![]() | ||
fragment grafiki autorstwa Scotta Purdy'ego, całość tutaj. |
Proza Zbigniewa Nienackiego kojarzy się silnie i jednoznacznie z postacią Pana Samochodzika, rodzimego bohatera-mutanta łączącego w sobie cechy Indiany Jonesa, Jamesa Bonda, Doctora Who i Sherlocka Holmesa. Ze wszystkich peerelowskich superherosów (kapitan Żbik, porucznik Borewicz, kapitan Sowa) to właśnie pan Tomasz najlepiej zniósł próbę czasu, z powodzeniem wychowując kolejne pokolenia czytelników. Kustosz do zadań specjalnych, nałogowy palacz, wzięty detektyw, eko-terrorysta, właściciel ekstrawaganckiego wehikułu – Pan Samochodzik to postać, która w polskiej kulturze popularnej zakotwiczona jest dosyć głęboko. Jest to o tyle ciekawe, że nie można uznać jej za jednoznacznie pozytywną, ani stawiać na piedestale jako wzór dla młodzieży. Skądże – Pan Samochodzik nie uniknął charakterystycznego dla bohaterów epoki PRLu uwikłania w komunistyczną propagandę i w jednej czy dwóch powieściach dumnie legitymuje się członkostwem w ORMO. Poza tym przykrym epizodem w jego życiorysie (który zresztą jest nader często cenzurowany w nowszych wydaniach serii) pan Tomasz jawi nam się także jako mizogin-antyfeminista, mimo własnego indywidualizmu potępia młodzieżowe subkultury kontrkulturowe, nie potrafi powstrzymać się od umoralniania wszystkich wokół, choć sam ma sporo wad. A jednak ta postać zdołała podbić serca młodzieży czytelniczej (w tym i moje) i przygody przeżywane z Panem Samochodzikiem wspomina się na ogół bardzo miło.
Co do Zbigniewa Nienackiego (właściwie Nowickiego – pomysł na pseudonim podsunął mu znany skądinąd Jerzy Putrament), to nietrudno porównać go z Arthurem Conanem Doyle. Obaj zostali zaszufladkowani jako twórcy jednej serii wydawniczej i jakiekolwiek próby wyrwania się poza ten schemat spalały na panewce czytelniczego niezainteresowania, obaj robili wycieczki w stronę fantastyki, obaj też summa summarum wracali do postaci, która przyniosła im sławę i chwałę. W przypadku Nienackiego szczególnie przykre jest wtłoczenie go w schemat autora powieści dziecięco-młodzieżowych, bo pisarz miał na koncie także całkiem sporą grupkę książek dedykowanych jak najbardziej dorosłemu czytelnikowi. Ekstremalnym przykładem jest, wieńcząca jego dorobek twórczy, Dagome Iudex, słowiańska Gra o Tron z tryskającą pod niebo juchą, gwałtami, epickimi wojnami i całą resztą. Na wskutek splotu niesprzyjających okoliczności o tej pozycji nie usłyszał prawie nikt, a szkoda, bo całkiem możliwe, że polska literatura fantasy wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby to Nienacki, a nie Sapkowski był jej mesjaszem i orędownikiem. Choć, z drugiej strony…
Ale miało być o Sumieniu. Powieść ozdobiona jest metaforyczno-kiczowatą okładką przedstawiającą mężczyznę w białym garniturze z głową węża. Format, tytuł i oprawa jasno sugerowały mroczny kryminał osadzony w peerelowskiej rzeczywistości. W toku lektury miło się rozczarowałem, orientując się, że czytam nie thriller, a powieść psychologiczną. I to całkiem przyzwoitą. Rzecz tyczy się mężczyzny imieniem Piotr – dramaturga, poety, redaktora naczelnego działu kulturalnego w lokalnej gazecie i ławnika sądowego. Piotra trapi niepokój wewnętrzny z powodu zarekomendowania wyroku śmierci dla Wincentego Labudy, mężczyzny oskarżonego o bestialskie zamordowanie dwóch kobiet, dla których pracował w charakterze szofera. I choć wina była niezaprzeczalna, a wyrok prawomocny, po usłyszeniu informacji o jego wykonaniu w Piotrze zaczyna budzić się sumienie.
Powieść jest zapisem przeżyć głównego bohatera zmagającego się z własnym poczuciem moralności. Niesprecyzowany niepokój dręczący Piotra powoli zaczyna wpływać na jego życie towarzyskie i kontakty z żoną. Nienacki bardzo stara się nie sugerować czytelnikowi, czy jego zdaniem kara śmierci jest słuszna, główny bohater miota się z jednej skrajności w drugą, starając się zagłuszyć sumienie na wszelkie sposoby. Ciekawe jest pokazanie tego aspektu kary śmierci, który zwykle pomijany jest w czasie dyskusji o jej stosowności – zabijając mordercę sami stajemy się mordercami. Odebranie życia ludzkiej istocie może być aktem tak demoralizującym i traumatycznym, że jest w stanie kompletnie zrujnować życie osobie odpowiedzialnej za wyrok.
Powieść, jak już nadmieniłem, oceniłem jako przyzwoitą – i, niestety, niewiele więcej mogę o niej powiedzieć. Napisana jest poprawnym, może nieco zbyt sztywnym językiem, niektóre dialogi rażą sztucznością. To, co Nienackiemu bezsprzecznie wyszło są kreacje bohaterów drugoplanowych – ledwie zarysowane, a jednak ciekawe i wyraziste (acz bez popkulturowej przesady). Do moich faworytów należy przyjaciel głównego bohatera – chorowity i niezdrowo zafascynowany wszelakiej maści makabrą pisarz i poeta Jan.
Generalnie Sumienie wywarło na mnie zaskakująco pozytywne wrażenie, wiele się bowiem naczytałem i nasłuchałem o tym, jakie to pozapanosamochodzikowe powieści Nienackiego są koszmarne i niestrawne. Może to właśnie kwestia obniżonych oczekiwań, ale psychologiczna opowieść o tych mrocznych czasach, gdy jeszcze kara śmierci nie była w naszym kraju zniesiona faktycznie mi podeszła. Może nie na tyle, by ją komuś z czystym sumieniem polecić (bo, nie oszukujmy się, jest wiele znakomitych pozycji daleko lepiej poruszających ten temat), ale akurat na tyle, by poświęcić jej blognotkę.