fragment grafiki promocyjnej, całość tutaj. |
Cleverman – australijski serial science-fiction z dwa tysiące szesnastego roku – to prawdopodobnie jedna z najważniejszych współczesnych produkcji telewizyjnych wpisująca się w trend fantastyki socjologicznej, to znaczy stawiającej sobie za zadanie komentarz współczesnych dynamik społecznych. Jako, że żyjemy w ciekawych czasach, nie jest niczym zaskakującym, iż kultura popularna coraz częściej sięga po tego typu motywy. Serial Black Mirror Charliego Brookera eksploruje transformację społeczeństw doby nowych mediów. The Handmaid’s Tale, telewizyjna odcinkowa adaptacja powieści Margaret Atwood bezkompromisowo wchodzi we współczesny dyskurs feministyczny. Zapowiedziany niedawno przez HBO serial Confederate ma snuć alternatywną historię Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, które nie odrzuciły niewolnictwa. Przy takim zalewie produkcji telewizyjnych poruszających tematy społeczne łatwo jest przeoczyć niskobudżetowy (ale bynajmniej nie siermiężny) serial z Australii. Ja jednak będę się upierał, że Clevermana należy przynajmniej spróbować obejrzeć, ponieważ jest to rzecz, która z niesamowitą gracją unika wielu pułapek, jakie czekają na osoby starające się opowiadać o rzeczywistości za pomocą popkulturowych metafor.
Krótko o samej fabule. Akcja serialu rozgrywa się w bliżej nieokreślonej, ale ewidentnie niedalekiej przyszłości, w której na kontynencie australijskim nagle pojawiła się nowa mniejszość etniczna – kudłacze (Hairymen). Choć „pojawiła się” to może nie do końca dobre określenie – kudłacze najwyraźniej mieszkali na kontynencie od bardzo dawna, po prostu jakiś niesprecyzowany (jeszcze?) incydent zmusił ich do ujawnienia światu swojego istnienia. Kudłacze różnią się od ludzi posiadaniem na ciele gęstej, zwierzęcej sierści, ostrych, spiczastych paznokci oraz nieco większą od człowieczej witalnością i długością życia. Nie wiedząc co z tym fantem począć, australijski rząd relokował wszystkich kudłaczy do Strefy – dzielnicy zamieszkanej dotychczas przez ludzi z nizin społecznych. Jeden z ludzkich mieszkańców Strefy – rdzenny Australijczyk imieniem Waruu – stał się rzecznikiem kudłaczy i rozpoczął kampanię społeczną mającą doprowadzić do uznania ich za pełnoprawnych obywateli kraju cieszących się wszystkimi prawami i przywilejami, jakimi cieszyć się powinien każdy wolny mieszkaniec Australii. Niestety, to nie takie proste, bo opinia publiczna, podżegana przez media oraz konserwatywnych polityków, w stosunku do kudłaczy czuje wyłącznie lęk i wrogość.
Nominalnie głównym bohaterem serialu jest Koen, przyrodni brat Waruu, który odziedzicza po swoim wuju stanowisko Clevermana, czyli kogoś w rodzaju australijskiego wiedźmina. Koen jednak do tej roli nadaje się raczej niespecjalnie. Szczególnie na samym początku serialu, gdy okazuje się on – nie sposób nazwać tego inaczej – szmalcownikiem wydającym rządowi żyjącą poza Strefą rodzinę kudłaczy, ograbiając ją wcześniej z oszczędności przeznaczonych na nowe mieszkanie. Sporą część czasu antenowego obserwujemy powolną transformację tego bohatera z antypatycznego nihilisty w człowieka, u którego rodzi się empatia i odpowiedzialność za innych. Nie jest on jednak jedynym pierwszoplanowym bohaterem serialu. Równolegle obserwujemy dzieje wspomnianej wyżej rodziny kudłaczy – ojca i syna osadzonych w więzieniu, matki sprzedanej do pokątnego burdelu oraz córki błąkającej się po ulicach miasta i trafiającej w końcu do Strefy. Jest również Waruu i jego próby opanowania sytuacji w Strefie, sypiącego się życia rodzinnego i zazdrości o Koena, któremu przypadł tytuł Clevermana. Po drugiej stronie barykady mamy miliardera-filantropa, który posiadał niejasne powiązania z poprzednim Clevermanem oraz jego żonę wolontaryjnie udzielającą się w Strefie jako lekarka.
Uwierzcie mi – powyższe dwa akapity to bardzo skrótowe streszczenie sytuacji w serialu. Jak na sześć godzinnej długości odcinków Cleverman zawiera w sobie naprawdę dużo fabularnej substancji. Świat przedstawiony jest zarazem rozbudowany, jak i niedookreślony, wiele miejsca poświęcono rozwojowi charakterologicznemu postaci i ekspozycji dynamicznie rozwijającej się sytuacji społecznej. Wszystko to sprawia, że lektura serialu wymaga poświęcenia dużej dozy uwagi. To się jednak zwraca, ponieważ Cleverman jest bardzo dobrą produkcją – zarówno fabularnie, jak i produkcyjnie. Poza tym, jak wspomniałem na samym początku blognotki, ten serial unika chyba wszystkich pułapek czyhających na dzieła mające ambicje opowiadać o ważnych, złożonych problemach społecznych. Pod tym względem prześciga chyba wszystkie tego typu seriale, jakie miałem okazję do tej pory oglądać. O co najmniej kilka długości.
Weźmy choćby samych kudłaczy, którzy na pozór mogą wydawać się ekwiwalentem X-Men albo telewizyjnych Inhumans. To jednak tylko iluzja. „Moce” kudłaczy w żaden sposób nie dają im realnej przewagi nad ludźmi. Są silniejsi, to prawda – ale tylko trochę silniejsi, ponieważ kilku uzbrojonych policjantów nadal nie ma większego problemu z obezwładnieniem kudłacza. Żyją dłużej, ale nie daje im to żadnej faktycznej przewagi nad ludźmi. Nie oszukujmy się, komiksowi mutanci i nieludzie są na ogół metaforą wyobcowanego społecznie nerda, utożsamiającego się z „wyjątkowym” homo superior, którego otoczenie nienawidzi, ponieważ skrycie zdaje sobie sprawę z jego supremacji, który trafia do szkoły dla wybitnie uzdolnionych. Kudłacze nie mają po swojej stronie tej romantycznej mitologii alienującej wyjątkowości. Są brudni, nieładni, chodzą w starych ubraniach, mówią w obcym języku i trzymają się razem. To nie hipsterzy z supermocami – to nadprzyrodzeni uchodźcy.
Mistrzowskim posunięciem było uczynienie owłosienia elementu odróżniającego kudłaczy od zwyczajnych ludzi. Od dawien dawna ludzkie włosy były i nadal są polem walki na rozmaitych wojnach kulturowych – przymusowe strzyżenie żydowskich bród w krajach Trzeciej Rzeszy, usankcjonowanie sposobów uczesania w Korei Północnej, przymus zakrywania kobiecych włosów przez islamskich fundamentalistów czy dyskusje o owłosieniu pod pachami i na nogach feministek, tak często toczone w krajach o których lubimy mówić, że są cywilizowane. To właściwie reguła – jeśli ktoś chce ci narzucać, w jaki sposób masz dysponować swoim owłosieniem, to na pewno nie stoi on po tej właściwej stronie. Ten prosty zabieg spowodował, że metafora nabiera kolejnego wymiaru. Kudłacze mogą się bez większego problemu zasymilować – regularne golenie całego ciała i obcinanie paznokci sprawi, że całkowicie wtopią się w tłum i przestaną odróżniać się od przeciętnego mieszkańca Australii.
Problem polega na tym, że we współczesnym, cywilizowanym kraju nie powinni musieć tego robić. W serialu widzimy wielu kudłaczy – niektórzy z nich zachowują się agresywnie, ale ta agresja powodowana jest wyłącznie sfrustrowaniem sytuacją, w jakiej znalazła się ich społeczność. Już od pierwszego odcinka nie mamy wątpliwości, że – choć pochodzą z innej kultury, innej rasy, innego gatunku, innego świata – kudłacze dysponują porównywalnym do ludzkiego poziomem empatii i inteligencji, również tej emocjonalnej. Nie są zwierzętami czy podludźmi, jak chcą podjudzający opinię publiczną politycy i media. Problemem jest to, że nie chcą się dopasować do naszych standardów, między innymi estetycznych. Ich owłosienie budzi wstręt, ponieważ współczesna kultura zwykła faworyzować ciała gładkie i wygolone. Kudłacze, dla których futro jest ważnym elementem identyfikacji nie chcą się przystosować. W jednym z pierwszych odcinków pojawia się niesamowicie przejmująca scena przymusowego golenia jednego z bohaterów jako kara za więzienną niesubordynację. Choć nie pojawia się ani jedna kropla krwi, jest to wyjątkowo brutalna, niekomfortowa w oglądaniu scena – otwarty akt systemowego upokorzenia inności, brutalnego ukarania za uparty brak konformizmu.
Inność kudłaczy – tak samo jak inność prawdziwych mniejszości etnicznych w realnym świecie – jest również fetyszyzowana seksualnie. Serial nie ucieka również i od tego tematu, relatywnie dużo miejsca poświęcając wątkowi bohaterki uwięzionej w burdelu, w którym zmuszona jest do seksualnego zaspokajania klientów preferujących kobiety kudłaczy. Jednym z jej najczęstszych oprawców jest polityk prowadzący kampanię nienawiści w stosunku do przedstawicieli jej gatunku (przesłanie tego wątku jest raczej oczywiste i chyba nie muszę go tłumaczyć). Cleverman bardzo mądrze ucieka jednak od otwartego prezentowania scen niekonsensualnego seksu. To dość częsty błąd popełniany przez utwory chcące potępić seksualną przemoc – otwarte pokazywanie jej jest przeciwskutecze, ponieważ w praktyce nie da się zobrazować sceny seksu bez fetyszyzowania jej. Cleverman skupia się wyłącznie na psychicznych obrażeniach doznanych przez zgwałconą osobę, oko kamery nigdy nie pokazuje samego aktu.
Jest również kwestia, której poświęciłem poprzednią notkę – odrealnianie rasizmu poprzez prezentowanie go w nadnaturalnym, stuprocentowo wymyślonym kontekście. W Clevermanie nie jest to żadnym problemem. Z jednego, prostego powodu – w serialu obok rasizmu nadprzyrodzonego prezentowany jest również rasizm całkowicie realny. Większość ludzkich postaci występujących w pierwszym sezonie to przedstawiciele i przedstawicielki mniejszości etnicznych, głównie rdzenni Australijczycy. Scenarzyści nie wymazują problemu uprzedzeń wobec niebiałych mieszkańców kontynentu, jak robi to chociażby Rowling, całkowicie ignorując ten aspekt w swoim siedmioksięgu o Harrym Potterze. Przeciwnie – w tym przypadku jest on otwarcie wyeksponowany jako polityczny pomost między kudłaczami, a „normalnymi” Australijczykami. Większość osób sympatyzujących z Hairymanami to ludzie przynależący do etnicznych mniejszości, niebiali, znający i odczuwający na własnej skórze mechanizmy wykluczenia. Waruu jest traktowany z otwartą pogardą przez białego polityka, z którym ściera się z w telewizyjnej debacie. Z drugiej strony będąca jedną z drugoplanowych bohaterek dziennikarka posiada społeczny immunitet z uwagi na swoją rozpoznawalność – prowokowani przez nią kudłacze wiedzą, że gdyby zaatakowali białą kobietę, opinia publiczna by ich zlinczowała. Oczywiście atak białych rasistów na nastoletnią dziewczynę z ich gatunku zostałby przez media całkowicie przemilczany.
Australia to pod względem rasizmu kraj dość specyficzny, niemożliwy do porównania ze Stanami Zjednoczonych czy krajami Europy Zachodniej, choć zarazem multietniczny. Gdy na YouTube opublikowany został trailer pierwszego sezonu Clevermana, australijscy komentatorzy atakowali go jednak w dość przewidywalny sposób – przerzucaniem odpowiedzialności na mniejszości etniczne, zarzucaniem serialowi tendencyjności, szafowanie odwróconym rasizmem czy uproszczonym, czarno-białym spojrzeniem na świat, gdzie biali ludzie są źli, a cała reszta to ich ofiary. Po obejrzeniu Clevermana nie potrafię się zgodzić z tymi zarzutami. Scenarzyści w żadnym razie nie prezentują uproszczonej wersji świata. Bynajmniej – nie ma w tym serialu postaci ani moralnie doskonałych ani całkowicie złych. Są – jak w życiu – postaci złożone, o wielu różnych obliczach, które razem splatają się w skomplikowane, a przez to interesujące osobowości. Weźmy chociaż Waruu, moim zdaniem najciekawszego bohatera serialu. Z jednej strony mamy człowieka starającego się włączyć kudłaczy do ogólnoludzkiej społeczności – to dobrze. Z drugiej, wyraźnie chce zrobić to metodą pełnej asymilacji – to już nie aż tak dobrze. Z trzeciej strony, jego ambicja powoduje, że bardziej niż na dobru społeczeństwa, któremu podjął się przewodzić zależy mu na władzy jako takiej – to potencjalnie groźne. Z czwartej strony, jego zawiść w stosunku do przyrodniego brata o funkcję Clevermana zaburza jego osąd sytuacji. Z piątej strony, wynagradza sobie niskie poczucie własnej wartości wikłając się w romans z dziennikarką, co doprowadza do rozpadu jego rodziny. Waruu nie jest złą osobą – jest osobą złożoną, pragnącą dobra, ale pogubioną, niedoskonałą i przez to tak bardzo prawdziwą.
Babcia Weatherwax w Carpe Jugulum Terry’ego Pratchetta powiedziała do młodego omnijskiego kapłana, że w moralności nie ma odcieni szarości – po prostu czasami biały kolor zostaje przybrudzony. I ten właśnie sposób myślenia prezentuje Cleverman – nie ma żadnej, symetrycznej prawdy, która leży pośrodku. Rasizm jest czymś złym, destruktywnym, łamiącym ludzkie życia, koniec, kropka. To jednak nie oznacza, że osoby stojące po obu stronach tej barykady da się w prosty sposób zaszufladkować jako dobre i złe jedynie po tym, gdzie w tym sporze się znajdują. Waruu prezentuje biały kolor, który został przybrudzony czernią. Jest dupkiem, zdradza żonę, a jego zraniona duma skutkuje nieracjonalnymi zachowaniami, ale ostatecznie działa ze szlachetnych pobudek, które jednak zagubił w pogoni za sukcesem. Z drugiej strony mamy Koena, który zaczyna jako postać bez niemal żadnych pozytywnych cech – uprawia seks z dziewczyną swojego najlepszego przyjaciela, wydaje władzom kudłaczy, odrzuca jakąkolwiek odpowiedzialność za swoje zachowania – jednak z czasem przychodzi mu za to zapłacić cenę tak wysoką, że ucieczka przed odpowiedzialnością będzie niemożliwa. Koen musi dojrzeć do roli, jaką mu wyznaczono i to dojrzewanie sprawia, że staje się lepszą osobą. Jego nihilistyczne zachowanie jest wytłumaczone mieszanym pochodzeniem – jako metys (syn białej kobiety i rdzennego mieszkańca Australii) doświadczał zarówno przemocy i upokorzeń ze strony rówieśników w Strefie, jak i rasizmu białego społeczeństwa. Nie mogę powiedzieć, że nie umiem z nim sympatyzować, szczególnie że jego opowieść jest zarazem opowieścią o odnalezieniu swojego miejsca na świecie. To fascynujące, jak archetyp Kaina i Abla zaczyna w miarę rozwoju fabuły się odwracać, a obaj przyrodni bracia – zamieniać się miejscami.
Kolejnym aspektem jest wykorzystanie niektórych elementów mitologii Aborygenów celem skonstruowania unikalnego świata przedstawionego. Mistycyzm w Clevermanie jest, póki co, dość mętny – cały ten szamanizm jest mocno niedoeksponowany, przez co zamiast po bogatym, szczegółowo opisanym świecie przedstawionym widz porusza się raczej metodą luźnych skojarzeń. Mamy zło, które trzeba odegnać, tajemnicze byty przywoływane na nasz świat w nieznanym celu, monstra z jakiegoś powodu polujące na ludzi… wszystko składa się na raczej średnio spójną koncepcję, ale też cała ta etniczna otoczka służy raczej jako element indywidualizujący fabułę, niż jej główny fundament. Twórcy serialu przyjęli założenie, wedle którego korzystają jedynie z tych elementów aborygeńskich podań, z których pozwalają im na to szamani służący producentom za konsultantów merytorycznych. To wyjątkowo godne pochwały poszanowanie względem cudzych wierzeń i świeża odmiana po dość powszechnych w zachodnich kulturach praktykach wykorzystywania – na ogół bez większego zrozumienia – elementów cudzych religii (za przykład niech posłuży J.K. Rowling) i za to ten serial ma u mnie dodatkowego plusa.
Pierwszy sezon obejrzałem na jednym posiedzeniu – co ostatnio zdarza mi się coraz rzadziej – i podczas jego lektury ani razu nie przemknęła mi przez głowę myśl o odłożeniu dalszych odcinków na następny dzień. Nie jest to bynajmniej rzecz idealna, bo momentami scenarzyści nie panują nad mnogością wątków i serial grzęźnie w natłoku zbyt wielu linii fabularnych, ale i tak w moim prywatnym rankingu uznaję Clevermana za prawdopodobnie najlepszy serial, jaki obejrzałem w tym roku. To bardzo mądra, bardzo odważna i bardzo nieoczywista rzecz. Oraz dowód na to, że kultura popularna niekoniecznie zawsze musi wszystko spłycać i trywializować. Z całego serca polecam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz