fragment grafiki autorstwa Bobby'ego Chiu, całość tutaj. |
Recenzenci – osobliwie ci specjalizujący się w grach komputerowych i konsolowych, choć nie jest to regułą – lubują się w pewnym zabiegu retorycznym, który na celu zamaskowanie ich niewiedzy, braku czasu lub chęci wgryzienia się w temat. Chodzi mi o określenie „to coś”. Ta gra ma to coś, co nie pozwala się od niej oderwać. Film jest przeciętny, ma jednak ten nieuchwytny rys podnoszący jego ocenę. I tak dalej.
Żaden szanujący się recenzent nigdy nie powinien używać takiego określenia. Jeśli chodzi o popkulturę jestem twardym racjonalistą, który nie wierzy w rozmaite „cosie”, spirytystyczne byty, które rzekomo charakteryzują unikalne produkcje. Taki wybieg najzwyczajniej świecie demaskuje niewiedzę, brak bystrości lub umiejętności publicystycznych recenzenta. Naprawdę, wolałbym już przeczytać coś w stylu „nie mam pojęcia, co powoduje, że gra się w X tak znakomicie, ale fakt pozostaje faktem”.
Kontent – jak niemal wszystko na tym świecie – składa się z elementów składowych. Nawet tak stosunkowo prosty twór jak powieść, w której na obraz całości wpływa fabuła, język, dialogi, opisy i rozmaite popierdówki pokroju archaizacji czy innych zabiegów stylistycznych. W komiksie dochodzi obraz, kompozycja, kolory. Film i gra dają jeszcze szersze spektrum cegiełek, z których zbudowana jest całość. Im więcej tych cegiełek, tym większe ryzyko, że któraś z nich będzie wybrakowana, że coś nie zagra i zepsuje przyjemność z odbioru. Czasem naprawdę bardzo trudno precyzyjnie określić, co jest nie tak z danym produktem, bądź też – co chyba bardziej powszechne – co sprawia, że tak bardzo nam się podoba. Dlatego też mówimy, że kontent ma „to coś” nieświadomie go sakralizując.
Jak bowiem działa świat? Jeśli zapytacie fizyka, powie, że dzięki ustalonym regułom kosmicznym prawom, których nie jesteśmy do końca w stanie objąć umysłem, matematyk stwierdzi, że za sprawą liczb. Chemik odpowie, że dzięki pierwiastkom, politolog wskaże na struktury społeczne, socjolog – na kontakty międzyludzkie. Filozof powie wiele dziwnych rzeczy, generalnie jednak zwróci uwagę na to, że świat widziany oczyma ludźmi, to zupełnie inny świat, niż ten egzystujący faktycznie. Ja uważam, że świat – ten nasz, ludzki świat – działa dzięki opowieściom. Mam całego bloga poświęconego tej tezie.
Słowa wiją się, zmieniają znaczenia, czasem są drapieżne. Nieodpowiednie słowo w nieodpowiednim miejscu może zmienić świat, a przynajmniej jakąś ważną jego część. Upierając się przy tym tak znienawidzonym przeze mnie skrócie myślowym obdarzamy idee (czyli kontent) czymś na kształt duszy, a to na dłuższą metę bardzo niebezpieczne. Idea z duszą staje się nienaruszalnym dogmatem. Nienaruszalne dogmaty mają zaś nieprzyjemny zwyczaj mocnego zakotwiczania się w umysłach niektórych ludzi. Dlatego lepiej, żebyśmy kontent traktowali w sposób czysto techniczny, niezależnie od uczuć, jakie w nas wywołuje. Nie mam nic do ludzi wyznających jedizm, ale – przyznacie sami – są popkulturowe fenomeny, których nie chciałoby się widzieć przerobionych na religie, już niezależnie od wartości artystycznej źródła.
Ostatecznie, o „Mein Kampf” też ktoś kiedyś musiał powiedzieć, że ta książka ma w sobie „to coś”.
Oj nie, zrąbałeś na finiszu argumentem Ad Hitlerum.
OdpowiedzUsuń