niedziela, 12 sierpnia 2012

Szczucie cycem

fragment grafiki autorstwa Joshuy Middletona, całość tutaj.

Jak ja to uwielbiam – czytam najnowszy komiks z Marvela. Zachwycam się tym, że scenarzysta prowadzi popularną heroinę jak pełnokrwistą, pełnowymiarową postać. Widzę jej rozterki, twardy mimo wszelkich przeciwności losu charakter. widzę, jak w kryzysowej sytuacji obejmuje dowództwo nad drużyną i wyciąga ją tym samym z opresji. A potem widzę, że do walki zakłada szpilki i strój kojarzący się raczej ulicą Czerwonych Latarni (nie mylić z Red Laterns z konkurencyjnego wydawnictwa), niż z terenową misją superludzi. I opadają mi ręce.

Forum Avalonu od pewnego czasu dostarcza mi paliwa do kolejnych notek. Poprzednio było o podejściu superherosów rodem z Domu Pomysłów do kwestii uśmiercania wrażych jednostek, tym razem punktem zapalnym był post użytkownika Demogorgon, który podlinkował wpis na blogu Escher Girls, w którym rysowniczka przedstawia historię swojej próby zaistnienia na komercyjnym rynku komiksowym. Przygotowała portfolio, w którym znalazła się, między innymi, bardzo przyzwoita grafika przedstawiająca Batwoman i ruszyła na San Diego Comic Con w poszukiwaniu sławy, chwały i zarobku. Co usłyszała? Zanim przeczytacie, przyjrzyjcie się tej grafice. Obejrzyjcie ją sobie dokładnie, poświęćcie na to przynajmniej piętnaście sekund.

Już? Nie wiem, jakie były Wasze wrażenia, ale mnie ilustracja bardzo się spodobała. Tymczasem od przedstawiciela dużego wydawnictwa komiksowego rysowniczka usłyszała, że jej Batwoman jest… gruba i ma za małe piersi. Teraz zerknijcie jeszcze raz. I zastanówcie się – czy te zarzuty mają jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości? Na odchodnym autorka rysunku usłyszała radę, by inspiracji poszukała na okładkach Sport’s Illustrated. Jeśli wierzyć bohaterce tej anegdoty, nie była to bynajmniej odosobniona opinia.

Przedstawianie kobiet w komiksach – nie tylko zresztą Marvela – to temat złożony. Od dłuższego czasu superbohaterki przestają być jedynie seksownym tłem dla swoich męskich kolegów. Scenarzyści dostrzegli siłę kobiecego charakteru i na ogół nauczyli się już kreślić psychologicznie prawdopodobne kobiece sylwetki. Tylko co z tego, skoro rysownicy najwidoczniej utknęli w latach dziewięćdziesiątych i traktują kobiety jako… No właśnie nie wiem. Większość bohaterek nosi się iście po dziwkarsku, i to niezależnie od ich charakteru czy sposobu prowadzenia. Black Widow, która zajmuje wysokie stanowisko w S.H.I.E.L.D., a zazwyczaj nosi na sobie obcisły, lateksowy kombinezon z dekoltem do pępka. W takim przypadku trudno się nie zastanawiać, czy aby na pewno owe stanowisko zawdzięcza umiejętnościom militarnym… ale dosyć dywagacji. Pomijając wszystko inne – taki uniform jest po prostu niepraktyczny. Jaki jest sens odsłaniania tej części ciała, która w razie strzelaniny jest najbardziej narażona na obrażenia? Oczywiście – fanserwis. Tyle tylko, że ów fanserwis rozwala wszystkie starania scenarzysty. Co z tego, że bohaterka jest przedstawiona, jako silna, zdecydowana i odpowiedzialna, skoro do walki zakłada szpilki, a na okładce pręży się w klasycznej, acz anatomicznie absurdalnej pozie „boobs & butt”, a w czasie scen walk jej pozy i wyrazy twarzy kojarzą się raczej z niemieckim kinem niezależnym? I, co najdziwniejsze, jest to regułą dla większości rysowników, choć przoduje w tym niejaki Greg Land, który w komiksowym fandomie dorobił się mało chwalebnego przydomka „Pornface”.

Problem nie polega na tym, że kobiety są nadnaturalnie atrakcyjne w komiksach (bo to samo dotyczy też mężczyzn). To przecież zrozumiałe, że w radiu chcemy słyszeć spikerów o przyjemnej barwie głosu i dobrej dykcji, a w filmach widzieć atrakcyjnych ludzi. Nie protestowałbym zatem, gdyby nie fakt, że kobiety w komiksach są tak bezrefleksyjnie uprzedmiotowiane. Choć, całym szczęściem, w coraz mniejszym stopniu przez scenarzystów. Rysownicy, jako się rzekło, w większości zatrzymali się niestety w epoce Roba Liefielda. I to boli.

Boli też fakt, że wciąż silna jest w rysownikach maniera obdarzania każdą kobietę doskonałą (a zatem identyczną) figurą i twarzą, przez co Rouge od Ms. Marvel możemy odróżnić co najwyżej po fryzurze. A przecież – niezależnie od tego, co mówią psycholodzy ewolucyjni – nie istnieje jeden określony kanon kobiecego piękna. Owszem, większość mężczyzn uzna za atrakcyjną kobietę o dużych piersiach i odpowiednich proporcjach ciała oraz twarzy. Ale przecież taki zabieg nieuchronnie prowadzi do ataku klonów, spośród których ciężko wyłowić jakąś wyróżniającą się heroinę.

Są, oczywiście, wyjątki. Komiks Alias Briana Michaela Bendisa opowiadający naturalistyczną historię o ex-superbohaterce, która założyła agencję detektywistyczną zyskał na banalnym zabiegu rysownika, Michaela Gaydosa, który obdarzył bohaterkę wyglądem przeciętnej, w miarę atrakcyjnej kobiety po trzydziestce. Mimo umyślnej szpetoty rysunków Gaydosa, komiks tym właśnie cieszył oczy, że główna jego bohaterka wyglądała po prostu naturalnie. Nie ma talii osy, nie ma piersi wielkości Mount Everest ani nóg po szyję. Jest po prostu w miarę atrakcyjna – i to ją wyróżnia z całego stada przesadzonych seksbomb. Nie wspominając już o świetnie skrojonym charakterze i znakomitych scenariuszach, jakie odgrywała w ramach pisanej przez Bendisa serii. Czyli się da. Innym dobrym przykładem jest X-23 Marjorie M. Liu, która jest obecnie jedną z najlepszych scenarzystek w Marvelu. Żeby nie było – kiedy piszę „scenarzystek” mam świadomość, że nie ma na tym polu zbyt wielkiej konkurencji. Szkoda, bo więcej im więcej tak utalentowanych kobiet w Domu Pomysłów, tym lepiej. Uroda X też jest rzeczą kontrowersyjną – ale to bardzo dobrze, bo właśnie o to chodzi, by wygląd tej czy innej bohaterki budził zróżnicowane opinie. Niech heroiny będą niskie i wysokie, o obfitych i małych biustach, o pełniejszych i mniej pełnych kształtach. Konkurencyjne wydawnictwa (wyjąwszy, ma się rozumieć, te, które swoje komiksy sprzedają właśnie za pomocą roznegliżowanych okładek) nie mają z tym większych problemów. Kirkman w swojej najpopularniejszej serii od pewnego czasu nakazał zmienić wygląd Eve, głównej kobiecej bohaterki, na… dość niekonwencjonalny i na pewno stojący okoniem wobec zjawiska, które tu opisuję. I co? I nic – Invincible wciąż sprzedaje się znakomicie, seria w najlepsze dobija do setki i się nie zatrzymuje. Czyli się da.

Bardzo podoba mi się to, co robi Terry Moore – twórca mocno niezależny, acz mający pokaźne, wierne grono fanów i fanek. Moore znany jest z talentu do prezentowania w swoich komiksach kobiecej urody w bardzo naturalny sposób. I, bogowie – jak on to robi! Kobiety u Moore’a są najczęściej głównymi bohaterkami, fabularnie prowadzone są w sposób bardzo naturalny, a wyglądają – cudownie. Moore idzie pod prąd opisywanego tu trendu, jego kobiety wyglądają jak kobiety, a nie te przesadzone chimery rodem z Marvela czy DC (inna sprawa, że Moore ma z superhero mało wspólnego). Prezentują rozmaite typy urody, a czasem nawet – o, zgrozo! – są zwyczajnie nieładne. Jak w życiu. I w to mi graj.

7 komentarzy :

  1. Ja czasem mam wrażenie, że te seksbomby, poza wszystkimi innymi powodami, są takie sexi z powodu lenistwa rysowników. Łatwiej walnąć kolejne idealne ciałko od sztancy, niż kombinować, co by tu zmienić, żeby bohaterka wyglądała jednocześnie przyjemnie, naturalnie i nie epatowała trzeciorzędowymi cechami płciowymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako rysownik muszę się z Tobą nie zgodzić. To nie z lenistwa. Sexi kształty się po prostu przyjemniej rysuje ;) Kiedy w grę wchodzi rysowanie komiksów lenistwo nie ma tu nic do rzeczy.
      Ja sama też rysuję takie laski. I powiem Wam, że ładnie (niekoniecznie duże) piersi, talię czy tyłek zwyczajnie przyjemnie się rysuje. Ręka sama prowadzi ołówek ;) Podobna rzecz ma się z ubraniami - ja lubię "ubierać" moje postacie w seksowne ciuchy, często mało mające wspólnego z rzeczywistością, bo to zwyczajnie cieszy moje oko ;P

      Ale rację i tak przyznaję. Wszystkie heroiny mają takie same twarze i ciała. Rozbierz i ogól - jak krople wody!
      Poza tym - nie da się, NIE DA SIĘ walczyć całymi dniami, biegać i bogowie wiedzą co jeszcze, w szpilkach czy lateksie. Jeśli jakaś dziewczyna powie, że się da, to kłamie. Od szpilek (nawet wytrawną "szpilkonoszkę" ;)) bolą nogi, a lateks krępuje ruchy. Pomijam już praktyczne względy, jakie wymieniłeś, Misiael, w swoim tekście.

      Chociaż innych, bardziej realnych superheroin się chyba nie doczekamy.

      Usuń
    2. Znaczy, ja troszku też rysuję (żaden tam profesjonalizm, a już z pewnością żadne tam komiksy, ale to uwielbiam:)) i też argument wzięłam z własnego doświadczenia. Tzn. z tym, co napisałaś nie sposób się nie zgodzić, bo mam tak samo (zwłaszcza z ciuchami - im bardziej niedorzecznie sexi, tym większa frajda;)), ale nieporównywalnie więcej wysiłku muszę włożyć w postać normalną niż sexi. Sexi to czysta przyjemność, a normalna to wyzwanie - o to mi chodziło w kontekście lenistwa.:)

      A tak jeszcze odnośnie notki, to te xeroheroiny jakoś mi się skojarzyły z bohaterkami mangi (zwłaszcza, jak Calendula wspomniała o rozbieraniu i goleniu). Tylko że tam, zdaje się, taka konwencja obowiązuje?

      Usuń
    3. Czy ja wiem? Dla mnie w tym przypadku jest tak samo w zachodnich jak i wschodnich komiksach.

      A co do rysowania normalnych postaci - to fakt. Ja to zwalam na brak ćwiczeń rysunku z natury i radośnie bazgrolę dalej ładne kształty :D

      Usuń
  2. Świetny wpis, problem dotyczy całej popkultury, a nie tylko komiksów.

    Właśnie to mi też przeszkadzało w Kobiecie Kot z nowego Batmana, bo skoro Nola tak lubi udawać realizm, to miałem nadzieję, że w ramach tego jego batmanowskiego realizmu pozwoli kobiecie kot "pracować" w normalnych butach, ale cóż... popkulturowej konwencji musiało stać się zadość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Misiael, ić mi z ogarniętym pisaniem o tym, jeszcze Demo weźmie przykład i mi flejma zepsujesz :<

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...