczyć i trochę się boję, co będzie później. Szczególnie, że
Visser jest postacią trochę w stylu Lorda Zedda, ta jego demoniczność i
wzbudzana przez niego groza są bardzo, ale to bardzo przerysowane, niemal na
granicy karykatury. To przeszkadza, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż problematyka
poruszana na przestrzeni kolejnych tomów jest na ogół ciekawa i raczej mroczna.
Ale i tak czytało się raczej przyjemnie.
Hm, te motywy z Cassie trochę mi trącą "Kapitanem Planetą" (zwłaszcza, że jedyny odcinek, jaki pamiętam, był o wielorybach właśnie).
OdpowiedzUsuńI tak tylko napomknę, że rekiny raczej nie atakują wielorybów, a nawet jeśli, to nie w stadach (rekiny nie atakują stadami. Jeśli pojawia się ich więcej, to zazwyczaj dlatego, że jeden już nadgryzł ofiarę i reszta spłynęła się do zapachu krwi, względnie kilka upatrzyło ten sam łatwy łup - to nie są skoordynowane działania, jak u wilków czy likaonów). Jeśli jest jakieś zwierzę stanowiące realne zagrożenie dla wieloryba, to jest to orka.
A co do samej reakcji Cassie, to podejrzewam, że autorka chciała uniknąć niejednoznaczności postaci. W sumie to nawet do nastolatki pasuje - czysto emocjinalne podejście do ekologii, oparte nie na jakichś rozumowych przekonaniach, tylko na emocjach ("bo te biedne zwierzątka cierpią"). Choć o ileż ciekawiej byłoby, gdyby przekonania dziewczyny były bardziej dojrzałe.
@rekiny
UsuńSam atak nie był opisany - dzieciaki po prostu natrafiły na sytuację, w której kilka (około pięciu) rekinów atakuje wieloryba. Wikipedia służy mi informacją, że jest odnotowany przypadek ataku grupy liczącej aż 25 osobników żarłacza tygrysiego (bo o tym gatunku tu mówimy) na humbaka. Więc myślę, że Applegate w tym akurat przypadku nie skrewiła.