fragment grafiki autorstwa Dave'a Sima, całość tutaj. |
By choć szczątkowo cieszyć się komiksami autorstwa Dave’a Sima zmuszony jestem najpierw wykonać pewną myślową pracę, by uświadomić sobie, z jakim człowiekiem mamy tu do czynienia. A mamy do czynienia z osobą, w porównaniu do której Janusz Korwin-Mikke wydaje się ostoją feminizmu i płciowego równouprawnienia, oczywistym jest zatem, że mam z tym pewien problem. Dlatego, czytając Cerebusa, cały czas muszę mieć w głowie wiele rzeczy – na przykład informację, że autor komiksu w młodości dość mocno eksperymentował z narkotykami, zarówno miękkimi, jak i twardymi. Że przez ponad ćwierć wieku dzień w dzień ciężko pracował (a praca twórcza jest czymś niesamowicie wyczerpującym psychicznie i fizycznie) wymyślając, researchując, pisząc, projektując, rysując, redagując, składając i wydając komiks w tempie jednego zeszytu na miesiąc, co po prostu nie mogło pozostawić go bez wyraźnych odcisków na duszy. Że spędził jeden dzień w zakładzie dla osób chorych psychicznie. Że przeszedł przez dewastujący psychicznie rozwód oraz – być może równie wstrząsające mentalnie – objawienie religijne. Że w przypadku Sima mamy do czynienia z kimś, kto najprawdopodobniej załamał się psychicznie i oszalał – jak u Edgara Allana Poego albo Howarda P. Lovecrafta, gdy twórca zostaje pokonany przez własny akt kreacji i popada w obłęd. Tyle tylko, że szaleni artyści Poego i Lovecrafta nie istnieją naprawdę. Dave Sim natomiast jest jak najbardziej realną osobą.
Od razu chcę zaznaczyć jedno – nie mam pojęcia, na ile powyższa interpretacja osoby autora Cerebusa ma pokrycie w rzeczywistości. Z tego, co mi wiadomo Sim nie ma żadnego zdiagnozowanego schorzenia psychicznego. Nie mnie osądzać, gdzie kończy się artystyczna ekstrawagancja, a zaczyna choroba psychiczna – nie znam Dave’a Sima osobiście, a nawet gdybym znał, prawdopodobnie również wstrzymałbym się od tego typu osądów, bo nie posiadam żadnej realnej wiedzy psychologicznej. Możliwe, że jest po prostu skrajnym ekscentrykiem, a nie osobą chorą, co w jakiejś mierze rozgrzeszałoby go w moich oczach z jego odklejonych od rzeczywistości poglądów. Dlatego – z zastrzeżeniem, że nie wiem, jak to w rzeczywistości wygląda – wolę zakładać, że Sim jest szalony i dzięki temu móc w jakimś stopniu cieszyć się jego twórczością. Oczywiście, w normalnej sytuacji w ogóle nie zawracałbym sobie głowy mizoginicznym komiksem napisanym przez mizogina, gdyby nie jeden mały mankament – Dave Sim jest prawdopodobnie najlepszym komiksowym opowiadaczem, jaki istnieje na naszej planecie, zaś Cerebus to komiks, który oszałamia graficznie, fabularnie i koncepcyjnie w sposób, jaki robią to prace najlepszych z najlepszych twórców tego medium. Stąd te wszystkie moje intelektualne stójki – ten komiks jest zbyt dobry, by go nie czytać, choćby i z poczuciem winy.
Tym bardziej, że Jaka’s Story to chyba najlepsza dotychczasowa odsłona Cerebusa. Może z uwagi na to, że tytułowego bohater jest w niej jak na lekarstwo – rola mrównika w fabule jest mniej niż minimalna, a on sam pojawia się, jeśli w ogóle, to na jeden, dwa kadry, na których nie robi zresztą zbyt wiele interesujących rzeczy. Cała opowieść jest – również w odróżnieniu od poprzednich tomów – nie polityczną intrygą, tylko kameralnym dramatem rodzinnym. Niemal w całości fabuła rozgrywa się w jednej lokacji (chylącej się ku upadkowi tawernie), zaś obsada jest minimalna. Główną bohaterką jest tytułowa Jaka, tancerka i największa miłość Cerebusa, która z trudem utrzymuje siebie i swojego sympatycznego, lecz nierozgarniętego męża Ricka, tańcząc dla klientów baru. Poza nimi, właścicielem lokalu (który z wolna zaczyna mieć coraz mniej czyste myśli w stosunku do Jaki) oraz oczywiście mrównikiem, jedynym pojawiającym się regularnie bohaterem komiksu jest Oscar Wilde. No dobra – nie tyle Oscar Wilde, co jego odpowiednik ze świata Cerebua, który pisze powieść w oparciu o to, co usłyszał od Ricka o przeszłości jego żony. Fragmenty tej powieści są nam zresztą prezentowane jako przerywniki „właściwej” linii fabularnej, dzięki czemu dowiadujemy się więcej o tytułowej bohaterce tego tomu.
Jaka’s Story to bardzo intymna historia, w której próżno szukać bizantyjskich intryg rozmaitych odłamów lokalnej religii czy szarych eminencji. Przez większość czasu obserwujemy zwyczajne życie zwyczajnych, bardzo niedoskonałych ludzi – beztroskiego Ricka, który nie jest w stanie znaleźć pracy, co nie przeszkadza mu w snuciu marzeń o potomku, zatroskanej o przyszłość Jaki czy zmagającego się z samym sobą właściciela zajazdu, Puda. O szerszym kontekście – tym, co dzieje się w świecie przedstawionym – dowiadujemy się z drugiej czy nawet trzeciej ręki. Wiemy, że po wydarzeniach z poprzedniego tomu Cerebus zmuszony jest do ukrywania się przed reżimem matriarchalnych fanatycznych Cintristek, które zdobyły i spustoszyły miasto, zaprowadzając własne rządy. Rzadko jednak wychodzimy poza miejsce akcji i równie rzadko pojawia się w nim ktoś nowy – lord Julius ma małe cameo, poza tym jednak aż do tragicznego końca tej historii znajdujemy się w jednym tylko miejscu. Wszystko to powoduje, że Jaka’s Story ma bardzo duszny, klaustrofobiczny klimat. Czytelnik od samego początku czuje, że coś wisi w powietrzu, a pozorna sielanka nie może trwać wiecznie – coś w końcu strzeli. I tak się oczywiście dzieje.
Co zaskakujące, Jaka jest tu jedną z najbardziej pozytywnych i nieskalanych moralnie postaci – w przeciwieństwie do Astorii nie została charakterologicznie spłaszczona, zaś autor najwyraźniej ma do niej bardzo wiele sympatii. Bardzo polubiłem również Ricka, bo choć to mocno niedoskonała postać, to jest jednak w swej niedoskonałości bardzo ludzka i dzięki temu łatwo z nim sympatyzować. To z kolei sprawia, że finał opowieści jest tak bardzo tragiczny – znamy motywacje wszystkich postaci, co sprawia, że bardzo emocjonalnie podchodzimy do tego, w jaki sposób ewoluuje ich relacja. To jest właśnie największą siłą tej opowieści – czytelnik doskonale rozumie każdą z postaci, czemu zachowuje się tak, a nie inaczej, co sprawia że konkluzja jest tak przejmująca. Po prostu wiemy, że to się nie mogło potoczyć w inny sposób.
Narracyjnie komiks to po prostu mistrzostwo – dekompresyjny styl opowieści równoważony jest przez znakomicie napisane, stylizowane na Wilde’a fragmenty prozy porozmieszczane dokładnie w takiej częstotliwości, by stanowiły odpowiednią przeciwwagę dla ramowej historii. To opowieść, w której wszystko znajduje się na swoim miejscu – repryzy (dziennik Puda) nie są tylko sposobem na zapełnienie miejsca, mocno stylizowane liternictwo pozwala lepiej wychwycić emocjonalny ciężar poszczególnych scen, a świetne kadrowanie ani na moment nie zaburza tempa opowieści. Historia może wydawać się statyczna, ale tak nie jest – wszystkie wątki powoli splatają się w jedną całość, subtelnie sygnalizowane zwroty fabularne eksplodują w finale, a gdy opowieść się kończy, pozostają już tylko łzy. Rysunkowo jak zwykle jest znakomicie – Gerhard i Sim zgrali się już kompletnie, szczegółowe tła komiksu sycą oczy, a postaci mają bogatą, lecz nieprzesadzoną ekspresję. Jaka’s Story to jeden z najlepiej napisanych, narysowanych i pomyślanych komiksów, jakie miałem przyjemność czytać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz