niedziela, 2 lipca 2017

Istota przypadku

fragment grafiki autorstwa Skottiego Younga, całość tutaj.

Uważam – i jest to wyłącznie mój pogląd na daną sprawę, możliwe że mylę się w stopniu kardynalnym, a nawet jeśli mam rację, to i tak nie oznacza to, iż jest to racja uniwersalna – że twórca, który poważnie podchodzi do swojego zajęcia powinien poszukiwać unikalnych narracyjnie tekstów kultury. Jeżeli pisarz czyta tylko Tolkiena, Martina i Kirkmana, ogląda jedynie filmy Marvela i gra wyłącznie w Call of Duty – będzie tworzył dzieła na takim właśnie poziomie, dążące do najbardziej bazowego wspólnego mianownika, zachowawcze narracyjne i uwięzione w ograniczonych ramach konwencyjnych. I oczywiście absolutnie nie jest to niczym złym, po prostu… nie wydaje mi się, by światu potrzebna była kolejna Gra o Tron, kolejne Żywe Trupy, kolejny Władca Pierścieni, kolejni Watchmen. Świat miał już pierwszą Grę o Tron i pierwszych Watchmen i każda kolejna próba emulowania będzie zaledwie bledszym odbiciem tych dzieł. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy czytać i oglądać tych ikonicznych tekstów kultury, nie znaczy również, że nie należy się nimi inspirować. Chodzi mi jedynie o to, że zatrzymywanie się na takim poziomie jest mało ambitne i raczej nie poskutkuje stworzeniem czegoś, co będzie można nazwać oryginalną, indywidualną twórczością. 

Jestem twórcą – może nie najlepszym, ale przynajmniej się staram. Zdaję sobie sprawę, że kluczem do stworzenia czegoś unikalnego jest ciągłe poszukiwanie oryginalnych rzeczy, oryginalnych motywów, oryginalnych kompozycji narracyjnych. Jeśli w tym celu wchłaniał będę tylko masówkę, każda osoba, która sięgnie po moją twórczość, odnajdzie tam wyłącznie rzeczy, które już zna, w co najwyżej nieco przetworzonej formie. Nihil novi sub sole, ale może niekoniecznie trzeba wymyślać coś nowego, może warto sięgnąć po coś, co nigdy nie miało szansy wybrzmieć, ponieważ ktoś, kto to wymyślił z różnych powodów nie dotarł ze swoją twórczością do szerokiego odbiorcy. Może dlatego, że szeroki odbiorca uznał go za szaleńca. Może dlatego, że szeroki odbiorca został zniechęcony egzotyczną konwencją, dziwacznymi pomysłami, faktem, że dane dzieło docelowo kierowane jest do zupełnie egzotycznego targetu (na przykład do dzieci albo do kobiet albo do mniejszości seksualnych bądź etnicznych). A może dlatego, że – pominąwszy jedną czy dwie mocne strony – dzieło było po prostu słabe.

Zresztą – fakt, że jakieś dzieło jest słabe może być pośrednią przyczyną tego, że jest w nim coś unikalnego. Powszechnie wiadomo, że ograniczenia są znakomitym stymulantem kreatywności, że twórca, który z jakichś przyczyn (cenzury, ograniczeń budżetowych, licencyjnych, własnych umiejętności) nie jest w stanie wcielić swojej wizji w życie, zmuszony jest do nadprogramowej kreatywności, by ominąć bariery, jakie rzeczywistość stawia między nim, a osiągnięciem celu. Prościej mówiąc – zmuszony jest kombinować. Czasami z tego kombinowania wychodzą rzeczy nieintencjonalnie śmieszne, czasami absurdalne. Czasami jednak… czasami rodzi się coś interesującego. Jakiś wymuszony kompromis między wizją autora, a możliwościami daje niespodziewany rezultat w postaci ciekawego rozwiązania narracyjnego lub fabularnego. Weźmy chociażby grę video Prince of Persia – nie którąś z jej późniejszych iteracji, a oryginalną produkcję Jordana Mechnera z 1989 roku. Mechner na pewnym etapie produkcji chciał dodać głównemu bohaterowi nowego przeciwnika – antagonistę, którego działania podkręcałyby napięcie. Niestety pojawił się problem – ograniczenia sprzętowe uniemożliwiały zaimplementowanie do produkcji nowego modelu postaci, na dyskietce nie było wystarczająco przestrzeni, by zmieściły się wszystkie dane. Co zrobił twórca? Kombinował – na nowy model postaci nie było już miejsca, więc wziął istniejącą już postać i zmodyfikował ją, odwracając kolory. W ten sposób powstał Shadow. Mencher nie planował wprowadzenia tego typu dualizmu głównego bohatera i koncepcja, że protagonista może mieć swojego złego, mrocznego odpowiednika była rezultatem kombinowania, jak dodać do gry kolejnego przeciwnika. Zaraz potem pojawiły się nowe pomysły – niech zły Książe w walce naśladuje wszystkie ruchy Księcia, by podkreślić ich symetrię. Przez przypadek powstała zatem ikoniczna postać, która pogłębiła fabułę gry i uczyniła ją produkcją, która do dnia dzisiejszego istnieje w zbiorowej świadomości graczy.

Inny przykład – film Deadpool, który niespodziewanie dla wszystkich okazał się jednym z najbardziej dochodowych filmów superbohaterskich w historii kina musiał obchodzić ograniczenia budżetowe, by w ogóle doszło do jego powstania. Jedna z finałowych scen miała zawierać epicką strzelaninę w stylu pierwszego Matrixa, jednak z uwagi na mikroskopijny budżet (ciekawostka – produkcja filmu Deadpool kosztowała mniej, niż produkcja niepowiązanej z nim gry video z tym bohaterem w roli głównej) zabrakło pieniędzy na jej nakręcenie. Wymusiło to jeden z najzabawniejszych zwrotów akcji w całym filmie – główny bohater uświadomił sobie, że zostawił swoje uzbrojenie w taksówce, więc nie będzie mógł wziąć udziału w starciu. Bardzo świeże, nietypowe złamanie struktury fabularnej filmu akcji było rezultatem ograniczenia – ograniczenia, które twórcy zmuszeni byli ominąć, w rezultacie, trochę przez przypadek, tworząc coś świeżego.

Oba wymienione przeze mnie przykłady są wyjątkowe pod tym względem, że mimo wszystko udało im się przebić do szerokiego odbiorcy i odnieść sukces. Jednak większość rzeczy, które są oryginalne nie miała tyle szczęścia, ponieważ nie zawsze ograniczania działają tak, jak w przypadku Deadpoola czy Prince of Persia. Jasne, czasami wymuszają kreatywność, ale równie często zdarza się, że są tak przytłaczające, że ta kreatywność nie ma szans przedrzeć się przez niską jakość produkcji. Czasami twórca ma dobre pomysły, ale nie umie wcielić ich w życie. Czasami w ogóle nie interesuje go dotarcie do kogoś więcej, niż wąskiego kręgu odbiorców, czasami interesuje go, ale po prostu nie wie, jak to zrobić. Bardzo często mamy do czynienia z czymś, co jest zrobione źle, niestarannie, ale widzimy proces myślowy, który stał za tym działem i rozumiemy, co autor chciał osiągnąć, nawet jeśli w żadnym razie mu się to nie udało.

Oglądam Power Rangers. Niejednokrotnie doświadczałem z tego tytułu uszczypliwości – co zupełnie mi nie przeszkadza, sam nie mam problemów z żartowaniem z tego faktu – z wielu powodów. Jednym z nich jest ujmujący idealizm. Innym – fabularne kombinowanie. Twórcy serialu muszą z jednej strony uważać, na żenująco niski budżet, z drugiej dopasować swoją wizję do materiałów z Sentaia (japońskiego serialu, z którego wykorzystują rekwizyty i sceny walk), z trzeciej do wymagań firmy zabawkarskiej Bandai, dla której serial jest de facto reklamówką, z czwartej do cenzury stacji telewizyjnej narzucającej określone standardy i format produkcji. Daje to scenarzystom oraz producentom bardzo wąskie pole manewru i stworzenie spójnej, logicznej historii w takich warunkach jest niemal niemożliwe. Dlatego rezultatem są na ogół fabuły absurdalne, nielogiczne i wystawiające zdrowy rozsądek na ciężkie próby. Czasem jednak… czasami z tego chaosu wyłania się jakiś interesujący motyw. Coś, czego nie widywałem nigdy wcześniej i co sam mógłbym inkorporować do swojej twórczości w sposób, który dałbym radę interesująco utylizować.

Pozwolę sobie przywołać pewien przykład. Jeden z najnowszych sezonów serialu Power Rangers Dino Charge, przedstawił drugorzędnego antagonistę imieniem Heckyl. Heckyl sam w sobie jest fascynującą postacią (i potwierdzeniem mojej tezy, że w kwestii kreowania złoczyńców Power Rangers jest lata świetlne przed żenującymi pod tym względem filmami Marvela), przypomina trochę Jokera skrzyżowanego ze złą, pokręconą wersją Doctora z serialu Doctor Who. Przesadzony, kampowy kosmiczny dandys o moralności żarłacza białego. To typ antagonisty, który – choć sam jest bardzo potężny – woli wysługiwać się innym, kombinować, napuszczać jednych na drugich i infiltrować wroga, zamiast przypuścić na niego otwarty szturm. Heckyl ma jednak drugą stronę – alter ego imieniem Snide, które w niczym go nie przypomina. Snide jest brutalem, preferuje rozwiązania siłowe, choć w żadnym razie nie można powiedzieć, że jest idiotą. Obaj zamieszkują jedno ciało, nad którym toczą nieustanną walkę o dominację. Gdy góruje Heckyl – widzimy kosmicznego Jokera. Gdy góruje Snide – zmienia się w humanoidalną abominację z mieczem. Archetyp postaci Jekyll/Hyde nie jest w popkulturze ani niczym nowym, ani niczym oryginalnym. Scenarzyści Power Rangers robią tu jednak coś, czego nie widziałem jeszcze nigdzie indziej – oba wcielenia postaci są złe, każda na swój sposób. Każda ma nieco inne cele i nieco inne sposoby działania, przez co obaj czasami wchodzą sobie w drogę swoimi posunięciami, czasami psują sobie plany, ale siłą rzeczy zmuszeni są do niestałego sojuszu. Tworzy to niesamowicie fascynującą sytuację fabularną, która w samym serialu została nie tyle wykorzystana, co zarysowana – by później wyewoluować w coś innego, choć nie mniej interesującego. Jest tam potencjał, który w odpowiedniej formie mógłby stać się bardzo fascynującym motywem narracyjnym.

Duet Heckyl i Snide są wypadkową ograniczeń narzuconych na scenarzystów oraz ich kreatywności w twórczym wykorzystywaniu tych limitów. Świetnym zobrazowaniem tego faktu jest anegdota, jaką showrunner serialu przywołał na fanowskim forum internetowym. Nakręcenie pierwszej sceny przedstawiającej widzom Heckyla zajęła ekipie produkcyjnej cały dzień. Pod koniec dnia okazało się jednak, że aktor – który nie był jeszcze zaznajomiony ze swoim kostiumem – zapomniał założyć na szyję gogle, które były ikonicznym elementem jego stroju. Zostało zbyt mało czasu, by powtórzyć zdjęcia do tej sceny. Showrunner wpadł więc na pewien pomysł – nakazał dokręcić krótkie ujęcie, w którym Heckyl wyciąga z kieszeni swoje gogle, zakłada je i mówi „Mam nadzieję, że moje okulary nie wyszły z mody”. W rezultacie otrzymaliśmy zmyślną puentę sceny przedstawiającej złoczyńcę, która podkreślała jego charyzmatyczny, zawadiacki charakter. Przypadkowe przeoczenie połączone z odrobiną kreatywności ubogaciło odcinek. Ograniczenie i twórcze jego ominięcie. Kombinowanie.

Oczywiście, nie zmienia to faktu, że Power Rangers nadal jest serialem niestrawnym dla kogokolwiek, kto nie jest oddanym fanem i/albo ma więcej, niż osiem lat. Jeden fajny motyw nie ratuje całości. Heckyl, jakkolwiek nie byłby dobrze pomyślany, nadal grany jest przez aktora o w najlepszym razie nieoszlifowanym talencie. Dialogi nadal są naiwne, intryga pełna dziur logicznych, a efekty specjalne mocno niedzisiejsze. To prawda, że z przypadków rodzą się czasem niesamowicie fascynujące rzeczy, znacznie częściej jednak przypadki generują chaos, wadliwą logistykę, brak spójności i ciągłości. Podobnie sprawa ma się z tymi wszystkimi niszowymi produkcjami, nieudanymi eksperymentami, ambitnymi przedsięwzięciami oraz innymi rzeczami kreatywnymi, ale w swej kreatywności zbyt alienującymi. Ja oglądam i czytam tego typu produkcje, ponieważ jestem literatem (może nie najlepszym – ale się staram) i szukam wśród nich czegoś do wykorzystania – narzędzi do pracy. Pozostaje pytanie, czy jeśli nie jesteś pisarzem, scenarzystką, nie interesuje cię tworzenie fanfików – czy z twojego punktu widzenia biernego odbiorcy kultury warto jest interesować się tego typu rzeczami?

Nie wiem. Tu powinna znaleźć się puenta całego mojego wywodu mówiąca, że jak najbardziej powinniście i powinnyście szukać, eksperymentować z kulturą popularną, wychodzić ze swoich stref komfortu, nieustannie poszukiwać unikalnych popkulturowych doświadczeń. Tyle tylko, że byłoby to z mojej strony nieuczciwe. Wiem, ile pieniędzy i czasu na kulturę jest w stanie przeznaczyć statystyczny mieszkaniec naszego kraju i wiem, że nie są to liczby oszałamiające. Czasami czysta ekonomia sprawia, że sięgamy po rzeczy, do których po prostu mamy najłatwiejszy dostęp, których nie musimy poszukiwać na niszowych forach internetowych albo egzotycznych grupach na Facebooku, na których ludzie posługują się własnym żargonem niezrozumiałym dla postronnych. Nie ma w tym nic złego. Nikt nie powinien odczuwać wstydu dlatego, że posiada taką, a nie inną więź z kulturą (popularną albo i nie). Powinniśmy jednak wymagać od twórców kreatywności – zasługujemy na nią jako konsumenci.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...