sobota, 17 września 2016

It's Pink Ranger Time #2

fragment okładki, całość tutaj.

Pierwszy numer komiksowej miniserii Mighty Morphin Power Rangers: Pink pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami – nie był jakoś tragicznie słaby, ale mało efektowne rozwinięcie intrygującej koncepcji odrobinę rozczarowywało. Drugi numer jest już szczęśliwie dużym krokiem w dobrą stronę. Może to kwestia faktu, że wyszedł równolegle do raczej słabego piątego numeru głównej komiksowej serii Mighty Morphin Power Rangers i przez kontrast wypadł po prostu lepiej, ale myślę, że nawet w oderwaniu od porównań z serią-matką broni się świetnie. Po jego lekturze wiem, że na następne zeszyty będę czekał z niecierpliwością – nawet jeśli nadal jest to zaledwie przyzwoita historia w solidnie średniej oprawie graficznej.

Pierwszym plusem jest pojawienie się kilku odpowiedzi na pytania zadane w zeszycie otwierającym całą miniserię – dowiadujemy się, między innymi, co planuje Złoty. Fabuła nadal nie powala złożonością wątków i maestrią konstrukcyjną, ale tym razem to nie przeszkadza, ponieważ większość numeru poświęcona jest gromadzeniu nowej-starej drużyny Wojowników doraźnie powołanej do istnienia przez Kimberly, która nie jest w stanie samodzielnie uporać się z zagrożeniem. Dlatego, z pomocą Zordona, rekrutuje dwoje innych weteranów – Zacka, Czarnego Rangera oraz Trini, Żółtą Rangerkę – by z ich pomocą stawić czoło złoczyńcy i jego potworom. Jak być może pamiętacie z serialu – Zack, Trini i Jason (Czerwony Ranger) odeszli z drużyny nieco wcześniej, niż Kimberly. Dzięki temu komiksowi dowiadujemy się wreszcie, czym zajęli się po pobycie na słynnej konferencji na rzecz pokoju, która w serialu zmusiła ich do opuszczenia grupy. Otóż Zack i Trini działają jako wolontariusze w którymś z krajów Trzeciego Świata, zajmując się edukacją dzieci oraz wprowadzaniem struktur agrarnych. Innymi słowy są bohaterami, tak samo jak za swoich spandeksowych czasów – ale tym razem ich działalność jest mniej spektakularna. Na ogół mam mieszane uczucia co do popkulturowego motywu „przedstawiciel sytego Zachodu jedzie do ciepłych krajów nauczać prymitywnych biedaków z zacofanych krajów i dzięki temu reprezentuje Moralną Wyższość”, ale w tym wypadku wydaje mi się to dość logicznym rozwinięciem dotychczasowej działalności. W serialu bohaterowie zawsze prezentowani byli jako społecznicy dbający o dobro swojej lokalnej społeczności dzięki różnym akcjom charytatywnym i edukacyjnym, nic zatem dziwnego że i tym zajmują się w swoim dorosłym życiu.

Zastanawiająca może się wydawać nieobecność Jasona, który jako jedyny z weteranów nie pojawia się w nowo uformowanej drużynie Kimberly. W tym zeszycie pada wzmianka, że były Czerwony Ranger wykonuje jakąś własną misję, na obecną chwilę jest zatem nieosiągalny. Niesie to ze sobą sugestię, iż Zordon okazjonalnie wykorzystuje swoich dawnych podopiecznych do realizowania misji, których – z różnych względów – nie może podjąć się obecnie funkcjonujący zespół. Absolutnie mnie to nie dziwi, bo serialowy Zordon niejednokrotnie wykazywał się przezornością i zawsze miał co najmniej kilka planów zapasowych (niektóre z nich dawały o sobie znać dobrych kilkanaście lat po jego śmierci!). Poza tym, niemieszanie Jasona do tej sprawy ma sens z fabularnego punktu widzenia – gdyby pojawił się na arenie wydarzeń, automatycznie objąłby rolę dowódcy, ponieważ ma na tym polu zdecydowanie największe doświadczenie, czym siłą rzeczy zepchnąłby Kim na drugi plan. Poza tym – w przeciwieństwie do Zacka i Trini Jason wraca do drużyny w Power Rangers Zeo, więc tym bardziej sensowna jest ekspozycja postaci, które miały mniej okazji, by zabłysnąć w serialu.

Skoro już o serialu mowa… W drugim numerze pada wzmianka o tym, że Trini, Zack i Jason opuścili Power Rangers rok przed wydarzeniami z komiksu, co oznacza że całość dzieje się w drugiej połowie trzeciego sezonu Mighty Morphin Power Rangers, najprawdopodobniej pod sam jego koniec. Tę teorię zdaje się potwierdzać fakt, że w jednym momencie widzimy Tommy’ego w kostiumie Białego Rangera, a główny skład Wojowników walczy z Zeddem i Ritą. A zatem całość rozgrywa się wciąż w erze Mighty Morphin, a nie – jak teoretyzowałem wcześniej – w trakcie trwania Zeo. Nie rozwiązuje to bynajmniej problemów z anachronizmami (telefony komórkowe, laptopy i generalnie współczesna technologia w historii rozgrywającej się w późnych latach dziewięćdziesiątych), ale nie jest to też jakiś ogromny problem. Wystarczy przyjąć, że miniseria rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości głównej komiksowej serii.

Zgrzytnęło mi również to, że nowo powołana drużyna została schwytana i pokonana przez wroga właściwie chwilę po transformacji. Co gorsza, Rangerzy stracili Miecz Światła – potężny artefakt, dzięki któremu Zordon był w stanie dokonać transferu mocy i umożliwić im przemianę. Oczywiście, jest całe mnóstwo powodów dla których nie jest to wymuszone i wzięte z sufitu rozwiązanie fabularne – ich moc jest słabsza, niż zazwyczaj, oni sami już od jakiegoś czasu nie pełnili aktywnej służby jako Power Rangers, więc logicznym jest, iż wyszli z wprawy. Jakby tego było mało, zostali wzięci z zaskoczenia, a wróg miał przewagę. Niestety ten obrót spraw sprawił, że trio zaczęło wyglądać cokolwiek niekompetentnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Złoty dzięki Mieczowi Światła stworzył własnego zorda posklejanego ze szczątków mechów, z których Power Rangers korzystali w drugim sezonie serialu (a które utracili na rzecz Szogunozordów). Wzmiankowany Frankenzord wygląda… nieźle, ale tylko nieźle. Tym niemniej, jestem bardzo ciekaw, jaką rolę ów robot będzie pełnił w kolejnych zeszytach.

Rysunkowo jest bardzo dobrze. Przywykłem już do lekko kanciastej, ale za to bardzo dynamicznej kreski Daniele’a Di Nicuolo. Narracja graficzna jest znakomita, doskonale utrzymuje ciągłość pomiędzy kolejnymi kadrami – liczy się to szczególnie w scenach walk, które wypadają chyba nawet lepiej, niż w komiksowym Mighty Morphin Power Rangers. Pojawiły się również odświeżone projekty kostiumów Czarnego Rangera i Żółtej Rangerki – niesamowicie ujęło mnie to, że oba posiadają drobne różowe elementy, niepozostawiające wątpliwości co do tego, kto jest dowódcą tej inkarnacji drużyny. Kostium Zacka przyciąga uwagę z powodu elementów przypominających kurtkę albo bluzę z kapturem, które wyglądają po prostu świetnie. Kostium Trini jest już niestety znacznie bardziej konserwatywny i stanowi wariację na temat jej klasycznego stroju. Kolory w tym komiksie są nieco przytłumione, nawet w tych jego fragmentach, które rozgrywają się w słonecznych plenerach, dzięki czemu całość jest spójna i nawet luźniejsze momenty nie są kompletnie sielankowe – i bardzo dobrze, bo gra cały czas toczy się o bardzo wysoką stawkę.

Zaniepokoił mnie fakt, że kolejne numery tej miniserii zostały opóźnione i w momencie, w którym piszę te słowa wciąż nie została ujawniona data ukazania się Mighty Morphin Power Rangers: Pink #3. Ponadto do duetu scenarzystów tego komiksu dołączyła niedawno kolejna osoba, Tini Howard. Nie ukrywam, że trochę mnie to niepokoi – czy naprawdę sześciozeszytowy komiks potrzebuje aż trojga scenarzystów? Zestawiając obie te informacje nie sposób nie zastanawiać się, czy przypadkiem nie dzieje się coś złego z produkcją solowej miniserii o Kimberly. Mam nadzieję, że moje obawy okażą się koniec końców kompletnie nieuzasadnione i kolejny numer będzie przynajmniej równie dobry, jak obecny. W recenzji poprzedniego zeszytu przeważało raczej lekkie rozczarowanie – ten natomiast przywrócił moją wiarę w Mighty Morphin Power Rangers: Pink i z ogromną niecierpliwością wyczekuję kolejnej części przygód Kimberly.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...