sobota, 5 października 2013

Animorphs. 04 - The Message

fragment okładki, całość tutaj.

The Message to tom, w którym po raz pierwszy narratorką jest Cassie, na którą uprzednio strasznie narzekałem z powodu słabego rozwinięcia postaci. Liczyłem na to, że opowieść obserwowana z jej perspektywy rzuci nieco więcej światła na tę bohaterkę i skomplikuje nieco jej charakter. Czy tak się stało? Po części chyba tak, ale nie do końca. Cassie różni się od pozostałych bohaterów tym, iż nie ma żadnej interesującej fabularnie motywacji do walki czy dylematów z nią związanych. Jake walczy, by uwolnić brata spod wpływu Yeerków, motywacją Rachel jest cierpienie ludzi zdominowanych przez najeźdźców (oraz ich bliskich), Tobias zmaga się ze swoją podwójną naturą, Marco… nie uprzedzając wypadków, także zyskuje silną motywację do walki, póki co – jest rozdarty pomiędzy lojalnością wobec przyjaciół, a troską o ojca. Tymczasem Cassie na ich tle wypada dość blado – nie wiąże się z nią żaden ciekawy wątek, który „pociągnąłby” całą postać i zindywidualizował ją jakoś.

Póki co, wszystko u Cassie sprowadzało się raczej do kwestii, powiedzmy, estetycznych. Dziewczyna potrafi się morphować najlepiej z całej gromadki, jest wegetarianką, kocha przyrodę i pomaga rodzicom w lecznicy zwierząt, którą prowadzi jej ojciec. Strasznie to archetypowa postać i nie wychodzi poza ten archetyp nawet o centymetr – a przecież Applegate potrafi ciekawie przedstawić jakiś popkulturowy stereotyp, częściowo go zdekonstruować i wypełnić czymś oryginalnym. Najlepszym przykładem jest Marco, który już na tym etapie – a, przypominam, do tej pory nie miał jeszcze „swojej” książki z tej serii – jest bohaterem znacznie bardziej skomplikowanym i mniej jednoznacznym, niż przeciętny comic relief.

Kiedy narrację prowadzi Rachel, Animorphs zaczyna ciążyć w stronę dramatu społecznego, w częściach opisywanych przez Tobiasa seria zmienia się w powieść psychologiczną (no, wannabee psychologiczną, ale i tak nie jest źle). Gdybym miał wymienić jakiś zestaw motywów właściwych partiom Cassie byłby to chyba silny rys proekologiczny w wariancie niemalże New Age’owskim. Już w pierwszym tomie Cassie porównuje moc transformacji w zwierzęta z wierzeniami totemicznymi pradawnych kultur. To jest, myślę, interesujący trop interpretacyjny, a w tym tomie dostajemy kilka wskazówek na jego potwierdzenie. Chodzi mi przede wszystkim o scenę „rozmowy” przemienionych w delfiny bohaterów z wielorybem, która generalnie jest jednym z fajniejszych fragmentów tej powieści, bo nadaje jej takiego trochę mistycznego klimatu, w którym Animorphy wyrastają na obrońców Matki Ziemi przed Yeerkami. Które – jak się dowiadujemy w tym tomie – destabilizują środowiska podbitych planet, by maksymalnie upodobnić je do swojego macierzystego świata. Cassie w końcu dostaje motywację do walki – ochrona przyrody. Hmm… To znaczy – nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę fajny zabieg i nietypowa motywacja, ale ja jakoś tego nie czuję. Nigdy nie miałem jakichś silnie proekologicznych inklinacji, to pewnie jest powód.

Poza tym – Cassie deklaruje tę swoją proekologiczność, ale rozumie ją na bardzo ludzki, humanistyczny sposób. Widać to choćby w scenie, w której z jej inicjatywy Animorphy ratują wieloryba przed stadem rekinów. Cassie empatyzuje z ofiarą, nie drapieżnikiem – to bardzo ludzkie i nie do końca tego się czepiam – ale, jako osoba żyjąca blisko natury i rozumiejąca ją, powinna zdawać sobie sprawę, że taki jest cykl życia na łonie przyrody, są ofiary i drapieżnicy i że żadnej z tych stron nie można nazwać złą czy dobrą, a przegonienie rekinów ścigających swoją ofiarę jest taką trochę deklaracją, że wieloryb ma większe prawdo do życia, niż rekiny (które potrzebują pożywienia, by przetrwać). To trochę dwulicowe, ale oczywiście rozumiem motywy postępowania Cassie (i pozostałych), bo sam pewnie postąpiłbym nie inaczej. Tym niemniej, ta sprawa przechodzi niezauważalna i żaden z bohaterów jej nie komentuje, a to przecież interesująca i wcale nie tak oczywista kwestia. Jest za to inny, bardziej wydumany dylemat. Otóż Cassie ma wątpliwości, czy moralnie słuszne jest korzystanie z postaci różnych zwierząt, ponieważ podobną rzecz robią Yeerkowie – dominują nosiciela podobnie, jak bohaterowie dominują naturę zwierzęcia, w które się przemienili. Strasznie to naciągane – bohaterowie nie zawłaszczają brutalnie życia i indywidualizmu stworzeń, w które się przemieniają (jak to robią Yeerkowie), jedynie pobierają ich DNA i używają ich postaci, co jest przecież bez porównania. Nie rozumiem zastrzeżeń i wątpliwości Cassie i nie bardzo wiem, co autorka miała na myśli, wprowadzając ten wątek. Faktem jednak jest, iż to nie Cassie i jej motywacje czy wątpliwości były w tym tomie najważniejsze, tylko przedstawienie nowego bohatera pierwszoplanowego serii, Andalitę Axa.

Istnieje w popkulturze motyw zwany przez nieocenione TvTropes Sixth Ranger. Ów szósty wojownik (który wcale nie musi być szósty, ani nie musi być wojownikiem) to postać, która po pewnym czasie dołącza do ukonstytuowanej wcześniej drużyny bohaterów pierwszoplanowych i, poprzez swoją obecność, modyfikuje nieco jej status quo, dając pole do nowych interakcji pomiędzy postaciami. Nazwa tego motywu wzięła się, rzecz jasna, od najsłynniejszej chyba postaci tego pokroju, Tommy’ego z Power Rangers. Ax nie jest jednak Tommy’m. Bardziej przypomina raczej Teal’ca ze StarGate SG-1, ponieważ obie postaci spełniają identyczną fabularnie rolę. To sojusznicy z zewnątrz, którzy są nieocenieni w walce i mogą też służyć jako źródło informacji o wrogu. Przyznam, że wprowadzenie Axa do głównej obsady było ciekawym pomysłem. Raz, że już na tych kilkunastu stronach, na których ten bohater pojawił się w The Massage widać, że został rozsądnie pomyślany. Jako brat Elfangora – Andality, który dał bohaterom moc animorfii na początku pierwszego tomu – ma motywację do walki z Yeerkami. Jako Andalita jest nieocenionym źródłem wiedzy o Yeerkach, ich taktyce i planach, jednak będąc młodym osobnikiem nie jest w stanie przewodzić bohaterom. W dodatku, jako kosmita, wnosi do drużyny powiew pozaziemskiej egzotyki. Świetna sprawa.

Nie wspomniałem o jeszcze jednej ciekawej rzeczy z tego tomu – dostajemy trochę rozwoju postaci Marca, u którego możemy dostrzec wstyd za własną biedę w scenie, w której nie chce wpuścić Cassie do swojego domu i proponuje jej rozmowę na podwórku. Bieda Marca nie jest czymś, co rzuca się w oczy przy lekturze – świadczą o niej tylko napomknięcia. Fakt, że chłopiec nie ma pieniędzy na bilet do ogrodu zoologicznego, wspomnienie o tym, że jego ojciec chwyta się dorywczych prac, które zresztą szybko traci… To bardzo subtelne i bardzo odpowiedzialne potraktowanie tego trudnego tematu społecznego przez autorkę, która bardzo wyraźnie pokazuje, że bieda jest czymś rzadko widocznym na pierwszy rzut oka, wstydliwym, stygmatyzującym. Że nie trzeba chodzić w podartych łachmanach i grzebać w śmietnikach, by czuć się – i być – biednym. Potężny plus dla autorki za ten wątek i jego mądrą ekspozycję.

Powiem tak – to nie jest moja ulubiona część serii. Wprowadza ona jednak nowego bohatera, rozwija nieco postaci Cassie i Marca, jednak spycha pozostałych bohaterów na dalszy plan. W dodatku po raz kolejny bohaterowie już prawie-prawie są schwytani przez Vissera Trzy – i, po raz czwarty, cudem unikają schwytania. Podejrzewam, że robiąc sobie przerwy pomiędzy lekturą kolejnych części byłoby to mniej irytujące, ale… Ten schemat już teraz zaczyna męczyć i trochę się boję, co będzie później. Szczególnie, że Visser jest postacią trochę w stylu Lorda Zedda, ta jego demoniczność i wzbudzana przez niego groza są bardzo, ale to bardzo przerysowane, niemal na granicy karykatury. To przeszkadza, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż problematyka poruszana na przestrzeni kolejnych tomów jest na ogół ciekawa i raczej mroczna. Ale i tak czytało się raczej przyjemnie. 

2 komentarze :

  1. Hm, te motywy z Cassie trochę mi trącą "Kapitanem Planetą" (zwłaszcza, że jedyny odcinek, jaki pamiętam, był o wielorybach właśnie).

    I tak tylko napomknę, że rekiny raczej nie atakują wielorybów, a nawet jeśli, to nie w stadach (rekiny nie atakują stadami. Jeśli pojawia się ich więcej, to zazwyczaj dlatego, że jeden już nadgryzł ofiarę i reszta spłynęła się do zapachu krwi, względnie kilka upatrzyło ten sam łatwy łup - to nie są skoordynowane działania, jak u wilków czy likaonów). Jeśli jest jakieś zwierzę stanowiące realne zagrożenie dla wieloryba, to jest to orka.

    A co do samej reakcji Cassie, to podejrzewam, że autorka chciała uniknąć niejednoznaczności postaci. W sumie to nawet do nastolatki pasuje - czysto emocjinalne podejście do ekologii, oparte nie na jakichś rozumowych przekonaniach, tylko na emocjach ("bo te biedne zwierzątka cierpią"). Choć o ileż ciekawiej byłoby, gdyby przekonania dziewczyny były bardziej dojrzałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @rekiny

      Sam atak nie był opisany - dzieciaki po prostu natrafiły na sytuację, w której kilka (około pięciu) rekinów atakuje wieloryba. Wikipedia służy mi informacją, że jest odnotowany przypadek ataku grupy liczącej aż 25 osobników żarłacza tygrysiego (bo o tym gatunku tu mówimy) na humbaka. Więc myślę, że Applegate w tym akurat przypadku nie skrewiła.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...