fragment grafiki autorstwa Laureen K. Cannon, całość tutaj. |
Przyznam, że do Malowanego Człowieka pióra Petera V. Bretta podchodziłem w dużej mierze uprzedzony. Z wielu powodów. Bo fantasy. Bo Fabryka Słów. Bo na nocie z tyłu okładki pierwszego tomu poleca ją Jarosław Grzędowicz, zaś drugiego – Czarny Iwan z CD-Action. To sobie wydawca wybrał autorytety, że ho ho. Jeden lepszy od drugiego. Mimo tego wszystkiego, koniec końców okazało się, że Malowany Człowiek nie jest złą powieścią. To znaczy, jak na standardy pulpowej fantasy czytanej dla zabicia czasu, która generalnie jest na ogół bardzo, bardzo złą literaturą.
Podejrzewam, że z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w
stanie odtworzyć proces, w ramach którego powstała ta powieść. Debiutant Brett
miał pewien pomysł, który postanowił przekuć na epicką sagę fantasy. W tym celu
udał się do najbliższej księgarni i wykupił wszystkie możliwe podręczniki typu Jak napisać epicką sagę fantasy w dziesięciu
prostych krokach, przeczytał wszystkie wywiady z twórcami udzielającymi
wskazówek młodocianym amatorom pióra, pracowicie wynotował wszelkie przydatne
wskazówki, po czym zabrał się do pracy. Wskutek tego postała powieść naprawdę
udana rzemieślniczo – tego zanegować nie mogę – ale też na wskroś sztampowa,
nieoryginalna, drętwa i niezaskakująca.
Najpaskudniejszą rzeczą, jaką może człowiekowi zrobić
powieść fantasy jest pozwolenie mu, by zaczął myśleć. Malowany Człowiek nie potrafił powstrzymać mnie od kombinowania i
zadawania pytań odnośnie praw rządzących światem przedstawionym. Otóż opisaną
przez Bretta rzeczywistość każdej nocy nawiedza nieprzebrana horda żądnych krwi
żywiołaków, które palą, mordują i niszczą wszystko, co stanie im na drodze. No
więc założenie bardzo ciekawe, nie powiem – ale mam z nim szereg problemów.
Skala ataków tej apokaliptycznej sfory sugeruje, że świat przedstawiony
powinien przypominać postapokaliptyczne pustkowia rodem z Fallouta, a nie pseudośredniowieczne fantasy. Tymczasem w Malowanym Człowieku dziczyzna biega po
bujnych lasach, wszystko kwitnie, pachnie i straszy alergików maści wszelakiej.
A przecież choćby jeden opisywany przez Bretta Otchłaniec ognia dałby radę
spopielić cały gigantyczny las w jedną noc. A ta regularna inwazja trwa już bez
mała kilka stuleci. Wprawdzie autor stara się pod koniec powieści jakoś
tłumaczyć to także walką pomiędzy demonami, które temperują się nawzajem, ale
kupy trzyma się to raczej średnio.
Ale dajmy spokój – to przecież fantasy, czyli arbitralne
założenia magii pozwalają przełknąć dowolną bzdurę. To przecież nieambitne
pulpowe czytadło (notabene wspomniany
wyżej Czarny Iwan przyrównał Malowanego
Człowieka do cardowskich Opowieści o
Alvinie Stwórcy, czym niezwykle poprawił mi humor na cały dzień), w dodatku
pod względem kreacji świata przedstawionego całkiem oryginalne. Autor
zaprojektował świat nękany conocną plagą niemalże niepokonanych upiorów, co
wymusiło na nim kilka interesujących rozwiązań fabularnych, pokazujących, jak
ludzie przystosowali się do takiego porządku rzeczy. Co prawda oryginalność
fabularna kończy się tylko na specyficznej kreacji uniwersum, bo sama opowieść
jest rażąco sztampowa, ale i tak na tle innych pulpowych maszkarek Malowany Człowiek prezentuje się bardzo
udanie.
Głównych bohaterów mamy troje i są dosyć zróżnicowani, acz
wszyscy wyjątkowo archetypowi i nakreśleni bardzo grubymi kreskami. I znów – mimo
tego bohaterowie spełniają swoje role i wypadają na ogół autentycznie
(oczywiście, jeśli pamiętamy od konwencji Malowanego
Człowieka). Nie obyło się bez wpadek – jedna z bohaterek książki zostaje w
pewnym momencie brutalnie zgwałcona, wskutek czego odczuwa bardzo silną traumę…
przez jakieś pół dnia. I zaraz potem rzuca się w objęcia nowopoznanego
mężczyzny. Takich kwiatków nie ma może zbyt wiele, ale niekiedy potrafią mocno
zirytować. Największy problem z postaciami jest taki, że w ogóle nie mają
charakterów. Owszem, są napędzani pewnymi ideami i imperatywami, zachowują się
logicznie – ale brak im jakichś cech indywidualizujących. Cała trójka to bystre
jak na swój wiek dzieciaki, do tego szlachetne, ale potrafiące postawić na
swoim. I tyle. Nie są jacyś, po prostu są i w ramach powieści wypełniają
przeznaczone im role. Nieumiejętność budowania interesujących sylwetek charakterologicznych jest najlepiej
widoczna w postaciach drugoplanowych, które są bardzo drętwe i bardzo topornie
skomponowane.
Największą bolączką tej powieści (wspominałem, że Malowany Człowiek stanowi pierwszy tom
cyklu powieściowego?) jest to, że zwiastuje ona bardzo mało interesujący ciąg
dalszy. Zarysowane w pierwszym tomie wątki pokazują klasyczną wręcz „ścieżkę
bohatera”, zaś wszystko staje się kompletnie jasne w chwili, w której pada
pierwsza wzmianka o legendarnym Wybawicielu mającym przywrócić równowagę. Wiem, że szkielet fabularny oparty na wyświechtanej do cna
konwencji nie jest w literackiej pulpie niczym złym. Ale czy to naprawdę musi
być aż tak archetypowe? Nie sięgnę po kolejne tomy, jeśli już w pierwszym mam
przekonanie, że wiem, jak to się mniej-więcej skończy. Brett nie potrafił mnie
zaintrygować – choć start miał naprawdę udany, głównie za sprawą oryginalnego
uniwersum. Szkoda. Mimo wszystko, odczuwam do tej powieści tyle sympatii, że nie mogę jej uznać za jednoznacznie złą. Ot - czytadło. Przy takim podejściu można się przy Malowanym Człowieku naprawdę nieźle bawić.
Jeszcze słówko o polskim wydaniu, które, jak na Fabrykę,
jest naprawdę udane. Charakterystycznych dla tego wydawnictwa literówek nie
wyłapałem, a nawet błędów interpunkcyjnych było jakby mniej i rzadziej rzucały
się w oczy. Cały pierwszy tom cyklu podzielono za to na dwie oddzielne,
autonomicznie wydane księgi. Pachnie to bardzo brzydko – sztucznym rozdmuchiwaniem
objętości w celu naciągnięcia klienta, by płacił więcej za mniej. Pominąwszy
ten mankament jest jednak naprawdę nieźle. Czyli jednak Fabryka Słów potrafi
wydać książkę w sposób niebudzący zażenowania u nabywcy.
Ponieważ dopiero mam w planach (dalekich, ale zawsze) inkryminowaną książkę, zapytam wprost - czy w notce są spoilery?
OdpowiedzUsuńsą. Jeden dość paskudny i kilka lżejszego kalibru.
UsuńTo wrócę do niej, jak przeczytam książkę.:)
Usuń