piątek, 5 marca 2021

Wojciech Gunia. Dom wszystkich snów


Niniejszy tekst jest lekko przeredagowanym transkryptem scenariusza videoeseju mojego autorstwa. Filmik można obejrzeć w tym miejscu. Zachęcam do subskrypcji mojego kanału na YouTube.

Polska literatura fantastyczna od jakiegoś roku przeżywa specyficzny renesans poza środowiskową bańką. Zeszłoroczna kontrowersja związana z publikacją opowiadania Jacka Komudy w magazynie Nowa Fantastyka okazała się początkiem pewnego rozrachunku z historią najnowszą fantastyki w naszym kraju. I o ile zdecydowanie jest olbrzymia wartość w patrzeniu na popularne powieści i zbiory opowiadań sprzed dziesięciu, piętnastu lat, w sprawdzaniu, jak zniosły one próbę czasu oraz jak w międzyczasie zmieniła się wrażliwość czytelnicza… o tyle w całym tym dyskursie łatwo zapomnieć, że na Jacku Piekarze czy Andrzeju Pilipiuku nie kończy się polska fantastyka. Gatunek ten – oraz całe środowisko – dziś jest już w zupełnie innym miejscu, pojawiło się nowe pokolenie autorów i autorek, nowe inicjatywy wydawnicze, nowa dynamika fandomu… Dzieje się dużo i naprawdę szkoda byłoby o tym zapominać.

Sam od wielu lat jestem aktywnym autorem polskiej fantastyki, mam na koncie jedną wydaną powieść oraz kilka opowiadań opublikowanych w prasie papierowej, antologiach i zinach, regularnie współpracuję też z magazynem Nowa Fantastyka, w którym zresztą debiutowałem i ostatnio pomagałem jego redakcji przy pracy nad niesławnym queerowym numerem tematycznym. Ponadto od lat regularnie zapraszany jestem na konwenty oraz Warszawskie Targi Książki jako panelista. Nie mówię o tym wszystkim tylko po to, żeby się chwalić, po prostu zanim zacznę, chcę pokrótce naświetlić, z jakiej perspektywy obserwuję całą tę sprawę.

Odpowiedź brzmi bowiem – z dość specyficznej. Z jednej strony – bardzo mnie cieszy, że zaczyna dziać się coś żywszego w tym odrobinę skostniałym ostatnio środowisku, z drugiej jednak – odrobinę martwi mnie to, że odbywa się to w takiej, a nie innej atmosferze. Główny nurt literacki w naszym kraju zawsze patrzył na fantastykę z góry i boję się, że obecne kontrowersje raczej nie pomagają w zmianie tego stanu rzeczy na lepsze. Dlatego uznałem, że warto byłoby na miarę moich skromnych możliwości, wyjść z pozytywnym przekazem i dla równowagi porozmawiać jakiejś dobrej, nowej polskiej fantastyce.

Tak się szczęśliwie złożyło, że jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka Dom Wszystkich Snów autorstwa Wojciecha Guni. O prozie Guni chciałem pomówić już od jakiegoś czasu, ale do tej pory nie byłem w stanie znaleźć okazji, więc… no cóż, to okazja równie dobra, jak każda inna. Prawdopodobnie dla uczciwości powinienem wspomnieć o tym, że jestem dalekim znajomym autora – mówiąc „dalekim znajomym” mam na myśli to, że wiemy nawzajem o naszym istnieniu i rozmawialiśmy ze sobą kilka razy w Internecie. Mam nadzieję, że Wojtek nie obrazi się za tę poufałość.

Polska literatura fantastyczna to nisza. Polski horror – to nisza w niszy. Bardzo długo nie zwracałem uwagi na to środowisko, odkryłem je dopiero kilkanaście miesięcy temu. Zaskoczyło mnie to, jak fantastycznie jest ono zorganizowane, z własnymi wydawnictwami książkowymi, czasopismami, antologiami, nagrodami środowiskowymi, a także własnymi gwiazdami, takimi jak Piotr Borowiec czy Anna Maria Wybraniec. To właśnie tam po raz pierwszy zetknąłem się z prozą Wojciecha Guni. Oraz z wieloma innymi autorami i autorkami, których twórczość lubię i śledzę. Od razu zaznaczę, że nie jestem jakimś ogromnym fanem horroru, ale znalazłem w tym środowisku wiele nieskrępowanej, kreatywnej energii – a to jest coś, czego zdecydowanie szukam w literaturze.

Jeśli zetknęliście się kiedyś z twórczością Zdzisława Beksińskiego – a byłbym bardzo zaskoczony, gdybyście się nie zetknęli – z pewnością wiecie, w jaki sposób ten malarz tworzył unikalną atmosferę swoich dzieł, poprzez wypełnianie ich symulakrami. Symulakrum to pojęcie wymyślone przez francuskiego filozofa Jeana Baudrillard. Oznacza ono kopię czegoś, co nie istnieje w rzeczywistości. Kopię kopii, odbitkę odbitki, która przez nieustanne powielanie zaczyna się zniekształcać, tracić swój pierwotny związek z rzeczywistością i stawać się dziwną, obcą rzeczą, która nie ma swojego bezpośredniego odpowiednika w realnym świecie, przez to może budzić w nas takie emocje jak dyskomfort, wyobcowanie czy nawet strach. W tym tkwi właśnie siła obrazów Beksińskiego. Bo z jednej strony nadal jesteśmy w stanie w jakimś stopniu zidentyfikować w tych dziwnych, obcych kształtach osoby, zwierzęta, przedmioty i sytuacje, z którymi stykamy się na co dzień, z drugiej jednak strony są one obce, powykrzywiane, nieforemne, zbudowane z dziwnych, skorodowanych materiałów. To właśnie na tej granicy obcości i rozpoznania Beksiński budował atmosferę swoich dzieł.

Wojtek Gunia robi dokładnie to samo, tylko za pomocą słów i konstrukcji narracyjnych. Autor buduje narracyjny obraz świata w nietypowy sposób – nie przez informacje, ale przez doznania, strzępki opisów otoczenia, wspomnień, zapachów, kolorów i uczuć. Pomiędzy tymi strzępkami znajduje się przestrzeń niedopowiedzeń. Sprawia to, że świat przedstawiony rzadko kiedy jest całkowicie zrozumiały i prawnie nigdy nie jest wyrażony wprost. Czytelnik zawsze porusza się trochę po omacku, nigdy do końca nie wie, jaki jest szerszy kontekst sytuacji.

Bohaterowie jego opowiadań często nie mają imion, czasami nie mają choćby możliwej do zidentyfikowania tożsamości. Jeśli ją mają, wiemy o nich bardzo niewiele i nie zawsze są to rzeczy kluczowe dla ich roli w fabule. To z kolei sprawia, że postacie w tekstach Guni wydają się czasem monstrualne i nieludzkie – a czasem aż za bardzo ludzkie, poskładane z motywacji, instynktów i emocji, których prawie nic ze sobą nie wiąże. Gunia lubi czynić ze swoich narratorów osoby o zaburzonej percepcji świata – stare, chore, ogarnięte obsesjami albo przeciwne, młode i nierozumiejące jeszcze rozgrywających się wokół nich wydarzeń.

Muszę podkreślić, że żadna z tych rzeczy nie jest wadą. Wręcz przeciwnie, buduje to zniekształcony, monstrualny świat symulakrów, w których wszystko jest jednocześnie bardzo znajome i bardzo obce. To horror, ale horror poruszający się na samej granicy nierzeczywistości. Gunia nie sięga po konwencjonalne potwory – przyrodzone, jak seryjni mordercy albo sadyści czy nadprzyrodzone, jak wampiry, wilkołaki czy upiory – bo nie musi. U niego cały świat jest potworem samym w sobie. Dziwnym, obcym organizmem, który wygląda podobnie do naszego, ale jest jednocześnie obcy i niezrozumiały, i straszny, i okrutny.

Dom wszystkich snów jest zbiorem opowiadań różnej długości. Część z tych opowiadań zdaje się rozgrywać w ramach jednej, większej historii. Mówię „zdaję się”, ponieważ Gunia w bardzo świadomy sposób buduje powiązania między poszczególnymi tekstami w sposób pośredni. Przez niektóre teksty przewija się kilka motywów wspólnych, jak pszczoły, tajemniczy dom albo pożar. Opowiadania są różnej długości. Często nie wiemy, czy teksty mówią o tych samych sytuacjach czy po prostu używają podobnych motywów i symboliki. Niektóre, jak W oczekiwaniu na powrót morza albo Kiedy pszczoły patrzą w gwiazdy mają zaledwie kilka stron i są niemal pozbawionymi fabuły impresjami.

Z kolei najdłuższy tekst, Dom Motta, jest niemal mikropowieścią i tematycznym kręgosłupem całego zbioru. Opowiada on historię rodziny, która szukała schronienia w dziwnej, nieprzerwanie rozbudowywanej posiadłości. Nie będę zdradzał detali opowieści, dodam tylko, że sytuacja głównych bohaterów bardzo szybko przyjmuje dramatyczny obrót. Co ciekawe, nie to jest tu najbardziej interesujące, a sam tytułowy budynek, jak i jego tajemniczy właściciel, którego nikt nigdy nie widział i niewykluczone, że nie istnieje. Dom Motta cały czas jest rozbudowywany, rozrasta się o kolejne korytarze, pokoje i skrzydła, narasta niczym nowotwór. Wszystko za sprawą pracowników, który starają się zgadywać intencje swojego uparcie milczącego, nieobecnego mocodawcy. Z czasem sytuacja przejmuje patologiczny, kafkowski obrót.

Dom Motta sam w sobie jest zatrważającą, budzącą ciarki na plecach koncepcją, ale sprawdza się również jako bardzo plastyczna metafora wielu procesów społecznych, które z czasem nawarstwiają się, stają się coraz bardziej skomplikowane i coraz mniej zrozumiałe, aż w końcu zmieniają się w przerażającą machinę społeczną, która miażdży te osoby, które ją zbudowały – albo te, które stanęły jej na drodze. To jeden z najlepszych tekstów literackich, jakie czytałem w ostatnich latach i nawet gdyby wszystkie inne teksty były słabe, to dla samego Domu Motta poleciłbym zakup tego zbioru opowiadań.

A nie są. Wręcz przeciwnie, każdy dorzuca coś interesującego do tematu. Nie wszystkie utrzymują równy poziom, odnoszę wrażenie, że kilka tych najkrótszych spokojnie mogłoby wypaść ze zbioru bez szkody dla całości, ale nie znalazłem w Domu Wszystkich Snów opowiadania, które byłoby słabe. Moim ulubionym tekstem z całego zbioru chyba jest Raport o stanie objawień przy ulicy Szeptów, bardzo przejmujące opowiadanie o starości, odchodzeniu i umieraniu.

Okej, ale na Wojtku Guni nie kończy się współczesna dobra proza fantastyczna. W żadnym wypadku. Takie wydawnictwa jak Sin Qua Non, Uroboros czy Powergraph regularnie drukują powieści i zbiory opowiadań polskich autorów i autorek fantastyki. Miesięcznik Nowa Fantastyka cały czas się ukazuje i stanowi naprawdę znakomity punkt wejścia, jeśli ktoś szuka czegoś dla siebie, bo na łamach magazynu ukazują się opowiadania zarówno osób debiutujących, jak i tych z dłuższym stażem. Środowisko prowadzi również wiele oddolnych inicjatyw – grupa wydawnicza Alpaka opublikowała rok temu darmowy zbiór opowiadań queerowej fantastyki, który przeszedł praktycznie bez echa, a który miał naprawdę wysoki poziom i w którym pojawiły się teksty wielu doświadczonych pisarzy, pisarek i osób pisarskich.

A to tylko drobny ułamek naprawdę sporej oferty polskiej fantastyki i jestem pewien, że znajdą się osoby z fandomu, które będą marudziły w komentarzach, że nie wspomniałem o tym albo o tamtym. Tym bardziej warto promować dobrą literaturę i warto ją czytać. Zróbcie sobie przysługę i sięgnijcie po Dom Wszystkich Snów. Albo po najnowszy numer Nowej Fantastyki. Nawet mnie zaczyna męczyć już fakt, że po dwóch dekadach nadal mówimy wyłącznie o siedmiu czy ośmiu autorach. Zdobycie Nagrody Literackiej Nike przez Radka Raka, autora powieści fantastycznej „Baśni o wężowym sercu” jest jaskółką, że coś się zmienia. I szkoda byłoby, gdyby na tej tylko jaskółce się skończyło.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...