fragment grafiki autorstwa Dave'a Sima i Gerharda, całość tutaj. |
High Society to tytuł, pod którym opublikowano drugą „książkę telefoniczną” serii Cerebus. Wydanie to gromadzi numery od dwudziestego szóstego do pięćdziesiątego, które składają się na jedną, spójną i ciągłą historię – w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, w którym zgromadzono oderwane od siebie, autonomiczne fabularnie i tematycznie epizody z życia mrównika-barbarzyńcy. Tym razem mamy do czynienia z czymś, co już z powodzeniem można określić mianem powieści graficznej – złożoną, wielowątkową historię ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, która w radykalny sposób zmienia dotychczasową konwencję komiksu. Cerebus z zabawnej parodii fantasy stał się bowiem satyrą polityczną i to satyrą bardzo ponurą – do tego stopnia, że osoby, którym podobały się pierwsze numery komiksu mogą zwyczajnie nie strawić tego nowego kursu.
Cerebus porzuca swoją karierę barbarzyńcy i zostaje mieszkańcem państwa-miasta Iest, gdzie – wskutek splotu nieszczęśliwych okoliczności – wmieszany zostaje w polityczne machinacje miejscowej szlachty. Mrównik, trochę z własnej woli, trochę wskutek manipulacji szlachcianki imieniem Astoria, zaczyna coraz mocniej wnikać w wyższe sfery i ich dworskie gierki mające na celu przejęcie władzy w mieście. Sam Cerebus w pewnym momencie włącza się w kampanię polityczną, by objąć stanowisko premiera Iest. We wszystko wmieszany jest ekscentryczny lord Julius, który – jak się później okazuje – jest byłym mężem Astorii, znani z poprzednich odcinków Elrod i Roach (tym razem jako Moon Roach, parodia mniej znanego superbohatera Marvela imieniem Moon Knight) oraz kilkoro nowych bohaterów i bohaterek – najważniejszą jest zapewne Regency Elf, nadprzyrodzona istota o pozytywnym stosunku do życia, która okazjonalnie pomaga głównemu bohaterowi. Postaci jest oczywiście znacznie więcej, zarówno tych, które zdążyły pojawić się w poprzednich zeszytach, jak i zupełnie nowych, powołanych do istnienia specjalnie na potrzeby tej historii.
High Society to komiks o polityce – oznacza to, że większość kluczowych zwrotów akcji rozgrywa się w ciemnych pokojach, w trakcie długich dyskusji, za fabułą momentami trudno nadążyć, a momentów stricte dynamicznych jest bardzo niewiele – co oczywiście nie oznacza, że nie ma ich wcale, bo Cerebus, choć odwiesił miecz na kołek, bynajmniej nie utracił swojego gwałtownego temperamentu. Przynajmniej początkowo, bo sytuacja, w której się znalazł nie jest dla niego jakoś specjalnie komfortowa i z czasem zaczyna coraz mocniej obciążać jego psychikę. Mrónik doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest marionetką służącą ambicjom okolicznych możnych, ale z jakiegoś powodu pozwala na taki stan rzeczy. I w zasadzie trudno powiedzieć, czemu właściwie – widać, że niby zależy mu na wygraniu wyborów i robi wszystko, by gasić wszelkie kryzysy, jakie wybuchają po drodze (a imię ich Legion), ale momentami można bardzo wyraźnie dostrzec – szczególnie w drugiej połowie kampanii wyborczej – że bardzo męczy go to wszystko. Myślę, że autor komiksu starał się tu pokazać właśnie pewną bezradność polityków i fakt, że ludzie, którym oddajemy władzę sami są całkowicie zależni od układów, które musieli zawrzeć, by dojść na szczyt. I to, że już w trakcie tej drogi tworzą fundamenty pod własny upadek w – raczej bliższej, niż dalszej – przyszłości.
Komiks kończy się wojną, której – co interesujące – nigdy nie widzimy na jego kartach. Cały konflikt obserwujemy z perspektywy dworu, planowania kolejnych sojuszy, zawierania paktów, rozmów z innymi politykami i zarządzaniem własną, kurczącą się z chwili na chwilę, strefą wpływów – czyli tym, czego nigdy nie pokazuje się w opowieściach wojennych, ponieważ są to rzeczy (teoretycznie) śmiertelnie nudne. Podobnie zresztą jak wcześniejsze partie komiksu, wypełnione długimi dyskusjami politycznymi, negocjowaniem poparcia… Potencjalni czytelnicy muszą nastawić się właśnie na taki niekonwencjonalny tryb opowiadania historii, ale się dość szybko zwraca, bo rzadko kiedy można przeczytać tak solidnie pomyślany i fabularnie dopracowany komiks. Wszystkie wątki przez cały czas się przeplatają i wynikają z siebie nawzajem, poszczególne motywy powracają dokładnie w tych momentach, w których uczynią sytuację bardziej interesującą. Tekstu ponownie jest bardzo dużo i trzeba się nastawić na sporo czytania nie zawsze (choć przeważnie jednak tak) znakomicie napisanych dialogów i monologów, jednak odnoszę wrażenie, że tym razem udało się wyważyć proporcje słowa i obrazu znacznie lepiej, niż w poprzedniej odsłonie serii.
Pod wieloma względami Cerebus przypomina niektóre późniejsze powieści ze Świata Dysku Terry’ego Pratchetta. I tu i tam mamy do czynienia z konwencją fantasy służącą jako narzędzie satyry na różne procesy i mechanizmy społeczne znane z prawdziwego świata, sposób konstruowania historii oraz typ humoru są bardzo podobne, podobnie zresztą jak sposób kreowania postaci drugoplanowych. Paradoksalnie nie oznacza to, że osobom lubiącym Świat Dysku spodoba się ten komiks, ponieważ choć oba dzieła łączy całkiem sporo, to jednak dzieli jedna, niezwykle istotna rzecz – ton historii. Terry Pratchett, choć nie stroni od kreowania postaci niedoskonałych, niejednoznacznych czy nawet bezsprzecznie nikczemnych, to jednak zawsze można w jego książkach znaleźć kogoś, do kogo czuje się sympatię i mu się kibicuje, a autor zawsze dba o to, by na końcu tych złych dopadła karmiczna sprawiedliwość, a ci dobrzy otrzymali co najmniej szansę na lepsze jutro. Dave Sim nie jest nawet w połowie tak łaskawy dla swoich postaci. Świat Cerebusa zamieszkują wyłącznie lordowie Rustowie, Snapcase’owie i Wolfgangowie von Uberwald – brakuje w nim jednak takich postaci jak choćby Patrycjusz, nie marząc już nawet o kimś, kto choćby odrobinę przypominałby Sama Vimesa. Przez to czytanie może męczyć i wpędzać w ponure myśli, szczególnie w trakcie łamiącego serce fragmentu pod sam koniec komiksu, w którym Cerebus jest już kompletnie zniszczony psychicznie i emocjonalnie.
Graficznie komiks prezentuje się dość… interesująco. Poziom ilustracji, choć nierówny, nie schodzi jednak poniżej pewnego minimum czytelności. Ponownie widać pewną niedbałość, wynikającą zapewne z pośpiechu i intensywnego trybu pracy, który ostatecznie zniszczył psychicznie i fizycznie autora Cerebusa. High Society to ostatnia z „książek telefonicznych”, które Sim rysował samodzielnie, od następnej historii dołączył do niego artysta posługujący się pseudonimem Gerhard, który podjął się tworzenia teł w komiksie. Co było przydatne, ponieważ Sim tła ma w zwyczaju po prostu olewać, co widać w High Society dość mocno. Najczęściej autor rysuje tylko postaci na białym albo czarnym, jednolitym tle. Generalnie nie przeszkadza to za mocno, ponieważ opowieść jest kameralna i skupiona na postaciach, ale czasami sprawia to, iż komiks wygląda… biednie. Przy czym należy zaznaczyć, że Sim, gdy już zdecyduje się narysować coś w tle kadrów, udowadnia, iż potrafi to robić i nie ma problemów z interesującym wypełnieniem pustej przestrzeni za postaciami.
High Society to „książka telefoniczna”, którą legalnie i nieodpłatnie można pobrać ze strony internetowej komiksu, razem z poprzednim tomem – sumarycznie wychodzi tysiąc stron darmowej lektury kultowego komiksu. Czy warto? Ciężko powiedzieć – pierwszy tom serii opisałem w poprzedniej notce, gdzie wyjaśniłem z jak specyficznym dziełem mamy do czynienia. Na pewno gorąco zachęcam do przynajmniej dania szansy High Society, bo to prawdopodobnie jeden z bardziej interesujących komiksów, jakie miałem szczęście poznać. Jeśli ktoś lubi „pratchettowy” tym humoru z mocniejszą (znacznie mocniejszą) niż u Pratchetta nutą goryczy, to jest to komiks dla takiej właśnie osoby. Pozostałych również zachęcam do poeksperymentowania.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz