piątek, 16 sierpnia 2019

TOS: “The Trouble With Tribbles”

kadr z odcinka

The Trouble With Tribbles to dość specyficzny odcinek oryginalnego serialu Star Trek. Tytułowe tribble – małe, kudłate istoty wielkości mniej więcej kota i przejawiające kocią skłonność do mruczenia i bycia uroczymi pieszczochami – stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ikon serialu niemal na równi z główną obsadą, Klingonami czy Romulanami. Tym bardziej dziwić może fakt, że pojawiły się tylko w tym jednym odcinku serialu. Jeśli miałbym zgadywać, powiedziałbym, że tribble są raczej symbolem całego tego odcinka – ludzie pamiętają je i kojarzą nie dlatego, że same w sobie są jakoś szczególnie interesujące, ale dlatego, że zadebiutowały w tak przyjemnej w odbiorze, pełnej niesamowicie dobrze napisanych scen i nietypowej opowieści. Gdyby pojawiły się w gorzej napisanym epizodzie, prawdopodobnie nigdy by o nich nie pamiętał.

Twórcą scenariusza The Trouble With Tribbles był debiutujący wówczas autor David Gerrold, który – jak twierdził – pomysł na odcinek zaczerpnął z niefantastycznego opowiadania autorstwa Ellisa Parkera Butlera Pigs is Pigs z 1905 roku (pół wieku później Disney wyprodukował na podstawie tego opowiadania krótki film animowany, który można obejrzeć tutaj). Co ciekawe, w 1952 roku legendarny autor science-fiction, Robert A. Heinlein, stworzył oparte na podobnym pomyśle (również mocno inspirowane Pigs is Pigs) opowiadanie zatytułowane The Rolling Stones. Podobieństw między scenariuszem Gerrolda i opowiadaniem Heinleina było na tyle wiele, że ekipa odpowiedzialna za zatwierdzenie skryptów do produkcji zwróciła się do tego drugiego z pytaniem o to, czy w razie produkcji odcinka nie będą musieli obawiać się oskarżenia o plagiat i proces sądowy.

Heinlein miał jednak pewne wątpliwości. Z jednej strony przykre doświadczenia z przeszłości uczuliły go na tego typu sytuacje – jako autor pulpowej prozy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że znajduje się na samym końcu ludzkiej stonogi, jaką był (i wciąż jest, uwierzcie słowom polskiego pisarza fantastyki) przemysł wydawniczy. Z drugiej jednak strony – te same doświadczenia sprawiły, że odruchowo sympatyzował z Gerroldem, dla którego ten odcinek miał być przecież przełomem w karierze scenopisarskiej. Dlatego ostatecznie uznał, że obie fabuły różnią się między sobą na tyle mocno, że nie uznaje scenariusza The Trouble With Tribbles za plagiat. W napisanej po latach autobiografii stwierdził jednak, że żałuje tego posunięcia, dowiedział się bowiem, że Gerrold dość mocno skomercjalizował tribble, sprzedając pluszaki w ich kształcie na konwentach – i uznał to (czy słusznie, to już oczywiście pozostawiam do rozstrzygnięcia każdemu i każdej z Was) za nadużycie dobrej woli, jaką wykazał deklarując, że nie będzie rzucał kłód pod nogi Gerroldowi i producentom Star Treka.

Gerrold miał już na koncie jeden odrzucony skrypt opowiadający o załodze Enterprise wchodzącej w kontakt ze statkiem pokoleniowym, na którym wykształciły się dwie klasy pasażerów. O ile idea odcinka (noszącego roboczy tytuł Tomorrow Was Yesterday) bardzo spodobała się producentowi serialu, Gene L. Coonowi, o tyle scenariusz wymagał zbyt wielkiego budżetu, by dało się go poprawnie zrealizować. Coon był dość przyjaźnie nastawiony do debiutującego scenarzysty – zaoferował mu spotkanie, na którym wytłumaczył Gerroldowi, czego konkretnie oczekują i zasugerował ponowną próbę, najlepiej nieco później, gdy stacja telewizyjna zdecyduje czy chce przedłużyć produkcję serialu na kolejny rok.

Gerrold przygotował aż pięć propozycji scenariuszy. Co ciekawe, ta, która ostatecznie została zrealizowana, nie była jego ulubioną – początkowo opierała się zresztą na idei zainspirowanej niekontrolowanym przerostem populacji królików sprowadzonych do Australii w XIX wieku. Nawet i ten pomysł prawie wyleciał z grafika przewidzianego na drugi sezon, ale D.C. Fontana, jedna z architektek sukcesu oryginalnego Star Treka, uznała, że skrypt Gerrolda niesie ze sobą znacznie więcej potencjału niż wiele zatwierdzonych już scenariuszy. Skrypt był dość mocno przerabiany przed jego ostateczną akceptacją – David Gerrold używał maszyny do pisania o mniejszej niż standardowa czcionce, wskutek czego był o dwadzieścia stron zbyt długi. W trakcie kolejnych redakcji musiano też zmienić nazwę gatunku tytułowych stworzeń – pierwotnie tribble miały być fuzzami, jednak producent obawiał się problemów z autorem popularnej wówczas, nagrodzonej Hugo Award powieści Little Fuzzy opowiadającej o rasie małych kudłatych libertarian z Kosmosu (tu proszę wstawić sobie swój ulubiony żart o korwinistach). Ostatecznie intensywny proces redakcyjny zrobił duże wrażenie na producentach – Gerrold był ponoć bardzo sprawny w tego typu pracy redaktorskiej. Na tyle sprawny, że w międzyczasie zaoferowano mu nawet redakcję scenariusza do odcinka I, Mudd opowiadającego o kosmicznym łotrzyku Harrym Muddzie, który pojawił się wiele lat później w pierwszym sezonie Star Trek: Discovery (a wcześniej powrócił w serialu animowanym). Gerrold dokonał redakcji tego scenariusza, ale z szacunku dla jego twórcy nie zdecydował się na umieszczenie swojego nazwiska w napisach.

Co więc stanowi o wyjątkowości The Trouble With Tribbles? Dla mnie, osobiście, kilka rzeczy. Przede wszystkim odcinek wyróżnia się ukazaniem bardzo, z braku lepszego określenia, przyziemnej sytuacji. Załoga Enterprise zwykle mierzyła się z zagrożeniami znacznie większego kalibru – potężnymi kosmicznymi kataklizmami, istotami o niemal boskich mocach, starciami z imperialnymi mocarstwami… tymczasem skala wydarzeń z The Trouble With Tribbles jest niemal mikroskopijna, bo odcinek opiera się na biurokratycznych przepychankach polityczno-handlowych. To pozwala na ukazanie nieco innej perspektywy świata przedstawionego – nie jako areny wielkich, epickich wydarzeń, ale zwyczajnej rzeczywistości, spokojnie toczącej się własnym torem. To sprawia, że świat wydaje się większy – nie ogranicza się tylko do mostka Enterprise i Planety Odcinka, ale zawiera w sobie również takie procesy jak polityka międzyplanetarna, zwyczajne życie zwyczajnych ludzi, traktaty handlowe i oszustwa drobnych cwaniaczków próbujących opchnąć nierozważnym turystom egzotyczne zwierzątko niewiadomego pochodzenia. Momentami wygląda to niemal jak prototyp serialu Star Trek: Deep Space Nine, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że lwia część odcinka rozgrywa się na stacji kosmicznej, mamy też barmana w stosunkowo istotnej drugoplanowej roli.

Takie podejście z kolei dało nam również szansę na poznanie członków i członkiń obsady od nieco innej strony – po godzinach, zajmujących się sprawami o znacznie mniejszym znaczeniu niż ratunek jakiejś cywilizacji przed zagładą albo szukanie mózgu Spocka. Sporo czasu antenowego  poświęcono Uhurze i Chekovowi. Ten drugi dostał nawet ciągnący się przez cały odcinek żart (w czasach Zimnej Wojny i agresywnej radzieckiej propagandy, gdy emitowany był ten odcinek, znacznie zabawniejszy niż dziś) o błędnym przypisywaniu rosyjskim naukowcom różnych odkryć. Sporo rozwoju dostał również Scotty, który okazał się beznadziejnym nerdem czytającym dla przyjemności dzienniki inżynierskie. Spock tymczasem między jedną, a drugą sarkastyczną uwagą na moment traci swój zdyscyplinowany stoicyzm w trakcie głaskania tribbla. To te drobne momenty humanizujące bohaterów serialu są fundamentem The Trouble With Tribbles.

Cały odcinek opiera się w zasadzie niemal wyłącznie na silniejszym eksponowaniu tych cech charakterologicznych obsady, których zwykle nie widujemy. Dotyczy to również Kirka, który przez większość czasu antenowego jest popychadłem zarządcy stacji kosmicznej, zawsze jest najmniej poinformowaną osobą, jego załoga traktuje go z mniejszą powagą niż sam statek i ostatecznie traci resztki swojej godności osobistej pod olbrzymią stertą tribbli które przysypały go w trzecim akcie opowieści. Jeśli wierzyć fandomowej legendzie (nie znalazłem nigdzie jej oficjalnego potwierdzenia), ekipa odpowiedzialna za zrzucanie tribbli przez właz składu umyślnie robiła to przez całą scenę, ponieważ wcześniej pokłóciła się o coś z Shatnerem i obrzucanie go pluszakami sprawiało jej mściwą przyjemność. Jak pisałem – nie mam pojęcia, na ile ta anegdotka jest prawdą, ale biorąc pod uwagę trudny charakter tego aktora w ogóle by mnie to nie zdziwiło.

Na marginesie – sposób gry aktorskiej Williama Shatnera jest zaskakująco dobrym barometrem poziomu scenariusza. Gdy epizod jest dobry, zwykle powściąga swoje manieryzmy albo przynajmniej trzyma je w ryzach, gdy jednak mamy do czynienia z absurdalnym, nieskładnym fabularnie odcinkiem, Shatner ostentacyjnie zaczyna się wygłupiać. Tutaj dał bardzo przyzwoity popis gry aktorskiej, cały czas równoważąc irytację i konfuzję Kirka w takich proporcjach, by bawiła odbiorców, ale nie na tyle, by zmieniła się w autoparodię. Na szczęście scenariusz summa summarum pozwolił ocalić Kirkowi resztki godności – choć przez cały odcinek był obiektem żartów i lekkich podkpiwań, to jednak nigdy nie doszło do upokorzenia postaci w takim stopniu, by widzowie przestali brać go na poważnie.

Fabuła, choć w zasadzie pretekstowa, jest jednak znakomicie rozegrana, z poprawnie przedstawioną strzelbą Czechowa (awersją tribbli do Klingonów) wypalającą w kluczowym momencie. Przez cały odcinek przewija się kilka wątków i wszystkie zgrabnie splatają się w finale – to tego typu opowieść, która przynosi satysfakcję z obserwowania, jak poszczególne elementy układanki kolejno wskakują na swoje miejsca. Jeśli naprawdę miałbym się czegokolwiek czepiać, to chyba tylko faktu, że większość scen nie zachowuje płynnej ciągłości i momentami odcinek przypomina ciąg miniepizodów emitowanych jeden po drugim. Ni jest to jednak jakiś olbrzymi problem i na pewno nie psuje on znakomitego wrażenia, jakie robi całość. Właściwie mógłbym spokojnie polecić ten odcinek jako optymalny punkt wejścia w Star Trek: The Original Series czy nawet Star Treka jako franczyzę. Nie jest to typowy epizod tego serialu, ale jest na tyle dobrze napisany, że spokojnie wygrywa starcie z oczekiwaniami współczesnego odbiorcy telewizji oraz tworzy mocny fundament charakterologiczny dla wielu postaci.

Jak już pisałem, do motywu tribbli wracano jeszcze kilka razy – choć znacznie rzadziej niż mogłaby sugerować ich popularność zarówno w fandomie jak i poza nim. Na potrzeby kreskówki Star Trek: The Animated Series stworzono odcinek zatytułowany More Troubles, More Tribbles będący sequelem omawianego tu epizodu – scenariusz do niego napisał zresztą David Gerrold. Tribble mają powrócić również w najbliższym sezonie Short Treks – serii (kanonicznych) krótkometrażowych fabułek rozgrywających się w uniwersum Star Treka tworzonych na potrzeby promocji serialu Star Trek: Disovery i obracających się wokół niektórych postaci i motywów z tego serialu.

Najważniejszym powrotem tribbli jest jednak Trials and Tribble-ations, odcinek serialu Star Trek: Deep Space 9 składający hołd oryginalnej serii i całej marce, która obchodziła wówczas trzydzieste urodziny. Początkowo ta blognotka opowiadać miała zarówno o The Trouble With Tribbles jak i Trials and Tribble-ations, ponieważ ten drugi bazuje na tym pierwszym tak mocno, że opisanie ich w dwupaku bardzo pomaga w nakreśleniu szerszego kontekstu. W toku riserczu uznałem jednak, że informacji jest tak wiele, iż najlepiej będzie podzielić tekst – za tydzień zapraszam więc na blognotkę poświęconą Trials and Tribble-ations. W międzyczasie gorąco jednak zachęcam do obejrzenia The Trouble With Tribbles – w chwili, w której piszę te słowa jest on (podobnie jak cały serial Star Trek: The Original Series) do obejrzenia na platformie Netflix. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...