fragment grafiki autorstwa Emmy Rios, całość tutaj. |
Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem napisania notki inspirowanej wywiadem Wojciecha Orlińskiego z profesorem Tomaszem Szlendakiem. Wywiad nosi tytuł „Strategia GOŁEJ BABY”, pierwotnie ukazał się w Wysokich Obcasach, a dziś możemy go przeczytać on-line. Rzecz jest naprawdę bardzo ciekawa, choć ja skupię się raczej na pobocznym wątku rozmowy, ledwie poruszonym na samym jej końcu. Profesor Szlendak zauważa, że w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z dwoma niemal autonomicznymi kanałami popkultury – jeden produkowany przez celebrytów dla klasy niższej, drugi zaś przez elity dla klasy średniej. Ten pierwszy to oczywiście „Taniec z Gwiazdami”, Doda, dziesiątki telenowel i Pilipiuk, rzeczy mocno reklamowane, cieszące się dużym popytem, zaspokajające podstawowe potrzeby kulturalne i niewymagające zbytniego angażowania zwojów mózgowych. Niejako w opozycji stoi kanał przeznaczony dla klasy średniej – rzeczy z tej niszy rzadko trafiają do głównego obiegu (jeśli już, to zazwyczaj w formie ciekawostki), najczęściej zmuszające potencjalnych odbiorców do poszukiwań (i, w rezultacie, personalizacji) interesującego ich kontentu, rzeczy cięższe w odbiorze, choć niewątpliwe bardziej satysfakcjonujące intelektualnie.
Mamy zatem do czynienia z dwoma kręgami kulturalnymi w jednym środowisku. Ludzie dzielący jedną klatkę schodową mogą być przedstawicielami dwóch diametralnie różnych kultur. Nie mam pojęcia jak przedstawiają się proporcje, ponieważ nigdzie nie odnalazłem miarodajnych danych, nie ulega jednak wątpliwości, że silniej promowana jest właśnie kultura proletariacka, zapewne właśnie z powodu większej grupy targetowej, a także mniejszych wymagań stawianych przez odbiorców. Po prostu łatwiej wyprodukować kolejny show z celebrytami w roli głównej, niż błyskotliwy serial pełen intertekstualnych nawiązań i o złożonej fabule. Zresztą, ten pierwszy będzie miał wielomilionową oglądalność, drugi zaś najprawdopodobniej upadnie po pierwszym sezonie z powodu braku zainteresowania. Oczywiście, takie podejście budzi dużą frustrację u zepchniętych poza główny nurt przedstawicieli klasy średniej – komercja sprawiła, że ich prestiż został mocno poszczerbiony względem hołdowania niewybrednym gustom.
Mnie też się to nie podoba, choć oczywiście rozumiem intencje speców od marketingu. Idea huxleyowskiego podziału na kastowe grupy społeczne zaczyna się pchać do kultury, „misyjność” telewizji publicznej ogranicza się dziś jedynie do transmisji watykańskich, zaś rozgłośnie radiowe o profilu kulturalnym egzystują w szarej strefie i/albo odchodzą do Krainy Wiecznych Łowów (nieodżałowane BIS Polskie Radio). Wiadomo, że operator koparki ręcznej po pracy nie będzie oddawał się lekturze Dostojewskiego czy oglądaniem filmów Bergmana (czy choćby, by nie popaść w megalomanię, Aronofsky’ego), ale niezupełnie o to mi chodzi. Kultura popularna faktycznie się polaryzuje, co w ekstremalnych sytuacjach może doprowadzić do rozłamu i w końcu stagnacji. To oczywiście najczarniejszy scenariusz, ale nie sposób nie zauważyć, że już w tej chwili symptomy są co najmniej niepokojące.
Bardzo fajne pół artykułu... teraz czas na wnioski i podsumowanie.
OdpowiedzUsuńOjej, pamiętam te czasy, w których pisałem pół notki na tydzień :)
Usuń