piątek, 7 września 2018

Droga Białego Wilka 04 – Kwestia ceny

fragment grafiki z gry Gwint, całość tutaj.

Kwestia ceny to czwarty (licząc wedle chronologii wydawniczej, nie świata przedstawionego) tekst literacki autorstwa Andrzeja Sapkowskiego wchodzący w zakres „cyklu wiedźmińskiego”. Pisząc to opowiadanie Sapkowski mocno inspirował się (co najmniej) dwoma innymi utworami literackimi i zanim przejdę do samego utworu muszę najpierw poświęcić część tekstu właśnie im. Z tego też względu spora część notki nie będzie o Kwestii ceny, tylko o jego źródłach i zanim przejdziemy do Geralta i spółki może upłynąć trochę wody w rzece Duppie – z góry przepraszam i obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by było warto. Według mnie jest, bo Sapkowski bardzo mocno opiera się na motywach obu tych tekstów i ich znajomość oraz zrozumienie „otwierają” Kwestię ceny na poziomie znacznie głębszym, niż najpłytsza refleksja, że „to fajne opowiadanie” (co oczywiście jest prawdą). Do dzieła zatem. 

Pierwszym z tych utworów jest dziewiętnastowieczna niemiecka baśń Hans mein Igel autorstwa braci Grimm, w Polsce opublikowana pod tytułem „Jasio-Jeżyk”. Fabuła przedstawia się mniej więcej tak: Zamożny gospodarz cierpi z powodu braku potomka – w chwili desperacji wypowiada życzenie, że potrzebuje syna, choćby miał być on jeżem. Życzenie się spełniło, i to w niemal całkowitym stopniu, bo niedługo później żona gospodarza powiła syna, chłopiec cierpiał jednak na deformację, przez którą od pasa w górę wyglądał jak pokryte kolcami monstrum. Gospodarz skrycie liczył na to, że odmieńcowi szybko się zejdzie. Tak się jednak nie stało – mimo monstrualnej aparycji chłopiec (imieniem Hans) rozwijał się zdrowo. Pewnego dnia odmieniec poprosił zmierzającego na targ tatę o kupienie mu dud, po czym – ku uldze rodziciela – postanowił opuścić gospodarstwo i szukać szczęścia gdzieś w szerokim świecie. Hans osiedlił się w lesie, gdzie ćwiczył grę na dudach i hodował owce oraz świnie, które dostał od ojca na odchodne. Pewnego dnia do lasu zabłąkał się król, który nie potrafił odnaleźć drogi powrotnej. Hans obiecał, że pokaże monarsze właściwą ścieżkę, jeśli w zamian on odda mu pierwszą rzecz, jaką napotka w domu. Tą „pierwszą rzeczą” okazała się oczywiście córka, ale król już wcześniej uznał, że nie będzie niczego dawał byle cudakowi z lasu i opowiedział księżniczce całą historię, zapewniając, że dziewczyna nie musi się niczym przejmować. Niedługo potem do samotni Hansa zabłąkał się inny król – ciekawe, czego te wszystkie koronowane głowy szukały po germańskich lasach? – i sytuacja się powtórzyła, przy czym Król Numer Dwa okazał się znacznie bardziej słowny i wyjaśnił swojej córce całą sprawę. By nie stawiać ojca w niehonorowej sytuacji, księżniczka zgodziła się na odesłanie do Hansa. 

W międzyczasie Hans postanowił opuścić las i upomnieć się o zaległe długi. Pierwszy król próbował bronić córki, ale jeż dosiadł podkutego koguta i w ten sposób przeskoczył nad zamkowymi murami, po czym zagroził krwawą zemstą, jeśli nie otrzyma tego, co mu obiecano. Przerażony monarcha pozwolił mu na zabranie księżniczki, którą Hans zaciągnął do lasu, rozebrał do naga, pokłuł swoimi igłami i tak zhańbioną odesłał do rodziciela. Później jeż udał się do drugiego króla, który przyjął go z najwyższymi honorami i bez zbędnych ceregieli zgodził się na oddanie Hansowi córki. Jeż zapewnił dziewczynę, że nie ma się czego obawiać i czym prędzej ją poślubił. Przed nocą poślubną rozkazał służbie rozpalić strażom wielkie ognisko i trzymać straż przy drzwiach sypialni. Hans zerwał z siebie jeżową skórę i nakazał służbie spalić ją w ogniu. jego ciało pokryte było spalenizną, jednak po szybkiej interwencji królewskich medyków spod czarnej skorupy wyłoniło się przystojne ciało zdrowego młodego mężczyzny. Hans z nową żoną zamieszkali w zamku i żyli długo i szczęśliwie. 

Hans mein Igel – jak większość baśni spisanych przez braci Grimm będących stosunkowo istotnym elementem kulturowego DNA naszego kręgu cywilizacyjnego – przez dwieście ostatnich lat przeanalizowano już z bardzo wielu perspektyw. Nic dziwnego, bo w przeciwieństwie do choćby omawianej przy okazji Ziarna prawdy baśni o Pięknej i Bestii opowieść o Hansie jeżu nie posiada klarownego morału, głównie z powodu konfundującego głównego bohatera, który nie do końca wpisuje się jakikolwiek archetyp baśniowej postaci. Nie jest wystawianym na próby protagonistą, bo to on używa swojej deformacji, by wystawiać na próby innych. Jedynie pierwszy król otrzymuje wyraźną życiową lekcję – dotrzymuj słowa, bo po złożone obietnice prędzej czy później ktoś się upomni – a i tak konsekwencje ponosi pośrednio, przez upokorzoną, zgwałconą (nie trzeba być tytanem intelektu, by domyślić się, co symbolizuje brutalne i przemocowe przekłuwanie nagiego kobiecego ciała twardymi, sztywnymi kolcami) córkę. Rola kobiet w Hans mein Igel nawet jak na XIX wiek była już mocno anachroniczna (bo bracia jedynie spisali tę, prawdopodobnie znacznie starszą, baśń), podobnie zresztą jak zachowanie Hansa priorytetyzującego własne zamierzenia i osobiste szczęście ponad egzystencję innych osób. Hmm… ciężko w tym momencie nie myśleć o Ehmyrze z sagi, prawda? 

Drugą opowieścią, której echa przebijają się przez opowiadanie jest rodzima Baśń o Stalowym Jeżu Jana Brzechwy – utwór, do mam bardzo osobisty i emocjonalny stosunek, tym bardziej nie mogę się więc nacieszyć, że dane mi będzie rozpisać się o nim w blognotce, z którą zapozna się mnóstwo osób. Przeczytana w dość późnym dzieciństwie wierszowana opowieść zafascynowała mnie i zaniepokoiła zarazem, bo to bardzo przejmująca, mroczna i krwawa opowieść. Opowiada ona o Stalowym Jeżu – tajemniczej postaci zakutej w żelazną zbroję, która pewnej nocy wymyka się swojemu stwórcy i właścicielowi, tajemniczemu Magikowi Mechanikowi. Jeż szybko uchodzi z miasteczka i trafia do lasu, gdzie poznaje Babuleja – czarodzieja, którego prosi o pomoc w zdjęciu klątwy. Babulej każe mu ruszyć „w prawo” i nie zbaczać z raz obranej ścieżki, choćby nie wiadomo co, a w końcu uwolni się od ciążącego na nim przekleństwa. Jeż rusza zatem w długą i niebezpieczną podróż przez lasy i knieje, nieprzerwanie atakowany przez hordy mechanicznych zwierząt i kuszony sielanką, jaka panuje a drodze wiodącej w kierunku przeciwnym. W końcu dochodzi do miejsca, w którym chwyta go siła przyciągania legendarnej Góry Magnesowej. Jeż z mozołem wspina się na sam jej szczyt, gdzie napotyka Złotego Rycerza, inną przeklętą istotę, która wyzywa go na pojedynek. W trakcie walki Jeż przebija Rycerza jednym ze swoich kolców, a krew ze skaleczenia pada na pancerz tego pierwszego i przełamuje jego klątwę. A właściwie – jej, bo Jeż okazał się być młodą kobietą imieniem Klementyna, którą ojczym, Magik Mechanik, zakuł w zbroję nieczułymi słowami. Klementyna uroniła łzę nad krwawiącym Złotym Rycerzem, co z kolei przełamało jego klątwę i ze złotej skorupy wyłonił się młody książę Złotowój, który został przemieniony w Złotego Rycerza przez Babuleja. Oboje postanawiają się pobrać i żyć długo i szczęśliwie. 

W przeciwieństwie do baśni spisanej przez Grimmów utwór Brzechwy dostarcza stosunkowo klarowną interpretację. Nieczułe słowa, jakimi obdarzał pasierbicę Mechanik sprawiły, że jej ciało pokryło się grubą i nieprzeniknioną skorupą oraz kolcami, którymi trzymała innych z daleka od siebie – tak jak osoby z nieszczęśliwych rodzin często nie są w stanie nawiązywać zdrowych relacji z innymi. Stąd też zmagania Jeża z kolejnymi przeciwnikami – przemoc jest jedyną znaną mu metodą interakcji z innymi. Dopiero starcie na Górze Magnesowej dało przełom – Jeż po raz pierwszy zobaczył krew istoty, z którą wojował i uświadomił sobie, że jego zachowania ranią wszystkich wokół. Ta świadomość (w baśni symbolizowana przez kroplę krwi) zdjęła klątwę z Klementyny, a jej żal i współczucie okazane Złotemu Rycerzowi – kolejnej istocie oddzielonej od człowieczeństwa grubą warstwą metalu – pozwoliło mu na powrót stać się człowiekiem. Zaskakująco dużo w Baśni o Stalowym Jeżu jest o ludzkiej naturze – o tym, że czasami krzywdzimy się nawzajem, bo w przeszłości czyjeś nieczułe słowa sprawiły, że wyrósł nam pancerz oraz kolce i trzeba przejść przez piekło, by to z siebie zrzucić. Ale nagroda – szczęśliwe życie u boku ukochanej osoby – jest tego warta. Esencjonalnie jest to zatem subwersywna historia młodej kobiety pochodzącej z domu, w którym nie zaznała miłości, która przedziera się przez życie w poszukiwaniu szczęścia i po długich, mozolnych staraniach udaje się jej w końcu wywalczyć sobie to szczęście. 

Od Grimmów zaczerpnął Sapkowski prawo Niespodzianki, motyw zgubionego w lesie króla, obrazowe metafory gwałtu szczęśliwie pomijając. Z Brzechwy pozornie ostała się tylko najeżona zbroja, którą nosi Duny, choć ja osobiście upieram się, że i w kwestii przesłania coś z Baśni o Stalowym Jeżu przesączyło się do Kwestii ceny. Choćby upór, z jakim Duny dąży do osiągnięcia zaplanowanego celu, jego charakterologiczny rozwój i odrzucenie nienawiści (do wiedźmina) czy fakt, iż to okazanie współczucia i zrozumienia doprowadziło do zdjęcia z niego klątwy. Nie będę się jednak upierał, że nawiązania rozdzielone są proporcjonalnie, bo opowiadanie Sapkowskiego ewidentnie znacznie więcej czerpie z Hans mein Igel. Wydaje mi się jednak, że wpływ Baśni o Stalowym Jeżu mimo wszystko jest nie do pominięcia w interpretacji tego opowiadania, szczególnie dlatego, że pod hansowatością Duny’ego zauważalnie kryje się Klementyna z jej niedopasowaniem do świata i próbą wywalczenia sobie szczęście wbrew przeciwnościom losu i własnego bagażu życiowego. 

Kwestia ceny kładzie pierwszy kamień pod fundament całej nadrzędnej narracji, która odnajdzie swoje zakończenie dopiero w wydanej dziewięć lat po premierze tego opowiadania powieści Pani Jeziora – Geralt podejmuje decyzję, która ukształtuje całe jego dalsze życie. Patrząc z perspektywy czasu ciężko nie zastanawiać się, na ile Sapkowski miał w głowie mniej lub bardziej precyzyjny plan odnośnie dalszych losów bohaterów i bohaterek opowiadania. Czy wiedział już, że Duny stanie się Emhyrem, cesarzem Nilfgaardu, a jego motywacje z czasem okażą się znacznie bardziej złożone, zaś plany – sięgające dalej, niż do ślubu z Pavettą? W ramach mojego cyklu blognotek przyjąłem założenie, że każdy tekst staram się interpretować tak, jak robiłaby to osoba czytająca go w trakcie premiery, niemająca komfortu znajomości dalszych tekstów i dodatkowych informacji, jakie dostarcza nam saga. Wydaje mi się to o tyle sensowne, że opowiadania i pięcioksiąg różnią się od siebie na wielu płaszczyznach i ciężko mi jest podchodzić do wszystkich utworów Sapkowskiego jako starannie zaplanowanej od samego początku do samego końca strukturze fabularnej. Sam autor tak jej zresztą nie traktuje, wyraźnie drwiąc z koncepcji kanonu w Sezonie Burz. Dlatego w niniejszym tekście domyślnie traktował będę Duny’ego jako tego, za kogo się podaje – przeklętego księcia z odległej krainy, który nie ma żadnych dodatkowych motywacji poza poszukiwaniem szczęścia. To tak słowem wyjaśnienia – zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie wszystkim spodoba się takie założenie. Mogę jednak obiecać, że jeśli w tym cyklu notek jakimś cudem dobrnę kiedyś do Pani Jeziora to wrócę do wydarzeń z tego opowiadania i dokonam wtórnej ich interpretacji z perspektywy, której przydaje ostatnia odsłona pięcioksięgu. 

Porozmawiajmy zatem o Dunym i jego dążeniach. Gdy wkracza na arenę wydarzeń, zachowuje się bardzo formalnie, a przez ten formalizm przebija się determinacja. Jeż domaga się bezwarunkowej spłaty zaciągniętego długu, jest roszczeniowy mimo faktu, że ma przeciwko sobie samą władczynię Cintry i możnowładców z co najmniej dwóch innych królestw. Wyraźniejsze oznaki charakteru zdradza dopiero w momencie, gdy w trakcie dyskusji o dalszym losie Pavetty wychodzi na jaw, że Geralt jest wiedźminem. Budzi to jego zrozumiały gniew i strach, z pewnością niejednokrotnie w swoim życiu doświadczał gróźb, że ktoś wynajmie na niego wiedźmina. Nazywa Geralt „mordercą” i „chytrym, płatnym zbójem”. Jego stosunek zmienia się, gdy to właśnie wiedźmin – zabójca potworów – ratuje Duny’emu życie w trakcie szarpaniny ze szlachtą tuż przed wybuchem niekontrolowanej magicznej mocy Pavetty. To stanowiło podstawę jego przemiany charakterologicznej na przestrzeni opowiadania. Jak mówi sam bohater tuż przed końcem tekstu: 

Gdy dowiedziałem się tam, w halli, kim jesteś, nienawidziłem cię i myślałem o tobie bardzo źle. Miałem cię za ślepe, żądne krwi narzędzie, za kogoś, kto bezmyślnie i beznamiętnie zabija, ociera klingę z krwi i liczy pieniądze. A przekonałem się, że zawód wiedźmina rzeczywiście godzien jest szacunku. Bronisz nas nie tylko przed Złem czającym się w mroku, ale i przed tym, które tkwi w nas samych. 

To w zasadzie jeden ze słabszych elementów opowiadania, bo konflikt został bardzo słabo zasygnalizowany, a jego (zacytowane wyżej) podsumowanie brzmi nieco pretensjonalnie, ale dla mnie to jest właśnie moment, w którym w Dunym zza Hansa wyłania się Klementyna. Sapkowski zdradza, że jego bohater trawiony był gniewem i poczuciem niesprawiedliwości, naturalnym jako reakcja na to, co go w życiu spotkało, ale po latach zaszczucia ciężko mu jest odczuwać cokolwiek innego. Niespodziewany, sprzeczny z wyobrażeniami Jeża o wiedźminach akt Geralta emocjonalnie go rozbraja i każde przewartościować pewne sprawy. 

Calanthe jest bezsprzecznie najmocniejszym punktem tego tekstu i – dla mnie – jedną z najciekawszych postaci w całym wiedźmińskim uniwersum. Przyjrzyjmy się choćby planowi, jaki przygotowała by rozwiązać problem z Dunym. Pod pretekstem poszukiwania małżonka dla swojej córki zorganizowała ucztę, na którą zaprosiła wielu potencjalnych kandydatów skuszonych sojuszem z Cintrą. Dla nich pojawienie się na uczcie Jeża stanowiło podwójny afront, ponieważ – raz – jego roszczenia wchodzą w drogę politycznym zamiarom możnowładców i – dwa – tajemniczy przybłęda chcący odebrać im piękną księżniczkę podważa ich poczucie dominującej męskości, przy czym ten pierwszy afront wymierzony był w zaproszonych na ucztę „królów” (jarl Eist ze Skellige, Rainfarn z Attre), a ten drugi – w „królewiczów” (Crach an Craite, Windhalm z Attre). By wzmocnić niechęć do Duny’ego królowa rozkazała również przedwczesne uderzenie w dzwony oznajmiające nadejście północy, by Jeż zdjął przyłbicę ujawniając swoje nieludzkie oblicze. Jako wisienkę na torcie w całe to przedsięwzięcie wciągnęła również wiedźmina, by mieć na podorędziu specjalistę do walki z potworami na wypadek, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli, na wypadek, gdyby nieludzka natura Duny’ego nie ograniczała się wyłącznie do jeżowego pyszczka. Calanthe swoimi manipulacjami pozornie wpisuje się w archetyp „podstępnej, manipulującej kobiety”, jednak jej złożony plan, sposób myślenia i manipulowania emocjami osób wokół siebie wciąga ją raczej w inny archetyp – inteligentnego polityka planującego na kilka kroków do przodu celem osiągnięcia własnych zamierzeń. A że tym zamierzeniem była ochrona córki ostatecznie czyni to z Calanthe postać pozytywną, bo bardzo trudno nie sympatyzować z tą motywacją. 

Kwestia ceny to dla mnie przede wszystkim opowieść o konfliktach i to przez konflikty najlepiej jest ją chyba analizować, a wewnętrzne starcie Calanthe-królowej i Calanthe-matki jest głównym motorem napędowym fabuły. Ta pierwsza zdaje sobie sprawę z faktu, że dotrzymanie obietnicy, jaką złożył jej mąż leży w najlepszym interesie Cintry, ponieważ legitymizuje jej wiarygodność jako uczciwej polityczki. To właśnie dlatego zaproszeni na ucztę możnowładcy ostatecznie nie dali się poszczuć na Jeża – obserwowali bowiem tę sytuację nie tylko jako afront w stosunku do siebie (na co liczyła władczyni), ale też test słowności królowej i jej pryncypiów. Ostatecznie, jeśli nie dotrzyma słowa Duny’emu, jaką będzie miało ono wartość w paktach z innymi królestwami? Calanthe, by chronić córkę, stawia na szali naprawdę wiele – własną reputację pozycję na zamku i tak już chwiejną oraz niepewną, bo: 

W Cintrze, panie Geralt, tradycja nie pozwala na niewieście rządy. Nasz król Roegner zmarł był jakiś czas temu od morowego powietrza, a królowa nie chce drugiego męża. Nasza pani Calanthe mądra jest i sprawiedliwa, ale co król, to król. 

Co gorsza, jej słowo wystawione jest na próbę niejako na jej własne życzenie, bo to ona zaaranżowała całą tę sytuację z ucztą. Ten sam szlachecki autorytet, który – wedle planów królowej – miał zostać podważony roszczeniami Jeża obrócił się przeciwko niej, bo możnowładcy powiedzieli „Sprawdzam!”. To był ze strony Calanthe błąd wynikający właśnie z targającego nią wewnętrznego konfliktu. Ale błąd zrozumiały i taki, który ją uczłowiecza, bo czyni jej decyzje nie wymaganym elementem popychającym z góry zaplanowaną opowieść w pożądanym kierunku, a staraniami matki, która chce jak najlepiej dla swojego dziecka. 

Największy problem mam w tym opowiadaniu z Pavettą, która w Kwestii ceny jest nie tyle pełnoprawną bohaterką, co obligatoryjnym elementem konstrukcji fabularnej (bo jakaś królewna być przecież musi) bez własnej osobowości. Wszyscy główni bohaterowie tego opowiadania przechodzą na jego przestrzeni charakterologiczne transformacje: Calanthe akceptuje Duny’ego jako swojego zięcia, Duny wyzbywa się nienawiści do wiedźmina, Eist dorasta do powtórnego małżeństwa z kobietą, do której od bardzo długiego czasu żywił odwzajemnione uczucie... nawet Geralt, widząc w jaki sposób potoczyła się całą sytuacja postanawia wziąć przykład z Duny’ego i posterować własnym przeznaczeniem, odwołując się do Prawa Niespodzianki – Pavetta pozostaje jednak taka sama. W trakcie całego opowiadania wypowiada może pięć słów, nigdy więcej niż jedno naraz i czytelnik nie ma tak naprawdę szansy dowiedzieć się, jaką właściwą jest osobą i czy posiada dostatecznie silną osobowość, by móc świadomie zadecydować o swoim losie w całej tej sprawie z Dunym. 

A w jej przypadku jest to przecież szalenie istotne. Pavetta w momencie rozgrywania się akcji opowiadania ma piętnaście lat, a z wyjaśnień dostarczonych przez Duny’ego pod koniec tekstu wiemy, że utrzymywał z Pavettą kontakt przez cały wcześniejszy rok. Z jednej strony bardzo doceniam to posunięcie ze strony Sapkowksiego, który uprawomocnił związek tych dwojga długą wcześniejszą znajomością, dzięki czemu nie wygląda on jak disnejowskie zauroczenie na pierwszej randce, które zmienia się w małżeństwo po randce trzeciej. Z drugiej strony… nie umiem przejść do porządku dziennego nad faktem, że Duny jest od Pavetty dwa razy starszy. Co najmniej. Z opowiadania wiemy, że królewna została mu przyobiecana przez jej ojca na piętnaście lat przed jej narodzinami. Przyjmując, że w chwili złożenia tej obietnicy Duny był nastolatkiem, to i tak w Kwestii ceny ma co najmniej trzydzieści lat, a możliwe, że i sporo więcej. Mamy więc dorosłego mężczyznę, który uwodzi czternastoletnie dziecko, przez następny rok je do siebie przywiązuje emocjonalnie i seksualnie (bo Ciri poczęła się co najmniej kilka tygodni przed akcją opowiadania), a następnie to dziecko – które, przypomnijmy, ma do „wyboru” albo Duny’ego albo jakiegoś nieznanego młokosa lub starszego mężczyznę, którego wybierze mu matka ORAZ jest w ciąży – podejmuje „decyzję” pobrania się z Jeżem. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, dlaczego ten motyw, sposób w jaki został przedstawiony i potraktowany, budzi mój głęboki dyskomfort. 

I tak, wiem – w krajach średniowiecznej Europy (oraz wielu innych kręgach cywilizacyjnych na całym świecie) panował zwyczaj wydawania za starszych mężczyzn bardzo młodych dziewcząt, szczególnie u arystokracji, gdzie małżeństwo służyło uprawomocnianiu politycznych koligacji. Sapkowski inkorporował ten zwyczaj do wiedźmińskiego uniwersum i samo w sobie nie stanowi to problemu. Problemem jest fakt, że romantyzowanie tego typu relacji jest (delikatnie pisząc) niespecjalnie fortunnym pomysłem, bo w rzeczywistości nie miały (i nie mają) one w sobie nic z romantyzmu – i, jako cywilizacja, ostatecznie dojrzeliśmy do tego, by wiedzieć, że romantyczne relacje bardzo młodych nastolatek z dorosłymi mężczyznami to coś mocno niewłaściwego. Autor każe nam wierzyć, iż jest to pomyślne zakończenie, nigdy nie napomykając, jak to wygląda z perspektywy Pavetty. Gdyby dziewczyna posiadała silny, wyrazisty charakter i tym charakterem jednoznacznie komunikowała otoczeniu (oraz czytelnikom) swoją wolę… to nadal byłoby problematyczne, ale prawdopodobnie już znacznie mniej. Wszystko, co o królewnie wiemy – jej infantylne zachowanie, niekomunikatywność, wczesna ciąża (nie wierzę, że żadna z dam dworu, dzięki którym królewna wymykała się do lasu „zbierać pierwiosnki” z Dunym nie była w stanie dostarczyć jej wywaru ze sporyszu), niekontrolowana eksplozja magii wywołana emocjami na uczcie – wszystko to nie znamionuje osoby na tyle dojrzałej, by była w stanie świadomie podjąć taką, a nie inną decyzję. Możliwe, że tak było – ale naprawdę niewiele na to wskazuje. Lepsza (jakakolwiek) ekspozycja charakteru Pavetty rzuciłaby nieco więcej światła na całą tę sytuację, ale autor nie zdecydował się na obdarzenie tej bohaterki jakąkolwiek widoczną osobowością, więc do dyspozycji mamy jedynie drobiazgi. A te układają się w raczej niepokojący obraz. 

Jeśli coś zrobiło na mnie wyjątkowo duże wrażenie w tym opowiadaniu, to jest to przede wszystkim słowne mocowanie się Calanthe z Geraltem. Zaczyna się od naprawdę dobrze zainscenizowanego konfliktu – wiedźmin niespodziewanie „zaproszony” zostaje na królewską ucztę. Zdanie otwierające Kwestię ceny: „Wiedźmin miał nóż na gardle.” z jednej strony służy jako narracyjna zmyłka mająca sugerować, że Geralt znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie (a nie, jak się za moment okazuje, jest tym nożem golony przez królewskiego balwierza), z drugiej wskazuje na to, że Geralt niekoniecznie jest w danym miejscu tak całkowicie z własnej woli. Nikt nie mówi mu, jaką właściwie ma odgrywać rolę, więc wiedźmin zakłada najbardziej prawdopodobny scenariusz – królowa chce wykorzystać go do pozbycia kogoś w ramach tradycyjnych politycznych machlojek. Calanthe co prawda czyni jakieś aluzje, ale tych założeń w żadnym razie nie rozwiewa i nigdy nie precyzuje, o co jej chodzi. Wiedźmin nie chce służyć nikomu w charakterze najemnego zbira i bardzo dobitnie daje to królowej do zrozumienia, posuwając się nawet do zawoalowanej groźby: 

– Powtarzam więc – Geralt lekko skłonił głowę – że nie posiadam się z dumy, mogąc siedzieć obok ciebie, pani. Duma zaś ogromnie wiele znaczy dla nas, wiedźminów. Nie uwierzysz, królowo, jak wiele. Pewien władyka uraził kiedyś dumę wiedźmina propozycją pracy, nie licującą z honorem i wiedźmińskim kodeksem. Co więcej, nie przyjął do wiadomości grzecznej odmowy, chciał powstrzymać wiedźmina przed opuszczeniem swojego kasztelu. Wszyscy komentujący potem to zdarzenie zgodnie twierdzili, że nie był to najlepszy z pomysłów tego władyki. 

Powody, dla których Calanthe nie mówi wprost, jak wygląda sytuacja są nietrudne do odgadnięcia – królowa liczy na to, że wiedźmin, widząc potwora, ulegnie swoim wiedźmińskim instynktom i go z miejsca usiecze, nie mając czasu na zbędne dywagacje. W jej przekonaniu, gdyby Geralt miał więcej czasu na przemyślenie sprawy, mógłby dojść do wniosku, że Duny nie jest potworem, a przynajmniej nie tym typem potwora, którego koniecznie trzeba zabić. Geralt okazał się jednak znacznie szybciej myślący i znacznie mniej podatny na manipulacje. Cała ta rozmowa królowej i wiedźmina to prawdziwy majstersztyk – Calanthe występuje z pozycji władzy i tę władzę Geralt respektuje, jasno jednak daje do zrozumienia, że nie ma zamiaru się jej poddać. To starcie dwóch bardzo silnych osobowości, niekoniecznie sobie wrogich, ale gotowych na otwarty konflikt. Dialogi u Sapkowskiego są tak dobrze napisane nie tylko dlatego, że są „potoczyste”, ale także – przede wszystkim – dlatego, że są znaczące. Nie są słownymi przepychankami dla samych słownych przepychanek. W toku tej rozmowy – i jej bezpośrednich następstw – obie strony nawzajem zmieniają swoją początkową opinię o sobie. Calanthe zakładała, że Geralt jest zwyczajnym najemnym zbirem albo przynajmniej oportunistą, który zrobi to, czego się od niego oczekuje – wiedźmin okazał się jednak myślącą osobą z własnymi pryncypiami, które szanował bardziej, niż ewentualny zarobek czy przychylność wpływowych osób. Geralt myślał, że Calanthe wynajęła go celem przeprowadzenia politycznego zabójstwa – królowa okazała się jednak matką za wszelką cenę starającą się ocalić córkę, przed (jak wówczas myślała) chcącym ją porwać i zniewolić potworem. 

Zajmijmy się w końcu Geraltem i jego zaskakującą decyzją, którą zwerbalizował w finale opowiadania, ale którą podjął już znacznie wcześniej, w trakcie uczty, gdy tylko Calanthe wypowiedziała słowa: „Zapewnisz mi efekt, o którym mówiłam, a dam ci to, czego zażądasz.” Warty odnotowania jest fakt, że Geralt natychmiast poprosił królową o powtórzenie tej deklaracji – jak sam później powiedział do Duny’ego: „Wiedźmin, któremu stawia się takie pytanie, musi prosić, by je powtórzono.” Od tej chwili jego stosunek do królowej zauważalnie się zmienił, przestał kwestionować swoje zlecenie – najprawdopodobniej myślał już o skorzystaniu z Prawa Niespodzianki. Jego motywacje wyłożone nam zostały pod koniec Kwestii ceny: 


Aby zostać wiedźminem, trzeba urodzić się w cieniu przeznaczenia, a bardzo niewielu tak się rodzi. Dlatego jest nas tak mało. Starzejemy się, giniemy, a nie mamy komu przekazywać naszej wiedzy, naszych zdolności. Brakuje nam następców. A ten świat pełen jest Zła, które tylko czeka by nas zabrakło. 


Wiem, co wielu i wiele z Was myśli sobie w tym momencie – że zasada, iż wiedźminem może zostać tylko ktoś „urodzony w cieniu przeznaczenia” jest raczej romantyczną legendą, niż rzeczywistością, która (jak dowiadujemy się później), wygląd tak, że wiedźminami zostają głównie dzieci porzucone i niechciane. Wszystkim osobom, które tak pomyślały chciałbym pokornie przypomnieć o założeniach, jakimi kieruję się w analizie opowiadań – biorę pod uwagę tylko rzeczy, które wiemy „do tej pory”, a zatem rozmaite odkłamania, jakich dopuszcza się autor w toku pisania kolejnych tekstów biorę pod uwagę dopiero w tych tekstach. Decyzję Geralta można interpretować dwojako – jako czysty pragmatyzm albo kolejny krok w charakterologicznym rozwoju postaci naszego wiedźmina. Interpretację pragmatyczną pomijam, bo jest najzwyczajniej w świecie nudna. Ta druga hipoteza, o której za moment opowiem, wydaje mi się o wiele bardziej interesująca. 

Geralt, jak wiemy z poprzedniego opowiadania, nie jest pozbawioną uczuć i emocji maszyną – to człowiek mający swoje emocjonalne potrzeby oraz słabości, jak każda ludzka istota szukający szczęścia i swojego miejsca na świecie. W poprzednim opowiadaniu, Mniejszym źle, widzieliśmy jak traci przyjaźń z Caldemeynem – odrobina człowieczeństwa została zaprzepaszczona. Na tym etapie nie znamy jeszcze Jaskra ani Yennerfer i nie mamy niczego, co podważałoby tezę, że Geralt jest na tym świecie całkiem sam. I nagle pojawia się w jego życiu Duny, który wykorzystał Prawo Niespodzianki… i jego życie zmieniło się na lepsze, ponieważ odzyskał swoje fizyczne człowieczeństwo odnalazł miłość i akceptację. Jego życie, z włóczęgi, któremu odmawiano człowieczeństwa, zmieniło się w egzystencję kochanej i akceptowanej osoby. Możliwe zatem, że widząc, jak moc przeznaczenia odmieniła Jeża, uznał, że być może inny włóczęga, któremu odmawia się człowieczeństwa również może w ten sam sposób odmienić swoje życie. Możliwe jest zresztą w zasadzie bezproblemowe połączenie obu interpretacji w taki sposób, że Geralt potrzebą sprowadzenia na świat kolejnego wiedźmina racjonalizuje własne potrzeby emocjonalne. 

Z drobiazgów o których chcę wspomnieć, ale nie widzę potrzeby dedykować im oddzielnych akapitów – romans Eisa z Calanthe jest bardzo sympatycznie poprowadzony i przyjemnie obserwowało mi się jego zwieńczenie, szczególnie zważywszy na fakt, że mamy tu do czynienia z relacją, która jakoś tam trwała wcześniej, choćby tylko i formie półuśmiechów oraz komplementów. Zaskoczyło mnie również tak mocno zaakcentowane szczęśliwe zakończenie, bo dotychczasowe opowiadania kończyły się raczej na słodko-gorzkiej nucie i to najczęściej z wyraźną przewagą goryczy. Zwróciłem też uwagę na fakt, że po raz pierwszy mowa jest o Geralcie jako nie szeregowym, bezimiennym wiedźminie, ale osobie o określonej i szeroko znanej reputacji – może jeszcze nie żywej legendzie, jaką z czasem się staje, ale kimś, kogo imię jest rozpoznawane 

Kwestia ceny to pierwsze wiedźmińskie opowiadanie, którego znajomość jest nieodzowna dla zrozumienia kontekstu dalszych utworów, szczególnie tych wchodzących w zakres drugiego zbioru opowiadań oraz sagi. Zasiane tu zostają fabularne ziarna, które z czasem przyniosą obfite, często krwawe żniwo. Jednak nawet pomijając ten aspekt, można się Kwestią ceny cieszyć jako autonomicznym utworem, bo opowiadanie mocno stoi na własnych nogach zarówno pod względem fabuły, jak silnego stematyzowania oraz zamkniętej kompozycji. Sto procent Sapkowskiego w Sapkowskim.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...