fragment grafiki autorstwa Kerema Beyita, całość tutaj. |
No i obejrzałem w końcu cały pierwszy sezon „Gry o tron”. Już na wstępie zaznaczam, że kompletnie nie znam literackiego pierwowzoru. Bynajmniej nie dlatego, że jestem w jakiś sposób uprzedzony do prozy George’a R. R. Martina, po prostu najzwyczajniej w świecie nie miałem jeszcze okazji. Choć przyznam szczerze, iż po seansie najnowszego hitu HBO nie mam szczególnego parcia na szaleńczy galop w stronę biblioteki. Powiedziałbym, że wręcz odwrotnie.
GoT (serialowa) wydaje się być idealnym katalizatorem wolnego czasu dla nabuzowanych hormonami nastolatków – i to, dodajmy, nastolatków niekoniecznie najmądrzejszych. No bo czego my tam nie mamy: miecze (koniecznie z imionami), konie, przysięgi, cne damy, dzielni rycerze, dziwki o złotych sercach, epickie pojedynki, świetnie skrojoną fabułę, mało pruderyjne sceny seksu, realistyczne (czyt. brutalne i krwawe) sceny walk, brednie o honorze i godności…
I chyba to mnie najbardziej w tym wszystkim boli i uwiera – cała ta samczo-bucowata pompa, ten idiotyczny pseudorycerski etos „po-pierwszym-zabitym-wrogu-idź-do-burdelu”, od którego czuję się, jakby ktoś mi regularnie przejeżdżał pilnikiem po zębach. To znaczy - może nie tyle sama konwencja, co fakt, że w dzisiejszych czasach ludzie potrafią to jeszcze łykać i, w dodatku, prosić o więcej. Nie wiem – może w oryginalnej sadze autor w jakiś wiarygodny sposób motywuje działania głównych bohaterów w didaskaliach, introspekcjach i monologach wewnętrznych. W każdym razie, po przeniesieniu tego na ekran widzę tylko zgraję bufonów wymachujących wściekle mieczami i przechwalających się, ilu to oni wrogów nie zabili, lubujących się w przesadnych gestach i wyznających jakiś dziwaczny etos, który na krótką metę jest zabawny, na dłuższą zaś – irytujący.
Opowieść (poza tym, że, jak już wspominałem, bardzo dobrze skrojona pod względem fabularnym) cierpi także na nieznośny dualizm Źli Lannisterowie vs. Dobrzy Starkowie. Owszem, występują tam pewne odcienie szarości, wszystkie jednak mieszczą się w konwencji staroszkolnej high-fantasy. Podczas seansu przeszkadzało mi to tak bardzo, że z trudem dotrwałem do końca. Cóż, najwidoczniej nie jestem targetem.
Jakiś czas po skończeniu ostatniego odcinka zacząłem się jednak zastanawiać, czy nie jestem zbyt surowy w swojej ocenie. W końcu, wszystkie paraśredniowieczne opowieści fantasy wyglądają w ten sposób, prawda? No, wyjąwszy może parodie pokroju Świata Dysku. Zaraz potem jednak przypomniałem sobie o Sadze Wiedźmińskiej, w której Sapkowski przy każdej sprzyjającej temu okazji wyśmiewał „rycerski etos” (jeszcze dobitniej widać to było w trylogii husyckiej) i ponure, mroczne fantasy Karla E. Wagnera, gdzie zasada „dobrzy przeciwko złym” została zastąpiona prostym, ale jakże skutecznym „wszyscy są źli”. Poważnie, w całej pieprzonej „Pajęczynie utkanej z ciemności” jest tylko jedna postać, która nie wbiłaby najlepszemu przyjacielowi noża w plecy dla osiągnięcia jakichś wymiernych korzyści, a i ta bohaterka – infantylna, egzaltowana księżniczka – została przedstawiona w taki sposób, by czytelnik, broń Boże, nie odczuł wobec niej choćby cienia sympatii. Czyli jednak da się bez pompy.
Niby jeżdżę po serialu jak po łysej kobyle, ale pokazał on jedną naprawdę ciekawą rzecz – do kręcenia opowieści z należytym rozmachem nie potrzeba wcale budżetu, którym można by sfinansować niemałą kampanię militarną. Telewizyjna „Gra o Tron” oszukuje nas bliskimi planami mającymi ukryć niedostatki scenografii i ubogą ilość statystów, generowanymi komputerowo plenerami i budynkami oraz kilkoma innymi chytrymi sztuczkami, robi to jednak na tyle umiejętnie, by kołek do zawieszania niewiary nie zatrzeszczał ani razu. Ciekawi mnie, jak wpłynie to na przyszłość tego medium, wszak i tak dziś chętniej ogląda się seriale, niż filmy pełnometrażowe. Fajnie by było, gdyby Gra o Tron przekonała producentów do jeszcze większego wsparcia finansowego seriali. Gdyby faktycznie tak się zdarzyło, naturalnym kolejnym kandydatem na kolejny epicki serial byłby cykl „Diuna” Franka Herberta. W sumie tam też jest pompa i patos, toteż miłośnikom telewizyjnej „Gry o Tron” na pewno by się spodobało.
Ta, tyle, że w GoT wielokrotnie pokazywane jest jak ten cały rycerski etos i honor negatywnie oddziałuje na Starków, co samo w sobie jest łamaniem konwencji fantasy (a przynajmniej było nim kiedy pojawił się książkowy pierwowzór). Do tego w dalszych sezonach Lannisterowie zostają odpowiednio dobrze rozwinięci i umotywowani (no, z wyjątkiem Cersei, ona dalej jest chorą suką). Zresztą jedynie Starkowie są "tymi dobrymi", co jest uwarunkowane życiem na ziemiach których cywilizacja nie dotknęła ludzi w tak dużym stopniu jak na Południu, więc większą wagę przykładano tam do kultywowania tradycji, a mniejszą do polityki.
OdpowiedzUsuń