fragment grafiki autorstwa Felice Beato, całość tutaj. |
Otwieramy szampana – w połowie sezonu w końcu pojawia się
jego wątek przewodni! No dobrze, może nieco przesadzam, ale jedną z nielicznych wad
pierwszego sezonu Warehouse 13 jest
trochę zbyt długie rozstawianie pionków na fabularnej planszy i dość niemrawe
rozwijanie się głównego wątku. Nie, żeby było to specjalnie uciążliwe, bo W13 nawet zapychacze ma w sumie
sympatyczne i jakoś wplątane w podstawową opowieść, ale jednak trochę razi. Poza
tym – powraca Dickinson, poprzedni szef Pete’a i Myki, Leena jakby mniej
irytuje i, niestety, nie ma Claudii. Ale za to jest katana-niewidka. No to lecimy.
Zaczyna się tradycyjną już chyba sceną wygłupów Pete’a
wymachującego podróbką artefaktowej katany, która jest obecnie głównym obiektem zainteresowania naszych
bohaterów. W gruncie rzeczy prosta misja polegająca na podmianie artefaktu na
imitację zostaje zakłócona przez tajemniczą implozję, która pozbawia
przytomności wszystkich przebywających w japońskiej ambasadzie (gdzie agenci
Magazynu planowali podmianę), zaś sama katana najwyraźniej została skradziona. Modus operandi budzi podejrzenia Artiego co do sprawcy całego zamieszania.
Koniec końców jego przypuszczenia się potwierdzają i tajemniczym przestępcą
okazuje się być James MacPherson, były agent Magazynu. Dowiadujemy się kilku
ciekawych rzeczy o wewnętrznych mechanizmach działania uniwersum – otóż okazuje
się, że artefakty można tworzyć (implozyjne granaty Erika Klugera), nie są
zatem jakimś kosmicznym kaprysem natury. Ciekawy wątek, choć niestety
nierozwinięty w dalszych odcinkach.
Lejtmotywem odcinka jest zaufanie, a raczej – jego brak.
Pete i Myka rozdarci są pomiędzy lojalnością wobec byłego szefa i zobowiązaniem
do zachowania tajemnicy śledztwa, pani Frederic nie ufa Artiemu w kwestii
odpowiedzialności MacPhersona za kradzież katany, nieufność Myki w stosunku do
Artiego, który zataja przed nią i Pete’em istotne szczegóły sprawy (w tym
przypadku działanie katany), aż w końcu dochodzi do perełki odcinka. Oto
MacPherson wywleka brudną przeszłość Artiego na światło dzienne. Okazuje się,
że nasz sympatyczny, choć nieco zrzędliwy kustosz osobliwości był w przeszłości
zamieszany w przekazywanie Sowietom państwowych tajemnic, do których – jako
szyfrant NSA – miał dostęp. Ujawnienie tych rewelacji zmusza agentów Magazynu
do przewartościowania swojego stosunku wobec Artiego. Muszą zdecydować, czy być
lojalni wobec Artiego mimo jego co najmniej dwuznacznej moralnie przeszłości.
Szczególnie Myka ma z tym problem, bo – jak widzieliśmy na przykład w Caludii – zaangażowała się w bardzo
głębokie relacje ze swoim przełożonym. O ile Pete nauczony jest kochać ojca
bezwarunkowo i teraz przenosi tę bezwarunkową miłość na Artiego, o tyle dla
Myki sprawa jest bardziej skomplikowana. Jej relacje z ojcem zawsze układały
się źle, a teraz po raz pierwszy w życiu ma kogoś na kogo może projektować
swoje uczucia (z tego, co widzieliśmy do tej pory możemy wywnioskować, że z Dickinsonem wiązały ją relacje
czysto zawodowe). Jak każde „dziecko", Myka idealizuje „ojca” – Artiego, dlatego
tak wielkim wstrząsem jest dla niej wieść o jego przeszłości.
Słówko (akapit raczej) o MacPhersonie. Łotrem jest ciekawym,
choć mocno generycznym. Ot, Jedi, który przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, wąż i
zdrajca wbijający nóż w plecy niegdysiejszym sojusznikom i przyjaciołom. Nie, żeby w odtwarzaniu utartych schematów było coś złego (cały Warehouse 13 jest na tyle elastyczny
konceptualnie i postmodernistyczny, że bez trudu uchodzi mu to na sucho), ale
nie obraziłbym się na trochę więcej kreatywności. Tym niemniej, trudno mi uznać
Jamesa za villiana źle pomyślanego.
Przeciwnie. Podobało mi się, że w tym odcinku niemal zupełnie nie widzimy jego
twarzy. Początkowo to reżyser pracą kamery ukrywa jego fizjonomię, później, gdy
MacPherson zdobywa katanę, czyni to jej działanie. Szczęściem pod koniec
epizodu możemy się dokładnie przyjrzeć MacPhersonowi i usłyszeć jego
konwersację z Artiem. Odtwarzający tę postać Roger Rees podołał swojemu zadaniu
i wykreował postać interesującą i niejednoznaczną, nieco teatralną może, ale ani na moment nieprzekraczającą granicy śmieszności. W późniejszych odcinkach
dowiadujemy się więcej o motywach postępowania MacPhersona i jego przeszłości,
jednak już po lekturze tego odcinka można stwierdzić, że sprawi on agentom
Magazynu wiele problemów.
Chociaż odcinek kończy się w sumie szczęśliwie, to jednak
zaufanie w grupie zostało mocno nadwyrężone. MacPherson wyrządził wiele szkód w
szeregach drużyny, zaś jego pojawienie się na arenie wydarzeń wzbudziło duży
popłoch na najwyższych szczeblach Magazynowej władzy. O szczeblach tych dowiemy
się więcej w jednym z kolejnych odcinków.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz