fragment grafiki autorstwa Zimoslava ART, całość tutaj.
|
A zatem wracamy do czarodziejskiego świata Hansa Christiana Andersena – Trochę poświęcenia luźno bowiem bazuje na spisanej przez duńskiego baśniopisarza historii małej syrenki, doskonale znanej z licznych adaptacji teatralnych, filmowych i – oczywiście – animowanych. Pierwotna historia, jak to często w tych przypadkach bywa, została nieco złagodzona przez dwa stulecia, które minęły od jej pierwszej publikacji – ekranizacje zwykły pomijać te bardziej makabryczne motywy, których w literackim pierwowzorze bynajmniej nie brakowało. Pomyślmy… w oryginalnej opowieści syrenka po wybiciu eliksiru, który zmienił ją w człowieka każdy krok na swoich nowych nogach okupywała straszliwym bólem, a bolało ją często i mocno, bo książę lubił obserwować jak dziewczyna tańczy. Ach, no i jeszcze cała ta sprawa z odcinaniem sobie języka w zamian za pomoc złej morskiej wiedźmy… Jej motywacje były też bardziej skomplikowane niż w disnejowskim remiksie – poza połączeniem się z ukochanym księciem bohaterka chciała uzyskać ludzką duszę nieśmiertelną, której syreni ród ze swej natury nie posiadał i po długim życiu przedstawiciele morskiej rasy rozpływali się w niebycie zamiast odejść w Zaświaty.
Wszystkie starania syrenki ostatecznie zdały się psu na budę (rybie na akwarium?), bo książę po krótkim, przelotnym romansie dowiedział się, że księżniczka, do poślubienia której zmuszała go rodzina, okazała się młodą kobietą, która pielęgnowała go w świątyni, do której syrenka odholowała go w trakcie ich pierwszego spotkania, gdy nieborak mało nie utonął. Syrenka została na lodzie, skazana na krótką, samotną egzystencję wypełnioną nieprzerwanym cierpieniem bolących nóg i zakończoną śmiercią, po której czeka ją ontologiczne unicestwienie. Na ratunek pospieszyły jej siostry, które przehandlowały własne włosy w zamian za czarodziejski sztylet – jeśli syrenka zamorduje nim księcia, odzyska swoją pierwotną postać i wróci do szczęśliwego życia w morskich głębinach. Bohaterka nie jest jednak w stanie tego zrobić – odrzuca sztylet i popełnia samobójstwo. Okazuje się jednak, że ten akt miłosierdzia – poświęcenie własnego szczęścia, by nie krzywdzić ukochanej osoby, która ją odrzuciła – zapewnił jej szansę na pozyskanie duszy, bo dziewczyna zmieniła się w coś w rodzaju dobrego ducha, który przez kolejne trzysta lat ma za zadanie dbać o ludzkie istoty i, jeśli wywiąże się z tego zadania, wypracuje sobie wejściówkę do Królestwa Niebieskiego.
Zakończenie baśni było swego czasu przedmiotem niejakich kontrowersji w kręgach literaturoznawców, krytyków i innych autorów literatury dziecięcej. P.L. Traves, autorka Mary Poppins, krytykowała Andersena za dopuszczanie się moralnego szantażu na dzieciach poprzez straszenie je pośmiertnym niebytem w razie niespełnienia standardów moralnych i etycznych. Jacob Bøggild zauważył, że pozyskanie duszy nieśmiertelnej nigdy nie było prymarną motywacją syrenki, a jedynie pewnym rodzajem romantycznej walidacji jej głównego celu, czyli zdobycia serca ukochanego. Inni krytycy wskazują na paralele między historię syrenki i domniemaną biseksualnością samego Andersena i dopatrują się analogii do niemożności zwerbalizowania swojej prawdziwej miłości (wycięcie języka, pozbawianie się możliwości komunikowania własnych uczuć) i niezaspokojonej potrzebie bliskości drugiej osoby (książę poślubił kogoś innego). Jak to z tym ostatecznie było, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy – co nie zmienia faktu, że Mała Syrenka na stałe wpisała się do kanonu światowej literatury dziecięcej. Nie dziwi mnie zatem, że Sapkowski postanowił wziąć ją na warsztat – to bardzo wdzięczna, tematycznie zdyscyplinowana, słodko-gorzka opowieść, bardzo w stylu tego autora, nic zatem dziwnego, że stała się podstawą dla jednego z wiedźmińskich opowiadań.
Trochę poświęcenia zaczyna się przesympatyczną sceną, w której Geralt pośredniczy w negocjacjach przedmałżeńskich ludzkiego księcia i atrakcyjnej syreny. Oboje zdecydowanie mają się ku sobie, jednak, co zrozumiałe, żadne nie jest w stanie zrezygnować ze swojej przyrodzonej natury, by móc w pełni cieszyć się bliskością ukochanej osoby. Poza pociesznymi relacjami obojga, podoba mi się pokazanie jeszcze jednego oblicza wiedźmińskiego fachu – nie eksterminacja problemu, ale próby jego polubownego rozwiązania czy nawet zawiązania stosunków dyplomatycznych między ludźmi i innymi rozumnymi rasami. W tym wypadku chodzi o rzecz tak prozaiczną jak tłumaczenie ludzkiego języka na syreni oraz odwrotnie. Cały wątek księcia Aglovala i syreny Sh’eenaz jest lekki, ciepły, kończy się w szczęśliwy sposób i równoważy resztę opowiadania oraz sygnalizuje jego motyw, czyli skłonność do ponoszenia ofiar dla ukochanych oraz bliskich. Jest więc syrena ostatecznie poświęcająca rybią płetwę dla ukochanego księcia, jest Jaskier na prośbę Geralta chowający dumę do kieszeni i godzący się zagrać na biesiadzie zaręczynowej, jest Douhard, ojciec zaślubianego młodzieńca, który na prośbę żony wykosztowuje się na jaskrowe usługi, jest Geralt obiecujący bardowi niewybrzydzanie przy kolejnym zleceniu i tak dalej. Małe i duże poświęcenia komplikujące relacje między postaciami – a skomplikowane relacje między postaciami to coś, co Sapkowskiemu wychodzi naprawdę dobrze. I tutaj nie jest inaczej, ponieważ autor stawia Geralta w nowej, zupełnie dla niego nieoczekiwanej roli – wiedźmin się zakochuje. Po raz drugi.
W blognotce o opowiadaniu Ostatnie życzenie teoretyzowałem, że Yennefer była pierwszą prawdziwą miłością wiedźmina. Wiele na to wskazywało, przede wszystkim jego zachowanie, pochopność w podejmowaniu decyzji, dobór używanych przez niego sformułowań w rozmowie z elfem Chireadanem o Yennefer… Nie jest to w żadnym razie wyrażone wprost i jest to wyłącznie moje założenie poparte kilkoma poszlakami, ale myślę, że możemy się zgodzić iż nawet jeśli Geralt był wcześniej zaangażowany romantycznie, nigdy nie miało to aż tak wielkiego nasilenia jak w przypadku czarodziejki, prawdopodobnie nigdy nie zakończyło się również próbą zbudowania znaczącej relacji. Stąd brak doświadczenia w tych sprawach – Geralt nie potrafił stworzyć stałego związku z Yennefer, ponieważ nie wiedział, jak ma to zrobić. I dlatego teraz, gdy – zupełnie niespodziewanie – zakochał się po raz drugi, w Essi, wędrownej bardce i serdecznej przyjaciółce Jaskra, jest w tej kwestii niewiele mądrzejszy.
Zanim porozmawiamy o Essi chciałbym najpierw przybliżyć definicję toposu kulturowego znanego powszechnie pod nazwą Manic Pixie Dream Girl. Jest to określony typ postaci drugoplanowej (najczęściej – epizodycznej) powołanej do istnienia jedynie w celu rozwoju charakterologicznego innej, przeważnie pierwszoplanowej postaci. MPDG przybiera zwykle formę młodej, atrakcyjnej kobiety, najczęściej ekstrawaganckiej, ale na ten ujmujący sposób, empatycznej, w pełni zaangażowanej emocjonalnie w sytuację głównego bohatera i pomagającej mu – bezpośrednio, poprzez własne działania albo pośrednio poprzez emocjonalną więź jaką z nim zawiązuje – w rozwiązaniu targających nim wewnętrznych konfliktów. Nie jest to nowy motyw – jego korzeni można szukać już w XIII wieku – jednak dopiero jakąś dekadę temu krytycy kultury popularnej zaczęli zwracać uwagę na ten wzorzec. Pierwszym z nich – tym, który wymyślił i spopularyzował termin „Manic Pixie Dream Girl” – jest Nathan Rabin, który, przywołując za przykład postać graną przez Kirsten Dunst w filmie Elizabethtown opisał MPDG jako „[postać, która] istnieje wyłącznie w nabuzowanych wyobrażeniach uduchowionych pisarzy i reżyserów, mająca na celu nauczenie przytłoczonych życiem młodych mężczyzn radości życia oraz niezgłębionych tajemnic i przygód, które ze sobą niesie”.
Sam w sobie ten motyw nie jest problematyczny – Rabin w późniejszych latach odżegnywał się zresztą od wymyślonego przez siebie terminu, ponieważ zaczął on być nadużywany niezgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem. „Manic Pixie Dream Girl” w żadnym razie nie oznacza każdej ekstrawaganckiej postaci kobiecej, która wchodzi w relację z głównym bohaterem. Chodzi tu o specyficzny sposób stworzenia bohaterki posiadającej wyłącznie takie cechy, które mają znaczenie w kontekście rozwoju innej postaci, całkowicie od niej zależnej charakterologicznie – będącą co najwyżej narracyjną funkcją, nie pełnoprawną postacią z własną osobowością, indywidualnym charakterem i znaczącymi motywacjami. W zalinkowanym wyżej artykule Rabin doprecyzował termin słowami „Topos Manic Pixie Dream Girl jest fundamentalnie seksistowski, ponieważ opisuje kobiety nie jako autonomiczne, niezależne byty, tylko atrakcyjne rekwizyty mające na calu pomóc smutnemu białemu facetowi w samospełnieniu”. Czy Essi wpisuje się w ten topos? To oczywiście może być przedmiotem dyskusji – według mnie postać bardki wpada w te koleiny na tyle mocno, by usprawiedliwione było przynajmniej analizowanie jej przez ten pryzmat. Nie mogę zresztą oprzeć się wrażeniu, że jest to jeden z powodów, dla którego Oczko jest tak lubianą w wiedźmińskim fandomie postacią – Manic Pixie Dream Girls często są ucieleśnieniem nerdowskich fantazji.
Essi nie ma indywidualnego charakteru – ma charakter w pełni zależy. Jest pod tym względem skrojona w dokładnie taki sposób, by stanowić antytezę dla Yennefer. Yennefer jest kobietą dojrzałą i bogatą w lata życiowych doświadczeń – Essi ma w sobie nieodparty urok podlotka. Yennefer jest aktywna, ma własne ambicje, dla których jest w stanie wiele poświęcić – Essi jest szczęśliwa i spełniona taka, jaką jest. Za Yennefer ciągnie się sznur traum, od niepełnosprawności we wczesnym dzieciństwie, poprzez przedmiotowe traktowanie, aż po okaleczenie skutkujące niepłodnością – Essi jest, o ile wiemy, całkowicie pozbawiona życiowego bagażu. I tak dalej. Jest to dokładnie taka osoba, jakiej miłości (bezwarunkowej, niewinnej, nieskomplikowanej) Geralt potrzebował, by w kontraście do niej uświadomić sobie, że tak naprawdę kocha Yennefer. Zastanówmy się, co tak naprawdę wiemy o Oczku, co pokazywałoby jej charakter wychodzący poza relację z Geraltem? Wiemy, że zna biegle Starszą Mowę, że wychowała się nad wodą i… tyle? Nie wiemy co spowodowało, że zdecydowała się na karierę wędrownej śpiewaczki, nie znamy żadnych wydarzeń z jej życia, które tłumaczyłyby jej fascynację Geraltem, jej wpływ na wydarzenia opowiadania jest całkowicie żaden… nawet futurospekcja z opisem jej śmierci więcej mówi o Jaskrze (dostarczając nam informacji, że jego lojalność w stosunku do najbliższych przerasta jego bojaźliwość) niż samej Oczko.
Jest to szczególnie rzucające się w oczy w świetle faktu, że Sapkowski wprowadzał już wcześniej jednorazowe postacie drugoplanowe mające na celu pogłębienie charakterologiczne Gerlata albo Yennefer – i te postacie nie były tak osobowościowo puste jak Essi. Najlepszym przykładem jest mag Istredd, który – mimo tego, iż pojawił się wyłącznie w jednym opowiadaniu i, jak Oczko, stanowił element w rozwoju relacji wiedźmina i Yennefer – posiadał wewnętrzne urazy i ambicje tłumaczące jego zachowania, pełnił aktywną, uczestniczącą rolę w wydarzeniach i był w pełni ukształtowaną, wielowymiarową postacią. Oczko… Oczko taka nie jest. Wydaje mi się, że Sapkowski na jakimś poziomie zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ dialogi tej bohaterki są zauważalnie słabsze od pozostałych postaci (słabe dialogi! u Sapkowskiego!), tak jakby pisaniu ich autorowi towarzyszył pewien dyskomfort. Nie dziwi mnie to, ponieważ dialogi u Sapkowskiego przeważnie pełnią bardzo dużą rolę w eksponowaniu charakteru przemawiającej postaci. Essi charakter ma całkowicie zależny od potrzeb fabuły – więc i jej wypowiedzi nie mają zbyt wiele do zaoferowania w kwestii niebezpośredniego przekazywania informacji o postaci.
Geralt zostaje wrzucony w nową dla siebie sytuację – zakochuje się, i to w sposób zupełnie odmienny od tego z Yennefer. W moim tekście o Granicy możliwości wspominałem o tym, że relacja Geralta i Yennefer jest oparta na impulsywności. Tak się zresztą zaczął ich związek, w ogniu walki z potężnym dżinnem, gdy obojgu adrenalina szumiała w głowach, decyzje podejmowane były na gorąco, a deklaracje czynione pod wpływem chwili. W przypadku z Essi nie ma żadnego dżinna ani innego bezpośredniego zagrożenia, jest bardzo bezpieczna i komfortowa sytuacja towarzyska. Dlatego właśnie wiedźmin początkowo reaguje bardzo nieporadnie – ponieważ nie umie w takich sytuacjach działać intuicyjnie. Problemem jest to, że… mało kto tak naprawdę umie. Które z nas nie skompromitowało się nigdy na oczach podobającej się nam osoby, której chcieliśmy zaimponować? To bardzo ludzkie zachowanie – ale nie w oczach wiedźmina, który swoją towarzyską nieporadność uznaje podświadomie za objaw własnego braku człowieczeństwa. To jest właśnie tragedia Geralta – nie myśli o sobie jak o w pełni ludzkiej istocie i dlatego zakłada, że wszyscy inni również tak go odbierają. Dlatego potraktował Essi szorstko i nieuczciwie przypisał jej dwuznaczne motywacje w trakcie ich pierwszego spotkania. Idealnie podsumował to Jaskier w ich późniejszej rozmowie:
Wiesz, na czym polega twój problem, Geralt? Tobie wydaje się, że jesteś inny. Ty obnosisz się z innością, z tym, co uważasz za nienormalność. Ty się z tą nienormalnością nachalnie narzucasz, nie rozumiejąc, że dla większości ludzi, którzy myślą trzeźwo, jesteś najnormalniejszy pod słońcem i oby wszyscy byli tacy normalni. Co z tego, że masz szybszą reakcję, pionowe źrenice w słońcu? Że widzisz po ciemku jak kot? Że rozumiesz się na czarach? Wielka mi rzecz. (…) Bezpodstawnie wydało ci się, Geralt, że Oczko zainteresowała się tobą z niezdrowej, wręcz perwersyjnej ciekawości, że patrzy na ciebie jak na raroga, dwugłowe cielę albo salamandrę w zwierzyńcu. I natychmiast nadąsałeś się, dałeś przy pierwszej okazji niegrzeczną, niezasłużoną reprymendę, oddałeś cios, którego ona nie zadała.
Geralt czuje się niepewnie w obliczu tego nowego uczucia, komplikującego jego i tak skomplikowane życie wewnętrzne, dlatego próbuje chować się pod pozą bezwolnego wiedźmina, pozbawionej wyższych uczuć i emocji maszyny do uśmiercania potworów. Są to starania marne i niespecjalnie sensowne, bo jego intencje oraz emocje są oczywiste zarówno dla Oczka jak i Jaskra. Ostatecznie sytuacja rozwija się w słodko-gorzki sposób – Essi wyznaje Geraltowi miłość, wiedźmin zdaje sobie sprawę z tego, że kocha Yennefer, ale do Oczka również coś czuje. Z drugiej strony Essi również ma własny emocjonalny bagaż związany z tą sytuacją, całkiem zresztą naturalny dla osoby niepewnej swoich uczuć. Sapkowskiemu naprawdę dobrze wychodzi kreślenie tej nieoczywistej relacji, ale przez fam fakt, że Oczko jest fabularnie tak bardzo zależna od tego, by popchnąć rozwój charakteru Geralta w określonym kierunku… no cóż, nie byłem w stanie tego do końca kupić. Sapkowski potrafi lepiej. Niestety w przypadku Essi mamy do czynienia z czymś niewiele ponad charakterologiczny prototyp Triss Merigold. Szkoda.
Nie jest to słabe opowiadanie – na samym początku tego cyklu blognotek napisałem, że nie uznaję żadnej z wiedźmińskich krótkich form za słabą i teraz, gdy zbliżam się powoli do finału, mogę jedynie podtrzymać tę opinię. Trochę poświęcenia ma w sobie wiele symboliki umiejętnie wpasowanej w fabularną strukturę. Jak choćby paskudny małż, który skrywał w sobie wielką, piękną i kosztowną perłę. To symbol Geralta – człowieka, który pod szorstką powierzchownością skrywa bogate i wrażliwe wnętrze, ale też szerzej, ludzkości, tu uosabianej przez księcia Aglovala, który chce iść na wojnę z podwodnym ludem, ale jego serce mięknie pod wpływem miłości do syreny. Jest w tym opowiadaniu wiele rzeczy, za które można je lubić i dlatego lubię je mimo wszystko. Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie nigdy nie znajdzie się ono w ścisłej czołówce moich ulubionych utworów Sapkowskiego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz