fragment grafiki autorstwa Dave’a Gibbonsa, całość tutaj. |
Watchmen – dwunastoczęściowa komiksowa miniseria autorstw Alana Moore’a i
Dave’a Gibbonsa, dziś sprzedawana na ogół w pojedynczym wydaniu zbiorczym –
jest jednym z najważniejszych tekstów kultury popularnej w historii. Fabuła
skupia się na grupie głównie emerytowanych superbohaterów żyjących w
alternatywnej wersji USA lat osiemdziesiątych, w trakcie zimnowojennych napięć
posuwających świat w kierunku nuklearnej zagłady. W tym kluczowym dla naszej
planety momencie Rorschach, jeden z niewielu wciąż aktywnych superbohaterów zaczyna
podejrzewać spisek mający na celu eliminację wszystkich pozostałych przy życiu
członków tej osobliwej subkultury. Prawda wygląda jednak inaczej – to właśnie
jeden z byłych superbohaterów, multimilioner posługujący się niegdyś pseudonimem
Ozymandiasz, postanawia rozładować polityczne napięcia międzynarodowe organizując
zamach terrorystyczny zakamuflowany jako inwazję kosmitów na planetę Ziemię. W
tym celu tworzy wspomnianą w tytule tej notki gigantyczną zmutowaną
psycho-ośmiornicę, którą następnie transportuje do centrum Nowego Jorku. Tam
stwór czyni olbrzymie spustoszenie, niszczy część miasta i w przedśmiertnym
paroksyzmie zabija setki obywateli i obywatelek za pomocą psychicznej fali.
Dzięki temu ludzkość kończy Zimną Wojnę by skupić się na wspólnym działaniu
celem przygotowań do wojny z nieistniejącym pozaziemskim napastnikiem. Fabuła
jest oczywiście znacznie bardziej złożona, bo rozciąga się wiele innych wątków
mających mniejsze lub większe znaczenie dla rozwoju wydarzeń, ja jednak
chciałbym się skupić na tym konkretnym.
Watchmen bardzo długo uznawany był za
dzieło nieadaptowalne do żadnego innego medium, choć najczęściej mówiło się o
tym w kontekście potencjalnego filmu kinowego. Problemem nie były zawiłości
fabularne – bo filmowcom udawało się z powodzeniem przenosić na wielki ekran
fabuły daleko bardziej poplątane – ale fakt, że Watchmen jest prawdopodobnie najbardziej zdyscyplinowaną
konstrukcyjnie opowieścią jaka istnieje, w dodatku całkowicie zintegrowaną ze
swoim natywnym, komiksowym medium. O ile większość książek i komiksów
pozostawia określoną przestrzeń na usprawiedliwione cięcia, zmiany wątków czy
kompresję pewnych motywów, by dopasować je do medium wyjściowego, o tyle komiks
Moore’a i Gibbonsa zwyczajnie nie pozwala na tego typu rzeczy. Zdaję sobie
sprawę, że mój wywód będzie przypominał tyradę zacietrzewionego fana, ale w tym
konkretnym przypadku nie umiem wyobrazić sobie poważnej próby ekranizacji tego
komiksu bez jednoczesnego okradnięcia tekstu wyjściowego z całych warstw
kontekstów. Watchmen to misterna
konstelacja fabuły, narracji, estetyki, motywów i samej konstrukcji właściwych komiksowi komponentów, w którym
wszystkie te rzeczy są ze sobą ściśle powiązane i całkowicie od siebie zależne,
a usunięcie choćby jednej z nich powoduje reakcję łańcuchową osłabiającą całą
resztę. I w tej blognotce postaram się to udowodnić na przykładzie gigantycznej
zmutowanej psycho-ośmiornicy.
Film
Watchmen w reżyserii Zacka Snydera
jest, póki co, jedyną oficjalną kinową adaptacją komiksu Moore’a i Gibbonsa. Reżyser z
jednej strony starał się możliwie wiernie przenieść na wielki ekran wszystkie
wątki z materiału źródłowego i dopasować je do odmiennego medium, z drugiej
jednak wprowadził do niego bardzo wiele zmian. Zmian, które na pierwszy rzut
oka wydają się mało znaczące, ale – jak już wspomniałem – Watchmen jest szalenie zdyscyplinowany konstrukcyjnie i wyjęcie
jednego, choćby tylko bardzo drobnego elementu, zawsze skutkuje okaleczeniem całej struktury. Jako przykład mógłbym podać postać Rorschacha, któremu Snyder
w swojej wersji tej opowieści usunął kilka drobnych scen obrazujących
wewnętrzną hipokryzję tego bohatera. Komiks dostarcza nam opinię Rorschacha o zbombardowaniu Hiroszimy i Nagasaki, który to akt bohater uznał za
usprawiedliwione okolicznościami mniejsze zło wiodące do zakończenia brutalnego
konfliktu. To sprawia, że jego radykalny sprzeciw wobec planu Ozymandiasza jest
aktem hipokryzji. Snyder wyciął również slut-shaming pod adresem Jedwabnej
Zjawy i obwinianie ją o sprowokowanie próby gwałtu na niej przez Komedianta
(którego Rorschach szanował jako patriotę i bohatera wojennego i, przez swoją czarno-białą wizję świata, nie był w
stanie poprawnie osądzić jego nihilistycznej, przemocowej natury). Zminimalizowanie
wątku psychologa zajmującego się tym bohaterem w trakcie jego krótkiego pobytu
w więzieniu okradło nas z głębszego spojrzenia w psychikę Rorschacha. Swoje
robi też gra aktorska Jackiego Earle Haleya, który odgrywa swoją rolę w bardzo
ekspresywny, emocjonalny sposób, co kłóci się z odczłowieczającym, niemal
mechanicznym stoicyzmem komiksowego pierwowzoru. To wszystko sprawia, że
filmowy Rorschach wydaje się mniej odpychającą postacią, jego poglądy są
spójniejsze, jego zachowania bardziej konsekwentne, a narracyjna racja daje się
dążyć ku jego poglądom. Nie dziwi to w świetle faktu, że Snyder ma dość długą
historię romansowania z filozofią obiektywizmu, który to światopogląd wyznaje,
w wyostrzonej i przejaskrawionej formie, Rorschach. Zastanawiam się, na ile
powszechna sympatia wobec tego bohatera wynika właśnie z filmowego wizerunku
tego bohatera.
Przejdźmy
jednak do gigantycznej zmutowanej psycho-ośmiornicy, którą Snyder zastąpił w
swoim filmie Doktorem Manhattanem. Na pierwszy, bardzo pobieżny rzut oka ta
zmiana wydaje się całkiem zgrabna. Przede wszystkim nosi znamiona elementarnej
logiki, usuwa jeden z najbardziej surrealistycznych i nieprzystających do
realizmu opowieści elementów oraz kompresuje pewne wątki i ściślej wiąże ze sobą bohaterów oraz ich relacje. Widziałem wiele pochwał – nawet od
osób, które komiks znają od podszewki i czytały go jeszcze przed obejrzeniem
ekranizacji – które tę konkretną zmianę mocno chwaliły, nawet jeśli film jako
całość je rozczarował. Dziwi mnie to, więc postaram się przekuć moje zdziwienie
w opis narracyjnego i tematycznego spustoszenia, jakie spowodowała ta zmiana.
Zacznijmy
od największego. Jednym z regularnie przewijających się przez całą serię
motywów jest nierozerwalne połączenie tragedii i farsy. W końcówce pierwszego
numeru Jedwabna Zjawa i Nocny Puchacz z rozbawieniem przywołują dość
makabryczne incydenty z czasów ich superbohaterskiej kariery. Powodem ich
spotkania była śmierć Komedianta. W suplemencie do tego zeszytu – fragmencie
autobiografii pierwszego Nocnego Puchacza – pojawia się anegdotka o mężczyźnie,
który w trakcie odstawiania taniego dowcipu w złym guście dowiedział się, że
jego żona go zdradza i przez to zalał się łzami, przy akompaniamencie śmiechu
towarzyszących mu osób, które nie potrafiły powstrzymać tej reakcji. Postać
Komedianta jest ucieleśnieniem nihilizmu i kpiny w obliczu ludzkich tragedii.
Ozymandiasz nazywa swój plan największym żartem w historii ludzkości. Farsa i
tragedia są w Watchmen ściśle
powiązane i autorzy komiksu wskazują nam to powiązanie raz za razem, od samego
początku do samego końca. To metakomentarz odnośnie samej konwencji
superbohaterskiego komiksu, która ma sens tylko jeśli będziemy skłonni
ignorować fakt, że przejmujemy się losami bohaterów ubranych w obcisłe,
kolorowe kostiumy. Batman to człowiek, który zakłada pelerynę i maskę
nietoperza. Spider-Man biega po mieście w czerwono-niebieskiej piżamie. To jest
farsa. Nie zmienia to jednak faktu, że w
granicach tej farsy możliwa jest to zaistnienia tragedia, ponieważ w pewnym
sensie tak wygląda prawdziwe życie – te dwie rzeczy towarzyszą nam
nieprzerwanie.
Absurdalna,
surrealistyczna i niedorzeczna gigantyczna zmutowana psycho-ośmiornica nie jest
w tym układzie elementem nieprzystającym do reszty komiksu, niszczącym
przyziemny, realistyczny i mocno zakotwiczony w rzeczywistości klimat. Jest
jego naturalną konsekwencją. Po dwunastu numerach tańczenia wokół tego motywu
Moore pospołu z Gibbonsem uderzają nas tym jak młotem, prezentując pięć
całostronicowych kadrów obrazujących sytuację w Nowym Jorku po tym ataku –
zgliszcza, zakrwawione stosy ciał, wykrzywione w przerażeniu twarze,
apokaliptyczne obrazy zniszczeń ciągnące się strona po stronie… a wszyto w
otoczeniu jaskrawych, wyrazistych barw macek gigantycznej zmutowanej
psycho-ośmiornicy wyglądającej jak tani efekt specjalny z tandetnego horroru.
Farsa i tragedia, splecione w nierozerwalnym uścisku. Moore konsekwentnie
zobrazował nam tu pewien wycinek ludzkiej natury. Snyder tego nie zrozumiał
albo zbagatelizował, okradając opowieść z jednego z jej kluczowych znaczeń.
Brak
gigantycznej zmutowanej psycho-ośmiornicy w ekranizacji boruje też kilka
niewielkich, ale zauważalnych dziur w fabule. Największą jest chyba postać
Bubastisa, genetycznie skonstruowanej hybrydy samicy kota, która przez większość czasu
towarzyszy Ozymandiaszowi i służy jako przynęta do wmanipulowania w pułapkę
Doktora Manhattana. W komiksie zwierzę
pełni kilka ról. Jest sygnalizacją wątku genetycznych manipulacji, które
doprowadzą w końcu do powstania gigantycznej zmutowanej psycho-ośmiornicy. Jej
imię i przynależność do rodziny kotowatych służy Ozymandiaszowi jako
uzupełnienie i wzmocnienie wizerunku samego siebie jako nowego faraona, boga
pośród ludźmi. Kotka ma czerwoną sierść, co w kolorystycznym kodowaniu Watchmen ma bardzo istotne znaczenie.
Komiks operuje bowiem głównie barwami drugorzędnymi, po barwy podstawowe
sięgając jedynie w sytuacjach gdy chce zwrócić na coś uwagę czytelnika.
Bubastis obecna jest w ekranizacji, ale przez zmianę zakończenia jej obecność
nie jest już tak znacząca dla całej konstrukcji. Z uwagi na inną poetykę
operowania kolorystyką zmieniono jej również umaszczenie na niebieskie.
To
jednak tylko drobiazgi w porównaniu z tym, co zmiana tego zwrotu akcji uczyniła
indywidualnym wątkom postaci Doktora Manhattana i Ozymandiasza. Zacznijmy od
tego pierwszego. Na przestrzeni całej serii komiksowej Watchmen Manhattan przechodzi szereg transformacji. Po wypadku,
który obdarował go niemal boskimi mocami bohater stopniowo nabierał coraz
większego dystansu do ludzkości i człowieczeństwa – nawet własnego. Dobrze
obrazuje to fakt, że z upływem czasu nosi coraz mniej ubrań, aż w końcu w ogóle
rezygnuje z odzieży. Nielinearne postrzeganie czasu sprawia, że jest apatyczny
i nieporuszony – skoro ma świadomość całej rzeczywistości, również tej
przyszłej, czemu miałby przejmować się jakąkolwiek samodzielną decyzyjnością? Z
błędu wyprowadzają go wydarzenia z całego komiksu. Pod koniec Manhattan
odzyskuje wiarę w ludzkość i podejmuje decyzję odejścia gdzieś daleko –
prawdopodobnie do galaktyki Andromedy – z sugerowanym zamiarem stworzenia
jakiejś cywilizacji i eksplorowania człowieczeństwa na swój własny, unikalny sposób.
W
komiksie. W filmie bowiem bohater jest okradziony z tej decyzyjności przez
fundamentalną zmianę w strukturze opowieści. Filmowy Manhattan nie posiada
całkowitej moralnej swobody, która czyniła jego decyzję autentycznym aktem
transformacji moralnej – jego odejście ubrane jest w męczeński kontekst
dobrowolnego przyjęcia na siebie roli kozła ofiarnego odpowiedzialnego za
śmierć setek tysięcy osób na całym świecie. Pozytywna transgresja i jeden z
najbardziej tryumfalnych wątków komiksowej opowieści – powrót do
człowieczeństwa, już innego, odmiennie pojmowanego, ale jednak człowieczeństwa – zmieniony został w
mesjanistyczną bajkę o Manhattanie niosącym na swoich brzemię ludzkości niczym…
no cóż, niczym Atlas. Jakże natrętnie powraca ten obiektywizm, prawda?
W
komiksie celem ataku był wyłącznie Nowy Jork. W snyderowskiej ekranizacji
zniszczenie dotknęło kilkanaście największych miast na całym świecie Ponownie –
mamy tu do czynienia z relatywnie niewielką zmianą, która jest jednocześnie
niepotrzebna i zaburzająca wewnętrzną strukturę opowieści. W komiksie
Ozymandiasz konsekwentnie przedstawiany był jako awatar drapieżnego
amerykańskiego kapitalizmu, na tej samej zasadzie co Rorschach był awatarem
obiektywizmu, Komediant nihilizmu, a Manhattan determinizmu. Jako taki, wdraża
w życie rozwiązanie światowego konfliktu tak, jak utalentowany biznesmen
rozwiązuje problemy rynkowe – przekierowuje naturalne emocje ludzkości (tu:
gniew, strach, niepewność) w stronę, która w danym momencie wydawała mu się
najkorzystniejsza. Rynek emocji wymagał czegoś, co zaspokoi pragnienie strachu,
niepewności i gniewu. Ozymandiasz stworzył i wprowadził na rynek towar, który
zaspokoił to zapotrzebowanie – fikcyjną inwazję, która skumuluje na sobie te
destruktywne emocje i przekieruje je na jakieś konstruktywne działanie, czyli
budowę utopijnego społeczeństwa, na czele którego, niczym dobrotliwy,
wyrozumiały faraon stał będzie Ozymandiasz.
Jak
każdy odnoszący wielkie sukcesy kapitalista planuje kilka kroków do przodu.
Decyzja ataku wyłącznie na Nowy Jork nie wzięła się z chęci ograniczenia ofiar
do minimum – Ozymandiasz udowodnił bowiem na przestrzeni komiksu, że
indywidualne ludzkie życie nie ma dla niego większego znaczenia. Wycelowanie
ataku w Nowy Jork było cyniczną, skalkulowaną decyzją marketingową – cały świat
będzie współczuł Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej i dzięki temu łatwiej
będzie scentrować światowy rząd na tym właśnie mocarstwie. Równomierna
dystrybucja tragedii na więcej państw nie przyniosłaby takiego efektu.
Ozymandiasz, mimo szlachetnych pobudek, nie jest altruistą. Z narracyjnego
punktu widzenia zniszczenie jednego tylko miasta – i to takiego, w którym
toczyła się niemal cała akcja komiksu, z wieloma mieszkańcami, których zdążyliśmy poznać i
polubić – uczyniło finałową tragedię bardziej osobistą, a mniej abstrakcyjną.
To w ogóle był chyba największy problem ekranizacji – cały film ociekał
obrazową przemocą (w komiksie przez niemal cały czas tonowaną albo chowaną za
kadrem) w takim stopniu, że finałowa masakra nie robiła na widzach większego
znaczenia. Przeciwnie, jej zimny, niemal kliniczny charakter nie szokuje prawie
wcale.
Nie
mam żadnego problemu z Zackiem Snyderem. Przeciwnie, jestem jedną z niewielu
osób, które nieironicznie uznają Sucker
Punch za naprawdę udany film. Nie mam też problemu z tym, że ktoś filmowe Watchmen może lubić czy uznawać za
wartościowy obraz – sam lubię niektóre jego fragmenty i choć w moich oczach
jest on porażką, to zdaję sobie sprawę, że jakakolwiek próba wiernej adaptacji Watchmen z góry skazana jest na porażkę.
Między innymi dlatego ciężko jest mi nie żywić pewnej dozy wyrozumiałości dla
Snydera – porwał się on bowiem na wyzwanie, z które do daleko bardziej
utalentowani twórcy po prostu nie mieli szans wyjść obronną ręką. To ambicja, którą jestem w stanie szanować.
Nie zmienia to jednak faktu, że skończyło się na filmie, który stara się
emulować pierwowzór, jednak bez zrozumienia, co właściwie spowodowało, iż Watchmen są komiksem żywym i pamięci i wyobraźni odbiorców nawet po tylu
latach od jego premiery.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz