kadr z odcinka |
The Trouble With Tribbles to dość
specyficzny odcinek oryginalnego serialu Star
Trek. Tytułowe tribble – małe, kudłate istoty wielkości mniej więcej kota i
przejawiające kocią skłonność do mruczenia i bycia uroczymi pieszczochami –
stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ikon serialu niemal na równi z
główną obsadą, Klingonami czy Romulanami. Tym bardziej dziwić może fakt, że
pojawiły się tylko w tym jednym odcinku serialu. Jeśli miałbym zgadywać,
powiedziałbym, że tribble są raczej symbolem całego tego odcinka – ludzie
pamiętają je i kojarzą nie dlatego, że same w sobie są jakoś szczególnie
interesujące, ale dlatego, że zadebiutowały w tak przyjemnej w odbiorze, pełnej
niesamowicie dobrze napisanych scen i nietypowej opowieści. Gdyby pojawiły się
w gorzej napisanym epizodzie, prawdopodobnie nigdy by o nich nie pamiętał.
Twórcą
scenariusza The Trouble With Tribbles był
debiutujący wówczas autor David Gerrold, który – jak twierdził – pomysł na
odcinek zaczerpnął z niefantastycznego opowiadania autorstwa Ellisa Parkera
Butlera Pigs is Pigs z 1905 roku (pół wieku później Disney wyprodukował na podstawie
tego opowiadania krótki film animowany, który można obejrzeć tutaj). Co ciekawe, w 1952 roku legendarny autor science-fiction, Robert
A. Heinlein, stworzył oparte na podobnym pomyśle (również mocno inspirowane Pigs is Pigs) opowiadanie zatytułowane The Rolling Stones. Podobieństw między
scenariuszem Gerrolda i opowiadaniem Heinleina było na tyle wiele, że ekipa
odpowiedzialna za zatwierdzenie skryptów do produkcji zwróciła się do tego
drugiego z pytaniem o to, czy w razie produkcji odcinka nie będą musieli
obawiać się oskarżenia o plagiat i proces sądowy.
Heinlein
miał jednak pewne wątpliwości. Z jednej strony przykre doświadczenia z
przeszłości uczuliły go na tego typu sytuacje – jako autor pulpowej prozy
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że znajduje się na samym końcu ludzkiej
stonogi, jaką był (i wciąż jest, uwierzcie słowom polskiego pisarza fantastyki)
przemysł wydawniczy. Z drugiej jednak strony – te same doświadczenia sprawiły,
że odruchowo sympatyzował z Gerroldem, dla którego ten odcinek miał być
przecież przełomem w karierze scenopisarskiej. Dlatego ostatecznie uznał, że
obie fabuły różnią się między sobą na tyle mocno, że nie uznaje scenariusza The Trouble With Tribbles za plagiat. W
napisanej po latach autobiografii stwierdził jednak, że żałuje tego posunięcia,
dowiedział się bowiem, że Gerrold dość mocno skomercjalizował tribble,
sprzedając pluszaki w ich kształcie na konwentach – i uznał to (czy słusznie,
to już oczywiście pozostawiam do rozstrzygnięcia każdemu i każdej z Was) za
nadużycie dobrej woli, jaką wykazał deklarując, że nie będzie rzucał kłód pod
nogi Gerroldowi i producentom Star Treka.
Gerrold
miał już na koncie jeden odrzucony skrypt opowiadający o załodze Enterprise
wchodzącej w kontakt ze statkiem pokoleniowym, na którym wykształciły się dwie
klasy pasażerów. O ile idea odcinka (noszącego roboczy tytuł Tomorrow Was Yesterday) bardzo spodobała
się producentowi serialu, Gene L. Coonowi, o tyle scenariusz wymagał zbyt
wielkiego budżetu, by dało się go poprawnie zrealizować. Coon był dość
przyjaźnie nastawiony do debiutującego scenarzysty – zaoferował mu spotkanie,
na którym wytłumaczył Gerroldowi, czego konkretnie oczekują i zasugerował
ponowną próbę, najlepiej nieco później, gdy stacja telewizyjna zdecyduje czy
chce przedłużyć produkcję serialu na kolejny rok.
Gerrold
przygotował aż pięć propozycji scenariuszy. Co ciekawe, ta, która ostatecznie
została zrealizowana, nie była jego ulubioną – początkowo opierała się zresztą
na idei zainspirowanej niekontrolowanym
przerostem populacji królików sprowadzonych do Australii w XIX wieku. Nawet
i ten pomysł prawie wyleciał z grafika przewidzianego na drugi sezon, ale D.C.
Fontana, jedna z architektek sukcesu oryginalnego Star Treka, uznała, że skrypt Gerrolda niesie ze sobą znacznie
więcej potencjału niż wiele zatwierdzonych już scenariuszy. Skrypt był dość
mocno przerabiany przed jego ostateczną akceptacją – David Gerrold używał
maszyny do pisania o mniejszej niż standardowa czcionce, wskutek czego był o
dwadzieścia stron zbyt długi. W trakcie kolejnych redakcji musiano też zmienić
nazwę gatunku tytułowych stworzeń – pierwotnie tribble miały być fuzzami,
jednak producent obawiał się problemów z autorem popularnej wówczas,
nagrodzonej Hugo Award powieści Little Fuzzy opowiadającej o rasie małych kudłatych libertarian
z Kosmosu (tu proszę wstawić sobie swój ulubiony żart o korwinistach).
Ostatecznie intensywny proces redakcyjny zrobił duże wrażenie na producentach –
Gerrold był ponoć bardzo sprawny w tego typu pracy redaktorskiej. Na tyle
sprawny, że w międzyczasie zaoferowano mu nawet redakcję scenariusza do odcinka
I, Mudd opowiadającego o kosmicznym
łotrzyku Harrym Muddzie, który pojawił się wiele lat później w pierwszym
sezonie Star Trek: Discovery (a
wcześniej powrócił w serialu animowanym). Gerrold dokonał redakcji tego
scenariusza, ale z szacunku dla jego twórcy nie zdecydował się na umieszczenie
swojego nazwiska w napisach.
Co
więc stanowi o wyjątkowości The Trouble
With Tribbles? Dla mnie, osobiście, kilka rzeczy. Przede wszystkim odcinek wyróżnia
się ukazaniem bardzo, z braku lepszego określenia, przyziemnej sytuacji. Załoga
Enterprise zwykle mierzyła się z zagrożeniami znacznie większego kalibru –
potężnymi kosmicznymi kataklizmami, istotami o niemal boskich mocach, starciami
z imperialnymi mocarstwami… tymczasem skala wydarzeń z The Trouble With Tribbles jest niemal mikroskopijna, bo odcinek
opiera się na biurokratycznych przepychankach polityczno-handlowych. To pozwala
na ukazanie nieco innej perspektywy świata przedstawionego – nie jako areny
wielkich, epickich wydarzeń, ale zwyczajnej rzeczywistości, spokojnie toczącej
się własnym torem. To sprawia, że świat wydaje się większy – nie ogranicza się
tylko do mostka Enterprise i Planety Odcinka, ale zawiera w sobie również takie
procesy jak polityka międzyplanetarna, zwyczajne życie zwyczajnych ludzi,
traktaty handlowe i oszustwa drobnych cwaniaczków próbujących opchnąć
nierozważnym turystom egzotyczne zwierzątko niewiadomego pochodzenia. Momentami
wygląda to niemal jak prototyp serialu Star
Trek: Deep Space Nine, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że lwia część
odcinka rozgrywa się na stacji kosmicznej, mamy też barmana w stosunkowo
istotnej drugoplanowej roli.
Takie
podejście z kolei dało nam również szansę na poznanie członków i członkiń
obsady od nieco innej strony – po godzinach, zajmujących się sprawami o
znacznie mniejszym znaczeniu niż ratunek jakiejś cywilizacji przed zagładą albo
szukanie mózgu Spocka. Sporo czasu antenowego
poświęcono Uhurze i Chekovowi. Ten drugi dostał nawet ciągnący się przez
cały odcinek żart (w czasach Zimnej Wojny i agresywnej radzieckiej propagandy,
gdy emitowany był ten odcinek, znacznie zabawniejszy niż dziś) o błędnym
przypisywaniu rosyjskim naukowcom różnych odkryć. Sporo rozwoju dostał również
Scotty, który okazał się beznadziejnym nerdem czytającym dla przyjemności
dzienniki inżynierskie. Spock tymczasem między jedną, a drugą sarkastyczną
uwagą na moment traci swój zdyscyplinowany stoicyzm w trakcie głaskania
tribbla. To te drobne momenty humanizujące bohaterów serialu są fundamentem The Trouble With Tribbles.
Cały
odcinek opiera się w zasadzie niemal wyłącznie na silniejszym eksponowaniu tych
cech charakterologicznych obsady, których zwykle nie widujemy. Dotyczy to
również Kirka, który przez większość czasu antenowego jest popychadłem zarządcy
stacji kosmicznej, zawsze jest najmniej poinformowaną osobą, jego załoga
traktuje go z mniejszą powagą niż sam statek i ostatecznie traci resztki swojej
godności osobistej pod olbrzymią stertą tribbli które przysypały go w trzecim
akcie opowieści. Jeśli wierzyć fandomowej legendzie (nie znalazłem nigdzie jej
oficjalnego potwierdzenia), ekipa odpowiedzialna za zrzucanie tribbli przez
właz składu umyślnie robiła to przez całą scenę, ponieważ wcześniej pokłóciła
się o coś z Shatnerem i obrzucanie go pluszakami sprawiało jej mściwą
przyjemność. Jak pisałem – nie mam pojęcia, na ile ta anegdotka jest prawdą,
ale biorąc pod uwagę trudny charakter tego aktora w ogóle by mnie to nie
zdziwiło.
Na
marginesie – sposób gry aktorskiej Williama Shatnera jest zaskakująco dobrym
barometrem poziomu scenariusza. Gdy epizod jest dobry, zwykle powściąga swoje
manieryzmy albo przynajmniej trzyma je w ryzach, gdy jednak mamy do czynienia z
absurdalnym, nieskładnym fabularnie odcinkiem, Shatner ostentacyjnie zaczyna
się wygłupiać. Tutaj dał bardzo przyzwoity popis gry aktorskiej, cały czas
równoważąc irytację i konfuzję Kirka w takich proporcjach, by bawiła odbiorców,
ale nie na tyle, by zmieniła się w autoparodię. Na szczęście scenariusz summa summarum pozwolił ocalić Kirkowi
resztki godności – choć przez cały odcinek był obiektem żartów i lekkich
podkpiwań, to jednak nigdy nie doszło do upokorzenia postaci w takim stopniu,
by widzowie przestali brać go na poważnie.
Fabuła,
choć w zasadzie pretekstowa, jest jednak znakomicie rozegrana, z poprawnie
przedstawioną strzelbą Czechowa (awersją tribbli do Klingonów) wypalającą w
kluczowym momencie. Przez cały odcinek przewija się kilka wątków i wszystkie
zgrabnie splatają się w finale – to tego typu opowieść, która przynosi
satysfakcję z obserwowania, jak poszczególne elementy układanki kolejno
wskakują na swoje miejsca. Jeśli naprawdę miałbym się czegokolwiek czepiać, to
chyba tylko faktu, że większość scen nie zachowuje płynnej ciągłości i
momentami odcinek przypomina ciąg miniepizodów emitowanych jeden po drugim. Ni
jest to jednak jakiś olbrzymi problem i na pewno nie psuje on znakomitego
wrażenia, jakie robi całość. Właściwie mógłbym spokojnie polecić ten odcinek
jako optymalny punkt wejścia w Star Trek:
The Original Series czy nawet Star Treka jako franczyzę. Nie jest to typowy
epizod tego serialu, ale jest na tyle dobrze napisany, że spokojnie wygrywa
starcie z oczekiwaniami współczesnego odbiorcy telewizji oraz tworzy mocny
fundament charakterologiczny dla wielu postaci.
Jak
już pisałem, do motywu tribbli wracano jeszcze kilka razy – choć znacznie
rzadziej niż mogłaby sugerować ich popularność zarówno w fandomie jak i poza
nim. Na potrzeby kreskówki Star Trek: The
Animated Series stworzono odcinek zatytułowany More Troubles, More Tribbles będący sequelem omawianego tu epizodu
– scenariusz do niego napisał zresztą David Gerrold. Tribble mają powrócić
również w najbliższym sezonie Short Treks
– serii (kanonicznych) krótkometrażowych fabułek rozgrywających się w
uniwersum Star Treka tworzonych na
potrzeby promocji serialu Star Trek:
Disovery i obracających się wokół niektórych postaci i motywów z tego
serialu.
Najważniejszym
powrotem tribbli jest jednak Trials and Tribble-ations,
odcinek serialu Star Trek: Deep Space
9 składający hołd oryginalnej serii i całej marce, która obchodziła wówczas
trzydzieste urodziny. Początkowo ta blognotka opowiadać miała zarówno o The Trouble With Tribbles jak i Trials and Tribble-ations, ponieważ ten
drugi bazuje na tym pierwszym tak mocno, że opisanie ich w dwupaku bardzo
pomaga w nakreśleniu szerszego kontekstu. W toku riserczu uznałem jednak, że
informacji jest tak wiele, iż najlepiej będzie podzielić tekst – za tydzień
zapraszam więc na blognotkę poświęconą Trials
and Tribble-ations. W międzyczasie gorąco jednak zachęcam do obejrzenia The Trouble With Tribbles – w chwili, w
której piszę te słowa jest on (podobnie jak cały serial Star Trek: The Original Series) do obejrzenia na platformie
Netflix.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz