niedziela, 29 lipca 2012
Obalić Metacritica
fragment grafiki autorstwa Maria Sancheza Nevady, całość tutaj.
Półświatek publicystyczny w branży gier video to anomalia na skalę, bez mała, popkulturową. Nie chodzi mi bynajmniej o zaskakującą ubogość w zróżnicowaniu tekstów opisujących medium (przeważająca większość to recenzje i zapowiedzi, pozostała część to z reguły felietony o niczym i rankingi pokroju „10 najseksowniejszych lasek w historii gier”). Ten rodzaj krytyki w branży jest uświęcony wieloletnią patologiczną tradycją i zmian in plus w najbliższym czasie nie przewiduję. Niepokoi mnie natomiast coś innego – niespotykane chyba nigdzie indziej parcie na sformalizowanie i ujęcie swojego medium w sztywne ramy.
Już tłumaczę o co mi chodzi. W niemal wszystkich czasopismach i portalach internetowych zajmujących się grami komputerowymi i konsolowymi recenzje gier zwieńczone są liczbową oceną analizowanej produkcji. Jest to ewenement, bo w żadnym innym medium ocena nie jest tak mocno podkreślana – owszem, filmy mają swoje nieśmiertelne „gwiazdki”, ale nie jest do nich przykładana tak wielka waga jak do ocen wystawianych grom. Widać to wyraźnie na forach internetowych, gdzie nieprzerwanie toczą się dyskusje pokroju „Dlaczego gra A dostała w CD-Action dziewiątkę z plusem, a gra B zaledwie siódemkę, skoro gra B jest lepsza?”. Oczywiście to tylko jeden z problemów, jakie pociąga za sobą przyjęcie skali liczbowej w recenzjach gier. A imię tych problemów brzmi Legion. I to Legion z tych Legionów spod Legnicy.
Nie wiem, jak to dzisiaj wygląda (bo od dawna nie kupuję rzeczonego magazynu), ale gdy jeszcze CD-Action znajdował się na mojej regularnej liście płac, recenzenci przyznawali grom trzy oceny cząstkowe – za oprawę graficzną, dźwiękową i grywalność – i wyciągali z nich średnią. Teraz wyobraźmy sobie, że podobnie postępują recenzenci filmowi – z ocenianej produkcji analizują oddzielnie dźwięk, montaż i grę aktorską, a potem obliczają średnią. Albo ocenę książki, w której podobnym kryteriom poddana jest narracja, dialogi i fabuła. To przecież absurdalne! Gry, podobnie jak i filmy, mają być zwartą, naturalną całością, a nie zlepkiem luźno powiązanych ze sobą elementów, a tak właśnie traktują je recenzenci. No bo co z tego, że jakaś gra ma znakomitą muzykę, zniewalającą grafikę i doskonale wyważony system walki, skoro gracz usypia w połowie? Albo odwrotnie – nieszczególnie pociągająca audiowizualnie, obsypana bugami produkcja przykuwa na długie godziny, bo ma kilka świeżych, doskonale zrealizowanych pomysłów? W takiej sytuacji recenzent winien tej pierwszej dać lepszą ocenę, choć to w tę drugą grało mu się przyjemniej. Oczywiście, niejednokrotnie recenzenci CD-A dawali grom oceny wyższe lub niższe, niż wynikało to ze średniej, ale tu pojawia się pytanie – po co, w takim razie, wprowadzać metodę wyliczania ocen, z której korzysta się w sposób wybiórczy?
Kolejną kontrowersją jest fakt, że większość gier ocenianych przy pomocy dziesięciostopniowej (czyli na dzień dzisiejszy najbardziej popularnej) skali ocen plasuje się w najwyższej jej części. Gry praktycznie nie są oceniane na niżej, niż szóstkę (piątka to już dno), przedział siedem-osiem-dziewięć to domena większości ocenianych produkcji. Dziesiątki są nieliczne. Podkreślić należy, że dziesięciostopniowa skala ocen najczęściej dopuszcza też oceny „ułamkowe” czyli rozmaite ósemki z plusem, co zupełnie bezsensownie podwaja jej spektrum. W czasach, gdy powstawała ta kanoniczna skala rynek gier wyglądał inaczej, niż dziś, było zdecydowanie więcej czysto komercyjnych deweloperów, którzy prezentowali różny poziom. Dziś (przynajmniej na PC) rządzący trumwirat Activision-Ubisoft-EA plus satelici i moda na gry niezależne zupełnie rozregulowały skalę ocen czyniąc ją przestarzałą. To się powoli zmienia. Jakiś czas temu jeden z najlepszych (i najpopularniejszych) polskich videorecenzentów Tomasz „quaz” Drabik zmienił stosowaną przez siebie skalę z dziesięciostopniowej, na pięciostopniową. Już trochę lepiej, ale takie rozwiązanie jest doraźne. Bo dlaczego nie skala trzystopniowa, gdzie trójka oznacza grę dobrą, dwójka – średnią, a jedynka – słabą? Że taka skala nie oddałaby niuansów w porównywaniu gier? A która oddaje?
Z tym porównywaniem też jest dziwna sprawa. Wspominałem o tym na początku – gracze mają tendencję do porównywania gier, formowania pytań pokroju „Czemu oceniliście Call of Duty lepiej, niż Borderlands, który jest lepszy?”. Panuje instynktowne przeświadczenie, że jeśli gra A dostała siódemkę, a gra B ósemkę z plusem, to gra B jest lepsza od gry A, co jest oczywistą bzdurą. Nie mówię już nawet o sytuacji, w której gra B jest FPSem, a gra A przygodówką – a każdy gatunek, z wielu względów, jest oddzielnym wszechświatem i wysoce wątpliwe jest, by jakakolwiek skala pasowałaby do każdego bez wyjątku. Nawet gry w obrębie jednego gatunku mogą należeć do innych konstelacji – no bo jak porównać chirurgicznie wyreżyserowanego Call of Duty z maksymalnie arcade’owym Bulletstormem? Oczywiście recenzenci ich nie porównują – ale, stosując liczbową skalę ocen nieświadomie do takich porównań zachęcają czytelników. Ludzki umysł działa w ten sposób, że wartościuje niektóre rzeczy względem innych – to jest lepsze od tego, ale gorsze od tamtego, więc wezmę tamto. Gry video to natomiast bardzo złożone produkcje i w dwóch przypadkach ta sama ocena może znaczyć coś zupełnie innego. Istna wieża Babel.
Pytałem gdzieś kiedyś quaza (bodaj na jego blogu, ale ręki sobie nie dam za to uciąć), czy nie prościej byłoby w ogóle zrezygnować z problematycznej skali ocen i zwyczajnie skupić się na rzetelnym wymienianiu wad i zalet gry – a potem niech gracz sam sobie kombinuje, czy wady mu przeszkadzają na tyle, by przyćmić zalety. Dostałem odpowiedź, że odbiorcy recenzji oczekują liczbowego podsumowania gry, przynajmniej on dostawał takie sygnały. I jak tu dyskutować z głosem tłumów? Może w takim razie niech zarówno quaz, jak i recenzenci pism branżowych, tudzież Polygamii czy innych portali growych w ogóle oleją pisanie recenzji na rzecz wystawiania gołych tabelek z ocenami i, ewentualnie, wypunktowaniem najistotniejszych wad i zalet? No bo po co się w ogóle wysilać, skoro odbiorców nie interesuje to, co ma do powiedzenia recenzent na temat omawianego produktu, tylko jaką on uzyskał ocenę?
Problemem nie jest rozpiętość skali – czy ma ona dwadzieścia szczebli, dziesięć, pięć, czy trzy – tylko samo jej istnienie. Prawda jest taka, że koncepcja skali liczbowej w recenzjach gier wprowadza zamęt i dezinformację, a jej zalety są nieliczne i wątpliwe. Stosujący ją recenzenci robią sobie, graczom i całemu medium dużą krzywdę. Oczywiście, tabele ocen mają w branży gier długą tradycję i są już właściwie przyspawane do recenzji. Kwintesencją tego status quo jest serwis Metacritic,* który zbiera oceny recenzji najważniejszych pism i portali, a potem wyciąga z nich piękną średnią, z której nie wynika absolutnie nic.
Mnie też, w czasach mojej długiej blogowej aktywności, zdarzało się popełnić kilka growych recenzji i nigdy nie przeszło mi nawet na myśl wystawiać ocenianym grom oceny innej, poza opisową. Jestem zwolennikiem szkoły głoszącej, iż ostatni akapit recenzji winien być podsumowaniem całego tekstu w przekrojowy sposób opisującym i podsumowującym całą recenzję. Taka ocena opisowa ma o wiele więcej sensu od suchej liczby, która nie mówi o grze właściwie nic. Im szybciej zrezygnujemy z tego zabiegu, tym lepiej dla nas wszystkich.
______________________
*który notabene „obsługuje” nie tylko gry
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Oceny liczbowe zostaną nie tylko z powodu nacisku odbiorców, ważniejsze są wg. mnie oczekiwania producentów gier. Przy dobrych recenzjach danej gry rządek umieszczonych na pudełku 9-ek i 10-ek na pierwszy rzut oka większe wrażenie, niż np. pozytywne cytaty, które można było przecież sprytnie wyciąć z tekstu ostro krytycznego wobec gry. Piszę dla całkiem sporego portalu o muzyce, w przeciwieństwie do wielu innych i często podziwianych przeze mnie stron, nie wystawiamy ocen płytom. To powoduje różne problemy z promówkami, płytami do rozdania czytelnikom - rzetelna recenzja bez wystawienia notki jest dla wytwórni znacznie słabszą reklamą. Na szczęście moje ulubione pismo o muzyce, The Wire, nie wystawia jeszcze ocen. Natomiast ich obecność przestała mi już aż tak przeszkadzać - w porządnej rpasie muzycznej zjawisko wystawiania samych 7-ek, 8-ek i 9-ek to rzadkość. Przykłady - http://pitchfork.com/reviews/albums http://www.porcys.com/Reviews.aspx
OdpowiedzUsuńZa CDaction nie przepadam, ale muszę powiedzieć, że średniej nie wystawiali nigdy. Poszczególne noty za grafikę, dźwięk i grywalność nie mają wpływu na ocenę końcową. Srednią liczy za to, lub przynajmniej liczył kiedyś, Komputer Swiat Gry - żadna gra nie dostała tam 100 procent. Za irytujący proces de-instalacji obcina się 0.5 procenta, za optymalizacjętrochę więcej, punkty lecą też za wersję językową, stosowany jest przelicznik cena/jakość itp.
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawy i trafny komentarz. Faktycznie, podczas pisania niniejszej notki nie wziąłem pod uwagę nacisków producentów, choć to bardzo logiczne założenie.
"Za CDaction nie przepadam, ale muszę powiedzieć, że średniej nie wystawiali nigdy."
Przeanalizowałem kilka numerów (lata 2005-2007) i tam średnia wystawiana była - na tej zasadzie, którą opisałem w notce. Acz przyznaję, że redaktorzy mieli do niej dosyć liberalne podejście.
"Srednią liczy za to, lub przynajmniej liczył kiedyś, Komputer Swiat Gry."
Pamiętam to - przy każdej recenzji gigantyczna tabela z godnym podziwu algorytmem analizującym każdy aspekt gry i na jego podstawie wystawioną oceną. Przerażające.
(i nieśmiała prośba - przy następnych komentarzach prosiłbym o zdeanonimizowanie się. Nie, żeby był to jakiś wymóg komentowania na tym blogu, ale zawsze przyjemniej dyskutuje się kimś wyposażonym w imię/pseudonim).
Dlatego ja "liczbówki" nie stosuję w recenzjach na blogu. Uważam, że jest to najsłabszy z możliwych systemów oceniania.
OdpowiedzUsuńSystem oceniania jest stosowany głównie dlatego, że jest wygodny. Jako odbiorca zwykle nie mam ochoty czytać recenzji przed odbiorem dzieła, gdyż raz: nie jest to nigdy całkowicie obiektywne i mój stosunek do filmu/gry/etc może sugerować się przeczytaną opinią, dwa: mogę nadziać się na spojlery. Wypisywanie plusów/minusów też nie zawsze oddaje sprawiedliwość, bo coś może mieć mnóstwo minusów, a być całkiem dobrym kawałkiem rozrywki. (Przypomina mi się lista Waltera z "Breaking Bad", kiedy rozważa zabicie człowieka.)
OdpowiedzUsuńNatomiast zbiorcze oceny (np. na metacritic, rotten tomatoes, czy filmwebie) pozwalają na sięgnięcie po jakiś tytuł, który jest uważany za świetny przez sporą liczę ludzi bądź znawców tematu. Kiedy zastanawiam się w co zagrać/co obejrzeć sprawdzam ranking i biorę jakąś wysoko ocenianą pozycję. (Nie wszedzie się to sprawdza, przykładowo - My Anime List to jakaś porażka). Recenzję czytam później, żeby z nią dyskutować, bądź odkryć jakieś smaczki, których sama nie byłam w stanie dostrzec.
@Mirzka
Usuń"System oceniania jest stosowany głównie dlatego, że jest wygodny."
Jak dla kogo. Opinie są podzielone, mnie irytuje niemożebnie.
"Jako odbiorca zwykle nie mam ochoty czytać recenzji przed odbiorem dzieła, gdyż raz: nie jest to nigdy całkowicie obiektywne i mój stosunek do filmu/gry/etc może sugerować się przeczytaną opinią,"
Ale zdajesz sobie sprawę, że jesteś w mniejszości? Ja, zanim wydam na coś pieniądze, wolę przeczytać kilka recenzji, żeby zobaczyć, czym rzecz się je i nie irytować się niepotrzebnie post factum.
"dwa: mogę nadziać się na spojlery."
To już kwestia profesjonalizmu/nieprofesjonalizmu recenzenta.
"Natomiast zbiorcze oceny (np. na metacritic, rotten tomatoes, czy filmwebie) pozwalają na sięgnięcie po jakiś tytuł, który jest uważany za świetny przez sporą liczę ludzi bądź znawców tematu."
Tyle, że każda składowa tej średniej to ocena subiektywna, wystawiona kogoś, kto ma indywidualny stosunek do recenzowanego produktu, przez co daje do czasem nawet mocno zafałszowany obraz gry. Owszem, można wobec takiej średniej nawigować po oceanie gier wideo, ale to dosyć ryzykowna busola.
"Recenzję czytam później, żeby z nią dyskutować, bądź odkryć jakieś smaczki, których sama nie byłam w stanie dostrzec." Tyle, że w przypadku gier video to nie działa, bo recenzenci tego segmentu to na ogół ludzie raczej, hm, jakby to ładnie ująć, nieskłonni do głębszych refleksji i o dość tektonicznym sposobie rozumowania. Zresztą niedawno o tym pisałem.
Skłoniło mnie to do pewnego oczywistego, krótkiego wniosku, który od czasu, do czasu pozytywnie mnie nastraja i odświeża moje myślenie o publicystyce związanej ze światem gier. Jaka to jest młoda dziedzina. Systemy ocen, szczególnie wspomnianych wyżej ocen cząstkowych, to zgroza. To są błędy metodologiczne, wszczynające niepotrzebne kłótnie. Dobrze, że takie posty powstają.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten komentarz, tradycyjnie witam już nową komentatorkę na blogu i serdecznie zapraszam zapoznania się z innymi notkami oraz aktywnego komentowania.
Usuń