fragment okładki, całość tutaj. |
The Separation to
trzydziesty drugi tom serii i zarazem siódmy, którego narratorką jest Rachel. Jest
to również jedyny tom z całego długiego maratonu autorów-widm, który napisała
sama twórczyni serii, K.A. Applegate. I… no cóż, osoby dotychczas śledzące mój
cykl blognotek o Animorhps (a
zakładam, że niewiele innych sięgnie po ten tekst) doskonale zdają sobie sprawę
z tego, jak wielkim szacunkiem darzę tę autorkę, jej dorobek twórczy oraz
pisarskie umiejętności. Nie zmienia to jednak faktu, że… to nie jest dobra
powieść. W ogóle. Znacie czasem sytuacje z długich, ciągnących się latami
seriali telewizyjnych – jak Star Trek:
The Next Generation, Stargate SG-1 czy Supernatural
– w których w późniejszych sezonach twórcom zaczyna brakować pomysłów na
kolejne epizody? Wypływają wtedy na powierzchnię złe pomysły, odrzucone
wcześniej scenariusze, koncepty podkradzione z innych utworów, które próbuje
się inkorporować do serii w nadziei, że jakoś to zafunkcjonuje… Generalnie
zaczyna postępować zmęczenie materiału.
Jest to ryzykiem szczególnie w seriach
typu high-concept, czyli opartych na
jednym konkretnym pomyśle (na przykład „nastolatki zmieniające się w
zwierzęta”) który jest centralnym motywem serii i nie pozostawia zbyt wiele
miejsca na eksperymenty. Prędzej czy później koncepcja się bowiem wyczerpie i
wtedy pojawia się problem, którego nie da się łatwo rozwiązać. Można zacząć
powielać raz sprawdzone pomysły, ale to droga donikąd, bo czytelnik w końcu się
tym znudzi i sobie pójdzie. Można rozwijać koncepcję, dobudowując do niej
kolejne zasady, nieznane wcześniej detale i modyfikacje, ale wtedy ryzykuje się
przeczenie faktom ustanowionym wcześniej. Można też w końcu – i tę opcje
wybrała Applegate – zacząć tworzyć narracje naprawdę mało prawdopodobne,
dziwaczne i wyraźnie doprowadzone do konkretnego punktu nie dlatego, że to
logiczne, ale dlatego, że autorka chciała eksplorować tę ideę.
Uczciwe wydaje się jednak usprawiedliwienie
Applegate, która w tamtym momencie nadzorowała prace nad Animorphs i równolegle pisała wraz z mężem pierwsze tomy Everworld. Niewykluczone, że w tym samym
momencie zaczęła już komponowanie fabuły Remnants,
innej młodzieżowej serii swojego autorstwa – i diabli wiedzą, czym
zajmowała się jeszcze. Autorka w wywiadach wspomina, że tamten okres jej życia
był niesamowicie wyczerpujący twórczo i naprawdę trudno się temu dziwić, biorąc
pod uwagę fakt, że współtworzyła średnio jedną książkę co miesiąc-dwa, nawet
jeśli nie były to długie utwory. To nie jest stan ducha, w którym tworzy się
rzeczy artystycznie i fabularnie wartościowe. To stan ducha, w którym tworzy
się rzeczy po to, by je skończyć.
No dobrze, ale przejdźmy do zawartości tego tomu.
Zaczyna się standardowo, od nakreślenia bazowych założeń serii i tego, że
Rachel znajduje się na plaże, ale autorka nie zwleka ze spuszczeniem pierwszej
bomby – Yeerkowie pracują nad bronią antymorphującą, o czym Animorphy dowiadują
się tradycyjnym sposobem, czyli od Ereka. Równolegle Rachel prowadzi wewnętrzny
monolog eksplorujący jej nasilający się zespół stresu pourazowego. Dziewczyna
dostrzega rozgwiazdę i nieco później jeden z jej kolczyków – które ojciec
przywiózł jej w prezencie z Portugalii – wpada między skały do wody. Rachel,
jak to ma w zwyczaju, reaguje pochopnie i w nieprzemyślany sposób – pobiera
morpha rozgwiazdy i zaczyna przybierać jej formę. Szybko okazuje się, że –
niespodzianka – nie jest to jakoś szokująco użyteczny morph, bo rozgwiazdy mają
to do siebie, że są ślepe, głuche i niespecjalnie mobilne. Tym niemniej, udaje
się jej odnaleźć kolczyk oraz wyciągnąć go na powierzchnię. Przy czym, wciąż
jeszcze w morphie, odczuwa, że coś jest nie tak
- została przez coś dogłębnie zraniona. Szybko wraca do ludzkiej postaci
i okazuje się, że jakiś dzieciak przepołowił ją łopatką.
W tym momencie większość z Was domyśla się pewnie, w
jaki sposób dalej toczy się sytuacja. Tak, wszyscy doskonale wiemy, że
rozgwiazdy posiadają możliwość regeneracji utraconych kończyn i umiejętnie
przecięta rozgwiazda zmienia się w dwa autonomiczne organizmy. Jedna część
rozgwiazdy wraca do ludzkiej postaci… i druga również. Mamy dwie Rachel. Przy
czym ta druga panikuje i ucieka, a ta pierwsza nie do końca ma świadomość, co
właściwie zaszło, ponieważ powrót do ludzkiej postaci był bardzo
dezorientujący. Przypomina mi to dyskusje komiksowych fanów na temat tego, czy
przepołowiony wzdłuż Wolverine – X-Men z nadprzyrodzoną umiejętnością
regeneracji – zmieniłby się w dwóch Wolverine’ów. To oczywiście nerdowskie
dywagacje, podobnie jak próba oszacowania rozmiaru wnętrza TARDIS czy cokolwiek
podobnego – Applegate postanowiła jednak potraktować to na poważnie i uczynić
osią fabuły The Separation. W tym
miejscu narracja książki rozdziela się między oba wcielenia bohaterki, które
relacjonują wydarzenia ze swojej własnej perspektywy mniej więcej równolegle, wymieniając
się co rozdział.
Rachel… no cóż, w każdym razie któraś Rachel… wraca do swoich znajomych na plaży, od których
wcześniej się oddzieliła. Teraz zachowuje się jednak inaczej – jest bardzo
impulsywna i wewnętrznie skonfliktowana, nie potrafi skupić się zbyt długo na
jednej rzeczy ani podjąć decyzji. Dziewczyna odwiedza Tobiasa i wybiera się z nim na umówiony wcześniej lot. W trakcie
tej eskapady Rachel daje się ponieść ptasim instynktom, zabija upolowaną prze siebie rybę i pożera
ją na oczach zaszokowanego Tobiasa. W międzyczasie druga Rachel wybiera się na
zakupy z Cassie, gdzie w trakcie
zakupów daje się sterroryzować większej dziewczynie, co oczywiście jest tak
wbrew jej charakterowi, że nawet Cassie nie była w stanie tego przeoczyć.
Cassie holuje przyjaciółkę do stodoły, w której
urządza zebranie pozostałych Animorphów, by ustalić, co się u diabła dzieje z
Rachel. Marco jest absolutnie
zaszokowany tym, że Rachel jest w ogóle zdolna do płaczu. Jake i Ax podejrzewają,
że ma w głowie Yeerka, ale przecież w takim wypadku pasożyt zadbałby o to, by
nie budzić podejrzeń swoim zachowaniem. Sytuację komplikuje fakt, iż w
międzyczasie ktoś inny wtargnął do stodoły domagając się szczegółów odnośnie
planowanej akcji. Tym kimś innym była… Rachel. Druga Rachel. Marco, we właściwym
sobie stylu, natychmiast zaczyna rozważać matrymonialne możliwości takiego
obrotu sprawy, jednak równie szybko zostaje za to ukarany brutalnym atakiem
drugiej Rachel, która najwyraźniej nie posiada żadnych moralnych limitów ani
cierpliwości do marcowych żarcików. Jakby mało było jeszcze problemów, na
miejscu pojawia się Erek i… o ile to niekoniecznie jest mój ulubiony tom serii,
o tyle nie sposób zaprzeczyć, że dialogi w tej scenie są naprawdę znakomite.
Applegate wyciska z tej sytuacji tyle, ile się da i cała ta tragikomiczność
jest naprawdę świetnie odczuwalna. Poza tym, nieporuszony sarkazm Ereka
sprawił, że przy lekturze chichotałem jak głupi, co w toku lektury tego tomu
nie zdarzało mi się często.
Po wyjściu Ereka – który wpadł po to, by dać bohaterom
informacje o miejscu badań nad bronią demorphującą – Animorphy wracają do
dyskusji o tym, co się właściwie przytrafiło Rachel. W końcu obu Rachel udaje
się wspólnymi siłami odtworzyć przebieg wydarzeń i zorientować się, co tak
naprawdę zaszło. Jake każe im obu wracać do domu i przeprowadzić tę delikatną
akcję bez Rachel – którejkolwiek. Obie Rachel kłócą się ze sobą – w końcu Narwana
Rachel (dla precyzji streszczenia tak ją będę od teraz tytułował) morphuje w
sowę i decyduje się wbrew woli Jake’a dołączyć do eskapady, a ta druga zostaje
w domu i bije się z myślami. Narwana Rachel po drodze wdaje się w bójkę z kotem,
ale ostatecznie udaje się jej dotrzeć na miejsce, gdzie oczywiście czyni
potężną rozpierduchę. Tymczasem druga Rachel – ta „miła” – dzwoni do swojego
ojca z zamiarem opowiedzenia mu wszystkiego o Animorphach, Yeerkach, inwazji i
tak dalej. Na szczęście nie jest w stanie skoncentrować się na jednej rzeczy na
tyle długo, by sformułować sensowny przekaz.
Sytuacja kończy się w… przewidywalny sposób. Narwana
Rachel swoim zachowaniem sabotuje akcję Animorphów. Miła Rachel wpada w
paranoję (nie do końca nieuzasadnioną) i myśli, że jej
duplikatka będzie próbowała ją zabić. Narwana Rachel tymczasem uczestniczy
(incognito, w morphie) w zebraniu Animorphów, w trakcie którego Erek przekazuje
bohaterom informacje odnośnie tego, że prace nad bronią demorphującą mają
zostać przeniesione gdzie indziej. Na odchodnym rzuca bardzo ciekawą dygresję –
Erek zazdrości Rachel (tej miłej) tego, że oddzieliła od siebie agresywną część
własnej natury i teraz jest w stanie prowadzić pokojową egzystencję. Oczywiście
wiemy, że w praktyce wygląda to trochę inaczej, ale sama ta uwaga sporo nam
mówi o Ereku, szczególnie w kontekście historii jego postaci.
Bohaterowie
zaczynają dyskutować o możliwości ponownego scalenia obu Rachel z powrotem w
jedną. Narwana Rachel traci cierpliwość, demorphuje się i zaczyna ich atakować.
Przy okazji nazywa Cassie „obściskującą drzewa kretynką” werbalizując w ten
sposób resentymenty jakiejś połowy fandomu Animorphs
– zastanawiam się czy Applegate zrobiła to świadomie. Narwana Rachel grozi
skręceniem karku Tobiasa i generalnie dość mocno świruje, nawet jak na jej
standardy. Introspekcja tego wcielenia bohaterki daje nam wgląd w jej stosunek
do samej siebie – dziewczyna żywi głęboką nienawiść do słabszej strony swojej
natury. To jeden z nielicznych dobrych elementów tej powieści i gdyby było ich
trochę więcej, The Separation byłby
znacznie lepszą książką.
Miła Rachel wpada na znakomity pomysł spotkania się
ze swoim tatą i zapytania go czy nie jest nosicielem Yeerka. Na szczęście –
choć może niekoniecznie jest to odpowiednie słowo – Narwanej Rachel udaje się
ją wytropić. Dochodzi do motywu znanego z dziesięciu tysięcy młodzieżowych
filmów lat dziewięćdziesiątych z bliźniaczkami Olsen w rolach głównych, gdy
duplikatki zamieniają się miejscami w trakcie spotkania budząc zrozumiałą
konfuzję swojego rodziciela. Szczęściem udaje się uniknąć tragedii innej, niż
wyjątkowo żenujący, zmierzający donikąd wątek mający na celu wyłącznie
dopompowanie powieści do przewidzianej w umowie objętości. Tymczasem reszta
Animorphów planuje akcję śledzenia ciężarówek przewożących promień
demorphujący. Bohaterowie potrzebują do tej roboty sześciorga członków, więc
oczywiście robią sensowną rzecz, czyli zwracają się do Chee po pomoc. Co prawda
Erek ani nikt z jego pobratymców nie może dokonywać aktów przemocy, ale i tak
asysta nadludzko silnego androida może być wystarczająco pomocna w nieprzemocowy sposób, prawda?
Nieprawda. Jake uznaje, że lepiej zabrać ze sobą obie
Rachel, bo – uwaga – przeprowadzenie tej misji w piątkę jest zbyt ryzykowne,
więc lepiej wziąć ze sobą jedną z całkowicie niestabilnych Rachel. Poważnie? Jaki
cudem coś takiego jest mniej ryzykowne niż akcja w pięć osób? Szczególnie
biorąc pod uwagę jak chaotyczna i nieprzewidywalna oraz zwyczajnie brutalna
jest Narwana Rachel i jak sparaliżowana decyzyjnie jest Miła Rachel? Nie
pamięta, jak skończyło się coś takiego w sytuacji z Davidem? Oczywiście, że pamięta, bo imię Davida pada w tym
kontekście na kartach tego tomu, więc… czemu bohaterowie, których zawsze dotąd
chwaliłem za bycie inteligentnymi protagonistami osiągają potterowy poziom
głupoty?
Nieważne. Przynajmniej Miła Rachel odkrywa, że
poczucie obowiązku, które ma w sobie jest w stanie przynajmniej częściowo
zniwelować jej paraliżująco defensywną naturę. Narwana Rachel zostaje
znokautowana i zamknięta w stodole rodziców Cassie, a jej duplikatka rusza na
akcję razem z resztą Animorphów. Narwana Rachel odzyskuje przytomność i wyrusza
z zamiarem sabotażu całej tej akcji. Musi się jednak spieszyć, bowiem jej
odpowiedniczce sabotowanie (nienaumyślne) starań swoich przyjaciół wychodzi
całkiem nieźle. Ostatecznie, po szeregu upokarzających porażek, Miła Rachel
ląduje w morphie karalucha, na dachu pędzącej ciężarówki, po czym zostaje
schwytana w pułapkę umieszczoną w tej ciężarówce specjalnie po to, by
zneutralizować Animorphy. Tak, cała ta ustawka była pułapką zastawioną przez
Yeerków. Tymczasem Narwana Rachel, pałająca żądzą zemsty za doznane krzywdy i
upokorzenia, wkrada się w szeregi Hork-Bajirów z zamiarem przedostania do
swojej drugiej połówki i rozprawienia z nią własnoręcznie. Jako, że Narwana Rachel
nie jest w stanie planować na dłużej niż osiem sekund do przodu, szybko wdaje
się w walkę z Hork-Bajirami. Wśród nich pojawia się Visser Trzy, na rozkaz
którego Rachel zamknięta jest w ciężarówce, w której Hork-Bajirowie zamontowali
mechanizm zwężający wewnętrzne ściany, chcąc zmusić dziewczynę do kapitulacji
zanim zmieni się w to, w co zmienia się zwykle Kojot Wiluś wpadnięciu w
przepaść i po rąbnięciu o ziemię.
I tak obie Rachel zostają zamknięte w jednym
pomieszczeniu, które za moment zgniecie je obie, więc zmuszone są
współpracować. Udaje im się opracować dość brawurowy plan – pod postacią muchy
Narwana Rachel wlatuje Visserowi do ucha i grozi demorphowaniem. Udaje im się
uciec, spotykają się z Jake’em, który cały czas był w pobliżu, ale nie reagował,
bo chciał tym sposobem zmusić obie połówki Rachel do kooperacji i przekonać je do pogodzenia
się z myślą, że są sobie nawzajem potrzebne. Przy pomocy Axa i Ereka, którzy
razem wysmażyli jakieś pseudonaukowe czary-mary obie Rachel łączą się z
powrotem w jedną osobę. I tyle.
Powiem tak – to był bardzo zły tom. Prawdopodobnie
jeden z najgorszych dotychczas i możliwe, że najgorszy napisany przez samą
Applegate. Najbardziej rozczarowujące jest w nim chyba to, że o ile sama
koncepcja jest po prostu idiotyczna, to przy odrobinie pomyślunku mogłaby do
pewnego stopnia zadziałać. Rachel jest bardzo złożoną bohaterką, posiada cechy
i właściwości, którymi można by spokojnie obdzielić kilka postaci i
rozszczepienie jej osobowości na połowy, które odziedziczą po oryginale jedynie
część cech miało w sobie potencjał. Weźmy choćby jej zamiłowanie do sportu – co
by było, gdyby jedna Rachel uznała, że chce porzucić Animorphy, bo brakuje jej
poczucia lojalności i chce poświęcić się karierze sportowej, bo to właśnie
przejęła w trakcie rozszczepienia? Albo tylko jedna połówka jest zakochana w
Tobiasie i ta druga zaczyna kwestionować własne uczucia? Tymczasem w The Separation doszło do czegoś innego.
Autorka nie stworzyła z jednej Rachel dwóch różnych postaci, tylko
skonstruowała dwie karykatury dwóch dominujących cech tej bohaterki, archetypowe
id ścierające się z superego. To jest nudne, bo widzieliśmy to w popkulturze
już dziesiątki razy od czasów jednego z wcześniejszych odcinków pierwszego Star Treka, a pewnie nawet i wcześniej,
ale przywołuję ten konkretny przypadek, ponieważ sama Applegate jest trekkie i
prawdopodobnie stamtąd zaczerpnęła pomysł na fabułę książki.
Ale też, jak pisałem na początku tej blognotki –
rozumiem, że ściganie się z deadlinem to wyzwanie, które wymaga poświęceń. W
tym przypadku autorka poświęciła historię o dyskusyjnym potencjale, czyniąc z
nią w najlepszym razie tak zły, że aż dobry koszmarek. Są tu oczywiście
fragmenty ciekawsze, drobne fabularne smaczki, które nieco podkręciły jakość
tej opowieści – sarkastyczny Erek, momenty, w których obie Rachel wychodzą w
swoich przemyśleniach poza granice swoich głównych cech – ale w zalewie scen,
które są głupie, słabe albo wręcz niekomfortowe w lekturze nikną one. W dodatku
w całym tym bałaganie ginie wątek daleko ciekawszy, czyli nowa broń Yeerków,
która może poważnie zaszkodzić naszym bohaterom. Applegate nie wróci do głównej
serii (choć w międzyczasie wciąż od czasu do czasu będzie pisała książki
poboczne, którymi zajmę się po zakończeniu Animorphs)
aż do jej finału, któremu poświęci dwie ostatnie książki z serii. Może to i
dobrze. Gdy dopiero wkraczałem w tę erę Animorphs,
za którą odpowiadali autorzy widma, bałem się, że poziom serii zacznie
ostro pikować w dół. Póki co było z tym różnie – ale w życiu nie spodziewałem się,
że jedną z najsłabszych iteracji tego etapu cyklu stworzy sama jego autorka.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz