fragment grafiki autorstwa Steve'a McNivena, całość tutaj. |
Nie popełnię chyba żadnego wielkiego intelektualnego faux pas, gdy stwierdzę, że na kształt współczesnej kultury Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wpłynęło pięć mitów. Są to: mit ojców założycieli, wojny secesyjnej, zimnej wojny, wojny w Wietnamie i zamachu terrorystycznego na wieże World Trade Center. Wokół każdego z tych wydarzeń narosło wiele opowieści, a – jak zapewne pamiętamy – opowieści rządzą naszą cywilizacją. Być może gdzieś tam, w gwiazdach, istnieją rasy komunikujące się za pomocą czystych, nieskażonych fabularyzacją informacji, nasza jednak właśnie ten stosunkowo mało praktyczny i wydajny sposób wymiany wiadomości wybrała (o ile była to kwestia wyboru) na fundament dla cywilizacji. Amerykańskie mity przywołuję jednak nie bez kozery, jeden z nich bowiem (ten o wojnie domowej) posłużył za punkt wyjścia dla pewnego niezmiernie ciekawego tworu współczesnej popkultury. Tworem tym jest kontrowersyjny z wielu powodów event komiksowego wydawnictwa Marvel (domu takich komiksowych bohaterów, jak Spider-Man, Hulk czy X-men), zatytułowany Civil War.
Oto grupa młodocianych superbohaterów wdaje się w bójkę z obdarzonymi nadnaturalnymi mocami przestępcami. Na wskutek ich nieodpowiedzialnego zachowania dochodzi do wybuchu, w którym ginie kilkuset cywili. Opinia publiczna wrze, domagając się od rządu sankcji prawnych, które kontrolować będą działających poza prawem peleryniarzy. Nagle okazało się, że naród amerykański dość już ma życia w kraju, w którym posiadający nadnaturalną siłę człowiek może bezkarnie bawić się w Strażnika Teksasu, a w przypadku błędu czy pomyłki podczas akcji ukrywać się przed prawem pod maską. Zaczyna się głośno rozmawiać o Akcie Rejestracji Superludzi – dokumencie, który wymagać będzie od superbohaterów odpowiedniego przeszkolenia i ujawnienia swojej tożsamości rządowi USA. Absurd? W superbohaterskich szeregach są tacy, którzy dostrzegają problem i postanawiają pójść rządowi na rękę, słusznie rozumiejąc, że czasy Dzikiego Zachodu odchodzą w niepamięć. Jest także grupa romantyków, indywidualistów i trzeźwo myślących herosów, którzy nie mają zamiaru dawać się kontrolować jakiemuś tam rządowi, któremu najwyraźniej zamarzyła się armia supergliniarzy. Tym niemniej, wniosek przechodzi, a społeczność bohaterów dzieli się na dwie grupy – pro- i antyrejestracyjną. Rozpoczyna się bratobójcza walka, w której przyjaciele stają naprzeciw siebie, a dawni wrogowie zmuszeni są walczyć ramię w ramię.
Cała ta polaryzacja koncentruje się na dwóch postaciach-symbolach. Iron Man, futurysta, genialny inżynier i wynalazca o chłodnym, analitycznym umyśle opowiada się za rejestracją. Kapitan Ameryka natomiast, żołnierz, romantyk, idealista i ogromny patriota nie może patrzeć na to, jak rząd jego ukochanego kraju zamierza ograniczyć prawa tych, którzy każdego dnia walczą o bezpieczeństwo obywateli. Ci dwaj bohaterowie – plus miotający się pomiędzy nimi Spider-Man – są tak naprawdę głównymi postaciami całego wydarzenia. Szkiełko i oko przeciwko sercu. Oto opowieść o walczących o swoje prawa superbohaterach zmienia się cierpki komentarz polityczny. Owszem, komiks nigdy nie bał się podejmowania dialogu z polityką czy obyczajowością (narzuca się tu „V for Vendetta” Moore’a), do tej pory jednak żadne mainstreamowe wydawnictwo nie podjęło tak kontrowersyjnego politycznie tematu i nie pokazało go tylu ludziom. Superbohaterowie nie walczą tu ze złem, nie da się jednoznacznie wskazać, która strona ma rację. Nie ma żadnego zagrożenia z kosmosu, któremu można przyłożyć, po czym cieszyć się ze zwycięstwa. Jest tylko bitwa o swoje prawa, jest wybór mniejszego zła, jest tajne więzienie, w którym przetrzymuje się niesubordynowanych herosów (znajduje się ono w innym wymiarze, a zatem poza granicami USA, dzięki czemu można tam przetrzymywać więźniów bez uprzedniego procesu – jawna krytyka Guantanamo).
Komentarz ów ma też zresztą drugie, znacznie ciekawsze dno. Kapitan Ameryka, przywódca ruchu oporu, reprezentuje sobą wszelkie ideały, na których zbudowano Stany Zjednoczone Ameryki – ideały, które dziś są jednak mocno anachroniczne. Kapitan tego jednak nie rozumie, nie zdaje sobie sprawy, Steve’a Rogersa ukształtowała bowiem inna rzeczywistość, taka, w której ci źli (naziści) byli złymi do szpiku kości, a ci dobrzy – dobrymi. Nijak to się ma do naszych czasów, w których królują kompromisy i ustępstwa utrzymujące społeczeństwo w chwiejnej równowadze. Lepiej rozumie to Iron Man, wynalazca i wizjoner, dziecko naszych czasów. W takim wypadku wynik starcia musiał być oczywisty – Kapitan Ameryka musi odejść. I odszedł. Pod koniec eventu, aresztowany i prowadzony przed sąd Steve Rogers został zastrzelony przez snajpera. Była to chyba najbardziej rozreklamowana śmierć bohatera komiksowego, wspominała o niej nawet nasza „Panorama”. I choć dziś Steve Rogers znów żyje i ma się dobrze (został wskrzeszony przez włodarzy Marvela, kiedy martwy Kapitan przestał się już tak dobrze sprzedawać), to jednak jego śmierć już na stałe wpisała się do kanonu komiksowego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz