![]() |
fragment grafiki autorstwa Katarzyny Witerscheim, całość tutaj. |
…kategorycznie zawyrokował fan parowego science-fiction, Doktor Agon, gdy próbowałem mu podsunąć jedną z piosenek Emilie Autumn, którą to jaram się w przerwach pomiędzy Ayreonem, a The Dresden Dolls (niezły rozrzut, swoją drogą). I to mi dało do myślenia, bo cała afera tylko pozornie zamyka się w okowach semantyki.
Na dźwięk słowa „subkultura” nasz umysł zwykł przywoływać grupę siedzących na ławce dresiarzy, zamkniętych w piwnicy metali lub wesoło ujaranych rastafarian. Ot, dojrzałe subkultury solidnie ugruntowane na przestrzeni memetycznej. Warto jednak pamiętać, że subkultura jest czymś, co kształtuje się przez długie lata, czasem dekady i nie zawsze zastyga w takich formach, jak te wymienione przeze mnie zdanie wcześniej. Inne są też genezy – czasem subkultura narasta wokół jakiegoś zjawiska (słynna Generacja JP2), światopoglądu (skini, anarchiści), muzyki (wyżej przytoczeni rastafarianie, choć tu sprawa jest o wiele bardziej wieloznaczna), stylu życia (emo, hipsterzy, nerdzi). Wiem, upraszczam straszliwie, ale jest to konieczne, by uchwycić sens notki. Zarówno fani science-fiction, fantasy, horroru jak i rozmaitych odgałęzień tych gatunków mają swoje subkultury. Więcej nawet – starcia fanów Star Treka z fanami Star Wars czasem są nie mniej brutalne, niż ustawki punków i skinów. Wróćmy jednak może do muzyki steampunkowej.
Na pierwszy rzut oka taka klasyfikacja faktycznie nie ma sensu. Jeśli muzyka może być steamupnkowa, to powieść może być jazzowa, komiks operowy i tak dalej. Jest to zwyczajną bzdurą będącą rezultatem błędnego punktu widzenia i próby klasyfikacji jednego medium do kategorii innego. Sprawa nie jest jednak tak oczywista, bowiem słowa zmieniają swoje znaczenie, otrzymują szerszy kontekst. Steampunk jeszcze do niedawna mógł być tylko ciekawym nurtem w fantastyce naukowej, dziś jednak jest w pośredniej fazie przeobrażania się w subkulturę. Całe to parcie na kotły, śrubki, zegarki z dewizką, meloniki i zakurzone gogle zaczyna wylewać się poza popkulturowe opowieści i przesiąkać do naszej rzeczywistości w postaci modnych gadżetów i dużej ilości najróżniejszego kontentu. Coś podobnego stało się przed laty z cyberpunkiem, który dziś, w dobie digitalizacji wielu aspektów naszego życia, stał się czymś mocno anachronicznym. Steampunkowi to nie grozi, ten gatunek bowiem nie ma i nigdy nie miał aspiracji do wizjonerstwa, podejrzewam jednak, że – jak w przypadku cyberpunku – po czasowej inwazji fantastyki parowej na mainstream, moda przeminie i zamknie się w ograniczonym kręgu (neo)wiktoriańskich fetyszystów. Na razie zaś subkultura rozkwita, powstaje mnóstwo stron zrzeszających miłośników steampunku, organizowane są konwenty, do nabycia jest multum gadżetów stylistycznie związanych z tym nurtem… Dzieje się coś ciekawego.
Dlatego, drogi Dr.Agonie, muzyka steampunkowa nie tylko może istnieć, ale też dziwnym by było, gdyby nie istniała. Oczywiście nie tyle w sensie „muzyka należąca do gatunku steampunkowego” co raczej „muzyka należąca do steampunkowej subkultury”. A skoro sama artystka otwarcie przyznaje się do związków z tą niszą, to nie widzę powodów do kręcenia nosem. Nie widzę też niczego złego w nazwaniu niektórych podgatunków muzyki folk muzyką fantasy, pewnych zespołów, czy wręcz odłamów, techno i rocka muzyką science-fiction i tak dalej. Niech nam rosną i rozwijają się subkultury, oby jak najwięcej i jak najbardziej różnorodne.