czwartek, 27 czerwca 2013

Sztampą malowany

fragment grafiki autorstwa Laureen K. Cannon, całość tutaj.

Przyznam, że do Malowanego Człowieka pióra Petera V. Bretta podchodziłem w dużej mierze uprzedzony. Z wielu powodów. Bo fantasy. Bo Fabryka Słów. Bo na nocie z tyłu okładki pierwszego tomu poleca ją Jarosław Grzędowicz, zaś drugiego – Czarny Iwan z CD-Action. To sobie wydawca wybrał autorytety, że ho ho. Jeden lepszy od drugiego. Mimo tego wszystkiego, koniec końców okazało się, że Malowany Człowiek nie jest złą powieścią. To znaczy, jak na standardy pulpowej fantasy czytanej dla zabicia czasu, która generalnie jest na ogół bardzo, bardzo złą literaturą.

Podejrzewam, że z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w stanie odtworzyć proces, w ramach którego powstała ta powieść. Debiutant Brett miał pewien pomysł, który postanowił przekuć na epicką sagę fantasy. W tym celu udał się do najbliższej księgarni i wykupił wszystkie możliwe podręczniki typu Jak napisać epicką sagę fantasy w dziesięciu prostych krokach, przeczytał wszystkie wywiady z twórcami udzielającymi wskazówek młodocianym amatorom pióra, pracowicie wynotował wszelkie przydatne wskazówki, po czym zabrał się do pracy. Wskutek tego postała powieść naprawdę udana rzemieślniczo – tego zanegować nie mogę – ale też na wskroś sztampowa, nieoryginalna, drętwa i niezaskakująca.  

Najpaskudniejszą rzeczą, jaką może człowiekowi zrobić powieść fantasy jest pozwolenie mu, by zaczął myśleć. Malowany Człowiek nie potrafił powstrzymać mnie od kombinowania i zadawania pytań odnośnie praw rządzących światem przedstawionym. Otóż opisaną przez Bretta rzeczywistość każdej nocy nawiedza nieprzebrana horda żądnych krwi żywiołaków, które palą, mordują i niszczą wszystko, co stanie im na drodze. No więc założenie bardzo ciekawe, nie powiem – ale mam z nim szereg problemów. Skala ataków tej apokaliptycznej sfory sugeruje, że świat przedstawiony powinien przypominać postapokaliptyczne pustkowia rodem z Fallouta, a nie pseudośredniowieczne fantasy. Tymczasem w Malowanym Człowieku dziczyzna biega po bujnych lasach, wszystko kwitnie, pachnie i straszy alergików maści wszelakiej. A przecież choćby jeden opisywany przez Bretta Otchłaniec ognia dałby radę spopielić cały gigantyczny las w jedną noc. A ta regularna inwazja trwa już bez mała kilka stuleci. Wprawdzie autor stara się pod koniec powieści jakoś tłumaczyć to także walką pomiędzy demonami, które temperują się nawzajem, ale kupy trzyma się to raczej średnio.

Ale dajmy spokój – to przecież fantasy, czyli arbitralne założenia magii pozwalają przełknąć dowolną bzdurę. To przecież nieambitne pulpowe czytadło (notabene wspomniany wyżej Czarny Iwan przyrównał Malowanego Człowieka do cardowskich Opowieści o Alvinie Stwórcy, czym niezwykle poprawił mi humor na cały dzień), w dodatku pod względem kreacji świata przedstawionego całkiem oryginalne. Autor zaprojektował świat nękany conocną plagą niemalże niepokonanych upiorów, co wymusiło na nim kilka interesujących rozwiązań fabularnych, pokazujących, jak ludzie przystosowali się do takiego porządku rzeczy. Co prawda oryginalność fabularna kończy się tylko na specyficznej kreacji uniwersum, bo sama opowieść jest rażąco sztampowa, ale i tak na tle innych pulpowych maszkarek Malowany Człowiek prezentuje się bardzo udanie.

Głównych bohaterów mamy troje i są dosyć zróżnicowani, acz wszyscy wyjątkowo archetypowi i nakreśleni bardzo grubymi kreskami. I znów – mimo tego bohaterowie spełniają swoje role i wypadają na ogół autentycznie (oczywiście, jeśli pamiętamy od konwencji Malowanego Człowieka). Nie obyło się bez wpadek – jedna z bohaterek książki zostaje w pewnym momencie brutalnie zgwałcona, wskutek czego odczuwa bardzo silną traumę… przez jakieś pół dnia. I zaraz potem rzuca się w objęcia nowopoznanego mężczyzny. Takich kwiatków nie ma może zbyt wiele, ale niekiedy potrafią mocno zirytować. Największy problem z postaciami jest taki, że w ogóle nie mają charakterów. Owszem, są napędzani pewnymi ideami i imperatywami, zachowują się logicznie – ale brak im jakichś cech indywidualizujących. Cała trójka to bystre jak na swój wiek dzieciaki, do tego szlachetne, ale potrafiące postawić na swoim. I tyle. Nie są jacyś, po prostu są i w ramach powieści wypełniają przeznaczone im role. Nieumiejętność budowania interesujących  sylwetek charakterologicznych jest najlepiej widoczna w postaciach drugoplanowych, które są bardzo drętwe i bardzo topornie skomponowane.

Największą bolączką tej powieści (wspominałem, że Malowany Człowiek stanowi pierwszy tom cyklu powieściowego?) jest to, że zwiastuje ona bardzo mało interesujący ciąg dalszy. Zarysowane w pierwszym tomie wątki pokazują klasyczną wręcz „ścieżkę bohatera”, zaś wszystko staje się kompletnie jasne w chwili, w której pada pierwsza wzmianka o legendarnym Wybawicielu mającym przywrócić równowagę. Wiem, że szkielet fabularny oparty na wyświechtanej do cna konwencji nie jest w literackiej pulpie niczym złym. Ale czy to naprawdę musi być aż tak archetypowe? Nie sięgnę po kolejne tomy, jeśli już w pierwszym mam przekonanie, że wiem, jak to się mniej-więcej skończy. Brett nie potrafił mnie zaintrygować – choć start miał naprawdę udany, głównie za sprawą oryginalnego uniwersum. Szkoda. Mimo wszystko, odczuwam do tej powieści tyle sympatii, że nie mogę jej uznać za jednoznacznie złą. Ot - czytadło. Przy takim podejściu można się przy Malowanym Człowieku naprawdę nieźle bawić. 

Jeszcze słówko o polskim wydaniu, które, jak na Fabrykę, jest naprawdę udane. Charakterystycznych dla tego wydawnictwa literówek nie wyłapałem, a nawet błędów interpunkcyjnych było jakby mniej i rzadziej rzucały się w oczy. Cały pierwszy tom cyklu podzielono za to na dwie oddzielne, autonomicznie wydane księgi. Pachnie to bardzo brzydko – sztucznym rozdmuchiwaniem objętości w celu naciągnięcia klienta, by płacił więcej za mniej. Pominąwszy ten mankament jest jednak naprawdę nieźle. Czyli jednak Fabryka Słów potrafi wydać książkę w sposób niebudzący zażenowania u nabywcy. 

3 komentarze :

  1. Ponieważ dopiero mam w planach (dalekich, ale zawsze) inkryminowaną książkę, zapytam wprost - czy w notce są spoilery?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. są. Jeden dość paskudny i kilka lżejszego kalibru.

      Usuń
    2. To wrócę do niej, jak przeczytam książkę.:)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...