fragment grafiki autorstwa Joshuy Middletona, całość tutaj. |
Jacek Dukaj, uznany (nie bez kozery) autor książek fantasy i science-fiction napisał niedawno dość obszerny esej zatytułowany „Za długie, nie przeczytam…” w którym opowiada, jak w obliczu Internetu zmienił się nasz sposób przyswajania nowych informacji. Esej polecam, bo rzecz jest bardzo ciekawa, mnie natomiast interesuje teza, jaką pisarz sformułował niejako na marginesie swojego tekstu, mianowicie – to, że te zmiany w sposób niebagatelny wpłyną (bądź też już wpływają) na samą strukturę opowieści. Nie sposób zauważyć bowiem, że współczesne książki są coraz krótsze – Terry Pratchett rzadko przekracza pułap 300 stron, kultowy „Czarnoksiężnik z Archipelagu” Ursuli K. Le Guin liczy nieco ponad 200 stron, moja ukochana „Gra Endera” zaś – niewiele ponad 300. Nam może wydawać się, że to dużo, jednak w porównaniu z książkami sprzed ery szybkiej, łatwej i ogólnodostępnej informacji są to ledwie broszurki.
Książki jednak nie należy oceniać po okładce – głupio więc byłoby oceniać ją po objętości. Opowieści mają mniej stron, ale nie są wcale krótsze. Paradoks? Bynajmniej – „Tajemnicza wyspa” Juliusza Verne (taki praprzodek serialu „Lost”) liczy 400 stron, a ciągnie tylko jeden, raczej średnio interesujący, wątek. Fabuła posuwa się do przodu w iście ślimaczym tempie i dla czytelnika nieprzystosowanego do oldskulowych powieści z tamtej epoki jest mało strawna. Dawniej, w czasach Królowej Wiktorii wyższe warstwy miały masę czasu na czytanie, toteż książki musiały być długie. W epoce bez „Tańca z Gwiazdami” i „Mam Talent” piątkowe wieczory musiały być ekstremalnie nudne, nic zatem dziwnego, że książki czytane do poduszki do z jednej strony cegłówki, z drugiej groszowe „komiksy”.
Jak wspomniałem, książki są coraz krótsze, jednak opowiadają bardziej złożone historie, niż kiedykolwiek. Dziś pisze się w inny sposób. To oczywiste – wraz ze zmianami we współczesnym świecie idą też zmiany w odbieraniu rzeczywistości. W epoce Internetu jesteśmy nauczeni, że informacja ma być krótka, zwięzła i treściwa. Wodolejstwo przechodzi tylko w przypadkach albo dużego talentu albo olbrzymiego doświadczenia i wyczucia literackiego (casus Stephena Kinga*), pozostali muszą uczynić swoją pisaninę maksymalnie kompatybilną z umysłem czytelnika rodem z dwudziestego pierwszego wieku. Tnie się sceny zbędne, które mogłyby znużyć czy zniechęcić do lektury mniej cierpliwych czytelników. Dodatkowo wprowadza się duże ilości wątków przeplatających się wzajemnie. Do tego ciekawym trendem we współczesnej literaturze jest wstawianie opisów czynności w miejsce czasowników atrybucji dialogów (np. „- Rób swoje – Jakub odryglował drzwi.” zamiast „- Rób swoje – burknął Jakub. Podszedł do drzwi i odryglował je.”) co potrafi w znaczny sposób odchudzić książkę.
W moich rozmowach z wydawcami wyraźnie mi sugerowano, że optymalną objętością mainstreamowej książki fantastycznej jest dwanaście arkuszy literackich** czyli 300 stron. Taka liczba stron najbardziej odpowiada wydawcom, choć oczywiście im więcej, tym lepiej. Oznacza to, że piszący „po nowoczesnemu” autorzy muszą naprawdę mocno nagimnastykować, by wyrobić określoną ilość słów. Przy lapidarnej, bardziej dynamicznej formie kreowania fabuły opowieść musi być odpowiednio dłuższa, składać się z większej ilości wątków, obejmować większą ilość wydarzeń, słowem – kosztować cholernie dużo pracy. Tym, którzy psioczą na to, że w dzisiejszych czasach książki są coraz cieńsze, radzę sięgnąć po coś sprzed choćby czterdziestu lat – jak na dłoni widać, że ówczesne powieści miały na ogół o wiele mniej rozbudowane fabuły, a ich objętość była rezultatem rozwlekłego stylu.
Niewykluczone, że trend rozdmuchanych epopei powróci, gdy znów zmieni się styl życia, ale to pieśń przyszłości. W obecnych czasach mamy do czynienia z rozkwitem popkultury kompaktowej – nawet gry komputerowe, których przejście jest kwestią jednego wieczoru (sztandarowym przykładem są najnowsze odsłony serii „Call of Duty”) nie są już czymś wyjątkowym. Dostajemy coraz więcej coraz bardziej skompresowanych opowieści. A dopóki owa kompresja odbywa się bez straty jakości, dopóty możemy spać spokojnie.
__________
*który – dodajmy – jest ciekawym przypadkiem wartym oddzielnej notki. Może kiedyś.
**1 arkusz literacki = 40 tyś. znaków = jakieś 25 stron znormalizowanego druku książkowego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz