piątek, 7 sierpnia 2020

Wolność słowa. Nowa Fantastyka

                     


Niniejszy tekst jest lekko przeredagowanym transkryptem scenariusza videoeseju mojego autorstwa. Filmik można obejrzeć w tym miejscu. Zachęcam do subskrypcji mojego kanału na YouTube.

W lipcowym numerze magazynu Nowa Fantastyka z dwa tysiące dwudziestego roku ukazało się opowiadanie pod tytułem Dalian, będziesz ćwiartowany autorstwa Jacka Komudy. Tekst wzbudził duże kontrowersje zarówno wśród stałych czytelników pisma jak i osób, które do tej pory nie sięgały po ten magazyn. Opowiadanie zostało przez wiele osób zinterpretowane jako wzmacniające krzywdzące i szkodliwe stereotypy dotyczące osób homoseksualnych. Sprawa dotarła na anglojęzycznego Twittera. Odniósł się do niej, między innymi, Jeff VanderMeer, uznany pisarz fantastyki z gatunku new Weird. Możecie go kojarzyć jako autora opowiadania, którego adaptacją jest fantastyczny film Anihilacja z Natalie Portman w roli głównej. VanderMeer zapowiedział zerwanie współpracy z redakcją Nowej Fantastyki. W jego ślady poszło kilkoro autorów i publicystów zarówno w kraju, jak i za granicą. 

Kilka dni później redakcja Nowej Fantastyki opublikowała przeprosiny za publikację opowiadania oraz zapowiedziała szereg działań mających na celu zapobiegnięcie tego typu sytuacjom w przyszłości. Bardzo szybko pojawiły się oskarżenia o cenzurę, zamach na wolność słowa i wiele innych podobnych rzeczy. To ciekawy, warty omówienia przypadek. No dobra, jeśli mam być szczery to ten przypadek wcale nie jest aż tak ciekawy sam w sobie, ale już od jakiegoś czasu chciałem nakręcić wideoesej o wolności słowa, a ta afera jest jakimś tam punktem odniesienia, nie gorszym od innych. 

Od razu zaznaczę, że nie mam zamiaru dokonywać tu oceny treści Daliana, bo nie jest ona w tym momencie istotna. Pomijając wszystko inne – według mnie ten tekst jest po prostu marny literacko i sam w sobie niespecjalnie interesujący. Obligatoryjnie muszę też poprosić o zachowania poziomu w komentarzach. Przepraszam też za nieco bardziej niż zwykle surową formę tego materiału, zależało mi na tym, bo poskładać go możliwie szybko. 

Okej. Odpakujmy to. 

Zacznijmy od definicji wolności słowa. Jest to pryncypium mówiące, że każda osoba powinna mieć prawo do publicznego wyrażania swoich poglądów bez obaw o aresztowanie, cenzurę albo konsekwencje prawne. Już na samym początku bardzo istotne jest zaznaczenie, iż jest to pryncypium – to znaczy, pewna ogólna zasada, którą powinniśmy się kierować, nie twarde prawo. Nikt nie jest absolutystą wolności słowa, czyli osobą uważającą, że wolność słowa jest prawem nieograniczonym i stojącym ponad wszystkimi innymi prawami. 

Absolutyzm wolności słowa oznaczałby na przykład, że reklamodawcy mogliby kłamać w materiałach promocyjnych, ponieważ ich wolność słowa stałaby wyżej niż nasze prawa konsumenckie. Lekarze mogliby sprzedawać nasze dane medyczne koncernom farmaceutycznym, ponieważ ich wolność słowa stałaby ponad naszym prawem do poufności tego typu wrażliwych informacji. Jestem pewien, że samodzielnie będziecie w stanie wymyślić dziesiątki innych przykładów, dlaczego absolutyzm wolności słowa byłby niemądry, niepraktyczny i prawdopodobne bardzo niebezpieczny. 

Bardzo ważne jest, by to rozumieć – każda osoba, która popiera wolność słowa nie popiera wolności słowa bez żadnych ograniczeń. Wszyscy zgadzamy się, że muszą istnieć jakieś limity naszej ekspresji, problem polega na tym, że różnimy się w ocenie gdzie i jakie limity powinniśmy zaakceptować. To pierwsza istotna kwestia. Nikt nie walczy o całkowitą i niczym niezakłóconą wolność słowa, bo całkowita i niczym niezakłócona wolność słowa z natury rzeczy neguje inne nasze prawa, równie istotne co swoboda wypowiedzi. 

Dlatego wolność słowa określam mianem pryncypium – nie jest to jedno konkretne prawo, ale ogólne założenie, że wolno nam mówić wszystko, z wyjątkiem pewnych szczególnych sytuacji, w których nasza wolność słowa może potencjalnie ograniczać czyjąś inną wolność. I to tych szczególnych sytuacji dotyczą prawa ograniczające wolność słowa. Dobrym przykładem jest zakaz mowy nienawiści. 

Mowa nienawiści jest kolejnym często źle rozumianym i nie zawsze precyzyjnie używanym terminem. Oznacza on znieważanie lub nawoływanie do nienawiści określonych grup społecznych, na ogół takich, które nie mają wpływu na cechę, przez którą są znieważane. Cechy, o których mowa to wiek, płeć, pochodzenie, wyznanie (albo jego brak), orientacja seksualna oraz narodowość. Wszystkie te grupy chronione są przed mową nienawiści, również i w naszym kraju… z wyjątkiem jednej. W chwili, w której nagrywam ten materiał polskie prawo nie karze z urzędu za mowę nienawiści z uwagi na orientację seksualną i tożsamość płciową. Oczywiście proszę Was byście tego nie robili, w przeciwnym razie obawiam się, że nie będziemy mogli być przyjaciółmi, ale jeśli bardzo chcecie i nie będziecie łamać przy tym żadnego innego prawa, możecie w Polsce legalnie stosować mowę nienawiści wobec gejów, lesbijek i osób trans. 

(westchnięcie, dźwięk stukania w klawiszy, okienko Google, fraza „jak uzyskać obywatelstwo nowej Zelandii?”

Wróćmy do incydentu z Nową Fantastyką. Im dłużej przyglądam się tej sytuacji, tym większego nabieram przekonania, że nie doszło tu do niczyjego ograniczenia wolności słowa. Redakcja nie wycofała nakładu tego konkretnego numeru z dystrybucji. A nawet gdyby to zrobiła, autor opowiadania mógłby je opublikować gdzieś indziej. Umowa, jaką autorzy podpisują z redakcją zakłada, że czasopismo ma wyłączność na tekst przez okres trzech miesięcy od momentu publikacji. Po tym czasie prawa do opowiadania wracają do autora, który bez żadnych przeszkód może wydać je gdziekolwiek indziej albo nawet zamieścić za darmo w Internecie, jeśli ma ochotę. Pytacie, skąd to wiem? No cóż… tak się składa, że ja również jestem autorem publikowanym przez Nową Fantastykę. I też podpisywałem takie umowy. 

Oznacza to, że opowiadanie Dalian, będziesz ćwiartowany nie stanie się jakimś kulturowym zakładnikiem trzymanym w archiwum, do którego nikt nigdy nie będzie miał wglądu. Nikt nawet nie próbuje czegoś takiego wdrażać. Nawet gdyby ten numer czasopisma został wycofany ze sprzedaży, a sam Jacek Komuda z jakiegokolwiek powodu uznałby, że nie chce wznawiać publikacji tego tekstu, to część nakładu została już wykupiona, a cyfrowe egzemplarze tego numeru znajdują się zarówno w oficjalnym, jak i pirackim obiegu. I nie ma żadnego prawa, które zakazywałoby ich posiadania lub odsprzedawania osobom trzecim. 

Problem – jeśli w ogóle jest jakiś problem – musi zatem tkwić gdzieś indziej. Na pewno nie w uciszaniu samego autora opowiadania. Od momentu nagłośnienia tej kontrowersji Jacek Komuda wypowiadał się na ten temat w przynajmniej jednej audycji radiowej oraz przynajmniej jednym wysokonakładowym tygodniku opinii, gdzie zresztą jego zdjęcie znalazło się na okładce. Komuda nadal jest autorem, którego książki publikowane są przez wydawnictwo Fabryka Słów oraz inne komercyjne publikacje. W chwili nagrywania tego wideoeseju żadna z nich nie ogłosiła publicznie zerwania współpracy z autorem. Nawet Nowa Fantastyka. Nie zaszło dosłownie nic, co w jakikolwiek sposób ograniczyłoby Jackowi Komudzie posiadaną do tej pory wolność wypowiedzi. Co więcej, ktoś mógłby zauważyć, że chwilowe zainteresowanie mediów jego osobą daje mu nawet więcej wolności słowa niż miał wcześniej. 

Możemy zwrócić uwagę na to, że niektóre osoby umyślnie rozpętały szum wokół tego opowiadania, między innymi przyciągając do tej afery uwagę rodzimych oraz zagranicznych mediów, by w ten sposób wywrzeć presję na redakcji Nowej Fantastyki i zmusić ją do odniesienia się do całej tej afery. I to jest prawda… tyle tylko, że te osoby miały do tego pełne prawo. Nowa Fantastyka ukazuje się w obiegu otwartym. Jej zawartość nie jest ściśle strzeżoną tajemnicą. Każda osoba ma do niej dostęp i każda osoba, szczególnie zaangażowana we współtworzenie tego pisma – jak choćby wspomniany wyżej Jeff VanderMeer, który regularnie sprzedaje swoje teksty redakcji Nowej Fantastyki – może uzyskać wiedzę na temat treści, jakie się w niej znajdują. 

I, na podstawie tej wiedzy, może podjąć decyzję o zerwaniu współpracy z magazynem albo zaprzestaniu jego kupowania. Po tym jak redakcja Nowej Fantastyki wydrukowała przeprosiny i obietnicę zmian, wiele osób w komentarzach pod tym komunikatem zaprotestowało przeciwko tym przeprosinom i zadeklarowało zaprzestanie kupowania magazynu. One również mają do tego pełne prawo. Bojkot konsumencki to powszechna, w pełni legalna i całkowicie etyczna metoda wpływania na otaczający nas świat. Kapitalizm nie jest demokracją – jedynym sposobem na głosowanie, jest głosowanie portfelem. 

Wydaje mi się, że wielu osobom zaangażowanym w ten dyskurs ucieka jeden kluczowy fakt – wolność słowa nie oznacza obowiązku słuchania tego słowa. Ani udzielania mu głosu. Jeśli redakcja Nowej Fantastyki uzna, że nie chce udzielać platformy tekstom takim jak Dalian, będziesz ćwiartowany, ma do tego prawo. Jeśli czytelnicy pisma uznają, że nie chcą go czytać – z jakiegokolwiek powodu albo i bez powodu – również mają do tego prawo. Jeśli nie spodoba mi się jakiś komentarz zamieszczony przez kogoś na moim fanpejdżu – mam prawo go usunąć. Jeśli Markowi Zuckerbergowi nie spodoba się mój fanpage – również ma prawo go usunąć. Żadna z tych sytuacji nie będzie cenzurą albo zamachem na wolność słowa. Oczywiście, o każdej z nich możemy rozmawiać, kwestionować zasadność tej albo innej decyzji, nie zgadzać się, protestować i tak dalej. Ale – jeszcze raz – żadna z nich nie jest ograniczaniem wolności słowa. 

W całej tej sprawie z Jackiem Komudą i Nową Fantastyką najbardziej interesujące jest dla mnie coś innego. Jest to sposób, w jaki retoryka o cenzurze i wolności słowa została wykorzystana w celu uniknięcia krytyki. To bardzo częste zjawisko. Najczęściej wygląda to tak, że jakaś znacząca, wpływowa osoba mówi coś kontrowersyjnego, a gdy krytyka tej wypowiedzi zaczyna być zauważalna i dominować w tym dyskursie, druga strona zarzuca krytykującym bliżej nieskonkretyzowane ograniczanie wolności słowa. W ten sposób łatwo jest rozmyć dyskusję i przekierować ją na inne tory. 

Na pewno znacie takie sytuacje, gdy dyskutujecie z kimś w Internecie, czy nawet w prawdziwym życiu, a gdy Waszemu rozmówcy skończą się argumenty mówi coś w stylu „To moja opinia i mam do niej prawo”. W ten sposób wycofuje się na pozycje, na której musimy się z nią zgodzić – tak, ta osoba ma prawo do swojej opinii. Problem w tym, że nikt tego nie kwestionuje. Nie o tym jest ta rozmowa. Nikt nie podważa twojej wolności słowa, Leszek. Podważamy jakość twojego słowa. Nie zmieniaj tematu. 

Bardzo podobny proces możemy zaobserwować w sprawie J.K. Rowling, która niedawno porzuciła wszystkie pozory i otwarcie zaczęła używać swojego konta na Twitterze do rozpowszechniania antynaukowych bredni o osobach trans. Jak nietrudno się domyśleć, spotkało się to z krytyką zarówno części użytkowników platformy, jak i wielu osób z bliskie otoczenia pisarki. Wiele osób publicznie zadeklarowało bojkot twórczości tej autorki, a część pisarzy i pisarek publikujących w tym samym wydawnictwie, co ona, zrezygnowało ze współpracy z tym wydawnictwem. Niedługo później Rowling, wraz z grupą innych autorów i autorek podpisała dość… dziwny list otwarty przyciągający uwagę do rzekomego problemu uciszania pisarzy, wydawców i dziennikarzy. 

Okej, jedna rzecz – cenzura prasy i polityczne ograniczanie wolności wypowiedzi jest dużym problemem w bardzo wielu miejscach na świecie. List o którym mowa nie przywołuje jednak żadnych konkretnych sytuacji, żadnych przykładów zastraszeń, nie wskazuje ofiar ani nie wysuwa zarzutów pod czyimkolwiek adresem. Odwołuje się jedynie do bliżej nieskonkretyzowanej atmosfery zagrożenia. Czysta retoryka, zero konkretów. W opisie mojego materiału zamieszczę link do treści tego listu. Przeczytajcie go i sami oceńcie, na ile jest dla Was przekonujący. Dla mnie, jeśli mam być zupełnie szczery, w ogóle. W świetle wcześniejszych kontrowersji związanych z wypowiedziami Rowling, ciężko mi nie dopatrywać się tutaj fenomenu podobnego do tego, którego na naszym podwórku doświadczamy z Nową Fantastyką i Jackiem Komudą. 

Jakaś wpływowa osoba mówi coś niepopularnego, pojawiają się liczne kontrowersje, bojkot i protesty, a druga strona sporu zaczyna sugerować, że łamana jest wolność słowa tej osoby, nawet jeśli do niczego takiego nie dochodzi. To pozwala uniknąć rozmowy o kontrowersji, która zaczęła całą awanturę i przedstawić sytuację jako walkę obrońców wolności słowa z jej przeciwnikami. 

Wątpię, by stała za tym czyjaś zła wola, to raczej kwestia emocji i zacietrzewienia. To pułapka, w którą zdarza się wpadać nam wszystkim. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego nie jest to najzdrowszy sposób prowadzenia dyskursu. 

Wolność słowa jest dla nas tak ważna, ponieważ nasze słowa mają naprawdę olbrzymią moc zmiany świata – na lepsze albo na gorsze. To właśnie sprawia, że nie powinna być to wolność pozbawiona odpowiedzialności za nasze słowa. Nawet w wyimaginowanym świecie absolutyzmu wolności słowa, w których każde słowo, niezależnie od jego treści i formy wyrażenia, byłoby stuprocentowo legalne, i tak ponosilibyśmy towarzyskie i społeczne konsekwencje tego, co powiemy.


Bibliografia:

 

Twitt VanerMeera: https://twitter.com/jeffvandermeer/status/1279450514024017920

Oświadczenie Nowej Fantastyki: https://tinyurl.com/y6lcj2h3/

List otwarty: https://harpers.org/a-letter-on-justice-and-open-debate/

Artykuł o transfobii Rowling: https://krytykapolityczna.pl/swiat/transfobia-j-k-rowling/

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...