fragment plakatu, całość tutaj. |
Chłopaki nie płaczą w reżyserii Olafa Lubaszenki to film, który (zaskakująco sprawnie) robi coś, czego w życiu bym się nie spodziewał po polskim kinie popularnym, szczególnie tym u schyłku lat dziewięćdziesiątych – dekonstruuje koncept zwany w naukach społecznych toksyczną męskością. I nawet jeśli robi to trochę przez przypadek, robi to w zadziwiająco sprawny (choć niepozbawiony wad) sposób.
Fred (Cezary Pazura) jest postacią reprezentującą wyrazisty stereotyp samca alfa – wyrafinowany, brutalny, bezkompromisowy. Widzimy, jak przez cały film pomiata Gruchą (Mirosław Zbrojewicz), cały czas podkreślając swoją dominującą pozycję w ich duecie. Wszelkie konflikty załatwia w sposób przemocowy, jak gdy na samym początku filmu strzela z pistoletu do grożących mu w toalecie dresiarzy. Fred jest postacią wykreowaną w sposób, dzięki któremu przyjemnie ogląda się jego interakcje z innymi bohaterami, ale film ani na moment nie próbuje udawać, że jest on kimkolwiek innym, niż antagonistą. Inną hipermaskulinistyczną postacią jest Jarek Psikuta (Paweł Deląg), nowy chłopak Weroniki (Magdalena Mazur), byłej dziewczyny głównego bohatera. Jarek jest macho, o karykaturalnie wyeksponowanych cechach osobowościowych – zabawny zarówno przed brutalnym obdarciem go z godności w trzecim akcie filmu, jak i potem. Jarek jest nawet nie tyle parodią Freda, co jeszcze mocniejszym uwypukleniem wszystkich jego cech – ośmieszeniem idei brutalnej, inwazyjnej, nieustannie podkreślanej męskości, która jest w Chłopaki nie płaczą prezentowana albo jako groźna, albo jako zabawna (a momentami tak i tak równocześnie).
Mamy w filmie kilka postaci, które zaczynają jako bohaterowie wpychani w szablon tak zwanego Prawdziwego Mężczyzny albo nawet częściowo się w nim odnajdujący – jednak w trakcie rozwoju fabuły ewoluują one, odrzucając ten przymus. Najlepszym przykładem jest deuteragonista filmu, Oskar (Wojciech Klata), cierpiący na trądzik młody mężczyzna, któremu lekarz doradza stosunek seksualny. Oskar jest introwertycznym, wycofanym nerdem (kolekcjonuje komiksy Kapitana Żbika) wyraźnie źle czującym się w społecznie promowanym szablonie męskości reprezentowanym przez Freda czy Jarka. Jego postawa, w przeciwieństwie do wymienionych wcześniej bohaterów, jest jednak prezentowana jako zdecydowanie pozytywna – jego bierne, ugodowe zachowanie w sytuacji gagu „Czy jest tu jakiś cwaniak?” zapewniło mu bezpieczeństwo okupione jedynie przysłowiowym piątakiem. Grucha, w tamtym momencie filmu reprezentujący jeszcze toksyczną męskość, zareagował jednak odruchowo – zupełnie niepotrzebnym wejściem w konflikt („Ja jestem cwaniakiem”) motywowanym jedynie bezmyślną chęcią podkreślenia własnej męskości. Ostatecznie skończył na deskach powalony pięścią innego samca alfa, tak się tym razem złożyło, że większego i silniejszego – zaś Oskar dzięki konfliktowi dwóch podtrutych testosteronem Prawdziwych Mężczyzn był w stanie Grusze uciec.
Ujmujące są również wątpliwości Oskara, który waha się przed współżyciem z prostytutką, w obawie, że nie będzie jej to odpowiadało. Jego stosunek do pracownicy seksualnej, Lili (Anna Mucha) jest całkowicie pozbawiony pogardy czy odruchowego uprzedmiotowienia. Jego dojrzewanie jest zresztą również interesującym wątkiem. Częścią mitologii toksycznej męskości jest stosunek seksualny jako rytuał wejścia w dorosłość – oto chłopiec staje się mężczyzną dopiero w momencie, w którym będzie w stanie zdobyć kobietę, zaciągnąć ją do łóżka i uprawiać z nią seks, udowadniając tym samym, że jest na tyle silny i dojrzały, by mieć potencjał do przeniesienia swoich genów dalej. Wedle takiej wizji świata mężczyzna, który nie potrafi kobiety zdobyć – albo nie chce, bo jest homoseksualny, aseksualny lub z jakichkolwiek powodów niechętny stosunkom płciowym – jest mniej mężczyzną, a nawet mniej człowiekiem. Dlatego gdy w dwóch różnych momentach filmu lekarz i Kuba choćby jedynie sugerują możliwość homoseksualizmu Oskara, bohater reaguje gniewem – w końcu on również słuchał patriarchalnych bajek, więc jakakolwiek wzmianka, że nie dorasta do sugerowanego modelu prawdziwego mężczyzny, budzi jego agresję. Szczęściem bohater ostatecznie odrzuca aspirowanie do tego modelu – momentem jego wejścia w dorosłość jest rozmowa z Lili, w której okazje się, że potrafi po ludzku nawiązać relację z drugą osobą płci przeciwnej. Nie jako prawdziwy mężczyzna, ale jako prawdziwy człowiek. Oskar musi dorosnąć, ale jego ewolucja charakterologiczna nie jest spowodowana „zaliczeniem” kobiety, tylko odnalezieniem z nią wspólnego języka i nawiązaniem więzi na płaszczyźnie emocjonalnej.
Kolejnym takim bohaterem jest Bolec (Michał Milowicz), syn lokalnego mafiosa. Bohater próbuje dopasować się do oczekiwań swojego ojca, ale robi to w nieporadny sposób, bardziej skupiając się na decorum niż kompetentnym załatwianiu nielegalnych interesów. To męskość chłopięca, płynna i nieukształtowana, oparta na pozorach. Bolec nie chce być gangsterem – pod jego powierzchownością kryje się wrażliwa dusza miłośnika muzyki Mieczysława Fogga. Bohater podziwia kulturę czarnoskórych raperów i aspiruje do bycia takimi jak oni – w przeciwieństwie do Freda i jego rasizmu w stosunku do czarnej kultury Ameryki. Gdy w końcu – pod wpływem rozmowy z Kubą – Bolec stawia się ojcu i zyskuje emocjonalną zależność, jest to potraktowane jako krok w dobrą stronę. Bolec raczej już zostanie chłopcem – ale chłopięcość w jego wykonaniu będzie zapewne mniej toksyczna, niż zimna, bezkompromisowa męskość jego ojca.
Swoją toksyczną męskość odrzuca również Grucha – nosząc różowy, ostentacyjnie wręcz nieładny sweter, który ma dla niego duże znaczenie emocjonalne, naraża się na nieprzerwany ciąg drwin Freda. W kulminacyjnym punkcie filmu Grucha odnosi tryumf, broniąc swojego prawa do posiadania uczuć innych, niż te toksyczne i agresywne. Robi to przemocą, bo to jedyna droga, którą zna – ale jego rozwijająca się relacja z pracownicą seksualną, która wydziergała mu legendarny już sweter daje mu przynajmniej nadzieję na porzucenie drogi do zatracenia. W przeciwieństwie do większości przechodzących charakterologiczną ewolucję w filmie postaci nie jest chłopcem – jest ukształtowanym już mężczyzną, który podejmuje się zmiany. Dzięki temu, choć jest antagonistą, przeżywa, i to z nadzieją na lepszą przyszłość z nową partnerką.
Kuba to postać ciekawa. Na samym początku filmu widzimy jak – przez automatyczną sekretarkę – zrywa z nim dziewczyna. Jego reakcja i komentarze rzucane w głuchą przestrzeń w trakcie odtwarzania wiadomości sugerują, że ten związek nie był dla niego niczym ważnym, a odrzucenie nie zrobiło na nim większego wrażenia. Później płynie przez fabułę, zderza się z toksyczną męskością w postaci zawistnego dziekana, który rzuca mu pod nogi kłody z powodu żywionej do jego ojca urażonej dumy. Ciężko powiedzieć, by główny bohater ewoluował w jakikolwiek sposób – pod koniec filmu pozostaje w dokładnie takim samym rozkroku, w jakim go rozpoczął. Jedyną rzeczą, jaką zrobił, by popchnąć do przodu swój wątek było samodzielne wysłanie zgłoszenia na konkurs, na który nie chciał go oddelegować dziekan. Kuba to świadek przemian innych postaci, ale sam nie jest ośrodkiem jakiejkolwiek realnej przemiany.
Chłopięcość i różne jej warianty są zresztą jednym z tematów przewodnich filmu – mamy chłopięcość starającą się zaspokoić ambicje ojców (Bolec, Kuba), chłopięcość niewinną (Oskar) czy paradoksalną – a może właśnie nie? – chłopięcość dojrzałą i świadomą własnej tożsamości (Laska). Tytuł filmu brzmi Chłopaki nie płaczą. Ta kwestia pada jednak z ust Freda, postaci negatywnej – postaci, którą toksyczna męskość i jej nieustanne podkreślanie doprowadziło do upadku. Przesłanie filmu stoi w kontrze do jego tytułu – chłopakom powinno pozwolić się płakać, mieć uczucia i emocje oraz przejawiać zachowania wychodzące poza stereotypowe postrzeganie prawdziwej męskości. Jeśli im tego zabronimy, staną się kimś takim jak Fred, toksycznym socjopatą. Albo kimś takim jak Jarek Psikuta. Ten film mocno dekonstruuje mit samca alfa – pokazuje, że w tym kulturowym archetypie żyją prawdziwi ludzie, którzy się męczą, ponieważ nie każdy mężczyzna chce być agresywnym, dominującym przewodnikiem stada i to wcale nie oznacza, że jest kimś gorszej wartości.
O ile Chłopaki nie płaczą prezentuje wiele odmian toksycznej męskości oraz chłopięcości – rozumianej jako płynny stan poszukiwania własnej tożsamości – to brakuje w nim bodaj jednego przykładu męskości dojrzałej, nietoksycznej i emocjonalnie zrównoważonej. Najbliżej takiego archetypu jest chyba Oskar z samej końcówki filmu, choć i tu można mieć wątpliwości, w jaki sposób na dłuższą metę zachowywał się będzie w związku z Lili oraz czy naprawdę – jak deklaruje pod koniec filmu – weźmie prawdziwą odpowiedzialność za ich związek i dziecko. Może jedynie rektor Rudolf na takiego wygląda, ale chyba tylko dlatego, że jego rola sprowadza się do zaledwie dwóch scen, w tym jednej niemej. Można to interpretować dwojako. Pierwszy wniosek jest raczej niewesoły – pozytywna męskość nie istnieje, niedojrzała chłopięcość musi prędzej czy później przerodzić się w toksyczny maskulinizm. Jedyne co nam pozostaje to wstrzymywać transformację w Prawdziwego Mężczyznę Żującego Łańcuchy najdłużej, jak tylko się da, pozostając w larwalnej postaci chłopca albo przynajmniej ograniczać własną toksyczną męskość do stopnia, w którym nie będzie ona dla nas i dla innych aż tak destruktywna.
To raczej depresyjna interpretacja, na szczęście niejedyna. Ja wolę patrzeć na wydźwięk filmu w inny sposób – męskość jako taka nie istnieje. To konstrukt, powielany z pokolenia na pokolenie (relacje Bolca i Kuby z ojcami mocno wpływają na ich charakter, w niezbyt zresztą pozytywny sposób) bez zrozumienia, że jest to zaklęty krąg unieszczęśliwiania siebie i innych. To, co współcześnie nazywamy toksyczną męskością – agresywny terytorializm, skłonność do przemocy i dominacji nad otoczeniem, pogarda do jakiejkolwiek nienormatywności – należy odrzucić (albo, jak Grucha, przekonstruować w coś innego), wymyślić samego siebie na nowo w taki sposób, by nie krzywdzić siebie oraz swoich bliskich. Chłopaki nie płaczą nie daje nam żadnych wskazówek poza banałami z gatunku „bądź sobą”. Może reżyser i scenarzysta sami nie znali odpowiedzi – ale fakt, że postawili pytanie, jest czymś o sporej wartości.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz