sobota, 8 kwietnia 2017

Cerebus po raz piąty (Jaka's Story)

fragment grafiki autorstwa Dave'a Sima, całość tutaj.

By choć szczątkowo cieszyć się komiksami autorstwa Dave’a Sima zmuszony jestem najpierw wykonać pewną myślową pracę, by uświadomić sobie, z jakim człowiekiem mamy tu do czynienia. A mamy do czynienia z osobą, w porównaniu do której Janusz Korwin-Mikke wydaje się ostoją feminizmu i płciowego równouprawnienia, oczywistym jest zatem, że mam z tym pewien problem. Dlatego, czytając Cerebusa, cały czas muszę mieć w głowie wiele rzeczy – na przykład informację, że autor komiksu w młodości dość mocno eksperymentował z narkotykami, zarówno miękkimi, jak i twardymi. Że przez ponad ćwierć wieku dzień w dzień ciężko pracował (a praca twórcza jest czymś niesamowicie wyczerpującym psychicznie i fizycznie) wymyślając, researchując, pisząc, projektując, rysując, redagując, składając i wydając komiks w tempie jednego zeszytu na miesiąc, co po prostu nie mogło pozostawić go bez wyraźnych odcisków na duszy. Że spędził jeden dzień w zakładzie dla osób chorych psychicznie. Że przeszedł przez dewastujący psychicznie rozwód oraz – być może równie wstrząsające mentalnie – objawienie religijne. Że w przypadku Sima mamy do czynienia z kimś, kto najprawdopodobniej załamał się psychicznie i oszalał – jak u Edgara Allana Poego albo Howarda P. Lovecrafta, gdy twórca zostaje pokonany przez własny akt kreacji i popada w obłęd. Tyle tylko, że szaleni artyści Poego i Lovecrafta nie istnieją naprawdę. Dave Sim natomiast jest jak najbardziej realną osobą. 

Od razu chcę zaznaczyć jedno – nie mam pojęcia, na ile powyższa interpretacja osoby autora Cerebusa ma pokrycie w rzeczywistości. Z tego, co mi wiadomo Sim nie ma żadnego zdiagnozowanego schorzenia psychicznego. Nie mnie osądzać, gdzie kończy się artystyczna ekstrawagancja, a zaczyna choroba psychiczna – nie znam Dave’a Sima osobiście, a nawet gdybym znał, prawdopodobnie również wstrzymałbym się od tego typu osądów, bo nie posiadam żadnej realnej wiedzy psychologicznej. Możliwe, że jest po prostu skrajnym ekscentrykiem, a nie osobą chorą, co w jakiejś mierze rozgrzeszałoby go w moich oczach z jego odklejonych od rzeczywistości poglądów. Dlatego – z zastrzeżeniem, że nie wiem, jak to w rzeczywistości wygląda – wolę zakładać, że Sim jest szalony i dzięki temu móc w jakimś stopniu cieszyć się jego twórczością. Oczywiście, w normalnej sytuacji w ogóle nie zawracałbym sobie głowy mizoginicznym komiksem napisanym przez mizogina, gdyby nie jeden mały mankament – Dave Sim jest prawdopodobnie najlepszym komiksowym opowiadaczem, jaki istnieje na naszej planecie, zaś Cerebus to komiks, który oszałamia graficznie, fabularnie i koncepcyjnie w sposób, jaki robią to prace najlepszych z najlepszych twórców tego medium. Stąd te wszystkie moje intelektualne stójki – ten komiks jest zbyt dobry, by go nie czytać, choćby i z poczuciem winy. 

Tym bardziej, że Jaka’s Story to chyba najlepsza dotychczasowa odsłona Cerebusa. Może z uwagi na to, że tytułowego bohater jest w niej jak na lekarstwo – rola mrównika w fabule jest mniej niż minimalna, a on sam pojawia się, jeśli w ogóle, to na jeden, dwa kadry, na których nie robi zresztą zbyt wiele interesujących rzeczy. Cała opowieść jest – również w odróżnieniu od poprzednich tomów – nie polityczną intrygą, tylko kameralnym dramatem rodzinnym. Niemal w całości fabuła rozgrywa się w jednej lokacji (chylącej się ku upadkowi tawernie), zaś obsada jest minimalna. Główną bohaterką jest tytułowa Jaka, tancerka i największa miłość Cerebusa, która z trudem utrzymuje siebie i swojego sympatycznego, lecz nierozgarniętego męża Ricka, tańcząc dla klientów baru. Poza nimi, właścicielem lokalu (który z wolna zaczyna mieć coraz mniej czyste myśli w stosunku do Jaki) oraz oczywiście mrównikiem, jedynym pojawiającym się regularnie bohaterem komiksu jest Oscar Wilde. No dobra – nie tyle Oscar Wilde, co jego odpowiednik ze świata Cerebua, który pisze powieść w oparciu o to, co usłyszał od Ricka o przeszłości jego żony. Fragmenty tej powieści są nam zresztą prezentowane jako przerywniki „właściwej” linii fabularnej, dzięki czemu dowiadujemy się więcej o tytułowej bohaterce tego tomu. 

Jaka’s Story to bardzo intymna historia, w której próżno szukać bizantyjskich intryg rozmaitych odłamów lokalnej religii czy szarych eminencji. Przez większość czasu obserwujemy zwyczajne życie zwyczajnych, bardzo niedoskonałych ludzi – beztroskiego Ricka, który nie jest w stanie znaleźć pracy, co nie przeszkadza mu w snuciu marzeń o potomku, zatroskanej o przyszłość Jaki czy zmagającego się z samym sobą właściciela zajazdu, Puda. O szerszym kontekście – tym, co dzieje się w świecie przedstawionym – dowiadujemy się z drugiej czy nawet trzeciej ręki. Wiemy, że po wydarzeniach z poprzedniego tomu Cerebus zmuszony jest do ukrywania się przed reżimem matriarchalnych fanatycznych Cintristek, które zdobyły i spustoszyły miasto, zaprowadzając własne rządy. Rzadko jednak wychodzimy poza miejsce akcji i równie rzadko pojawia się w nim ktoś nowy – lord Julius ma małe cameo, poza tym jednak aż do tragicznego końca tej historii znajdujemy się w jednym tylko miejscu. Wszystko to powoduje, że Jaka’s Story ma bardzo duszny, klaustrofobiczny klimat. Czytelnik od samego początku czuje, że coś wisi w powietrzu, a pozorna sielanka nie może trwać wiecznie – coś w końcu strzeli. I tak się oczywiście dzieje. 

Co zaskakujące, Jaka jest tu jedną z najbardziej pozytywnych i nieskalanych moralnie postaci – w przeciwieństwie do Astorii nie została charakterologicznie spłaszczona, zaś autor najwyraźniej ma do niej bardzo wiele sympatii. Bardzo polubiłem również Ricka, bo choć to mocno niedoskonała postać, to jest jednak w swej niedoskonałości bardzo ludzka i dzięki temu łatwo z nim sympatyzować. To z kolei sprawia, że finał opowieści jest tak bardzo tragiczny – znamy motywacje wszystkich postaci, co sprawia, że bardzo emocjonalnie podchodzimy do tego, w jaki sposób ewoluuje ich relacja. To jest właśnie największą siłą tej opowieści – czytelnik doskonale rozumie każdą z postaci, czemu zachowuje się tak, a nie inaczej, co sprawia że konkluzja jest tak przejmująca. Po prostu wiemy, że to się nie mogło potoczyć w inny sposób. 

Narracyjnie komiks to po prostu mistrzostwo – dekompresyjny styl opowieści równoważony jest przez znakomicie napisane, stylizowane na Wilde’a fragmenty prozy porozmieszczane dokładnie w takiej częstotliwości, by stanowiły odpowiednią przeciwwagę dla ramowej historii. To opowieść, w której wszystko znajduje się na swoim miejscu – repryzy (dziennik Puda) nie są tylko sposobem na zapełnienie miejsca, mocno stylizowane liternictwo pozwala lepiej wychwycić emocjonalny ciężar poszczególnych scen, a świetne kadrowanie ani na moment nie zaburza tempa opowieści. Historia może wydawać się statyczna, ale tak nie jest – wszystkie wątki powoli splatają się w jedną całość, subtelnie sygnalizowane zwroty fabularne eksplodują w finale, a gdy opowieść się kończy, pozostają już tylko łzy. Rysunkowo jak zwykle jest znakomicie – Gerhard i Sim zgrali się już kompletnie, szczegółowe tła komiksu sycą oczy, a postaci mają bogatą, lecz nieprzesadzoną ekspresję. Jaka’s Story to jeden z najlepiej napisanych, narysowanych i pomyślanych komiksów, jakie miałem przyjemność czytać. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...