Nellie Bly przyszła na świat 5 maja 1864 roku jako Elizabeth Jane Cochran. Posiadała liczne rodzeństwo - dziesięcioro dzieci z poprzedniego małżeństwa jej ojca plus czworo z kolejnego związku. Jej ojciec był robotnikiem fizycznym, który swoim dzieciom wpajał, że tylko ciężką pracą i determinacją można w życiu dojść do czegoś konstruktywnego. Elizabeth wzięła sobie do serca jego słowa - niezłomność charakteru oraz niesamowita charyzma oraz gotowość do żmudnej pracy zapewniły jej uznanie i szacunek, a później nawet sławę.
Po śmierci męża, matka Elizabeth, Mary Jane, powtórnie wyszła za mąż - końcówka dziewiętnastego wieku nie była zbyt przyjaznym czasem dla samotnych matek. Jej kolejny mąż był przemocowym dupkiem, od którego Mary szybko uciekła i z którym równie szybko wzięła rozwód. Rozwody nie były wtedy czymś tak powszechnym jak dziś, więc proces ciągnął się w nieskończoność. Elizabeth występowała przed sądem w obronie matki, zeznając, że jej ojczym był generalnie narąbany przez cały czas od chwili zawarcia małżeństwa. Dziewczyna uczęszczała do szkoły z internatem, jednakże z uwagi na brak funduszy, zmuszona była przerwać edukację. Wraz z matką przeniosła się do Pittsburgh, gdzie zatrudniła się w szkole, wspierając w ten sposób rodzinny budżet. Nigdy nie przestała jednak marzyć o karierze pisarki, którą wymarzyła sobie we wczesnym dzieciństwie.
Przełom nastąpił w 1885 roku, gdy osiemnastoletnia podówczas Elizabeth wzięła do ręki jeden z numerów dziennika Pittsburgh Dispatch, w którym natrafiła na obłędnie mizoginistyczny artykuł zatytułowany „What Girls are Good For” autorstwa Erasmusa Wilsona. Była to odpowiedź na list jednego z czytelników skarżącego się na łamach pisma na swoje niezamężne córki. Wilson w swoim tekście najpierw kategorycznie stwierdził, że miejsce kobiet jest w domu i nigdzie indziej, potem napomniał rodziców pozwalających swoim córkom na podejmowanie pracy, a na końcu dość wyraźnie (choć oczywiście nie otwarcie) zasugerował, że być może chińska tradycja selektywnego dzieciobójstwa celem wyeliminowania nadwyżki dziewczynek w społeczeństwie może nie jest aż tak głupim pomysłem.
Przeczytawszy ten stek bredni, Elizabeth zjeżyły się włosy na głowie. Złapała za pióro i w długim, elokwentnym liście wytłumaczyła Wilsonowi, czemu to, co napisał jest - delikatnie mówiąc - idiotyczne. List był anonimowy - Elizabeth podpisała się jako „Lonely Orphan Girl”. Redaktor prowadzący rubrykę, George Madden, był pod olbrzymim wrażeniem tej odpowiedzi - pasji, potoczystości języka i celności argumentacji. Opublikował napisany przez Elizabeth list i na łamach pisma zaprosił jego autorkę do redakcji. Dzień później „Lonely Orphan Girl” pojawiła się w siedzibie Pittsburgh Dispatch, gdzie natychmiast została zatrudniona. Napisała artykuł zatytułowany „The Girl Puzzle”, w którym, bazując na własnych doświadczeniach i obserwacjach, opisała sytuację kobiet wywodzących się z klasy robotniczej i postulowała wprowadzenie równości płci. Madden był zachwycony - zatrudnił Elizabeth na pełen etat i wymyślił jej pseudonim Nellie Bly.
Przez kolejny rok Nellie pisała artykuły do Pittsburgh Dispatch, gdzie poruszała sprawy nierówności społecznych oraz dyskryminacji kobiet w życiu publicznym i miejscach pracy. Zespół dziennikarski delikatnie próbował jej zasugerować, by zajęła się może bardziej kobiecymi rzeczami i pisała na tzw. „babskich stronach” dziennika o modzie, gotowaniu i kwiatach. Zmęczona tymi coraz bardziej natarczywymi sugestiami, poprosiła wydawcę, by wysłał ją do Meksyku w charakterze zagranicznej korespondentki. Tam Nellie mocno zaszła za skórę lokalnym władzom, krytykując zamach na wolność prasy po tym, jak jeden z lokalnych dziennikarzy został uwięziony za krytykę obozu rządzącego. Po powrocie przeniosła się do Nowego Jorku, a swoje przeżycia opisała w książce Six Months in Mexico. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata.
Niespełna pół roku później Joseph Pulitzer (tak, ten Pulitzer) zatrudnił Nellie w redakcji The New York World. Jej pierwszą inicjatywą było napisanie reportażu o zakładzie dla obłąkanych kobiet na Roosevelt Island (wtedy jeszcze Blackwell’s Island). Bly podeszła do zadania w bardzo niecodzienny podówczas sposób - postanowiła podszyć się pod jedną z pacjentek i w ten sposób poznać prawdziwe zwyczaje panujące w tym ośrodku, bez ryzyka, że lekarze i personel będą próbowali sprzedać jej podkolorowaną wersję rzeczywistości. Nellie uzgodniła to z naczelnym - który notabene wyrażał spore wątpliwości, czy dziewczynie uda się przekonująco symulować chorobę psychiczną - po czym przystąpiła do przygotowań.
Nellie spędziła dziesięć dni w Bellevue Hospital, gdzie doświadczyła licznych okropieństw, jakim poddawano pacjentki tamtejszego ośrodka - warunki tam panujące pasowały raczej do więzienia o zaostrzonym rygorze, niż szpitala. Po tym czasie naczelny wyciągnął swoją dziennikarkę z tego piekła. Nelly opisała swoje przeżycia w cyklu reportaży, które najpierw opublikowała na łamach The New York World, a później w formie książki zatytułowanej The Ten Days in Mad-House. Udało jej się w ten sposób nie tylko skompromitować wiele autorytetów świata ówczesnej psychologii (którzy musieli się tłumaczyć, jakim cudem zwykła dziewczyna była im w stanie wmówić, że jest chora psychicznie), ale też zainteresować władze miasta tym, co dzieje się w nowojorskich szpitalach psychiatrycznych. Później zresztą władze poprosiły ją o konsultacje w czasie śledztw odnośnie nadużyć w innych tego typu ośrodkach na terenie miasta.
Przez dwa kolejne lata Nellie podszywała się pod różne osoby, przenikała struktury prywatne i państwowe, tropiąc wszelką niesprawiedliwość. Myślicie, że akcja z Bellevue Hospital była brawurowa? Niedługo po niej Nellie wkręciła do żeńskiego więzienia, by przekonać się, jak traktowane są osadzone. Zatrudniła się też w fabryce, na własnej skórze przekonując się, jak potrafią być wyzyskiwane kobiety parające się pracą fizyczną. Wszystkie te przeżycia skutkowały kolejnymi reportażami. Bly umacniała swoją pozycję, stając się ikoną dziennikarstwa wyczynowego, tak bowiem środowisko reporterów nazwało wówczas jej metody pracy. Dziś nazywamy to dziennikarstwem dochodzeniowym.
Jednak jej najbardziej brawurowy wyczyn wciąż był jeszcze przed nią. Otóż Nellie umyśliła sobie, że - wzorem Phileasa Fogga z popularnej wówczas książki przygodowej - okrąży Ziemię w osiemdziesiąt dni. Naczelny najpierw długo rozważał propozycję takiej eskapady (i reportażu, który miał być jej rezultatem), po czym uznał, że nie może na nią puścić samotnej, młodej kobiety, więc wyśle jakiegoś reportera-mężczyznę. Usłyszawszy to, Nellie wkurzyła się mocno i powiedziała „Dobra, jak chcesz. Wyślij faceta, proszę bardzo. Ale ja wystartuję w tym samym czasie dla jakiejś konkurencyjnej gazety i go prześcignę”.
Naczelny zmuszony był więc ustąpić. W przeciwnym razie musiał się liczyć z kompromitacją i utratą jednej z najlepszych dziennikarek, jakie kiedykolwiek pracowały dla The New York World. I tak 14 listopada 1889 roku Nellie wyruszyła w podróż dookoła świata. Szczegółowy opis tej eskapady to materiał na osobną notkę. Dość napisać, że w czasie podróży udało jej się spotkać z samym Julesem Verne, któremu wyraźnie zaimponowała młoda Amerykanka samodzielnie próbująca pobić rekord bohatera jego książki, choć raczej wątpił, by jej się to udało. Nie, żeby Nellie jakoś specjalnie się tym przejęła, bo jej uwagę, w bardzo ewidentny sposób przyciągało wówczas… coś innego. A raczej – ktoś inny. Mówię tu o żonie Verne’a, do której Bly wykazywała bardzo… fryderykowo-szopenowy stosunek:
„Madame Verne kroczyła u mego boku, od czasu do czasu spoglądając na mnie z uśmiechem. Uśmiechem, który przemawiał językiem spojrzenia, narzeczem wspólnym dla całego królestwa zwierząt, równie prostym dla ludzi, jak i dla dzikich bestii: „Jakże się cieszę, że cię widzę i jakże żałuję, że nie możemy ze sobą porozmawiać.”„Na jej rozumienie języka angielskiego składała się jedynie znajomość słowa „no”, zaś moje francuskie słownictwo zamykało się w „oui”, nasza rozmowa ograniczała się zatem do kilku przepraszających i przyjaznych uśmiechów od czasu do czasu urozmaicanych zetknięciem dłoni. W istocie, pani Verne była niezwykle czarującą kobietą i nawet w tej niezręcznej pozycji wszystko przebiegło cudownie.""Madame Verne siedziała i karmiła kota, którego głaskała wystudiowanymi ruchami jej delikatnej, białej dłoni, podczas gdy spojrzenie jej gorejących, modrych oczu prześlizgiwało się na przemian między jej mężem a mną."„Bez wątpienia była najurokliwszą postacią towarzystwie grzejącym się przy świetle kominka. Wyobraź sobie, miły czytelniku, młodzieńczą twarz o nieskazitelnej cerze, zwieńczoną najjaśniejszymi włosami, po czubek delikatnej główki układającymi się w sprężyste loki, przepięknie opadające na parę krągłych ramion. Dodajmy do tej wizji przepiękne czerwone usteczka, które rozchylały się odsłaniając rząd ślicznych zębów i duże, urzekająco czarne oczy, a zyskamy jednie nędzne i niedoskonałe wyobrażenie o urodzie Madame Verne. "„Wyrzekła panu Sherardowi, że chciałaby mnie pocałować na pożegnanie, a kiedy on przetłumaczył jej życzliwą prośbę, od siebie dodał, iż we Francji stanowi to wielki zaszczyt, gdy kobieta prosi o pocałunek nieznajomą osobę.
Nie nawykłam do tego rodzaju formalności, czy też zażyłości, jak trzeba je w tym wypadku nazwać, ale nie przyszłoby mi do głowy odmówić tak pięknie wyrażonej prośbie. Ujęłam więc jej rękę i skinęłam przyzwalająco, albowiem byłam od niej wyższa, ona zaś ucałowała mnie delikatnie i czule w oba policzki. Potem uniosła swą śliczną twarzyczkę do ucałowania. Zdusiłam w sobie nieprzemożoną chęć pocałowania jej słodkich, czerwonych ust, by pokazać jej, jak to się robi w Ameryce. Moja niefrasobliwość często przynosi szkodę mej godności, tym razem jednak byłam w stanie się powstrzymać i pocałowałam ją delikatnie tak, jak ona wcześniej mnie.”
Wiem, wiem co chcecie powiedzieć. To był dziewiętnasty wiek, panowały wtedy zupełnie inne standardy towarzyskie i ocenianie tego z dzisiejszej perspektywy niekoniecznie musi być mądrym pomysłem. To wszystko prawda i będę pierwszą osobą, która to przyzna. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli gościsz w domu słynnego pisarza – można się upierać, że najpopularniejszego żyjącego ówcześnie autora – i przez cały ten czas nie jesteś w stanie oderwać oczu od jego żony, to… no cóż, niewykluczone, że potrzebujesz współlokatorki, dziewczyno.
Ale dość już o tym. W czasie podróży Bly zwiedziła, między innymi, Anglię, Francję, Włochy, Singapur, Chiny i Japonię, okrążając glob w siedemdziesiąt dwa dni. Ten wyczyn zrobił z niej gwiazdę oraz ikonę popkultury - cała Ameryka z zapartym tchem śledziła postępy panny Bly. Nellie doczekała się, między innymi, własnej planszówki, a wydawana rok później książka Nellie Bly’s Book: Around the World in Seventy-Two Days stała się bestsellerem.
Pięć lat później Nellie wyszła za mąż za starszego od siebie o ponad czterdzieści lat milionera Roberta Seamana. Zrobiła to w typowy dla siebie, impulsywny sposób, w kilka dniu po poznaniu Seamana. Małżeństwo było udane, choć krótkie - trwało do 1904 roku. Po śmierci męża Nellie przejęła władzę nad korporacją, kilkoma innowacyjnymi rozwiązaniami rewolucjonizując jej działanie i skupiając się na dobrostanie jej pracowników.
Niestety brak doświadczenia w prowadzeniu biznesu i zbytnia ufność w ludzi kosztowała Nellie jej majątek. Korporacja upadła wskutek wywłaszczenia, zaś Bly wyjechała do Europy (najprawdopodobniej uciekając przed wierzycielami). Tam uwięziła ją Pierwsza Wojna Światowa. Nellie skorzystała z okazji i wróciła do dziennikarstwa, pisząc reportaże z frontu. Zmarła w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat na zapalenie płuc.
Greckie słowo historía oznacza, w dosłownym tłumaczeniu „wiedzę zdobytą poprzez badanie”. Słowo to przesiąkło do wielu innych języków i współcześnie oznacza ono naukę humanistyczną zajmującą się badaniem przeszłości. To z niego wywodzi się, między innymi, angielskie słowo history. Czystym zbiegiem okoliczności słowo history wygląda jak zlepek słów his story, „jego opowieść”. W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku zwróciła na to uwagę amerykańska poetka, teoretyczka polityczna i aktywistka, Robin Morgan. Morgan zauważyła, że ten językowy zbieg okoliczności dobrze oddaje specyficzny stan rzeczy badań historycznych. Mężczyźni od zawsze stanowili przeważającą większość osób zajmujących się badaniami historycznymi, nic zatem dziwnego, że nasze rozumienie dziejów przesiąknięte jest głównie męską perspektywą. Morgan zaproponowała zatem utworzenie terminu herstory, na określenie kobiecej perspektywy historycznej. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że termin ten prawdopodobnie funkcjonował już w użyciu wcześniej, Morgan jest po prostu odpowiedzialna za jego popularyzację.
Zdaję sobie sprawę, że może być to nieco dezorientujące. Herstoria jest polskim tłumaczeniem angielskiego neologizmu, który opiera się na grze słów w dwóch różnych językach. W dodatku to stosunkowo nowy termin, który do powszechnego użycia wszedł co najwyżej kilkanaście lat temu, przez co jego znaczenie nie jest jeszcze intuicyjne dla wielu osób i często bywa przez to przedmiotem wielu nieporozumień. Najczęściej powtarzanym jest chyba to, że herstoria to podstęp lewaków i feministek w celu zastąpienia historii jej propagandową, politycznie poprawną wersją. Co… nie jest prawdą, nikt nie próbuje robić czegoś podobnego, nie ma żadnej alternatywnej wersji podręczników szkolnych, w których Kopernik był kobietą i nie, nie interesuje mnie, co Sylwia Spurek napisała na Twitterze.
Herstoria jest próbą nie zmiany faktów historycznych, ale spojrzenia na te fakty z innej perspektywy. W żadnym wypadku nie jest to coś nowego. Wydarzenia historyczne mogą być oceniane z wielu różnych punktów widzenia. Czy Powstanie Warszawskie był wspaniałym, bohaterskim zrywem niepodległościowym czy może bezsensownym aktem poświęcenia młodych ludzi, które jedynie przysporzyło wielu niepotrzebnych cierpień i śmierci? Jeżeli zapytacie o to dwie różne osoby, to mogą wam one odpowiedzieć w skrajnie inny sposób, nawet jeśli obie w stu procentach zgadzają się ze sobą w kwestii faktów historycznych. Bo to, że zgadzamy się ze sobą co do faktów nie oznacza, że zgadzamy się ze sobą w ich ocenie.
Zresztą, ocena faktów historycznych również nie jest czymś stałym. To, w jaki sposób patrzymy na historię, które znane nam fakty historyczne uznajemy za istotniejsze od pozostałych w kwestii oceny jakiejś osoby czy zjawiska oraz to, w jaki sposób je oceniamy, uzależnione jest od tego, jak myślimy o świecie teraz. W tym momencie. A nasze myślenie o otaczającym nas świecie – a zatem również i historii tego świata – zmienia się nieustannie. Możemy wyobrazić sobie postać historyczną, która jeszcze stosunkowo niedawno powszechnie uznawana była za bohatera bez zmazy i skazy, wręcz ikonę naszego kulturowego panteonu, a która obecnie oceniana jest znacznie bardziej krytycznie, gdy upublicznione zostały konkretne fakty na jej temat. Fakty które do tej pory były znane, zarówno historykom, jak i osobom interesującym się tym tematem, ale były umyślnie ignorowane i spychane na margines dyskursu, ponieważ nie pasowały do ustalonej wizji tego bohatera. Myślę, że domyślacie się już, o kim mówię.
Dokładnie. Chodzi mi o Krzysztofa Kolumba.
W zamierzchłych czasach przełomu tysiącleci, gdy byłem jeszcze młodym kucem, figura historyczna Krzysztofa Kolumba była w przestrzeni publicznej – w edukacji i w kulturze popularnej – prezentowana bardzo pozytywnie. Kolumb prezentowany był jako dzielny podróżnik, który śmiało wypłynął w podróż w nieznane, by przypadkiem odkryć nieznany wcześniej Europejczykom kontynent.
Z czasem się to zmieniło. Obecnie takie tematy jak postkolonializm, prawa człowieka i prawa mniejszości etnicznych są znacznie szerzej i powszechniej omawiane niż jeszcze dwadzieścia lat temu. Więcej osób o tym wie, więcej się tym interesuje i dla coraz większej liczby osób jest to istotne w ocenie wydarzeń i postaci historycznych.
To z kolei sprawia, że niektóre fakty historyczne na temat Krzysztofa Kolumba – na przykład to, że uczestniczył w czystkach etnicznych oraz handlu niewolnikami z okrucieństwem i entuzjazmem, który zadziwiał nawet współczesnych mu ludzi – stają się znacznie ważniejsze niż fakt, że szczęśliwym zrządzeniem losu dotarł on do Ameryki. Fakty się nie zmieniają. Zmienia się to, co uznajemy za istotne i za tym idzie zmiana naszego myślenia o historii.
Wróćmy jednak do herstorii. Kobiety istniały zawsze i od zawsze stanowiły mniej więcej połowę populacji ludzkiej, więc prawdopodobnie warto byłoby uważniej przyjrzeć się temu, w jaki sposób żyły, czym się zajmowały i jakie miały przeznaczone role społeczne na przestrzeni dziejów, jaki miały stosunek do tych ról i w jaki sposób je podważały. Problem – jeden z problemów – polega na tym, że często brakuje nam tej perspektywy historycznej. Do bardzo niedawna większość kobiet miała uniemożliwiony dostęp do uczestnictwa w życiu akademickim, a zatem – między innymi – do studiów historycznych. To z kolei sprawia, że większość historii spisana jest z perspektywy mężczyzn.
A to w oczywisty sposób doprowadziło do tego, że mamy mocno niepełny obraz. I to nawet nie z powodu złej woli historyków, tylko oczywistego faktu że poruszając jakieś zagadnienie zawsze odruchowo przyjmujemy własną perspektywę, największą uwagę zwracając na rzeczy, z którymi mamy najwięcej doświadczenia. I nie ma w tym niczego złego, wręcz przeciwnie. Problem pojawia się w momencie gdy mamy tylko jedną, dominującą perspektywę i bardzo niewiele poza tym. Pojawia się wtedy pokusa, by traktować tę jedną perspektywę jako jedyną możliwą. Co zostawia nas z niepełnym obrazem sytuacji.
Bohaterka tego wideoeseju, Nellie Bly, znaczną część swojego życia poświęciła na opisywanie życia kobiet w dziewiętnastowiecznym USA – tego, jak traktowane były w życiu społecznym, na rynku pracy, przez służbę zdrowia czy wymiar sprawiedliwości. Jej krytyka była bardzo zniuansowana – Bly zwracała między innymi uwagę na to, że nie wszystkie kobiety doświadczają dyskryminacji w taki sam sposób albo w takim samym stopniu i że bardzo wiele zależy od takich czynników jak klasa społeczna, zawód czy posiadany majątek. Jej reportaże stanowią fascynujący obraz tamtego okresu właśnie z perspektywy kobiecej – dostarczonej nam przez kobietę i opisującej kobiecy aspekt dziejów.
Oczywiście, im głębiej w historię, tym mniej znajdziemy tego typu źródeł historycznych. Nie oznacza to oczywiście, że one nie istnieją, ale – tak jak w przypadku Krzysztofa Kolumba – do bardzo niedawna po prostu mało kto się nimi interesował albo uważał za istotne lub ciekawe. Herstoria jest próbą nadrobienia tych zaległości na tyle, na ile jest to możliwe. Zarówno na świecie, jak i w naszym kraju funkcjonują organizacje feministyczne i historyczne poświęcone herstorycznej perspektywie. W opisie zamieszczę linki do niektórych tego typu inicjatyw.
O Nellie Bly dowiedziałem się dopiero pięć, sześć lat temu, czystym przypadkiem, w czasie scrollowania TvTropes. Nie powiedzieli mi o niej moi nauczyciele, nie dowiedziałem się o niej z popularnych filmów i seriali, nie poznałem jej poprzez moją fazę fascynacji dorobkiem literackim Juliusza Verne przez którą przechodziłem w gimnazjum i wczesnym liceum. A szkoda. Nellie Bly była jak cała Liga Niezwykłych Dżentelmenów skoncentrowana w jednej osobie. I była prawdziwa. Fajnie byłoby wiedzieć, ze ktoś taki istniał.
Gdy pięć lat temu opublikowałem na moim blogu artykuł o Nellie Bly, jedna z moich czytelniczek skontaktowała się ze mną mailowo i podziękowała mi za to, że zapoznałem ją z tą postacią historyczną. Na marginesie wspomniała też, że żałuje, iż nie wiedziała o niej wcześniej. Bo świadomość, że istniał ktoś taki jak Nellie Bly bardzo pomogłaby jej przetrwać jej młodzieńcze lata. Młoda kobieta, która dorastała w trudnych warunkach, a która odniosła oszałamiający sukces i to mimo bardzo niesprzyjających czasów i tego, że właściwie przez cale jej życie otaczali ją mężczyźni, którzy próbowali mówić jej, co wolno jej robić, a czego nie – to z pewnością bardzo inspirująca figura.
Zastanawiam się, ile jeszcze młodych kobiet mogłoby skorzystać na znajomości tej – oraz wielu innych kobiecych postaci historycznych, o których rzadko kiedy mamy szansę usłyszeć, bo historia o nich zapomniała. Nellie Bly była bohaterką kilku niskobudżetowych filmów. Na potrzeby tego wideoeseju obejrzałem kilka. Prawie wszystkie z nich koncentrowały się wyłącznie na incydencie w szpitalu psychiatrycznym i w prawie wszystkich z nich twórców interesowało przedstawienie głównej bohaterki jako ofiary. Co jest… całkowitym zaprzeczeniem tego, kim była prawdziwa Nellie Bly. I naprawdę rozumiem, czemu tak wyszło. Historia młodej kobiety, która dostała się do zamkniętego ośrodka dla psychicznie chorych kobiet, w którym panują bardzo złe warunki dla pacjentek to fantastyczny punkt wyjścia dla opowieści w konwencji horroru albo thrillera. To tego typu narracja, w której łatwo wykorzystać znane i sprawdzone motywy fabularne. Z drugiej strony film o podróży Nellie Bly dookoła świata wymagałby olbrzymiego budżetu. A przez ostatnie sto lat producenci filmowi bardzo rzadko wykazali wolę wyłożenia takich pieniędzy na film o kobiecie. Nawet w najlepszych warunkach.
I tak to niestety wygląda. Dlatego herstoria jest tak istotną perspektywą. Potrzebujemy opowieści przedstawiających różne punkty widzenia, różnych grup społecznych. W przypadku kobiet jest to szczególnie ważne, bo mówimy tu o połowie populacji ludzkiej. I ignorowanie punktu widzenia połowy osób na całym świecie to trochę tak, jakby patrzeć na rzeczywistość tylko jednym okiem.
Bibliografia:
Borgata Hotel Casino & Spa - Mapyro
OdpowiedzUsuńBorgata Hotel Casino & Spa has over 1,500 대전광역 출장마사지 luxurious rooms, 수원 출장마사지 suites, restaurants, nightlife, spa and salon 여수 출장마사지 offerings. Book 오산 출장안마 now to enjoy 나주 출장안마 the casino's 3400 rooms and Rating: 2 · 1,812 votes